[PATRONAT] Rozdział trzeci Belle Aurora "Vik"

 



Rozdział 3

Nastasia

 

Była już dziewiąta rano, ale kiedy wysiadłam z samochodu i weszłam po szerokich schodach, drzwi otworzył mężczyzna ubrany tylko w marynarskie bokserki. Wyglądał na tak zaspanego i tak niezadowolonego, że zdumiona stanęłam w miejscu. Uniosłam dłoń i teatralnie zsunęłam okulary przeciwsłoneczne, podziwiając jego ciało jak prawdziwy spektakl. Gdyby nie postrzępione blizny na jego twarzy, byłby idealny.

Cholera.

Moje usta rozciągnęły się w pożądliwym, kuszącym uśmiechu.

– Okej. Dobra. Zaczynam rozumieć, co Cora widzi w twojej brzydkiej gębie. To znaczy, gdybyśmy założyli ci worek na głowę… – Urwałam, zachowując resztę zdania dla siebie.

Alessio przewrócił oczami i odwrócił się, zostawiając mnie w progu. Zaśmiałam się głośno, zamknęłam za sobą drzwi, dogoniłam go w kilku szybkich krokach i poszłam za nim do jadalni. Gdy tylko zobaczyli mnie pozostali, rozległy się pozdrowienia.

– Moja dziewczynka – powiedział wujek Laredo, odkładając gazetę, którą czytał, aby poświęcić mi całą swoją uwagę.

Ogarnęło mnie dziwne uczucie. To samo, które pojawiało się zawsze, gdy go widziałam. Zupełnie jakbym przenosiła się z powrotem do ciała ośmioletniej siebie, wybudzając jednocześnie tę odrobinę niezręczności, która od razu unosiła swój brzydki łeb.

Szczerze szczęśliwa, że go widzę, podeszłam do niego z uśmiechem i pochyliłam się, żeby pocałować go w policzek.

– Dzień dobry, wujku.

Zbyt długo byliśmy oddaleni, zbyt wiele czasu spędziliśmy osobno. A ja okropnie za nim tęskniłam. Teraz odwiedzałam go raz w tygodniu, próbując w ten sposób zasypać dzielącą nas przepaść.

Laredo Scarfo nie był najprzystojniejszym mężczyzną na świecie, ale miał w sobie coś, co przyciągało uwagę. Sposób, w jaki mówił, w jaki się zachowywał, był wypełniony charyzmą.

– Pięknie wyglądasz – oświadczył po ojcowsku, a w jego oczach lśniła prawdziwa radość. – Czyż nie wygląda pięknie, chłopcy?

Nicolas Van Eden przytaknął entuzjastycznie, nie unosząc wzroku znad talerza.

– Jak anioł.

Darzyłam tego obywatela RPA szczególnym rodzajem sympatii. Był najsłodszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkałam i chociaż wielokrotnie dawał mi do zrozumienia, że będzie mnie traktował jak księżniczkę, jeśli kiedykolwiek zechcę się z nim umówić, to właśnie dlatego wiedziałam, że nie bylibyśmy dobraną parą.

Nie byłam typem kobiety, która musi być rozpieszczana, aby docenić mężczyznę.

Kiedy go mijałam, położyłam obie dłonie na jego ramionach i pocałowałam go w czubek głowy.

Roman Vlasic, w połowie włoski ogier, w połowie chorwackie objawienie, posłał mi uśmiech, który ociekał seksem.

– Dzień dobry, lutka[1]. Gdzie mój buziak?

Gdy przechodziłam obok niego, próbował mnie złapać, ale ja odtrąciłam jego rękę, usiłując nadać swojej twarzy jak najpoważniejszy wyraz.

– Co? – zapytał, udając niewiniątko.

Był nikczemnym, zimnym draniem, dlatego nie zamierzałam dać mu nawet koniuszka palca, wiedziałam bowiem doskonale, że, Boże drogi, weźmie sobie całą rękę, a z taką twarzą jak jego, kusiłoby mnie na pewno, żeby mu na to pozwolić.

Wymierzyłam w niego palcem.

– Łapy przy sobie, Rome.

Przesadnie posłał mi całusa i gdybym tylko była jakąkolwiek inną kobietą, rzuciłabym mu się w tej samej chwili w ramiona. Ale moim największym ulubieńcem, spośród wszystkich adoptowanych synów mojego wujka, był ten cudowny chłopak siedzący na końcu stołu.

Davi Lobo, niezwykle słodki, ale i niezwykle niski, miał uśmiech, który mógł przyprawić o zawał serca i chociaż nie emanował takim uwodzicielskim pociągiem jak inni, posiadał cechy, które to rekompensowały. Kiedy usiadłam obok niego, obrócił się na krześle, poświęcając mi całą swoją uwagę, ujął obie moje dłonie w swoje i złożył na moich kostkach delikatne pocałunki.

I to właśnie dlatego podkochiwały się w nim kobiety z całego Nowego Jorku.

Otwierały się przed nim za każdym razem, gdy słuchał uważnie tego, co mówiły, wpatrując się w ich usta, choć tak naprawdę nic z tego nie rozumiał.

Ale szło mu coraz lepiej. Dlatego też zapytałam:

– Jak tam twój angielski?

Zrobił dziwną minę, a ja parsknęłam śmiechem. Zaczął mówić coś szybko po portugalsku, a kiedy zrobiłam minę identyczną do tej, która chwilę wcześniej pojawiła się na jego twarzy, przerwał, uśmiechnął się i powiedział z silnym akcentem:

– Lepiej, trochę.

Po czym podniósł obie ręce i wykonał gest naśladujący fale oceanu.

– Powoli.

– To świetnie. – Położyłam mu dłoń na ramieniu. – Powoli znaczy dobrze.

Brakowało jednej osoby, ale nie miałem zamiaru o nią pytać. Mieliśmy swoją historię i nie chciałam niepotrzebnie jej przywoływać.

Nieobecność Philippe’a była mi na rękę. Za każdym razem, gdy przebywaliśmy w tym samym miejscu, w jego spojrzeniu pojawiała się intensywna tęsknota, która, jak się obawiałam, nigdy go nie opuści. Czułam się z tym źle, nie zasługiwał na to. Moje serce należało jednak do innego.

– Czemu zawdzięczamy tę przyjemność, Nastasio? – zapytał uprzejmie mój wujek.

Wujek Laredo wciąż nie przywykł do tego, że przychodzę bez zapowiedzi, a po całej tej burzliwej przeszłości, jaka łączyła nasze rodziny, byłam pewna, że czekał, aż znowu się coś wydarzy. Po prostu nie mógł zrozumieć, że przebywanie w jego towarzystwie zapewnia mi poczucie więzi rodzinnej, którą, jak mi się wydawało, utraciłam.

Wzięłam kawałek grzanki z talerza Daviego, ugryzłam trochę i odezwałam się z rezerwą:

– Nie sądziłam, że potrzebuję powodu.

Zrozumiawszy popełnioną gafę, Laredo wyprostował się na krześle, zapominając o gazecie, i powiedział z absolutnym przekonaniem:

– Jesteś tu mile widziana, skarbie. Zawsze. O każdej porze dnia i nocy i bez względu na wszystko.

Jego słowa sprawiły, że moje małe serce zaczęło śpiewać.

– Cieszę się. – Uśmiechnęłam się do niego przez stół, a kiedy mrugnął do mnie, do radosnego śpiewu dołączyło uczucie ciepła.

Mężczyzna siedzący po mojej lewej stronie robił to, co zawsze. Usiłując jak najlepiej wtopić się w otoczenie, Alessio popijał małymi łykami swoje espresso. Kiedy poczuł na sobie mój wzrok, spojrzał w górę i uniósł brew.

– Co?

Mój uśmiech był zwodniczo pogodny. Słowa, które wypowiedziałam zupełnie do niego nie pasowały.

– Kiedy wreszcie przestaniesz się wykręcać i do niej zadzwonisz?

Westchnął głośno, po czym powiedział:

– A może zajmiesz się swoimi pieprzonymi sprawami, co Nas?

Prychnęłam mało kobieco i puściłam do niego oko.

– Czy ty w ogóle masz o mnie jakiekolwiek pojęcie? – Zaśmiałam się cicho. – To ostatnia rzecz, jaką mam zamiar robić.

Zacisnął na chwilę zęby, ale potem uśmiechnął się ponuro, co spowodowało, że blizny na jego twarzy rozciągnęły się złowieszczo.

– Opowiedz proszę, jak tam sprawy z Vikiem?

Auć. Trafiona, zatopiona.

Touché[2] – mruknęłam, wyjmując mu filiżankę z kawą z rąk, po czym siorbnęłam specjalnie głośno jak swoją, wydając z siebie pełne satysfakcji westchnienie.

Spojrzał na mnie, jakby zamierzał mnie udusić, a ja poczułam wzbierającą chęć wybuchnięcia śmiechem.

– Och, nie wkurzaj się. Wiesz, że cię kocham.

Moje usta zacisnęły się gwałtownie.

– Lubię cię – wyznałam, po czym wzięłam łyk mocnej aksamitnej kawy. – Dobra, toleruję.

Kiedy Mina dowiedziała się, że ma brata, na pewno nie przypuszczała, że będzie nim wiecznie rozdrażniony „Człowiek z blizną” Scarfo. I tak, stworzenie więzi zajęło im trochę czasu, ale teraz kochali się tak samo, jak ja kochałam swoje rodzeństwo. To było miłe. Podobało mi się, że mieli wspólne korzenie. Korzenie, które sięgały bardzo głęboko. To była więź, której nikt inny nie potrafiłby powielić.

Początkowo Alessio nie chciał uznać Miny za część swojego życia. Ich relacjom nie pomogło także odkrycie przez dziewczynę, że człowiekiem, któremu jej brat zawdzięczał blizny na twarzy, był Sasha. Mój najstarszy brat nie należał do ludzi, którzy często robią głupie rzeczy, ale spanie z puszczalską żoną Alessia na pewno znalazło się na szczycie listy popełnionych przez niego debilizmów.

Tak. To był prawdziwy pierdolnik.

Każdy średnio rozgarnięty człowiek mógł zauważyć, że blizny były źródłem traumy, z której Alessio nigdy nie będzie w stanie się otrząsnąć. Trochę trudne zadanie, gdy nieustanne przypomnienie nosiło się na własnej twarzy.

Dla Cory nie miało znaczenia to, że dusza Alessio została rozerwana na strzępy; wystarczyło jedno spojrzenie na tego nerwowego palanta i już go pragnęła. Jeden wspólny wieczór, jeden czuły pocałunek. Tylko tyle było jej potrzeba.

Corinna Alkaev była zakochana. A Alessio, jak przystało na totalnego dupka, nie chciał do niej zadzwonić.

Nie byłam jednak kompletną idiotką. W głębi duszy wiedziałam, że Alessio nie może pozbyć się wrażenia, że jest jej niegodny. Nie liczyło się to, że Cora wyraźnie okazywała mu swoje szczere uczucia. Kurwa, była gotowa wręcz wyciąć sobie przepełnione miłością serce i włożyć zakrwawiony, wciąż bijący mięsień prosto w jego ręce. Tylko co z tego, skoro Alessio wciąż miałby problem z zaakceptowaniem faktu, że ktoś z jego wyglądem może przyciągać uwagę kogoś, kto wygląda jak ona.

Czy podobał mi się fakt, że Cora wybrała takiego faceta? Nie, ale tak naprawdę nie mogłam się na ten temat wypowiadać. Moje upodobania co do mężczyzn także nie były odpowiednikiem gwiazdek Michelina.

Niczego nie pragnęłam bardziej niż tego, by Cora była szczęśliwa. Prawdziwe przyjaciółki wspierają się nawzajem, gdyby więc Cora zdecydowała, że Alessio jest osobą, która jej to zapewni, pomogłabym wszędzie tam, gdzie tylko byłoby to możliwe.

To był powolny proces, ale naprawdę się starałam.

Mogłam podejść do tego tylko w jeden sposób. Musiałam być subtelna. I dyskretna.

Wyciągnęłam więc telefon z tylnej kieszeni spodni i przesunęłam palcami po ekranie. Tuż obok mnie rozległ się dźwięk informujący o nadejściu wiadomości na telefon Alessia. Podniósł go i odblokował ekran.

Zdjęcie Cory sprawiło, że zacisnął palce na telefonie.

– Co to, kurwa, jest? – zapytał z naciskiem.

Moje palce wciąż przesuwały się po ekranie mojego telefonu. Telefon Alessio nie przestawał wydawać kolejnych dźwięków. Jedno po drugim wysyłałam zdjęcia Cory do idioty, który nie chciał przyznać, że czuje to samo co ona.

– Nas – rzucił ostrzegawczo, a jego oczy zwęziły się groźnie. Ściskał telefon tak mocno, że przez chwilę wydawało mi się, że zaraz go złamie.

Dźwięki oznajmiające otrzymanie kolejnych wiadomości nie ustawały. Po prostu dalej wysyłałam kolejne zdjęcia.

– Chcę, żebyś na nią spojrzał – stwierdziłam szczerze. – Spójrz na tę twarz. Nie zrozum mnie źle. Nie mam pojęcia, co ona w tobie widzi, mój drogi, ale ona cię pragnie, więc będę to robić dalej. Pokażę ci, co tracisz, bo ta kobieta może uczynić cię najszczęśliwszym człowiekiem w całym pieprzonym wszechświecie, ale ty jesteś zbyt wielką cipą, żeby o nią zawalczyć. I wiesz co, Scarfo? Pewnego dnia znajdzie kogoś, kto nie będzie jej odpychał za każdym razem, gdy ona tylko wyciągnie rękę. Nie, ten mężczyzna będzie na tyle odważny, by wziąć ją za tę rękę i przebić własne serce, jeśli tylko sprawi w ten sposób, że będzie szczęśliwa.

Zacisnął zęby i wbił wzrok w stół. Kiedy jego policzek drgnął, wzruszyłam ramionami i spuściłam nieco z tonu.

– To możesz być ty, Alessio. Ale ona nie będzie czekać w nieskończoność.

Wysyłając ostatni plik, patrzyłam, jak jego oczy wpatrują się w filmik, na którym Cora wgryza się w ciastko.

Zrób zdjęcie – rozbrzmiał jej głos.

A potem mój:

Próbuję. Co jest z tym twoim telefonem?

Twarz Cory wykrzywiła się w gniewnym grymasie.

Niby co ma być nie tak z moim telefonem? Po prostu jesteś idiotką.

Czekaj, już coś robi. – Zaśmiałam się głośno. – O w mordę, jest ustawiony na nagrywanie.

Cora odrzuciła głowę do tyłu, wybuchając śmiechem. Jej ramiona zatrzęsły się, a ona próbowała zakryć swoje pokryte waniliowym lukrem usta.

Co za żenada – rzuciła z rozbawieniem.

Zrobiłam zbliżenie na jej twarz i zaczęłam się drażnić:

O tak. Zliż to, maleńka.

A kiedy rozbrzmiało to, co powiedziałam po tym, przyszło mi do głowy, że prawdopodobnie nie będzie zadowolona z tego, że wysłałam to do faceta, o którym była mowa.

No dalej, słodziutka. Udawaj, że właśnie pomagasz Alessio w dojściu. Zlizuj ten lukier.

Na widok Cory robiącej rozmarzoną minę prosto do kamery i zlizującą teatralnie lukier ze swoich warg, a następnie chichoczącej wesoło, całe ciało Alessio napięło się w gwałtownym spazmie.

Wstał tak szybko, że ciężkie mahoniowe krzesło poleciało do tyłu, po czym odwrócił się i wyszedł z pokoju, z telefonem w mocno zaciśniętej dłoni.

Całkiem subtelnie. Jak przejechanie paznokciami po tablicy kredowej.

Z całą pewnością nie tylko mnie rzuciło się w oczy wybrzuszenie w jego bokserkach. A ponieważ chciałam zachować się jak prawdziwa suka i miałam dość jego ciągłego marudzenia, krzyknęłam:

– Nie musiałbyś walić konia, gdybyś po prostu do niej zadzwonił.

– Nastasio! – krzyknął bardziej oburzony niż zaskoczony wujek Laredo.

Zgarbiłam się lekko, przyjmując upomnienie i skrzywiłam się kwaśno.

– Przepraszam, wujku, ale taka jest prawda.

Stojący przy mnie Davi Lobo szturchnął mnie w ramię, przewrócił oczami i powiedział.

– Faceci, nie?

Niewiele brakowało, a parsknęłabym śmiechem. Boże, on był uroczy.

Jednak wszystko, co mogłam zrobić, to uśmiechnąć się do niego i cicho wyrazić swoją zgodę:

– Faceci.

 

***

 

Sprawianie zawodu ludziom stanowiło temat, który zawsze mnie drażnił i wyprowadzał z równowagi. Nie miałam już żadnych innych planów, postanowiłam zatem odwiedzić przyjaciółkę, którą w ostatnim czasie mocno zaniedbałam. Im więcej o tym myślałam, tym bardziej widziałam to, że pozwoliłam, aby moje rozstanie z Vikiem wpłynęło na naszą przyjaźń. Nie wpadałam do niej od dłuższego czasu i czułam się z tego powodu cholernie winna.

Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że ostatni raz byłam u niej w domu tuż przed tym, jak zakończyłam znajomość z jej bratem i poczułam, że mój żołądek zaciska się boleśnie.

Naprawdę minęło już tyle czasu?

Niestety tak.

Okej, więc nie odwiedzałam jej od miesięcy. Czyli faktycznie byłam okropną przyjaciółką.

To znaczy nadal rozmawiałyśmy przez telefon co najmniej kilka razy w tygodniu i widywałyśmy się w pracy, ale i tak czułam się okropnie z tym, że ostatnio tak bardzo ją zaniedbałam. Mój smutek pogarszała jeszcze świadomość, że Anika była zawsze obecna w moim życiu. Zawsze gotowa rzucić to, co akurat robiła, i bez względu na porę dnia czy nocy pojawić się na moim progu, jeśli tylko jej potrzebowałam.

A mimo to nasza przyjaźń była ostatnio jednokierunkową ulicą, która zazwyczaj kierowała się tylko w tę stronę, która była akurat korzystna wyłącznie dla mnie.

Nie tak to powinno wyglądać.

Podjęłam więc próbę naprawienia tej sytuacji, w efekcie czego wjechałam na podjazd pięknego dużego wiktoriańskiego domu, który przywoływał zbyt wiele wspomnień, by można je było zliczyć. Kiedy byłam dzieckiem, to miejsce było moim drugim domem. Najpierw naszym głównym zajęciem była zabawa lalkami. Potem oglądanie komedii romantycznych. W czasach liceum całonocne rozmawianie o chłopakach. I w końcu, po wejściu w dorosłość, odsypianie kaca, aż do południa.

Gdy podeszłam do drzwi wejściowych i zadzwoniłam dzwonkiem, ogarnęło mnie uczucie zadowolenia. Drzwi otworzyły się i zobaczyłam dojrzałą kobietę, uśmiechnęłam się słodko i powiedziałam:

– Cześć, mamo.

Wydała się z siebie radosny okrzyk, po czym, upuszczając kuchenną ścierkę, w którą wycierała ręce, złapała mnie i przyciągnęła do siebie. Poddałam się temu z ochotą i śmiałam się kiedy mnie przytulała.

– Już nas nie kochasz, prawda? – powiedziała chwilę później z ciężkim rosyjskim akcentem, a w jej głosie dało się słyszeć karcące nuty. – Nie odwiedziłaś nas przez tak długi czas, że zdążyłam zmienić się w staruszkę. Co ty jadłaś? Jesteś za drobna, Nastasiu.

Cofnęła się, położyła dłoń na moim policzku i uśmiechała się przez chwilę, zanim na jej twarzy pojawił się wyraz poirytowania.

– Zbyt długo nas unikałaś. Nie zrobisz tego ponownie, prawda?

Kochałam ją. Doroteya Nikulin była mamą, jakiej pragnęłam, i chociaż moją prawdziwą matkę darzyłam specyficzną miłością, w niczym nie przypominała kobiety, która stała przede mną. Doroteya dawała całą siebie, każde ciepłe uczucie, każdy życzliwy uśmiech. Niegdyś wysoka i szczupła, teraz pełna miękkich krągłości, które uwidaczniały się, gdy obejmowała swoje starzejące się ciało. Jej rude włosy przybrały kolor miedzi, ale oczy wciąż były tak samo przepięknie błękitne. Całości obrazu dopełniało łagodne, niemal anielskie usposobienie. Nic dziwnego, że Anika wyrosła na taką, a nie inną kobietę. Była kopią swojej mamy.

Doroteya wciągnęła mnie do domu i zawołała po angielsku:

– Yuri, chodź, zobacz, kto do nas przyszedł!

Wnętrze domu w ogóle się nie zmieniło. Błyszcząca, drewniana podłoga wyłożona była miękkimi, bordowymi dywanami, z których każdy pokryty został skomplikowanym i typowo rosyjskim wzorem. Meble wykonano z różnych gatunków ciemnego drewna, wszystkie drogie, wszystkie ręcznie rzeźbione i piękne. Ten sam kryształowy żyrandol w holu migotał delikatnie, odbijając zabarwione na różne kolory światło słoneczne wpadające przez wypełniające okna witraże. Na każdym kredensie czy portalu kominkowym stały najróżniejsze bibeloty. Carskie jaja, matrioszki, zdjęcia w pomalowanych na złoto ramkach. Wyglądało to tak, jakby przeprowadzając się tutaj, przywieźli ze sobą całą ojczyznę.

Niektórzy nazwaliby to tandetą. Osobiście bardzo mi się to podobało.

Kobieta zaciągnęła mnie do kuchni, a kiedy zauważyła, że zawartość garnka zaraz wykipi, wyrzuciła ręce w powietrze i wydała z siebie cichy okrzyk, po czym podbiegła do kuchenki i przekręciła pokrętło od gazu.

Och. Znałam ten zapach.

– Gotujesz golubsti[3]? – zapytałam, czując ślinę wypełniającą mi usta.

Cudowna matrona uśmiechnęła się, wiedząc, jak bardzo lubię to danie.

– Obiad gotowy. Powiedz Anice. Ucieszy się, gdy cię zobaczy.

Znałam ten dom jak własną kieszeń, bez problemu dotarłam więc do sypialni Aniki. Uniosłam dłoń, żeby zapukać, ale w tej samej chwili drzwi się otworzyły i stanęła w nich wysoka kobieta o ciemnomiedzianych włosach i wykrzywionych niezbyt przyjemnym grymasem na ustach. Wyglądała na zaskoczoną moją obecnością, a jeśli twierdzę, że w jednej chwili przykleiła sobie na twarz uśmiech, który spokojnie mógłby konkurować z uśmiechem kota z Cheshire, to tak właśnie było.

– Znam cię – Miała ochrypły głos i mówiła z silnym akcentem. – Chyba.

Tak, mnie również wydawało się, że ją kojarzę.

– Nastasia – powiedziałam, a jej wyraz jej twarzy momentalnie złagodniał.

– Długo cię nie widziałam. Całe lata. Może mnie pamiętasz? Ksenia.

O mój Boże. Znałam ją. Jak mogłabym nie znać?

Moje obiekcje zniknęły i uśmiechnęłam się w odpowiedzi.

– Wow. Cześć.

Wyciągnęła ręce, a ja przywitałam się z nią we właściwy sposób. Zgodnie z rosyjską tradycją pocałowałyśmy się trzy razy w policzki. Jeśli mam być szczera, to muszę przyznać, że ciotka Aniki zawsze przyprawiała mnie o lekkie ciarki na skórze. Po prostu było w niej coś tak niesamowicie poważnego. Ale taka właśnie była. Byłam przekonana, że to coś, co stanowi część bycia żoną członka Bratvy.

W porównaniu z firmami, które kiedyś istniały tu, w Ameryce, w Rosji stanowiły one zupełnie inną klasę. Totalny hardcore. Czułam, że Ksenia widziała niejedną prawdziwie popieprzoną rzecz.

– Przyleciałaś w odwiedziny? – zapytałam grzecznie.

Posmutniała nagle i puściła moje ręce.

– Obawiam się, że tym razem to już na stałe. Mój mąż odszedł sześć miesięcy temu. Wszyscy moi synowie także nie żyją. Nie mam wnuków. Nie ma nic, co trzymałoby mnie w Rossiji, postanowiłam więc być bliżej siostry.

Cholera.

– Tak mi przykro – powiedziałam chyba trochę zbyt szorstko.

– Jest okej – odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem. – Moja rodzina jest teraz tutaj i choć nie mam wiele, traktuję dzieci moich sióstr jak własne. Nadszedł czas na nowy początek.

Jestem pewna, że nie było to zamierzone, ale ostatnie stwierdzenie wydało mi się złowieszcze i mroczne.

– Pójdę już, żebyś mogła odwiedzić moją siostrzenicę – dodała z niemal królewskim skinieniem głowy, po czym zostawiła nas same, zamykając za sobą drzwi.

Anika stała na środku swojego pokoju i choć bardzo się starała, by sprawiać wrażenie, że cieszy się na mój widok, wyraz jej twarzy zdradzał, że coś jest nie w porządku. Skubała długie rękawy koszulki, naciągając materiał na palce, przez co wyglądała jak małe dziecko.

– Hej – przywitałam się niemalże nieśmiało.

Cokolwiek się w niej gromadziło, teraz pękło jak tama. Jej oczy wypełniły się łzami, opuściła twarz, a po jej nosie spłynęła pojedyncza łza i spadła na podłogę.

Jasna cholera. Wyrwało mi się krótkie westchnienie. Czekałam zbyt długo.

Podeszłam do niej i objęłam ją ramionami, by otulić ją światłem i bezpieczeństwem.

– Tak mi przykro, Ani. Powinnam zjawić się już dawno temu.

– Nie, to nie to – oznajmiła, pociągając nosem tuż przy moim uchu.

Objęła mnie, a kiedy poczułam, że cała się trzęsie, mój opiekuńczy instynkt wziął górę. Odsunęłam się, żeby móc przyjrzeć się jej twarzy. Była blada i ściągnięta. Anika wyglądała na przestraszoną.

– Co się dzieje? Wszystko w porządku?

Milczenie było nad wyraz wymowne. Sprawiło, że ścierpła mi skóra na karku.

– Nie mogę o tym mówić.

Ale chciała. Czułam to. Potrząsnęła głową, jakby chciała samą siebie utwierdzić w tym przekonaniu.

– To nie ma znaczenia. Nie możesz mi pomóc.

Co?

Kim była ta osoba?

Ja nie mogłam jej pomóc?

Jasne. Oczywiście, że mogłam.

Cały czas wpatrując się w nią uważnie, cmoknęłam cicho i delikatnie otarłam kciukiem płynące jej z oczu łzy. Moja przyjaciółka była załamana.

– Mogę. I nawet znam odpowiedni sposób.

Znała mnie na tyle dobrze, że to, co powiedziałam w ogóle jej nie zaskoczyło.

– Serio? – Anika spróbowała się uśmiechnąć, jednak jej ciałem wstrząsnął dreszcz.

– Pewnie – powiedziałam. – Najpierw zajrzymy do jakiegoś spożywczaka po kilka rzeczy. Potem urządzimy gdzieś babski wieczór. Kolacja, drinki, taniec i cała reszta przyjemności. Musisz spakować torbę.

Uśmiechnęłam się czule.

– Dziś nie nocujesz w domu – zakomunikowałam.

– Bardzo bym tego chciała – Z trudem panowała nad głosem, wciąż targana silnymi emocjami.

Nie miałam pojęcia, co doprowadziło ją takiego stanu, ale kiedy spojrzała na siebie, znowu wybuchnęła płaczem. Widziałam, że niewiele brakowało, by wpadła w lament.

– Cholera. Muszę wziąć prysznic – załkała.

Nie podobało mi się to. To nie była Anika, jaką znałam. Tamta była pełna wdzięku, spokojna i opanowana. Musiałam pogrzebać głębiej, pomyślałam jednak, że najlepiej będzie, jeśli najpierw zmiękczę ją kolacją i alkoholem.

– Daj z tym spokój. Po prostu spakuj torbę i już nas nie ma. Możesz wziąć prysznic u mnie. A jeszcze lepiej – użyłam mojej największej karty przetargowej – zrobię ci kąpiel i pozwolę bąbelkom rozładować trochę tego napięcia.

Biedna Anika. Pociągnęła nosem, a potem jęknęła:

– Dobrze.

Pomogłam jej spakować kilka rzeczy i poprowadziłam korytarzem, obejmując ramieniem. Kiedy dotarłyśmy do jadalni, gdzie przy stole siedziała cała rodzina, znieruchomiałam na widok Vika.

– Co ty tu robisz? – krzyknęłam, zanim zdążyłam się nad tym zastanowić.

– Jem obiad – odpowiedział, unosząc ciemną brew.

Och…

Dobra, w porządku. Byliśmy w domu jego rodziców. To miało sens.

Moje policzki zaczerwieniły się, jednak w tej samej chwili Yuri Nikulin wstał od stołu, a ja znalazłam się w jego ojcowskim uścisku. Był wysoki, bardzo szczupły, niemal kościsty, a w jego włosach było już więcej siwizny niż czerni. Uśmiechał się, a gdy skończył mnie przytulać, delikatnie pocałował mnie w czoło, a potem delikatnie uszczypnął w policzek.

– Bezczelna dziewczynka – powiedział, śmiejąc się cicho, po czym spojrzał na swoją żonę i stwierdził: – Za rzadko tu bywa.

Doroteya przytaknęła, papugując swojego męża:

– Za rzadko.

Jurij spróbował zaprowadzić mnie do stołu.

– Zjedz coś. Jesteś za drobna. Mężczyźni pomyślą, że nie umiesz gotować i nigdy nie wyjdziesz za mąż.

– Mówię to jej. Nie słucha – dodała szybko Doroteya.

Skrzywiłam się kwaśno. Umiałam gotować.

Trochę.

Vik uśmiechnął się do swojego talerza, a ja miałam ochotę wziąć widelec i dźgnąć go nim z całej siły.

– Bez problemu znajdzie sobie męża – powiedziała Ksenia z uśmiechem. – Jest ładna, mądra i wygląda na dziewczynę, która wie, jakie znaczenie ma rodzina.

Upiła łyk wina, po czym przeniosła wzrok na mnie i zapytała:

– Co słychać u twoich braci? Wszystko dobrze?

– D… dobrze – zająknęłam się, trochę zaskoczona pytaniem.

Nie wiedziałam, że Ksenia już ich poznała. Nie spędzali tu tyle czasu, co ja.

– Sasha nadal z nikim się nie ożenił? – zapytała uprzejmie.

– Nie – odparłam i znów dopadło mnie to dziwne uczucie. Za żadne skarby nie mogłam zrozumieć, co jej chodzi po głowie.

– Jestem pewna, że znajdzie kobietę, kiedy będzie gotowy – W jej uśmiechu pojawił się mrok, a jej prosty nos przechylił się lekko, gdy mierzyła mnie wzrokiem. – I jestem pewna, że ty także znajdziesz wkrótce miłego rosyjskiego chłopca, którego będziesz mogła oswoić.

Uśmiechnęłam się uprzejmie, ale nie podobał mi się sposób, w jaki ta kobieta do mnie mówiła. Nie mogłam też powstrzymać się od powiedzenia:

– To wcale nie musi być Rosjanin.

Głowa Vika uniosła się, a ja spojrzałam mu w oczy. Mój uśmiech był lodowato miły.

– Uważam, że rosyjscy mężczyźni z tego pokolenia nie dorównują mężczyznom z czasów mojego ojca.

Dłoń Vika zacisnęła się na widelcu tak mocno, że jego kostki zrobiły się białe. Poczułam gwałtowny niepokój, a Ksenia, ku mojemu zdziwieniu, zaczęła przytakiwać.

– Wiem, co masz na myśli, i zgadzam się z tym, moje dziecko. Bądź cierpliwa. Znajdziesz go.

– Siadaj. Jedz. – Vik niemal warknął przez zaciśnięte zęby.

Z trudem powstrzymałam uśmiech wywołany jego nagłym pogorszeniem nastroju. Przyjemnie było wiedzieć, że zalazłam mu za skórę tak samo, jak on mnie.

– Nie możemy. Wybacz. – Odsunęłam się w bok, odsłaniając smutną Anikę. Objęłam ją ramieniem i uśmiechnęłam się. – Zbyt długo się nie widziałyśmy i potrzebujemy babskiego wieczoru.

Vik spojrzał na jej twarz i wstał, gotowy, by złamać komuś kark.

– Co jest, Ani?

W tej samej sekundzie moje jajniki wypuściły milion jajeczek naraz.

Nieeee. Głupi, seksowny, opiekuńczy Vik i jego braterska troskliwość.

– Wszystko w porządku. – Ani uśmiechnęła się łagodnie. – Nic mi nie jest. Ale zamierzam spędzić noc u Nastasii, jeśli nie masz nic przeciwko, mamo.

Doroteya i Yuri wymienili spojrzenia, a kiedy Yuri skinął głową, Doroteya uśmiechnęła się szeroko.

– Oczywiście, beba[4].

– Dziękuję, że pozwoliłaś mi ukraść swoją uroczą córkę – powiedziałam, mrugając do niej okiem. – Obiecuję, że nie pozwolę jej dziś za dużo wypić.

Ksenia uśmiechnęła się uśmiechem Mony Lisy.

– Nie ma takiej możliwości. Jesteśmy rosyjskimi kobietami. Upijamy mężczyzn tak, że padają pod stół, a medale nosimy z dumą.

– Dokąd się wybieracie? – zapytał Vik, a jego zaciśnięte usta dały mi do zrozumienia, że nie zamierza odpuścić.

I dobrze.

– Gdzieś – rzuciłam, łapiąc Anikę za rękę.

Chwilę później pożegnałam się ze wszystkimi i zabrałam przyjaciółkę do domu.



[1] Lutka – (z hr.) lalka, laleczka (przyp. tłum.).

[2] Touché – (z fr.) – trafiony!, punkt dla ciebie! (przyp. tłum.).

[3] Golubsti – (z ros.) gołąbki (przyp. tłum.).

[4] Beba – (z serbskiego) – dziecko, dziecinka (przyp. tłum.).





Komentarze

Popularne posty