[PATRONAT] Rozdział trzeci "Na ostrzu noża" Paulina Kurpiel


Rozdział 3

 

Zaraz po przekroczeniu progu kuchni moi współpracownicy rzucają się na mnie niczym stado wygłodniałych sępów. Są żądni informacji. Pokrótce streszczam im przebieg rozmowy, pomijając z oczywistych przyczyn niektóre detale.

Dopiero tutaj mogę tak naprawdę oddychać.

Nie myślałam, że spotkanie z Oliverem Maxwellem wywoła we mnie takie pierwotne reakcje. Wiedziałam, że jest przystojnym, seksownym mężczyzną, ale w najbardziej odważnych snach nie spodziewałam się, że dosłownie przemoczę przy nim bieliznę.

Czuję się z tym idiotycznie.

Zawsze potępiałam kobiety, które widząc atrakcyjnego faceta bez zastanowienia rozkładają nogi. Dzisiaj nie byłam lepsza od nich. Wystarczyłoby tylko jedno jego słowo.

Naprawdę tak głupio straciłam przy nim rozum? Wariatka.

– Dobrze kochani, koniec tego przesłuchania. Wracamy do pracy. – By zakończyć lawinę pytań, podchodzę do blatu i sprawdzam nowe zamówienia. Nagle czuję na ramionach stanowczy dotyk dłoni. Odwracam się przestraszona, ale na szczęście to tylko Sara.

– Słoneczko, innych oszukasz, że to nic takiego, ale nie mnie – szepcze konspiracyjnie. – Coś się tam wydarzyło. Widzę, że jesteś roztrzęsiona.

– Po prostu schodzi ze mnie napięcie. Opowiedziałam wam wszystko – również szepczę, mając nadzieję, że Sara nie będzie dopytywała o nic więcej.

Ona jednak nie wydaje się być usatysfakcjonowana moimi wyjaśnieniami. Patrzy na mnie jak na idiotkę i kręcąc głową wraca do pracy. Mogę się tylko domyślać, że to nie koniec naszej rozmowy.

Kiedy Maxwell wreszcie opuścił lokal, wszyscy wyraźnie się odprężyli.

Ja natomiast czekam na koniec zmiany. Jestem wykończona. To był naprawdę długi dzień. Emocjonalny rollercoster tylko wzmaga to zmęczenie, a słynny restaurator zdecydowanie zbyt często pojawiał się dziś w mojej głowie.

To niedorzeczne, że facet, którego tak naprawdę nie znam, okupuje moje myśli. Jest obecnie głównym bohaterem moich niegrzeczny fantazji.

Chemia, która niewątpliwie się między nami wytworzyła, przeniosła moje libido na jakiś nowy poziom. Dawno nie byłam z żadnym facetem, ale żeby od razu wariować na jego widok?

Kiedy lokal jest już zamknięty, wychodzę długo po wszystkich. Chcę uciec od przesłuchania w stylu Sary Engels. Jednak musiałabym być głupia, myśląc, że moja przyjaciółka odpuściła mi temat Maxwella. Znam ją aż za dobrze.

Tak jak się spodziewałam, wszystkie gwiazdy na niebie zmówiły się dziś przeciwko mnie. Sara stoi przy moim samochodzie i niecierpliwie tupie nogą. Bóg raczy wiedzieć, ile tutaj sterczy.

– Nareszcie jesteś! – wykrzykuje z lekkim wyrzutem.

– Gdybym wiedziała, że na mnie czekasz, wyszłabym wcześniej – tłumaczę, udając niewiniątko. Przecież w głębi duszy byłam o tym święcie przekonana.

– Jasne – odpowiada, w ogóle nie wierząc w moje wyjaśnienia. – Teraz się nie wymigasz. Słucham. – Niemal zaciera ręce, czekając na porcję smaczków z życia Emily Stones.

– Sara, przecież powiedziałam już wszystko. Nie wiem, czego więcej ode mnie oczekujesz. – Ostatni raz próbuję się wymigać i urwać temat. Nie chcę wracać do tych wydarzeń. Wystarczająco dużo kosztowały moje biedne serduszko.

– Taką wersję możesz sprzedawać Dempsy’emu, ale nie mnie. Za dobrze cię znam. Szczegóły, kochanie. Szczegóły! – Demonstracyjnie macha dłońmi, przywołując mnie do siebie.

Wzdycham ze znużeniem i po raz kolejny wracam myślami do wydarzeń tego wieczoru.

Opowiadam jej cały przebieg spotkania, nie pomijając szczegółów, na których niewątpliwie zależy jej najbardziej. Moja twarz przypomina soczystego pomidora w pełni sezonu, gdy opisuję moje uczucia i reakcje.

– Cholera jasna! Dziewczyno! – krzyczy. – Teraz rozumiem, czemu zachowywałaś się tak dziwnie. Kto by się spodziewał, że pan Maxwell tak na ciebie wpłynie!

– Przestań. To było takie upokarzające – jęczę, nawet teraz czując wstyd.

– On ewidentnie z tobą flirtował! – ryczy podekscytowana.

– Albo jawnie ze mnie drwił – mamroczę.

– Nie pleć głupstw. Ale czy nie byłoby to cudowne? Ty – szefowa kuchni na prowincji i on – wirtuoz kuchni na całym świecie! Romans doskonały. Dwie pasujące połówki jabłka… – marzy.

– Wstrzymaj konie, kowboju! Jaki romans? Cierpisz na nadmiar komedii romantycznych – rzucam, szukając kluczy w torebce.

– No co? Nie byłoby pięknie?

– Nie! – śmieję się, oszołomiona tym, w jakim kierunku zmierzają jej myśli.

Romans? Jeszcze czego!

– Pomarzyć nie można? – pyta, wydymając wargi. W jej wieku wygląda to infantylnie.

– Nawet marzenia muszą mieć jakieś granice – rzucam posępnie. – Taki scenariusz nie może być niczym więcej jak mrzonką. W prawdziwym życiu, tacy goście jak on, nie tracą czasu na takie babki jak ja czy ty – zauważam tęsknie. – Seksowny i bogaty równa się seksowna i bogata. My to ewentualnie jesteśmy seksowne, jednak do bogactwa nam trochę brakuje – tłumaczę ze śmiechem.

– Mów za siebie! – wykrzykuje z udawanym oburzeniem, by po chwili parsknąć śmiechem.

Żartujemy razem jeszcze kilka minut i zgodnie stwierdzamy, że najwyższy czas wracać do domu. Szczególnie, że zaczął padać deszcz.

Nienawidzę prowadzić w taką pogodę. Mam wrażenie, że nie panuję nad samochodem. Opady atmosferyczne stresują mnie.

Z każdą kolejną minutą leje coraz bardziej. Wycieraczki chodzą na pełnych obrotach, ale niewiele to pomaga. Mogę tylko dziękować, że o tej porze nie ma dużego ruchu na drodze.

Nagle przed maską mojego samochodu pojawia się jakiś kształt. Niewiele myśląc, naciskam pedał hamulca.

Na tak śliskiej nawierzchni, wyhamowanie jest niemal niemożliwe. Przerażona i spanikowana skręcam gwałtownie w prawo, omijając, jak mi się wydaje, psa.

Rzęsisty deszcz pozbawia mnie jakiejkolwiek widoczności. Staram się zapanować nad samochodem, ale nie jestem w stanie tego zrobić.

Nagle moje ciało leci do przodu.

Siła uderzenia nie jest duża, jednak czuję ból w szyi i w klatce piersiowej od ucisku pasa bezpieczeństwa.

Przez moment siedzę oszołomiona, nie wiedząc, co się właśnie wydarzyło. Wycieraczki ciągle poruszają się, wydając charakterystyczny dla nich dźwięk.

O dziwo, nieco mnie to uspokaja.

Drżącymi dłońmi odpinam pas i wychodzę z auta. Na trzęsących się nogach przechodzę na jego przód.

Nie, nie, nie!

Maska mojego auta jest wgnieciona. Niepewnie kieruję wzrok na zaparkowany samochód, który został uszkodzony w stłuczce.

Szczęście w nieszczęściu, że jego uszkodzenia są nieco mniejsze. Nie, żeby polepszało to moją sytuację…

Jestem już cała przemoczona i przemarznięta. Bez przerwy chodzę z jednej strony na drugą i oglądam samochody z każdej strony.

I co ja mam teraz zrobić?

Biorąc kilka głębokich oddechów, wsiadam do samochodu i dzwonię na policję. To najlepsze, co mogę teraz zrobić.

Po około piętnastu minutach na miejscu pojawia się patrol. Pokrótce streszczam im całe zajście. Deszcz zdążył już zelżeć, więc bez większych problemów przyglądają się skali wyrządzonej przeze mnie szkody.

– Co się tutaj dzieje? – Odwracam się przerażona, słysząc znajomy głos.

Zza rogu wychodzi nie kto inny jak sam Oliver Maxwell, w towarzystwie przepięknej wysokiej brunetki.

Kosmiczna siła naprawdę wzięła sobie mnie za swój dzisiejszy cel. Ze wszystkich samochodów w tym mieście musiałam wjechać właśnie w jego?

Moje życie to koszmar!

– Dobry wieczór. Podkomisarz Evans i Lewin. Zostaliśmy wezwani do zdarzenia drogowego. Jak mniemam to pan jest właścicielem drugiego pojazdu? – Jeden z policjantów przedstawia Maxwellowi szczegóły.

– Tak. Oliver Maxwell. – Kiwa twierdząco głową i wyciąga dłoń do funkcjonariuszy. Gdy dostrzega mnie, stojącą nieopodal, jego oczy robią się nieco większe. Patrzy się na mnie, na swoje auto, a potem znów wraca spojrzeniem do mnie. Jego oczy nie zdradzają żadnych uczuć i myśli.

Na pewno wyglądam żałośnie. Przemoczona, przerażona, z winą wypisaną na twarzy.

– Panie Maxwell. To był wypadek. Tak okropnie padało i ten pies pojawił się dosłownie znikąd, chciałam go ominąć… – wyrzucam z siebie, ledwo powstrzymując się od płaczu. – Ja za wszystko zapłacę. Przysięgam – ciągnę, gotowa ponieść wszelkie konsekwencje.

– Emily, spokojnie. Oddychaj. – Podchodzi do mnie i z uspokajającym uśmiechem kładzie dłonie na moich ramionach. W miejscach, gdzie stykają się nasze ciała, czuję przyjemne mrowienie i ciepło. – Nic się nie stało. – Jego oczy ciągle utkwione są w moich. Na moment zapominam, dlaczego znajdujemy się w takiej sytuacji.

– Przepraszam – szepczę głosem przepełnionym skruchą i poczuciem winy.

Sama nie wiem, dlaczego reaguję tak emocjonalnie. Przecież takie rzeczy się zdarzają.

Kiedy jestem już spokojna, patrzę na jego towarzyszkę. Jest wyraźnie niezadowolona i znudzona całą sprawą. Patrzy na nas wilkiem, a raczej na mnie. Gdyby mogła, zabiłaby mnie jednym spojrzeniem.

Maxwell bez przerwy głaszcze moje przemoczone po same końce włosy. Jego uwaga w pełni skupiona jest na mnie. Jakby zapomniał, że nie jest sam.

Natrętny i przeszywający wzrok brunetki sprawia, że czuję się w tej sytuacji niekomfortowo.

– Już dobrze – mówię, odsuwając się od niego.

– Na pewno? – pyta z troską, na co kiwam twierdząco głową.

Całe szczęście pojawia się także policjant, który ratuje mnie od Maxwella. Mężczyzna odchodzi razem z funkcjonariuszem, rzucając mi ostatnie przepełnione troską spojrzenie.

– Widzę, że się znacie. – Towarzyszka Olivera staje przede mną i patrzy z nieskrywaną zazdrością.

– To za dużo powiedziane – odpowiadam wymijająco.

Czy po jednej krótkiej rozmowie mogę powiedzieć, że się znamy? Nie sądzę.

– Oliver ewidentnie się przejął. – Nie odpuszcza. Jeśli boi się, że stanowię dla niej jakieś zagrożenie, to może spać spokojnie i przestać ostrzyć pazurki.

– W końcu zniszczyłam jego samochód. – Z przepraszającym uśmiechem wzruszam ramionami. Nie chcę wtrącać się w ich relacje. Wystarczająco już namieszałam.

– Pewnie masz rację. Po prostu żal mu się ciebie zrobiło. Przepraszałaś tak żałośnie! – Wybucha głośnym śmiechem, przykuwając uwagę pozostałych.

Przewracam oczami i puszczam jej zniewagę mimo uszu.

Po kolejnych dwudziestu minutach i wypełnieniu miliona dokumentów, na miejscu zjawia się laweta. Nie chcę nawet myśleć, ile wyniesie naprawa.

Najważniejsze jednak jest to, że nikomu nic się nie stało. Nawet sprawca całego zamieszania wyszedł bez szwanku i wałęsa się nieopodal.

Panna Ostre Pazurki zdążyła już odjechać taksówką do domu. Oczywiście nie obyło się bez jęków i protestów. Dopiero obietnica Olivera, że do niej zadzwoni, przekonała ją na tyle, by wrócić do domu.

Całe szczęście, bo nie wiem, czy wytrzymałabym chociaż minutę dłużej w jej towarzystwie.

– Emily, dobrze się czujesz? – Przy moim boku pojawia się Maxwell. Spogląda na mnie przymrużonymi oczami.

– Tak, wszystko dobrze – zapewniam i jak na zawołanie czuję ukłucie w karku. Na mojej twarzy pojawia się grymas bólu. Marny ze mnie kłamca.

– Od kilku minut co chwilę krzywisz się z bólu. Uderzyłaś się gdzieś? – Łapie mnie za ramiona i delikatnie obraca z jednej strony na drugą, szukając ewentualnych obrażeń. Byłoby to komiczne, gdyby nie było aż tak urocze.

– Zawiozę cię do szpitala – informuje i chwyta mnie za rękę.

Nawet nie mam jak zaprotestować, bo już ciągnie mnie w stronę ulicy, gdzie czeka zamówiona chwilę temu taksówka.

– Nie ma takiej potrzeby – oponuję, jednak Maxwell ani myśli mnie słuchać.

– Jedziemy. – Otwiera drzwi i prawie siłą sadza mnie w fotelu.

Zaczyna zapinać mi pas, jakbym była co najmniej sparaliżowana. Nie wytrzymuję i wybucham śmiechem.

– Coś cię tak śmieszy? – Patrzy na mnie ze złością, ale w jego głosie słychać rozbawienie, więc nie nabieram się na tę sztuczkę. Sam musi widzieć jakie to niedorzeczne.

– Sama mogę to zrobić – przekonuję ze śmiechem.

– Jakoś ci nie wierzę. – Puszcza do mnie oczko i zatrzaskuje drzwi.

W szpitalu zostajemy przyjęci niemal od razu. Nawet nie jestem zdzwiona. Tak działa magia Olivera Maxwella.

Po kilku podstawowych badaniach zostaję wypuszczona do domu. Lekkie naderwanie kręgów szyjnych. Nic, czym trzeba się martwić.

Mężczyzna wyraźnie poczuł ulgę, gdy to usłyszał. Dziwne, że aż tak bardzo się mną przejmuje. Jakby nie patrzeć – jesteśmy sobie obcy.

Poza tym powinien być na mnie wściekły. Zniszczyłam mu auto i, z całą pewnością, zrujnowałam wieczór.

– Dziękuję ci i przepraszam jeszcze raz – mówię, gdy znów jedziemy taksówką w stronę mojego mieszkania.

– Nie przejmuj się tym. Najważniejsze, że nikomu nic się nie stało. – Uśmiecha się na potwierdzenie swoich słów.

– Wyślij mi rachunek za naprawę. Pokryję wszystkie koszty – proszę.

Pewnie pójdę z torbami, ale co mi tam. W końcu to ja jestem za wszystko odpowiedzialna.

– Nie chcę o tym słyszeć. To był wypadek, a ja jestem ubezpieczony – dodaje uspokajająco.

Otwieram usta, by zaprotestować, ale ten od razu mi przerywa.

– Nie ma „ale”. Nie martw się.

Z ciężkim sercem przytakuję, jednak nie jestem do końca zadowolona.

Zapada między nami dość niezręczna cisza. Nie mogę znaleźć w głowie żadnego bezpiecznego tematu do rozmowy. Moje zdolności komunikacyjne wyparowały.

Przed dalszym milczeniem ratuje mnie dzwoniący telefon.

Nazli.

– Halo, Nazli? – odbieram natychmiast, zaniepokojona.

Nie dzwoniłaby do mnie w środku nocy bez powodu. Szczególnie, że od pewnego czasu ze mną nie rozmawia.

– Siostrzyczko! – krzyczy tak głośno, że mam wrażenie, że siedzący obok Oliver słyszy każde jej słowo. – Musisz po mnie przyjechać! Prooooooszę!

Słyszę, że jest pijana i to bardzo, a przecież miała mieć szlaban. Czyżby uciekła z domu? Czy rodzice o tym wiedzą?

– Gdzie jesteś? – pytam. Mam tylko nadzieję, że nie tam gdzie ostatnio.

– U Bethy. Jest zajebista impreza! Ale muszę wracać do domu, bo rodzice się wściekną – bełkocze. Wzdycham zrezygnowana.

– Uciekłaś z domu? – Jeśli tak, to rodzice na pewno odchodzą od zmysłów.

– Nieee! Pozwolili mi. Ale nie mam jak wrócić, a muszę wrócić! – krzyczy i jest coraz bardziej zniecierpliwiona.

 – Podaj adres – rzucam zrezygnowana. Przecież nie mogę jej tak zostawić.

Dlaczego wszyscy naokoło muszą być tacy nieodpowiedzialni? Jeszcze po Nazli mogę się tego spodziewać, ale mama i tata? Jeśli dali jej zgodę na wyjście, to ja już nie wiem, jak z nimi rozmawiać. Przecież widzieli czarno na białym jacy są jej znajomi. Całkowicie to zlekceważyli!

– Coś się stało? – Oliver spogląda na mnie z konsternacją.

– Miałabym do ciebie małą prośbę. – Patrzę na niego błagalnie z desperacją wypisaną na twarzy.

Tak bardzo niezręcznie jest mi go prosić o kolejną przysługę, ale nie mam wyjścia. Pozostało mi tylko modlić się, żeby się zgodził. Nie wiem, w jakim stanie zastanę Nazli. Sama mogę sobie z nią nie poradzić.

Ku mojemu zaskoczeniu Oliver nie zadaje zbędnych pytań po przedstawieniu mu sytuacji, tylko zgadza się bez problemu pojechać po moją młodszą siostrę.

Kiedy docieramy pod wskazany adres, nie mamy żadnych wątpliwości, że to dobre miejsce. Cały dom jest oświetlony, a w ogrodzie tłoczą się grupy nastolatków.

Już prawie zapomniałam, jak wyglądają licealne imprezy. Powrót do przeszłości: czas, start!

W domu jest jeszcze tłoczniej niż na zewnątrz. Muzyka jest tak głośna, że prawie nie słyszę własnych myśli. Aby nie zgubić się w tłumie, Oliver łapie mnie za rękę i razem przepychamy się przez pijaną hordę nastolatków.

Miejscami pary obściskują się po kątach, inni tańczą chaotycznie, a jeszcze inni grają w rozbieraną butelkę. Staram się w tym zgiełku dostrzec Nazli, ale jest to prawie niemożliwe.

– Widzisz gdzieś siostrę? – Oliver krzyczy mi do ucha. Muska je przy tym ustami. Od razu na moim ciele pojawia się gęsia skórka.

Ignorując ten fakt, kręcę przecząco głową i daję mu znak, byśmy przeszli do kolejnego pomieszczenia.

Pojawiamy się w kuchni, w której znajduję Nazli, opartą o wyspę kuchenną. Śmieje się z czegoś histerycznie, o mało nie spadając ze stołka barowego.

Mimo kilku grupek osób jest tutaj dużo spokojniej. Od razu podchodzę do niej i chwytam za ramię.

– Emily! – krzyczy i rzuca mi się na szyję.

– Nazli, co ty wyprawiasz? – syczę do niej. Podtrzymuję jej bezwładne ciało, by nie upadła.

– Bawię się! Nie bądź już taka sztywna i napij się ze mną! – Niezdarnie szuka na blacie butelki wódki. Rozlewa przy tym stojące obok piwo. Jej chęć powrotu do domu została zastąpiona pragnieniem kontynuowania trwającej w najlepsze imprezy. Wiem, że przemawia teraz przez nią alkohol.

– Nic nie będziemy pić. Jedziemy do domu – mówię stanowczo.

– Noc jeszcze młoda! – wykrzykuje i spogląda ponad moje ramię, bez wątpienia dostrzegając Olivera. Na moment jej twarz przybiera dziwny wyraz, by zaraz znów się rozpromienić.

– Kogo my tu mamy!? – Otwiera ręce w geście powitania. – Sam, we własnej osobie, Oliver Maxwell! Jeśli przyszedłeś szukać… – zaczyna, ale mój towarzysz nie pozwala jej dokończyć, bo bierze ją na ręce i przerzuca przez swoje ramię.

– Wystarczy. Zabieramy cię do domu. – Mężczyzna stanowczo jej przerywa, a Nazli zaczyna piszczeć i chichotać, zapominając całkowicie, o czym mówiła chwilę wcześniej.

Na blacie obok znajduję jej torebkę oraz kurtkę i pośpiesznie wychodzę za nimi.

Gdy docieram do czekającej taksówki, Maxwell sadza Nazli na tylnym siedzeniu samochodu, szepcząc coś do niej stanowczo. Nie jestem jednak w stanie usłyszeć

Jedyne co mnie zastanawia to fakt, że Nazli nie wydawała się zaskoczona, kiedy go zobaczyła. Dziwne. Skąd niby miałaby go znać? Czy to możliwe, że już się gdzieś spotkali?

Odganiając niesforne myśli, zajmuję miejsce obok niej i patrzę na nią karcąco.

– Kto cię zabrał na imprezę? Czyżby Jared? – pytam złośliwie.

Oliver patrzy na mnie z przedniego siedzenia, ale o nic nie pyta, chociaż wyraźnie przysłuchuje się naszej rozmowie.

– Ta. Byliśmy razem – szepcze sennie, będąc już na granicy świadomości.

– I zostawił cię samą w takim stanie? – Nie daję za wygraną.

Kto normalny zostawia swoją dziewczynę całkiem samą, w dodatku ledwo świadomą? W sumie nie powinno mnie to już dziwić. Ten chłopak nie raz, nie dwa pokazał na co go stać.

– Pokłóciliśmy się – mamrocze i zamyka oczy.

– Kim jest Jared? – pyta Oliver, patrząc na mnie przez chwilę.

Nie powinnam być zdziwiona jego pytaniem. Należą mu się jakieś wyjaśnienia. Pomógł mi i przyjechał tu ze mną o nic nie pytając. Chociaż nie chcę wtajemniczać go w problemy mojej rodziny, to skoro sam zapytał…

– Jest chłopakiem Nazli. Chociaż „chłopak” to za dużo powiedziane – prycham. – To ten typ, od którego wszyscy powinni trzymać się z daleka. – Już na samą myśl o nim mnie trzęsie.

– Co masz na myśli? – dopytuje.

– To alkoholik, narkoman i sama nie wiem co jeszcze. Od kiedy Nazli zaczęła się z nim spotykać zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie wiem, co ona w nim widzi.

– Może ma coś w sobie, czego nikt inny nie dostrzega – mówi zamyślony.

– Uwierz, że nie ma! Ma tylko problemy, które stwarza Nazli i przy okazji nam.

– Może ona mu pomoże? No wiesz, uporać się z nimi – rzuca mimochodem, spoglądając na mnie przelotnie.

– Chyba sam w to nie wierzysz. Dowód leży na siedzeniu. – Patrzę na Nazli, która smacznie śpi, lekko pochrapując.

Oliver również na nią patrzy, jednak nie mówi nic więcej. Przez resztę drogi do domu rodziców milczymy.

Nie wiem, jak mu się odwdzięczę. Jego dzisiejsza pomoc była nieoceniona. Kiedy podjeżdżamy pod dom, Nazli ciągle śpi. Mężczyzna bierze ją na ręce i podążając za moimi wskazówkami, zanosi ją do jej pokoju. Rodzice, oczywiście niczego nieświadomi, śpią sobie w najlepsze.

– Dziękuję za wszystko. I przepraszam. Narobiłam ci dzisiaj tyle kłopotu – mówię zawstydzona, kiedy zmierzamy do czekającego samochodu.

– Nie ma za co. Cieszę się, że mogłem pomóc. Domyślam się, że nie macie z nią łatwo – odpowiada, obdarzając mnie przy tym ciepłym, pełnym współczucia uśmiechem.

– Nie zaprzeczę. Nie wiem, jak mam do niej dotrzeć. – To jest takie frustrujące. Mam ochotę rwać włosy z głowy.

– Może nie staraj się na siłę tego robić. Pozwól jej samej dojść do tego, co słuszne.

– I mam ze spokojem patrzeć, jak rujnuje sobie życie? – pytam wzburzona.

To nie w moim stylu. Przecież nie usiądę z założonymi rękami i nie będę się temu wszystkiemu przypatrywać.

– Czasami to najlepsze wyjście: dać komuś żyć własnym życiem. Człowiek uczy się na własnych błędach. Nie ma co za wszelką cenę starać się ją przed nimi uchronić – przekonuje.

– Ale to moja młodsza siostra – wzdycham zrezygnowana.

Może ma rację. Może za bardzo na nią chuchamy? Ale jak mam nie reagować?

– Nie obronisz jej przed wszystkim. Nawet jeśli bardzo będziesz się starać. – Dłonią delikatnie głaszcze mnie po włosach i otwiera drzwi od samochodu.

– Nie wsiadasz? – pyta zdziwiony.

– Nie. Zostanę tutaj. Chcę jeszcze raz porozmawiać z rodzicami. Sam rozumiesz. – Uśmiecham się do niego smętnie.

– W takim razie, dobranoc. – Pochyla się w moją stronę i całuje w policzek, czym całkowicie mnie zaskakuje. Przytrzymując usta dłużej niż to konieczne, sprawia, że moje nogi miękną.

– Dobranoc – szepczę i niechętnie się od niego odsuwam.

Z głupkowatym uśmiechem wracam do domu. Czuję się trochę jak nastolatka, którą pierwszy raz pocałował chłopak. Kręcę głową i biorę się w garść.

Dawno nie nocowałam w domu rodzinnym. Przez te wszystkie lata nic się tutaj nie zmieniło. Szczególnie mój stary pokój. Jest dokładnie taki sam, jak za czasów liceum.

Tablica, którą powiesiłam w pierwszej klasie szkoły średniej, ciągle obklejona jest zdjęciami, biletami z koncertów i motywującymi cytatami.

Spędzałam sporo czasu, przepinając i zmieniając miejsce poszczególnych pamiątek. Organizacja zawsze mnie odprężała. Dzięki niej mam poczucie kontroli. To moje ulubione zajęcie – zaraz po gotowaniu.

Zanim kładę się spać zaglądam jeszcze do pokoju Nazli. Leży spokojnie pogrążona we śnie, zajmując całą powierzchnię łóżka. Po cichu podchodzę do niej i okrywam ją szczelnie kołdrą. Mamrocze coś niewyraźnie, ale się nie budzi.

– Czemu jesteś taka nieposłuszna? – szepczę do niej, dobrze wiedząc, że mnie nie słyszy.

Wychodzę cicho z pokoju. Odwracam się i aż podskakuję z przerażenia. Zatykam dłonią usta, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Za to mój tato patrzy na mnie, trzymając się za serce.

Jego zdolność cichego poruszania się jest zatrważająca.

– Boże, tato – szepczę, wypuszczając wstrzymywane powietrze. Czuję, jak serce zaczyna mi się uspokajać.

– Emily, co tutaj robisz? Mało nie dostałem zawału – szepcze tak samo jak ja, by po chwili wybuchnąć niezręcznym śmiechem.

– Zejdziemy na dół? – proponuję.

Skoro oboje nie śpimy, to możemy przynajmniej poruszyć temat Nazli. Może to nie najlepsza pora, ale na takie rozmowy chyba nigdy nie będzie dobrego momentu.

Tata kiwa twierdząco głową i po cichu schodzimy do kuchni.

Wyciągam z szafki dwie szklanki i nalewam nam soku z lodówki. W tym czasie tato wyciąga resztki drożdżowego ciasta z szafki.

– Coś się stało, córeczko? Nigdy nie nocujesz w domu – zagaduje pomiędzy kęsami ciasta.

– Stało się – odpowiadam stanowczo. Po jego zawstydzonej minie wnioskuję, że wie do czego piję. – Czemu pozwoliliście jej wyjść na imprezę?

Mam nieodparte wrażenie, że powinno być odwrotnie. To on jako rodzic powinien mnie ganić. Tymczasem to ja zamierzam przeprowadzić z nim pogadankę wychowawczą. Świat ewidentnie stanął na głowie, a przynajmniej świat moich rodziców.

– Wiem, co sobie myślisz. Że jesteśmy całkiem nieodpowiedzialni. Ale zapewniała nas, że to tylko spotkanie w niewielkim gronie, żeby świętować urodziny koleżanki. Tak jej zależało. Nie mogliśmy jej odmówić – tłumaczy, ale chyba sam przestaje wierzyć w to, co mówi.

– Sęk w tym, że mogliście! Na tym polega szlaban! – Naprawdę nie wierzę, że muszę mu tłumaczyć takie rzeczy.

– Ale… – Otwiera usta, ale od razu mu przerywam.

– Odebrałam ją stamtąd kompletnie pijaną. – wycedzam. – Uprzedzając twoje pytanie: nie, to nie było niewinne spotkanie. To była impreza! Wielka, licealna impreza z morzem alkoholu i, Bóg raczy wiedzieć, czego jeszcze – wyrzucam z siebie, a z każdym słowem coraz bardziej zalewa mnie krew.

– Ale jesteśmy głupi – zauważa zawstydzony, drapiąc się po głowie.

Z grzeczności nie przeczę.

– Nie rozumiem, czemu nie potraficie jej postawić żadnych granic. Ze mną nie mieliście takich problemów – przypominam rozgoryczona.

Przez całe życie znałam smak konsekwencji. Nigdy nie mogłam sobie pozwolić na takie wybryki. Dlatego tym bardziej dziwi mnie fakt, że z Nazli postępują całkowicie odwrotnie.

Odkąd pamiętam wkurzała mnie ta niesprawiedliwość. Jej można było wszystko, a ja byłam karana za każde głupstwo.

Może i mam żal do rodziców, ale z perspektywy czasu jestem im nawet za to wdzięczna, bo dzięki temu jestem kim jestem.

– Wiem, że traktowaliśmy cię niesprawiedliwie, kiedy dorastałaś. Ale kiedy będziesz miała własne dzieci, zrozumiesz.

Typowe stwierdzenie każdego rodzica.

Nigdy tego nie zrozumiem. Wiem, że gdy przyjdzie czas na dzieci, to nigdy nie będę ich dzielić. Będą traktowane tak samo, bo wiem, jak to boli.

– Tato, nie rozmawiamy teraz o mnie – zauważam, próbując wrócić do sedna sprawy. – Może nie powinnam wam mówić, jak macie wychowywać dzieci, ale nie radzicie sobie z Nazli. Ja nie jestem od jej wychowania. Od tego ma was.

– Emily, nie spodziewałem się tego po tobie. – Ojciec kwituje moją wypowiedź, odwracając kota ogonem. To dla niego typowe.

– Czego? – pytam zirytowana.

– Naprawdę siostra jest dla ciebie takim ciężarem?

No, teraz chyba żartuje!

Jeśli próbuje wzbudzić we mnie fałszywe poczucie winy, to gorzko się rozczaruje. Nie ja jestem problemem.

– Wiesz, że kocham Nazli ponad wszystko, ale mam też własne życie. Nie dam rady pilnować jej i pracować jednocześnie – oznajmiam, wyprowadzona z równowagi.

– Wymówki – prycha, co wzbudza we mnie jeszcze większą złość.

– Znowu jest tak samo jak kiedyś. Znowu to ja jestem winna. Mam dość. Wychodzę. – Ze zgrzytem odsuwam stołek, po czym łapię za torebkę i wychodzę z domu.

Nie mogę uwierzyć, że to powiedział. Całe życie brałam za nią odpowiedzialność, zajmowałam się nią, opiekowałam.

Ale ja też chcę żyć!

Cholernie mnie to boli. Są aż do przesady roszczeniowi.

Nakładają na mnie presję. Zasypują wymaganiami. Kocham ich, ale to dla mnie za wiele. Od zawsze byłam im posłuszna. Nie sprawiałam problemów, odciążałam ich jak tylko się dało, a oni odpłacają mi się w taki sposób? Obarczaniem winą, pretensjami, złością, rozczarowaniem…?

To ja powinnam być rozczarowana i mieć do nich żal o sposób w jaki mnie traktują. Nigdy im tego nie wypomniałam. Zagryzałam zęby i godziłam się z zaistniałym stanem rzeczy. Może to był błąd?

Ulice o tej porze są ciemne, opuszczone… Czuję się dokładnie tak samo. Samotna i opuszczona.

W tym momencie przeklinam brak samochodu. Czeka mnie dwugodzinny spacer do mojego mieszkania. Nie powiem, żeby nie przerażała mnie ta perspektywa. Sama w środku nocy… Ale mam swoją dumę. Nie wrócę do domu rodzinnego. Nie po tym wszystkim.

Mój telefon wibruje kilkukrotnie. To na pewno ojciec. Nie chcę z nim rozmawiać. Mogłabym powiedzieć kilka rzeczy, których później bym żałowała. Wyłączam telefon i maszeruję żwawym krokiem, by jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu.

Kiedy do niego docieram, prawie świta. Jest już grubo po czwartej nad ranem. Jestem wykończona. To był długi dzień i jeszcze dłuższa noc. Od razu padam na łóżko, nawet nie zaprzątając sobie głowy prysznicem. Zasypiam dosłownie w ciągu kilku sekund.


Komentarze

Popularne posty