Recenzja Agnieszka Ewa Rybka „Martwe imiona”
Prawda, która zmienia wszystko.
Po czterech latach życia w Londynie,
Annemarie wraca do swojego domu w Bennebroek, próbując odbudować swoje życie.
Jednak powrót do rodzinnego miasteczka okazuje się początkiem koszmaru. W
ogrodzie odkrywa kości dwóch noworodków. To, co miało być miejscem spokoju,
staje się symbolem mrocznych tajemnic.
Wkrótce okazuje się, że wszyscy, których znała, stają się podejrzani. Brat,
przyjaciel, zmarły mąż – każda osoba w jej otoczeniu skrywa coś, co może
zmienić bieg wydarzeń. Annemarie zaczyna wątpić w rzeczywistość. Wraz z
narastającym poczuciem niepokoju zaczyna rozumieć, że granica między zaufaniem
a paranoją jest coraz cieńsza?
Czy można odnaleźć spokój, gdy prawda, w którą wierzysz, niszczy wszystko?
Wydawnictwo:
Filia
Rok
wydania: 2025
Format:
Książka
Liczba
stron: 336
„Martwe imiona” to książka, która mnie do siebie przyciągnęła. Nie miałam wcześniej możliwości, aby poznać pióra autorki, jednak zdecydowałam się to zmienić. Chciałam poznać główną bohaterkę, która w życiu przeżyła ciężkie chwile, a perspektywa przyszłości także nie wyglądała różowo. Lubię historie, które nie spłycają uczuć bohaterów, Agnieszka Ewa Rybka zdaje się to rozumieć, stworzyła opowieść, która łączy w sobie kryminalną zagadkę z głębokim portretem kobiety zranionej przez los. Zaintrygował mnie sam tytuł, byłam go ciekawa, chciałam poznać te imiona i niekoniecznie chciałam, aby były martwe. Lubię sięgać po książki, które mają w sobie głębie. Od pewnego czasu częściej zaczęłam sięgać po kryminały, czy też thrillery. Uważam, że czasami warto jest wyjść ze swojej strefy komfortu i poznać coś nowego. Czasami poszukujemy czegoś, co zapewni nam ten magiczny spokój, którego tak bardzo pragniemy. Czy prawda może go nam zapewnić?
Główną bohaterką książki autorstwa Agnieszki Ewy Rybki pod tytułem „Martwe imiona” jest Annemarie, to kobieta, która przez wiele lat mierzyła się z tragiczną stratą. Aż czterokrotnie doświadczyła poronienia, a lekarz brutalnie przekazał jej diagnozę, która mówiła o tym, że nigdy nie zostanie mamą. Kobieta starała się poukładać swoje życie na nowo, postanowiła wrócić do swojego domu, do rodzinnego miasteczka Bennebroek. W ramach pożegnania posadziła w ogrodzie drzewka wiśni, które symbolizowały jej nienarodzone dzieci. To, co miało być powrotem do spokoju, szybko zamienia się w koszmar. W miejscu jednego z drzewek znajduje kości dwóch noworodków. Czyje były to dzieci? Kto mógł dopuścić się takiego czynu? Wszystko wskazuje na to, że zrobił to ktoś z jej otoczenia, ktoś, komu ufała i powierzyła klucze do domu. Czy uda się odnaleźć sprawcę?
„Martwe imiona” to książka, która opowiada nie tylko o zbrodni, ale przede wszystkim o cierpieniu i samotności. O tym, jak trudne może być życie, jak wiele problemów może spaść na jedną osobę. Annemarie próbowała zostać matką, bardzo tego pragnęła, niestety nie zostało jej to dane, co ciężko przeżyła. Małżeństwo się rozpadało, jej mąż zmarł, a ona została wdową, jedyne czego pragnęła to znaleźć spokój. Niestety nie było jej to dane, a powrót do rodzinnego domu nie okazał się bezpieczną przystanią. Emocje, które wywołuje ta historia, są intensywne i szczere, co może być trudne dla osób wrażliwych. Agnieszka Ewa Rybka w dobitny sposób pisze o emocjach, o traumie, która nie mija, nawet jeśli próbujemy ją zagłuszyć. Poronienia, żałoba, samotność, rozpad relacji, wszystko tu jest. Prawdziwe, surowe, niesamowicie bolesne. „Martwe imiona” to lektura bardzo satysfakcjonująca, to opowieść o tym, jak przeszłość zawsze znajdzie sposób, by upomnieć się o prawdę. Nawet jeśli trzeba będzie ją odkopać, dosłownie i metaforycznie. Autorka pokazuje tutaj, jak prosto jest żyć wśród ludzi i tak naprawdę nic o nich nie wiedzieć. Jak wiele mieści się w pozorach normalności? Jak krucha jest granica między miłością, a kłamstwem, bliskością a zdradą? Są historie, które ukazują, że odpowiedzi nie przynoszą ukojenia. Dają gorzką świadomość, że czasem prawda nie przynosi ulgi, ale otwiera nowe rany.



.png)


Komentarze
Prześlij komentarz