[PATRONAT]Rozdział trzeci Penelope Douglas "Kill Switch"
Damon
Siedem lat temu
Oplatam ją
ramieniem i przyciągam do siebie, zanurzając nos w jej włosach. Małe, ostre klejnociki
przyklejone do jej stroju wrzynają mi się w skórę. W moim uścisku wydaje się drobna
i krucha jak wykałaczka.
Woda tryskająca
z fontanny rozlewa się wokół nas, gdy zatapia zęby w mojej dłoni. Nie cofam ręki;
ból, jaki przynoszą mi jej ostre, małe ząbki, sprawia, że ciepło rozlewa się po
moim ciele. Mimo woli mrugam powiekami, czując na skórze ciarki, i wypuszczam powietrze
z płuc, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że wstrzymywałem oddech.
Nie jest to
nieprzyjemne uczucie. Nie boli tak, jak powinno.
Spoglądam w
jej drobną twarzyczkę. Nie opieram się, kiedy zaciska zęby mocniej, z pewnością
przebijając skórę.
Tak.
Nie wycofam
się.
Nigdy.
Objąłem ją mocniej
ramieniem, czując, jak jej ciało przylega idealnie do mojego. Nie miałem zamiaru
puszczać; nawet kiedy moja świadomość zaczęła się budzić, wizja fontanny zbladła,
a ona zaczęła pachnieć inaczej – zamiast woni kwiatów czułem teraz zapach mojego
mydła. Jej strój stał się miękki, jak uszyty z bawełny, a gołe nogi, uwolnione z
białych rajstop, spoczywały ułożone wzdłuż moich.
Coś się zmieniło.
Wszystko było inaczej.
Zamrugałem, otwierając
oczy, z głową wciąż ociężałą od snu. Senne wizje odpłynęły, a ich miejsce zajął
mój pokój i leżące obok mnie ciało.
Niestety nie była
to dziewczyna, o której śniłem.
Wpatrywałem się
w tył głowy mojej siostry. Jej włosy, rozsypane na poduszce, były niemal tak ciemne
jak moje. Czułem, jak oddycha przez sen w moich objęciach. Zacisnąłem w pięść dłoń
spoczywającą na jej brzuchu.
Objąłem ją przez
sen.
Nigdy wcześniej
tego nie robiłem. Dzieliliśmy łóżko od czterech lat i do tej pory wystarczała mi
świadomość, że jest obok.
Rozluźniłem palce,
przypadkowo muskając jej skórę w miejscu, gdzie koszulka podjechała do góry, odsłaniając
część brzucha. Zamarłem, mrużąc oczy i czując pod skórą palący niepokój.
Uniosłem koc i
spojrzałem na jej ciało: wyraźne wcięcie w talii, głębsze niż pamiętałem, i krągłe
pośladki przyciśnięte do mojego krocza.
Mięśnie jej ud
były teraz mocniej zarysowane, a skóra zdawała się taka gładka…
Cholera.
Zamknąłem oczy.
Ulga, jaką przyniósł mi dzisiejszy sen, dawno wyparowała.
Moja siostra zaczynała
wyglądać jak inne dziewczyny, dostatecznie dorosłe, żeby można było robić z nimi
różne rzeczy. Dotyk jej ciała przywodził na myśl laski, z którymi się umawiałem.
– Damon – powiedziała
nagle, już rozbudzona. – To ja, Banks.
Pewnie obudził
ją mój dotyk. Musiała pomyśleć, że wziąłem ją za kogoś innego.
Otworzyłem z powrotem
oczy, zaciskając zęby i odsuwając się od niej.
– Tak, wiem.
Zrzuciłem z siebie
koc i wstałem z łóżka, odłączając telefon od ładowarki.
– Chyba mówiłem
ci, żebyś obwiązywała piersi – mruknąłem, odblokowując ekran i przeglądając powiadomienia.
Nie odpowiedziała,
ale usłyszałem, jak siada na łóżku.
– Do spania też?
– jęknęła w końcu. – Damon, ten bandaż jest jak gorset. Nie mogę w nim oddychać.
Przyzwyczaisz
się.
Przejrzałem parę
wiadomości od Willa i kilka komentarzy pod postami, po czym rzuciłem telefon z powrotem
na biurko i odpaliłem z komputera jakąś muzykę. Podszedłem do szafy i wyjąłem z
niej parę spodni oraz białą koszulę. Nagle zatrzymałem się, spoglądając na parę
dżinsów wiszących obok mojej czarnej bluzy z kapturem. Noc Diabła już w przyszłym
tygodniu. Poczułem w żyłach znajomy zastrzyk adrenaliny.
Wyjąłem z szafy
również dżinsy i skręciłem w lewo do łazienki. Miałem potrzebę, którą musiałem zaspokoić.
– Może… – usłyszałem
głos Banks. – Może nie powinnam już więcej tutaj spać, wiesz?
Zatrzymałem się
i spojrzałem na nią, mrużąc oczy.
Natychmiast spuściła
wzrok. Wiedziała, że nie lubię o tym rozmawiać.
Banks była córką
mojego ojca, ale należała do mnie od chwili, kiedy tutaj zamieszkała. Jej matką
była jakaś nędzna dziwka, jedna z wielu opłacanych przez ojca. Gdyby cztery lata
temu nie zapukała do naszych drzwi, prosząc o pieniądze, pewnie w ogóle nie dowiedziałbym
się, że mam siostrę. Ojciec nigdy nie przyjmował do wiadomości jej istnienia i nawet
teraz ledwie zwracał na nią uwagę.
Ale nic nie szkodzi.
Ona nie należała od niego. Nikt nie mógł mi jej odebrać.
Po naszym pierwszym
spotkaniu kilka dni przeszukiwałem dom, zbierając wszystkie pieniądze, jakie dałem
radę znaleźć, i kosztowności, których braku matka by nie zauważyła. Udało mi się
uzbierać równowartość kilku tysięcy dolarów; matka Banks udawała, że zmaga się z
decyzją przez całe dwanaście sekund, zanim wzięła gotówkę oraz biżuterię i oddała
mi córkę. Zabrałem ją ze sobą do domu. Nikt nie protestował. Moja matka, kiedy jeszcze
tutaj mieszkała, nie pozwalała, aby cokolwiek niepożądanego wdarło się do jej małej,
szczęśliwej krainy marzeń, a ojciec zgadzał się na wszystko, bylebym tylko ja
był zadowolony.
Banks mieszkała
ze mną w jednym pokoju i opiekowała się mną, a ja chroniłem ją i dbałem, żeby miała
wszystko, czego jej trzeba. Miała własny materac w niewielkiej kryjówce na szczycie
wieży przylegającej do mojego pokoju, ale prawie nigdy tam nie sypiała.
– Chodziło mi
tylko o łóżko – wyjaśniła. – O spanie w… twoim łóżku. Może powinnam znowu zacząć
spędzać noce w mojej kryjówce. Nie mamy już dwunastu i trzynastu lat. Urosłeś. Potrzebujesz
więcej przestrzeni.
Rozgniewany uniosłem
brew, chociaż wiedziałem, że niepotrzebnie się złoszczę. Nie bez powodu trzymałem
ją w tajemnicy, nie wpuszczając do swojego pokoju innych dziewczyn, zmuszałem ją,
żeby nosiła moje stare ubrania i obwiązywała piersi, i nigdy nie przyznałbym się
przed przyjaciółmi, że moja siostra jest jedyną kobietą, której kiedykolwiek pozwolę
spać w moim łóżku.
Wiedziałem, że
jestem popieprzony.
Ale nic mnie to
nie obchodziło. Dopóki byłem szczęśliwy, przed nikim się nie tłumaczyłem.
Odwróciła się
i wiedziałem, że odpuściła. Poszedłem do łazienki, gdzie odkręciłem wodę, rozebrałem
się z piżamy i wszedłem pod prysznic. Umyłem się, po czym spłukałem mydło i szampon,
pochylając głowę i pozwalając, aby gorąca woda spływała mi po karku.
Zamknąłem oczy,
przyciskając palce do ściany.
To już tylko
kwestia czasu.
Zacząłem ostatnią
klasę dopiero w zeszłym miesiącu, ale to był mój ostatni rok w domu. Latem wyjadę
na studia, a Banks zostanie tutaj. Powinienem pozwolić jej zamieszkać we
własnym pokoju, żebyśmy oboje przyzwyczaili się do przebywania osobno. W końcu wolnych
sypialni nam nie brakowało.
Nie wątpiłem też,
że łatwo przystosowałaby się do nowej sytuacji i nawet ucieszyła, że ma trochę przestrzeni
tylko dla siebie.
Problem tkwił
we mnie. Banks była moja. Jako jedyna osoba wiedziała o wszystkim. Ale dorastaliśmy
i miałem świadomość, że w końcu mnie opuści.
Naparłem palcami
na ścianę, wyobrażając sobie, że ściskam w nich twarz – nieważne czyją, po prostu
twarz – próbując zmiażdżyć ją w rękach. Poczułem na karku znajomy żar, pełznący
w górę, ku głowie, a fala gorąca przelała się przez mojego kutasa. Każdy skrawek
skóry na moim ciele zdawał się błagać o ulgę od tego wszystkiego, co w tej chwili
czułem.
Musiałem stąd
wyjść.
Spłukałem z siebie
resztki mydła, zakręciłem wodę i wyszedłem spod prysznica, sięgając po ręcznik z
półki po lewej stronie. Wytarłem się, założyłem dżinsy i koszulkę, a potem wróciłem
do pokoju, po drodze susząc włosy.
– Rozwiązałam
zadania z matematyki i uzupełniłam twój dziennik badań – powiedziała Banks, przeglądając
papiery leżące na biurku, którego nigdy nie używałem, i wkładając mi teczki do torby.
– Ale tę matmę musisz przepisać swoim charakterem pisma. I nie zapomnij przeczytać
tematu z fizyki przed testem. Przyswój chociaż tyle, żeby zdać.
Rzuciłem ręczniki
i podniosłem czarną bluzę, wsuwając ramiona w rękawy.
– Zawsze zdaję,
nie zauważyłaś? – Zerknąłem na nią, zanim przeciągnąłem bluzę przez głowę. – Mógłbym
dosłownie olać ten test ciepłym moczem, a i tak bym zdał.
Usłyszałem, jak
śmieje się pod nosem.
– No, prawie jakby
nie chcieli zrobić nic, co zatrzymałoby cię w tej szkole dłużej niż to konieczne.
Nie, ja nigdy
nie obleję testu, a tym bardziej całego przedmiotu. Dyrekcja praktycznie odliczała
dni do momentu, kiedy opuszczę szkołę. Nigdy by mi tego nie utrudnili.
Na lekcjach robiłem
tyle, ile uznałem za stosowne, żeby ludzie się nie czepiali, ale to Banks odrabiała
za mnie prace domowe, robiła projekty i pisała wypracowania. Nie żebym był leniwy
– grając w drużynie koszykarskiej, wyciskałem z siebie siódme poty – po prostu miałem
gdzieś szkołę, a cholernie trudno było mi zmusić się do robienia czegoś, co mnie
nie interesowało. Byłem egoistą i kompletnie mi to nie przeszkadzało.
Banks podała mi
torbę, w której znajdował się też mój mundurek. Zarzuciłem ją na ramię, a do kieszeni
wepchnąłem portfel, telefon i klucze. Wyszedłem z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Nie byłem jeszcze nawet w połowie krótkich, ukrytych schodów, kiedy usłyszałem za
plecami szczęk zamka. Banks znała zasady.
Normalnie nie
przyszłoby mi do głowy martwić się tym, że mój dom nie był najbezpieczniejszym miejscem
na świecie dla młodej, ładnej dziewczyny, ale nie chciałem, żeby ktokolwiek dobrał
się do mojej siostry. Drzwi pokoju pozostawały zamknięte, dopóki nie była w pełni
ubrania i gotowa do natychmiastowej reakcji.
Ruszyłem na dół
i przeszedłem przez hol do jadalni, zmierzając prosto do stołu.
– Dzień dobry
– zaświergotał czyjś głos.
Zamrugałem z poirytowaniem.
Jakaś dziewczyna stała na krawędzi mojego pola widzenia, ubrana w typowy strój służącej,
ale musiała być tu nowa. Wziąłem kromkę chleba z tacy i nałożyłem na nią jajecznicę
z bekonem, po czym zgarnąłem ze stołku kilka butelek wody i wsadziłem do torby,
żeby zabrać je ze sobą.
Nasza kucharka
Marina postawiła na stole srebrną misę z owocami.
– Kiedy wraca
ojciec? – zapytałem, odrywając skórkę od chleba.
– Jutro wieczorem,
proszę pana.
– Czy życzyłby
pan sobie czegoś konkretnego na dzisiejszy obiad, panie Torrance? – odezwała się
znów dziewczyna.
Jezu Chryste.
Złożyłem chleb
z jajecznicą na pół i odgryzłem kęs, podczas gdy ona czekała na odpowiedź. Rzuciłem
Marinie spojrzenie i wyszedłem, na odchodnym słysząc jeszcze, jak karci nową służącą.
***
„Nasze życie przypomina
piekło, bo oczekujemy, że będzie nam jak w niebie”[1]. Dawno temu przeczytałem coś
w tym stylu, ale to stwierdzenie zawsze wydawało mi się pozbawione sensu. Jeśli
twoje życie to ciągła walka i musisz brnąć przez nie w sposób, który, jak w końcu
się orientujesz, w niczym nie przypomina doświadczeń innych ludzi, uczysz się żywić
ogniem i spać spokojnie pośród płomieni, aż któregoś dnia niczego więcej już ci
nie trzeba.
To niebo nie budziło
mojego zaufania. Same wielkie, ale złudne nadzieje…
Nie, ja potrzebowałem
kłopotów.
Ścisnąłem papierosa
w palcach i uniosłem go do ust, aby jeszcze raz się zaciągnąć, czując, jak telefon
w mojej kieszeni wibruje po raz drugi. Dopalający się papier zaskwierczał cicho,
a ja wciągnąłem do płuc gorące powietrze, po czym wydmuchałem je z powrotem, opierając
się o kolumnę obok tablicy ogłoszeń.
W szkole wciąż
było prawie pusto. Do dzwonka pozostało jeszcze co najmniej czterdzieści pięć minut.
Drugie piętro
było moją ulubioną częścią budynku. Gwar stołówki i sali gimnastycznej ginął daleko
w dole, a że znajdowało się tu niewiele sal lekcyjnych, było tak cicho, że dało
się usłyszeć każdy krok. Każde skrzypnięcie drzwi. Każdy upuszczony długopis… Zawsze
byłem w stanie poznać, że nie jestem sam.
A ona nie była.
Zastanawiałem się, czy już to zauważyła.
Odwróciłem głowę
i wyjrzałem zza kolumny. Przez okno wychodzące na dziedziniec w dole widziałem szybę
okna naprzeciwko, a za nią rozmytą sylwetkę. Zaczęła trochę za bardzo zadzierać
nosa, ale to typowe u nowych nauczycieli, zwłaszcza tych młodych. Myślą, że studia
przygotowały ich do tej pracy, ale nawet jeśli, to na pewno nie przygotowały ich
na Thunder Bay. Tutaj wszystko działało trochę inaczej, a ona nie była szefem, bo
nade mną nie dało się zapanować. Przyszła pora nauczyć ją, że to nauczyciele, a
nie uczniowie, muszą się podporządkować.
Widziałem, jak
się porusza, kserując jakieś papiery. Oblizałem wargi, czując, że zaschło mi w ustach.
No już. Idź
gdzieś, gdzie jest cicho, albo wezmę cię tu i teraz.
Oczami wyobraźni
widziałem, jak jej mały, luźny koczek rozplata się, a włosy opadają. Widziałam ją
zgiętą wpół nad stołem, jej nogi w szpilkach…
Mój telefon znów
zawibrował. Zamrugałem i przełknąłem ślinę, aby zwilżyć wyschnięte gardło.
Niech go diabli.
Zgrzytając zębami
wygrzebałem komórkę z kieszeni, odblokowałem ekran i przystawiłem do ucha.
– Pierdol się.
– Też życzę ci
w chuj miłego dnia, Panie Marudo – oznajmił Will. – Co znowu masz za problem?
Jeszcze raz przełknąłem
ślinę, z powrotem przenosząc wzrok na upatrzoną zdobycz.
– Żadnych problemów,
których mój fiut nie da rady rozwiązać, jeśli tylko dasz mi spokój na dziesięć minut
– odparłem, wpatrując się w kobietę. – Czego chcesz?
– Wywołać uśmiech
na twojej twarzy.
Zmarszczyłem brwi.
Wywołać uśmiech… Chryste Panie. Przewróciłem oczami, ale zarazem o mało mu
nie uległem. Miał talent do łagodzenia moich obyczajów, i to w mgnieniu oka.
– Ha, ha. Słyszę,
że się uśmiechasz. – W głosie Willa zabrzmiało rozbawienie. Jego słowa zawsze były
podszyte śmiechem.
– Słyszysz, hm?
Will był jedynym
– naprawdę jedynym – człowiekiem, który nie chodził wokół mnie na paluszkach, i
parę razy o mało go za to nie zatłukłem, ale teraz prawie wszystko robiliśmy razem.
– Mówiłem ci –
zauważył. – Łączy nas więź. No wiesz, taka duchowa.
Nie mógł tego
zobaczyć, ale uśmiechnąłem się nieznacznie.
– Jak ja cię,
kurwa, nie znoszę.
Kretyn.
Will, Michael
i Kai byli moimi przyjaciółmi i rzuciłbym się dla nich w ogień, ale Will był jedynym,
co do którego miałem pewność, że rzuciłby się w ogień dla mnie.
– To co ona ma
na sobie? – zapytał.
Nauczycielka wyszła
z pokoju ksero i ruszyła korytarzem. Nie spuszczając z niej wzroku, podążyłem za
nią.
– Pierścionek
zaręczynowy.
– Seksownie.
Zaśmiałem się
pod nosem. Zrobiłem krok, a potem następny, naśladując jej rytm i tempo, kiedy ona
szła jednym korytarzem, a ja drugim.
– Byłoby jeszcze
bardziej seksownie, gdyby miała na sobie też suknię ślubną.
– Ruchałbym.
– Nie krępuj się.
Zawsze chętnie się dzielę.
Czasem dzielenie
się było wręcz konieczne. W kwestii kobiet zdarzało mi się nie dotrzymywać obietnic.
Jeśli straciłem zainteresowanie, Will doprowadzał sprawę do końca.
Zbliżała się do
rogu korytarza, zamierzając skręcić w lewo. Jeszcze tylko chwila…
– Muszę lecieć
– rzuciłem. – Widzimy się na parkingu o siódmej trzydzieści.
– No. Zostawiłem
torbę sportową w twoim aucie, więc będę musiał ją odebrać przed treningiem. Do zo…
Nie dałem mu dokończyć.
Odjąłem telefon od ucha i rozłączyłem się, ani na moment nie odrywając od niej wzroku.
Skręciła za róg, znów pojawiając się w oknie, tym razem położonym prostopadle do
mnie. Była coraz bliżej i bliżej. Przystanąłem, schowałem telefon, oparłem się ramieniem
o ścianę i wsunąłem ręce do kieszeni bluzy, czekając na nią.
Skręciła raz jeszcze,
na moment znikając mi z oczu, po czym pojawiła się z powrotem. Na mój widok natychmiast
się zatrzymała.
– Pan Torrance
– powiedziała.
Skinąłem głową.
– Pani Jennings.
Chciała się pani ze mną widzieć?
Zrobiła krok w
tył, rozglądając się dookoła – nie byłem pewny, czy to instynktowny odruch, czy
po prostu była zdziwiona, ale rozbawiło mnie to. Miała na sobie czarną sukienkę
z krótkim rękawem i dekoltem w serek, opinającą wszystkie jej krągłości; spora zmiana
od zapinanych sweterków i kwiecistych spódnic za kolano, które nosiła na początku
roku szkolnego. Wyglądało na to, że tej świeżo upieczonej nauczycielce, początkowo
wyglądającej niczym żona pastora, przypadły do gustu pożądliwe spojrzenia nastoletnich
uczniów i zaczęła ubierać się tak, aby przyciągać ich jeszcze więcej. Wciąż jednak
nosiła okulary i upinała włosy w małe, ciasne koczki.
Przełknęła ślinę,
rumieniąc się.
– Eee, tak, między
lekcjami. Ja, eee… – Spuściła wzrok, nerwowo przestawiając stopy w czarnych szpilkach,
a ja powstrzymałem cisnący się na usta uśmieszek. Co prawda ubierała się teraz seksowniej,
ale nadal była nieśmiała.
I właśnie to było
w niej cudowne. Pewność siebie działała mi na nerwy. Lubiłem być łowcą, nie zwierzyną.
– Cóż, skoro już
tu jesteś… – Posłała mi zdawkowy uśmiech. – Wejdź.
Podążyłem za nią
do sali, czując, jak krew zaczyna mi szybciej krążyć w żyłach.
To było to, czego
potrzebowałem.
Na niższych piętrach
roiło się od dziewczyn w moim wieku – cheerleaderek, gimnastyczek, studentek pracujących
na stołówce… Gdybym chciał, mógłbym którąś przelecieć od ręki, ale dla mnie seks
miał niewiele wspólnego z moim ciałem.
To, co mnie podniecało,
było właśnie tutaj. Moje spojrzenie wbite w jej plecy. Drzwi, które zamknąłem za
sobą na zamek. Poczucie strachu, pożądania i zagrożenia, które biło od niej, kiedy
została ze mną sam na sam. Myśl o tym, że będzie musiała mnie oglądać co dzień przez
resztę roku, dopóki nie ukończę szkoły, świadoma tego, co pozwoliła mi sobie zrobić,
i przerażona tym faktem, ale zarazem marząca, aby wydarzyło się to znowu.
Dla mnie seks
rozgrywał się niemal w całości w głowie.
Odłożyła stosik
papierów na biurko i odwróciła się, zerkając na drzwi i dopiero teraz uświadamiając
sobie, że je zamknąłem. Przez chwilę staliśmy bez ruchu w niezręcznej ciszy i widziałem,
jak jej ciało sztywnieje, ale zaraz podjęła to, co zaczęła.
Zaplotła palce
przed sobą i przybrała surowy wyraz twarzy. Całkiem urocza próba ze strony dwudziestotrzylatki,
której wydawało się, że stojący przed nią siedemnastolatek, szerszy od niej w ramionach
i kilkanaście centymetrów wyższy, faktycznie postrzega ją jako autorytet.
W dwóch krokach
podszedłem do pierwszej ławki w przednim rzędzie i posadziłem tyłek na jej skraju.
– Słuchaj, kiepsko
mi idzie owijanie w bawełnę – zaczęła – więc przejdźmy od razu do rzeczy.
Wpatrywałem się
w nią.
– Dostrzegam wyraźną
różnicę między pracą, którą wykonujesz w domu, a tą, którą wykonujesz w trakcie
lekcji – ciągnęła. – A także różnicę w charakterze pisma. Nie każę ci się tłumaczyć,
bo oboje wiemy, jaka jest prawda, i nie zamierzam marnować twojego ani mojego czasu.
Uniosłem brew.
Urwała. Oblizała
wargi i odchrząknęła.
– Powiem tylko:
przestań. Pracuj sam albo nie zdasz.
Aha.
Przez cały czas
patrzyłem jej w oczy, ale i tak widziałem, jak małe, twarde sutki sterczą jej pod
sukienką. Może to z zimna, a może nie. Nieważne. Po prostu chciałem je zobaczyć.
Mój oddech przyspieszył,
a kutas zaczął nabrzmiewać, kiedy wyobraziłem ją sobie rozebraną. Zacisnąłem zęby,
żeby jak najdłużej utrzymać żądze na wodzy.
Nie doczekawszy
się odpowiedzi, ponagliła mnie.
– Rozumiemy się?
Podniosłem wzrok,
wyobrażając sobie moją poduszkę wysmarowaną jej lśniącą, czerwoną szminką po całej
nocy spędzonej przez nauczycielkę w moim łóżku twarzą w dół, z tyłkiem wypiętym
ku górze.
– Tak, pani profesor
– odparłem.
Stała przede mną
i wyglądała na zdziwioną, jakby nie spodziewała się, że pójdzie tak gładko, w końcu
jednak skinęła głową i posłała mi lekki, życzliwy uśmiech.
– W porządku.
W takim razie miłego dnia – powiedziała, odprawiając mnie.
O mało nie parsknąłem
śmiechem. To jeszcze nie koniec.
Teraz moja kolej.
– Mogę o coś zapytać?
– Wyświetliłem na telefonie jej zdjęcie. – Czy to pani?
Wstałem i podszedłem
do niej, zatrzymując się dopiero, kiedy byłem tak blisko, że mogłem patrzeć na nią
z góry. Podniosła wzrok z ekranu na mnie, a potem spuściła go z powrotem. Chciała
cofnąć się o krok, ale drogę zastawiało jej biurko.
Uniosłem telefon
i łagodnym tonem powiedziałem:
– Niewiele się
pani zmieniła.
Przełknęła ślinę.
Było to jedno z wielu zdjęć, które znalazłem na jej mediach społecznościowych, najwyraźniej
pochodzące z letniego obozu po trzeciej klasie liceum. Siedziała na łóżku razem
ze swoimi koleżankami, uśmiechnięta i niewinna, z rozpuszczonymi włosami, opalonymi
nogami w uroczych dżinsowych szortach i aparatem na zębach, bez makijażu…
Wydęła wargi.
– Teraz umiem
już używać tuszu do rzęs.
Odwróciła się
do mnie plecami, wzięła kawałek kredy i zaczęła pisać na tablicy.
– Rumieni się
pani – zauważyłem. – Czy to z zakłopotania?
– Dość już tego.
Młoda pani Jennings
wyglądała na frajerkę, ale miała potencjał. Spuściłem wzrok na jej talię, a potem
tyłek i seksowne nogi. Oczywiście.
– Widzi pani,
nie jestem głupi ani leniwy – powiedziałem, podchodząc do niej od tyłu. – Po prostu
nie interesuje mnie robienie rzeczy, które nie sprawiają mi przyjemności. Ale jeśli
coś kocham… – Zniżam głos, bawiąc się jej kosztem. – Wtedy mogę to robić od zmierzchu
do świtu, pani Jennings.
Przekręciła głowę
w bok, przerywając pisanie w pół zdania. Dwa razy otworzyła i zamknęła usta, zanim
w końcu zdołała coś powiedzieć.
– Muszę zająć
się pracą.
Oparłem się ręką
o tablicę, nachylając się ku nauczycielce tak blisko, że jej włosy połaskotały mnie
w usta.
– Tacy faceci
jak ja nie interesowali się panią w liceum, co? – prowokowałem ściszonym głosem.
– Nikt nie przerżnął pani na tylnym siedzeniu auta. Nikt nie zdjął pani majtek na
kanapie w domu, podczas gdy pani rodzice byli w pokoju obok. – Powoli przejechałem
palcem wzdłuż suwaka z tyłu jej sukienki. Zesztywniała, oddychając płytko. – Nikt
nie ssał pani sutków, aż zrobiła się pani mokra, na cudzym łóżku w pokoju na piętrze,
na imprezie w cholera wie czyim domu.
Odwróciła się
gwałtownie, obnażając lekko zęby.
– Zgłoszę to.
– Proszę tego
nie robić. – Uśmiechnąłem się krzywo. – Ale gdybym ja był na miejscu tamtych chłopaków,
szybko bym panią rozdziewiczył. – Zniżyłem głos do szeptu, pochylając się ku niej.
– Lubię takie ciche.
Pokręciła głową.
Jej oczy miały odcień ciemnego, ciepłego brązu.
– Ostrzegano mnie
przed takimi chłopakami jak ty. W ten sposób nie zdobędziesz piątki. Któregoś dnia
nauczysz się, że w życiu na wszystko trzeba sobie zapracować.
– Ależ nie mam
nic przeciwko. – Teraz opierałem się już rękami o tablicę po obu stronach jej ciała.
Spojrzałem na nią z góry.
Moja mała nauczycielka
była tylko o sześć lat starsza ode mnie i chociaż wszyscy chłopcy w szkole uwielbiali
na nią patrzeć, ja jeden posunę się dalej, bo to jedyne, co mogło mnie zaspokoić.
Nudziłem się. Byłem tak śmiertelnie i niezmiennie znudzony tymi idiotkami z niższych
pięter – nigdy nie mówiły „nie” i nie były w stanie zaspokoić tej wstrętnej żądzy,
która kazała mi wszystko robić w chory, wypaczony sposób. Nie chciałem się pieprzyć.
Chciałem splugawić siebie i ją zarazem. Nie chciałem być jedynym, kto…
Nie byłem w stanie
dokończyć tej myśli. Moi przyjaciele lubili zgrywać zimnych drani, ale byli przy
tym zupełnie normalni. Mieli zwyczajne pragnienia, ich podniecenie było fizyczne,
a dobra zabawa czekała na każdym kroku.
Mnie było trudniej.
Nie mogłem oderwać się od tego, co działo się w moim mózgu, i nie czułem się zadowolony,
o ile nie mieszałem innym w głowach. Nie chciałem, żeby pani Jennings czerpała z
tego przyjemność. Chciałem, żeby nie mogła ścierpieć tego, że jest jej dobrze.
Nie przerywając
kontaktu wzrokowego przysunąłem się bliżej, ku jej ustom.
Ale ona położyła
mi ręce na piersi, żeby mnie zatrzymać.
– Przestań.
Powoli naparłem
na nią całym ciężarem ciała i pokręciłem głową, czując na wargach ciepły oddech.
Spuściła wzrok
na moje usta i zobaczyłem na jej twarzy wyraz, który widziałem już setki razy. Nawet
jeśli się opierają, zawsze pozwalają sobie na chwilę zastanowienia.
– Nie zależy mi
na piątce i nie boję się tego, co może mi pani zrobić – powiedziałem, muskając językiem
jej wargę i wyrywając z ust kobiety cichy jęk. – Chcę tylko, żeby zakasała pani
sukienkę, położyła się na biurku i rozłożyła nogi jak dobra nauczycielka, która
chce, żeby jej uczeń zjadł porządne śniadanie.
Warknęła, uniosła
rękę i dała mi, kurwa, w twarz.
Ale ja ledwie
drgnąłem. Piekący ból w kilka sekund spłynął z policzka na szyję.
Złapałem kobietę
za oba nadgarstki i przycisnąłem je do tablicy, próbując powstrzymać szeroki uśmiech
wypływający mi na twarz.
– Właśnie uderzyła
pani nieletniego. To bolało, proszę pani.
Jej pierś unosiła
się i opadała gwałtownie ze wściekłości, kiedy próbowała wyrwać się z mojego uścisku.
– Wiem, że pani
tego chce. – Obiegłem wzrokiem jej ciało. – Nosi pani coraz bardziej obcisłe spódniczki,
coraz głębsze dekolty. To nie jest moje pierwsze rodeo. Umiem zachować to w tajemnicy.
– Strój
kobiety jest bez znaczenia i nigdy nie jest zaproszeniem.
– Czyli to nie
pani? – Wskazałem głową okno. – Nie pani wygląda na zewnątrz, kiedy nasza drużyna
trenuje na dworze? Patrząc na mnie?
Od początku roku
szkolnego upłynęło już prawie osiem tygodni, a trenowaliśmy głównie na dworze, póki
pogoda na to pozwalała. Kilka tygodni temu zacząłem zauważać ją w oknie, wyglądającą
na boisko i czmychającą prędko, kiedy tylko zdała sobie sprawę, że na nią patrzę.
To tylko pokazywało, że chcemy tego, czego chcemy, a naszym przeznaczeniem jest
płonąć.
– Najdłużej przygląda
się pani wtedy, kiedy nie mam na sobie koszulki. – Spuściłem wzrok na jej wargi.
– Częściej ją zdejmuję, odkąd wiem, że się to pani podoba.
Zaparło jej dech.
Otworzyła usta, wpatrując się w moje.
– Gdybym chodził
razem z panią do liceum – powiedziałem, nachylając się ku niej – podszedłbym do
pani na oczach pani przyjaciół i szepnął do ucha: „chcę cię dotykać”. – Wyszeptałem
te ostatnie słowa i odsunąłem się, spoglądając jej w oczy. – A potem wziąłbym panią
za rękę i poprowadził na dół, do piwnicy, do ciemnej sali zapaśniczej, gdzie nigdy
nikogo nie ma, i zacząłbym panią rozbierać.
– Panie Torrance
– wykrztusiła, po czym dodała błagalnie: – Damon, proszę.
Jej twarz wykrzywił
strach, ale nie przed tym, że nie zdoła mnie powstrzymać. Chciała tego, ale bała
się, że zostanie przyłapana.
– A potem pchnąłbym
panią na matę – ciągnąłem – uniósł spódnicę… – Puściłem jeden z jej nadgarstków
i złapałem ją za szyję. – I przerżnął pani małe, jędrne ciałko, ssąc przy tym pani
sutki.
Zaczęła dyszeć.
Zanim zdążyła coś powiedzieć, nakryłem jej usta moimi; jej jęk zginął w głębi mojego
gardła. Całowałem mocno, czując smak truskawek, które jadła na śniadanie, i jej
ramiona obejmujące moją szyję.
Wyplątałem się
z uścisku, uniosłem ją i posadziłem na biurku. Natychmiast podciągnąłem w górę jej
sukienkę.
Wsunąłem palce
pod majtki, ściągnąłem je po gładkich, opalonych nogach i upuściłem na podłogę.
Zacisnąłem powieki, czując, jak serce zaczyna mi szybciej bić w piersi.
Przelecę ją. Będę
się z nią pieprzył, aż zacznie błagać o orgazm, a później z przyjemnością patrzył,
jak próbuje prowadzić lekcję, wiedząc, że mam w kieszeni jej cholerne majtki. Jutro
przyjdę po dokładkę; może wezmę ze sobą Willa i będę oglądał, jak ujeżdża go na
własnym krześle przy tym biurku.
O tak.
Serce zakołatało
mi w piersi i przez chwilę nie mogłem złapać tchu. Poczułem, jak twardnieje mi kutas.
Wstając, przejechałem językiem wzdłuż jej nogi, aż do wewnętrznej strony uda.
– Dlaczego ja?
– zapytała, unosząc się na rękach i przygryzając wargę.
Pchnąłem ją z
powrotem na biurko.
– Bo to obrzydliwie
niemoralne – warknąłem.
Uniosłem jej sukienkę
wyżej. Zerknąłem jeszcze raz na drzwi, przypominając sobie, że je zamknąłem, po
czym nakryłem ustami jej cholerną cipkę. Ciche westchnienie i okrzyk, które usłyszałem
w odpowiedzi, sprawiły, że z lubością zamknąłem oczy.
Po prostu rozłóż
nogi i daj mi się przelecieć. Po to tutaj jesteś.
Przytrzymałem
dłonią jej udo, kiedy ssałem, całowałem, szarpałem, podgryzałem i penetrowałem jej
ciało, smakując łechtaczkę i wyrywając z gardła nauczycielki kolejne jęki. Wiła
się pode mną, kiedy sunąłem centymetr po centymetrze, drażniąc się z nią. Nie była
pierwszą nauczycielką, którą widziałem w takiej pozycji, ale była pierwszą, którą
dotknąłem. Podniosłem na nią wzrok, zastanawiając się, na ile sprawia jej to przyjemność.
Szło mi prawie zbyt łatwo. Kiedy brakowało wyzwania, nie było to już takie podniecające.
– Ściągnij z ramion
górę sukienki – rozkazałem, drażniąc językiem jej łechtaczkę.
Pojękując raz
za razem, ściągnęła najpierw jedną stronę, a potem drugą, odsłaniając nagie piersi.
Tak lepiej.
Wyglądała tak
bezbronnie. Półnaga, w okularach, rozkładająca nogi przed jednym ze swoich uczniów…
– Jesteś w tym
taki dobry – wydyszała.
Ugryzłem ją lekko,
aż westchnęła z bólu.
Nie odzywaj
się.
Zaczęła sama przysuwać
się do moich ust i chwyciła mnie rękami za głowę. Odepchnąłem jej dłonie i przycisnąłem
za brzuch, przytrzymując ją na blacie biurka. Wciąż ssałem i lizałem; przyjemnie
było czuć ją w ustach, bo to ja panowałem nad sytuacją, a ona była zdana na moją
łaskę i niełaskę. To ja decydowałem, co i kiedy jej zrobię.
– Boże, tak –
jęknęła. – Jak mi dobrze.
Na moment wypadłem
z rytmu, słysząc w głowie inny głos.
Grzeczny chłopiec.
Coraz lepiej ci idzie, skarbie.
Przerwałem to,
co robiłem. Nagle zaschło mi w ustach i musiałem przełknąć ślinę.
Zmusiłem się,
żeby kontynuować. Wyrzuciłem tamten głos z głowy i wsunąłem dwa palce w cipkę
nauczycielki, masując językiem łechtaczkę.
– Boże, tak dobrze
ci idzie. – Pani Jennings wciąż nie miała zamiaru się przymknąć. – Nie przestawaj.
Rób tak dalej, skarbie.
Skarbie? Co,
do chuja?
Zacisnąłem zęby
i stanąłem prosto, oddychając z wysiłkiem. O mało nie wyrwałem klamry od paska z
pośpiechu, aby go rozpiąć. Może miała na biurku jakąś taśmę klejącą. Musiałem ją
uciszyć. Fala gorąca spłynęła mi na szyję i pierś, kiedy z całych sił starałem się
wrócić myślami do momentu, w którym się rozkojarzyłem.
Ale ona wstała
z blatu, próbując mnie pocałować i pomóc z rozpinaniem spodni.
– Chcę ci obciągnąć
– wyszeptała. – Chcę cię posmakować.
Twardnieje,
kiedy tak robię. To znaczy, że ci się to podoba.
Moje wnętrzności
zawiązały się w supeł na wspomnienie tamtych słów. Odsunąłem od siebie jej ręce.
– Nie.
Nie podobało mi
się to.
– Bądź posłuszny
– rozkazała, traktując to jak grę.
Ale ja wpadłem
w szał. Złapałem ją za szyję i przytrzymałem w miejscu, rzucając jej prosto w twarz:
– To mi się nie
podoba.
O tak, podoba
ci się, prawda, skarbie? Jesteś takim grzecznym chłopcem.
Odepchnąłem ją
i cofnąłem się, z powrotem zapinając pasek. Tętno dudniło mi w uszach i dostałem
gęsiej skórki, a ściany zdawały się być coraz bliżej. Nie mogłem złapać tchu. Dusiłem
się.
Kurwa.
– Co? – zapytała
pani Jennings, unosząc dłonie, żeby się nimi zakryć. – Ja tego chcę, Damon. Wiedziałeś,
że cię pragnę. To było niesamowite. No już. – Wyciągnęła ręce w moją stronę i wstała,
próbując wziąć mnie w objęcia. – Dokończ – szepnęła. Jej lepkie, wężowate ramiona
paliły mi skórę żywym ogniem.
Znów ją odepchnąłem
i przeczesałem włosy palcami.
– Głupia suka.
Odwróciłem się
od niej, podszedłem do drzwi, otworzyłem je i pchnąłem z całej siły, wypadając na
w dalszym ciągu niemal pusty korytarz. Czułem, jak wzbierają we mnie mdłości.
Dlaczego nie
mogła się przymknąć? Czemu nie mogła zamknąć tego cholernego ryja?
Zwykle ludzie
robili to, co im kazałem.
Zbiegłem po schodach
dwie kondygnacje niżej, skręciłem i wepchnąłem się przez drzwi do męskiej toalety.
Nie powinienem
był jej dotykać. Podszedłem do umywalki i splunąłem; wciąż czułem jej smak w ustach,
więc splunąłem raz jeszcze. Odkręciłem kran, nabrałem wody w dłonie i ochlapałem
twarz, próbując ochłonąć. Robiłem to raz za razem, a potem wytarłem się rękawem.
Spojrzałem w lustro
i przeczesałem włosy palcami, drapiąc paznokciami po głowie i szyi, z każdą chwilą
wbijając je coraz mocniej w ciało.
Chodź spać
ze mną, mój kochany.
Powróciło wspomnienie,
w którym układam się w jej wielkim łóżku nakrytym grubą kołdrą, a ona przytula moje
nagie ciało.
Pozwoliłem powiekom
opaść i oddychałem powoli, wsparty czołem o lustro.
– Powinienem był
ją wyruchać – wymamrotałem pod nosem. – Zakleić jej usta taśmą, obrócić ją na brzuch
i wyruchać.
Ogarnął mnie mrok;
zapadałem się w czarną dziurę. Czułem w przełyku ostre ukłucia igieł.
Wygrzebałem z
kieszeni komórkę i wystukałem numer bez patrzenia. W słuchawce zabrzmiał sygnał
łączenia. Przyłożyłem ją sobie do ucha.
– Damon? – Banks
odebrała telefon.
Przez chwilę tylko
oddychałem ciężko.
– Banks…
– Potrzebujesz
mnie?
Zamrugałem, otworzyłem
oczy i spojrzałem na drzwi, żeby upewnić się, że nikt się nie zbliża.
– Nie ma czasu.
Musieliśmy to
zrobić przez telefon.
Ale ona zaczęła
się spierać.
– Damon…
– Kurwa, co z
ciebie za pożytek? – Ścisnąłem telefon tak mocno, że zatrzeszczał, jakby miał zaraz
pęknąć.
Banks zamilkła.
Wyobraziłem ją sobie w moim pokoju, sprzątającą, czytającą albo opiekującą się moimi
wężami. Żałowałem, że mnie tam nie ma, bo poszłoby dużo szybciej.
Zrób to. Po
prostu to zrób.
Usłyszałem, jak
odchrząkuje i wzdycha.
– Wiesz… – Przybrała
swój najbardziej poirytowany ton. – Mam co robić. Tylko po to dzwonisz?
Jezu, co z ciebie za cholerny mięczak.
Palce mnie zaświerzbiły,
żeby zwinąć je w pięść.
Dobrze. Mów dalej.
Wślizgnąłem się do kabiny i zamknąłem drzwi.
– Mów dalej –
popędziłem. – Powtórz to.
– Albo co? – odparowała.
– Co mi zrobisz? Taki z ciebie słabeusz, że musisz do mnie dzwonić, bo ktoś zranił
twoje uczucia? Ktoś nadepnął ci na odcisk, tak, dzieciaku? Michael, Kai i Will serio
robią Jezusowi przysługę, że w ogóle są skłonni oddychać tym samym powietrzem co
ty.
Zacisnąłem zęby.
– Zostałam tu
tylko ze względu na kasę, ale nawet to mnie już nie obchodzi – ciągnęła – bo chce
mi się rzygać za każdym razem, kiedy muszę oglądać ten twój durny ryj. Jezu, naprawdę
mam tego po dziurki w nosie.
Poczułem drżenie
w piersi. Na zmianę zaciskałem i rozluźniałem pięść.
Ona kłamie.
Robi to, co do niej należy. Musi mnie zranić, bo jeden ból przesłania drugi tak,
że nie czuję już tamtego. Potrzebuję jej, żeby zepchnęła na dno to, co próbuje wydostać
się na powierzchnię.
– No co? – pyskowała.
– Co mi powiesz? Nic, ot co. Nie dajesz nawet rady wytrzymać jednej godziny beze
mnie, nie dostając pieprzonego ataku paniki. Nic dziwnego, że tatuś woli mnie. To
ja jestem synem, którego zawsze chciał mieć.
Poczułem ból wrzynający
się w moje wnętrzności. To naprawdę mnie ubodło.
Bo pomyślałem,
że może mieć rację. Mój ojciec nawet nie uznawał Banks za swoje dziecko, ale jej
ufał. Polegał na niej.
Na niej. Na bękartce
z rynsztoka, która puszczałaby się tak samo jak jej matka, gdybym dosłownie jej
nie kupił, kiedy miała dwanaście lat. Mieszkała w wielkiej posiadłości dzięki mnie.
Jadła trzy posiłki dziennie dzięki mnie. Była bezpieczna dzięki mnie.
– Coś ty powiedziała?
– wycedziłem.
Słyszałem, jak
zadrżał jej oddech. Zaczynały jej puszczać nerwy.
– Damon, proszę…
– Powiedz to jeszcze
raz!
Odetchnęła gwałtownie,
krztusząc się łzami i z trudem wyduszając z siebie słowa.
– Codziennie śmiejemy
się z ciebie za twoimi plecami, kiedy wychodzisz. – Jej głos stwardniał. – On nie
może ci zaufać, że w końcu dorośniesz. Nie może ci powierzyć żadnej odpowiedzialności.
Wszyscy się z ciebie śmieją. A zwłaszcza ten koleś, który właśnie obraca mnie w
twoim łóżku.
Pokręciłem głową,
przytrzymując się drzwi kabiny. Nikomu nie było wolno jej tknąć.
– Boże, nawet
nie zdążyłeś jeszcze wyjść z domu, kiedy pierwszy wziął mnie w obroty – ciągnęła,
rozdrapując ranę. – Ruchają mnie przez cały ranek. Weź idź w końcu na lekcje i daj
nam spokój, co?
Zacisnąłem zęby,
wyobrażając ją sobie w moim łóżku, obsługującą całą kolejkę ludzi ojca. Uśmiechających
się do niej. Rozkoszujących się nią. Wykorzystujących ją. Traktujących ją jak śmiecia.
Kopnąłem w drzwi.
Kopałem je raz za razem, warcząc, aż w końcu zamek puścił i otworzyły się z rozmachem,
uderzając w ścianę.
Tak, kurwa.
I wtedy… wszystko
się uspokoiło. Moje ręce i nogi były bezwładne z wyczerpania. Teraz widziałem przed
oczami moją siostrę siedzącą w domu, w moim pokoju, w pełni ubraną, od stóp aż po
brodę, i płaczącą nad rozsypanymi po podłodze książkami, bo była niewinną, czystą,
najsłodszą dziewczyną, jaką znam i jaką kiedykolwiek w życiu poznam.
Wszystko, co mówiła,
powiedziała dlatego, że jej kazałem, bo da się czuć tylko jeden ból naraz, i może
jeśli uda mi się wystarczająco go zasypać, zakopię się tak głęboko, że nie będę
w stanie myśleć.
A czasami udawało
mi się przemóc to, co w danej chwili kotłowało się w mojej głowie, znajdując własne
ofiary.
Takie jak pani
Jennings. Jak Banks. Może po prostu nie lubiłem być sam, a jeśli wszyscy inni będą
tak samo zbrukani jak ja, zawsze będę miał towarzystwo.
W domu prosiłem
siostrę o inne rzeczy, żeby ukoić ból, ale kiedy nie było jej przy mnie, musieliśmy
improwizować.
Wspomnienia, które
rozbudziła pani Jennings, były teraz tak odległe, że nie mogłem nawet przypomnieć
sobie, co mnie tak wzburzyło. Podszedłem do umywalki, odkręciłem kran, nalałem wody
w dłoń i napiłem się, czując, jak chłodny płyn studzi płonący we mnie ogień.
Ostatnie dwadzieścia
minut nigdy się nie wydarzyło.
– Damon? – usłyszałem
wołający mnie głos Banks. – Damon!
Wyprostowałem
się i przyłożyłem telefon do ucha.
– Lepiej? – zapytała.
– Tak. – Przejrzałem
się w lustrze. Mój gniew zaczął ustępować i skóra z powrotem przybrała blady odcień.
– Tak…
– Proszę, nie
zmuszaj mnie więcej do tego…
Odjąłem telefon
od ucha i rozłączyłem się, ignorując ją. Tak naprawdę to, czego chciała, nie miało
znaczenia. Robimy to, co trzeba zrobić.
Poprawiałem właśnie
ubranie, kiedy poczułem, jak telefon znów wibruje mi w ręce. Spojrzałem, kto do
mnie napisał.
***Damon K. Torrance***
Proszę zjawić się u pana Kincaida w gabinecie dyrektora
przed pierwszym dzwonkiem.
cc: Gabriel Torrance
Dziękujemy.
Cholera jasna.
Sprawdziłem godzinę
na telefonie. Do dzwonka zostało osiem minut. Chciałem zapalić.
Wetknąłem telefon z powrotem do tylnej kieszeni spodni, wziąłem głęboki wdech
i wygiąłem szyję w jedną, a potem w drugą stronę, słysząc, jak strzela mi w kościach.
Za każdym razem, kiedy byłem wzywany na dywanik, mój ojciec dostawał tę samą wiadomość,
żeby był na bieżąco ze wszystkim, co się dzieje, tak jakby go to obchodziło. Wiedział,
że gdyby chodziło o coś naprawdę ważnego, zadzwoniliby bezpośrednio do niego. Co
zresztą często się zdarzało przez wszystkie lata mojej edukacji szkolnej.
Kiedyś chciałem, żeby poświęcił mi trochę uwagi. Teraz nie znosiłem, kiedy
przypominali mu o moim istnieniu. Nie cieszyła mnie perspektywa wyjazdu z miasta
na studia, ale zarazem nie mogłem się doczekać, aż wydostanę się z tamtego domu.
O jaką pierdołę Kincaid chciał znowu zawracać mi głowę?
Wyszedłem z łazienki, ocierając się w przejściu ramieniem o innego ucznia,
przeszedłem przez korytarz i wkroczyłem do szkolnego biura. Podszedłem do długiego
blatu z ciemnego drewna i spojrzałem spode łba na sekretarkę, panią Devasquez.
– Usiądź – rzuciła.
Jej krótkie, siwe włosy nie drgnęły, kiedy skinieniem głowy wskazała krzesła za
mną. – Dyrektor wezwie cię, kiedy będzie gotowy.
Odwróciłem się
tylko i oparłem łokciami o blat w oczekiwaniu.
Jedną ręką bębniłem
palcami o drewno, a drugą zwiesiłem swobodnie za krawędź. Zauważyłem, że nie było
tu nikogo poza mną, ale kiedy nadstawiłem uszu, dobiegły mnie głosy z gabinetu Kincaida
po lewej stronie. Spojrzałem w tamtym kierunku, widząc przez szybę z mlecznego szkła,
jak jakieś postaci podnoszą się, jakby wstawały z miejsc.
– Dlaczego nie
masz na sobie mundurka? – zapytała krytycznie pani Devasquez.
– A jest już za
kwadrans ósma?
Nie odwróciłem
się, żeby na nią spojrzeć, a ona więcej się nie odezwała.
Nienawidziłem
tego pomieszczenia. Wszystkie sale lekcyjne w tej starej szkole zostały z czasem
odnowione, zachowując elegancki wygląd zewnętrzny gmachu z szarego kamienia, i każdy
element prezentował się tak, jak mógłby oczekiwać rodzic opłacający co rok solidne
czesne, ale tutaj czułem się jak w domu. Ciemne drewno, lśniące i wydzielające drażniącą
woń odkładającego się przez lata płynu do polerowana mebli, wysoki sufit ze zbierającymi
kurz krokwiami i brukowana podłoga, na której nigdy nie miałem poczucia, żebym pewnie
stąpał po ziemi.
Drzwi Kincaida
stanęły otworem i ze środka napłynęły głosy.
Odwróciłem się
i zobaczyłem wychodzącą z gabinetu Margot Ashby, mówiącą na odchodnym:
– Dziękuję ci,
Charles. Wiem, że ty i wszyscy nauczyciele zrobiliście wszystko, co tylko możliwe,
żeby pomóc Winter w reasymilacji.
Winter…
Zmrużyłem oczy.
A potem zjawiła
się ona. Trzymała matkę za rękę, powoli stąpając za nią.
Na moment wstrzymałem
oddech. Jezu Chryste. Co ona tu, u diabła, robiła?
Mała dziewczynka
z fontanny dorosła. Nie mogła mieć teraz więcej niż czternaście czy piętnaście lat,
ale straciła już dziecięcy tłuszczyk, podobnie jak białą baletową spódniczkę… i
wzrok. Nigdy więcej na mnie nie spojrzy.
Jej starsza siostra,
dziewczyna w moim wieku, przecisnęła się pierwsza, a Kincaid i ojciec dziewczyn,
burmistrz, podążali za nimi.
– Zaczeka tutaj,
aż zjawi się panna Fane – poprosił dyrektor, kiedy już wszyscy wyszli do głównego
biura. – Dostała wszelkie instrukcje, jak pomagać Winter przez kilka pierwszych
tygodni, a ponieważ są z tego samego rocznika, nie było problemu z zapisaniem dziewcząt
na te same lekcje.
Te same lekcje.
Panna Fane. Erika Fane? Ona i Winter będą chodzić na te same lekcje?
To oznaczało, że Winter była w pierwszej klasie.
Wróciła do domu, żeby chodzić tu do liceum.
Z trudem powstrzymałem uśmiech, cholernie zachwycony perspektywą nowej rzeczy,
na której mogłem skupić uwagę.
Podeszła bliżej wraz z matką, a gdy wszyscy się zatrzymali, puściła jej dłoń,
nie potrzebując dłużej się trzymać. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Jej błękitne
oczy wciąż wyglądały tak niewinnie i beztrosko, ale to pewnie tylko dlatego, że
nie wiedziała, że stoję niecałe półtora metra od niej. Ciekawe, jak dobrze mnie
pamiętała.
Ale było coś intrygująco niepokornego w sposobie, w jaki trzymała wysoko uniesioną
głowę.
Jak łatwo jeden ból zastępował drugi. Ledwie już pamiętałem mentalną udrękę
sprzed zaledwie kilku minut, nie wspominając o pani Jennings. Odetchnąłem głęboko,
cicho napełniając płuca jakże potrzebnym haustem świeżego powietrza.
– Czy musi nosić
szkolną marynarkę? – zapytała pani Ashby. – Próbowaliśmy ją nakłonić, żeby
nosiła mundurek, ale…
– Ależ nie, nie
ma takiej potrzeby – odparł Kincaid. – Ubrania w kolorach Thunder Bay w zupełności
wystarczą.
Winter miała na
sobie standardową spódniczkę w niebiesko-zieloną kratę, ale podczas gdy większość
uczniów nosiła bluzki albo koszule, a na to marynarkę, spod granatowej bluzy z kapturem
wystawał skrawek koszulki polo.
Buntowniczka.
– A co przepisy
mówią o noszeniu butów wygrzebanych ze śmietnika? – wtrąciła się Arion, jej siostra,
klękając, aby zawiązać martensy Winter. Buty były kompletnie zdarte na obu dużych
palcach, a sznurówki wlekły się za nimi. – Myślałby kto, że osoba, którą wszędzie
trzeba prowadzić za rękę, żeby się nie wywróciła, nauczyłaby się porządnie wiązać
buty.
– Odwal się. –
Winter wyrwała jej buta z rąk i wymacała dłonią blat obok mnie. Nie byłem pewny,
skąd wiedziała, że coś tam jest, ale znalazła go i przyklękła obok, żeby zawiązać
sznurówki. Długie, cieniowane blond włosy zwisały wokół jej głowy.
Wszyscy w pomieszczeniu
nagle zamilkli. Podniosłem wzrok i zobaczyłem, że jej rodzice wpatrują się we mnie,
zorientowawszy się nagle, że tu jestem. Jakieś siedem centymetrów od ich córki.
Winter wstała,
muskając dłonią moje dżinsy.
– O, przepraszam
– powiedziała, w końcu zdając sobie sprawę, że ktoś tu stoi.
Jej matka odetchnęła
gwałtownie i rzuciła się ku nam.
– Eee, właściwie,
Charles, zaczekamy z Winter w bibliotece. – Podeszła i złapała córkę, odciągając
ją ode mnie. – Gdybyś był tak miły wysłać tam Rikę, kiedy się zjawi…
– Naturalnie.
Margot, Arion
i Winter wyszły na korytarz, a mnie zakręciło się w głowie od wszystkich możliwości,
jakie nagle się przede mną otworzyły. Nie byłem pewien, co Winter o mnie myślała,
o ile w ogóle myślała, ale na pewno mnie nie zapomniała. Nigdy nie zdoła zapomnieć.
Drzwi zamknęły
się za nimi. Griffin Ashby, burmistrz naszego miasta, ruszył za resztą rodziny,
kiedy jednak zbliżył się do mnie, przystanął.
Spoglądałem na
jego profil, ciemnoszary garnitur i niebieski krawat, a on wpatrywał się przed siebie,
nie racząc nawet zaszczycić mnie spojrzeniem.
– Któregoś dnia
wylądujesz w klatce – stwierdził. – I mam nadzieję, że nastąpi to prędzej niż później,
żebyś nie zdążył wyrządzić więcej szkód. Pan Kincaid przekaże ci, co masz robić,
a czego nie robić, póki moja najmłodsza córka uczęszcza do tej szkoły. – W końcu
odwrócił głowę i spojrzał na mnie z pogardą. – Zważ na moje słowa: jeśli nie będziesz
się zachowywał jak należy, załatwię cię raz na zawsze.
Odwrócił się i
wyszedł z biura, a na moich wargach zadrgał uśmiech. Sześć lat temu jego mała dziewczynka
i ja odmieniliśmy się nawzajem. Nie mogłem tego cofnąć, ale z pewnością mogłem jej
podarować kilka nowych wspomnień.
Tak, to mogłem
zrobić.
Zatem postanowione.
Usłyszałem, jak
pan Kincaid odchrząkuje, przytrzymując dla mnie drzwi do gabinetu.
– Zapraszam, panie
Torrance.
[1] Sparafrazowany cytat z Damned Chucka Palahniuka, który w polskim wydaniu (Potępieni, 2011, wyd. Niebieska Studnia, przeł. Elżbieta Gałązka-Salamon) brzmi: „nasze życie na ziemi przypomina Piekło, ponieważ oczekujemy, że będzie nam tam jak w Niebie” (przyp. tłum.).
Komentarze
Prześlij komentarz