[PATRONAT] Prolog "Splamieni krwią" Karolina Jurga
Brianna
Ostatnie miesiące były czystą katorgą.
Widok Alessi, pogrążającej się w żałobie, ranił moje serce. Doskonale
wiedziałam, co czuje. Utrata mężczyzny, który coś dla ciebie znaczył, potrafiła
pozbawić sił.
Nie pamiętałam, którą z
kolei to już noc spędziłam w sypialni gościnnej Castello, jednak w gruncie
rzeczy nie miało to większego znaczenia. Przecierając zaspane oczy, zamarłam.
Cichy płacz był tym, co wybudziło mnie ze snu. Odrzuciłam nakrycie i wstałam,
kierując się do sypialni Alessi, ale nie zastałam jej w łóżku. Ostatnimi czasy
nocne napady płaczu zdarzały się jej bardzo często.
Nigdy jej tego nie
powiedziałam, ale podziwiałam ją. Mimo tego, że zawsze uważałam ją za kruchą i
słabą, była silniejsza niż ja. Nie poddała się. Potrafiła każdego ranka wyjść z
domu z wysoko podniesioną głową i sprawiać wrażenie zupełnie nietkniętej całym
tym pieprzonym syfem, jaki dotknął jej rodzinę. Ja nigdy nie okazałam się na
tyle silna. Stchórzyłam, gdy tylko coś poszło nie tak.
Stawiając krok, a potem
kolejny, weszłam do przylegającej do sypialni garderoby, zastając przyjaciółkę
siedzącą na podłodze. Jej twarz była mokra od łez, a dłonie kurczowo ściskały
materiał czarnej koszuli. Koszuli, która należała do jej męża, podobnie jak
garderoba, w której siedziała Alessia.
Dziś minął czwarty
miesiąc, odkąd zmarł.
– Już dobrze… – mruknęłam
cicho i usiadłam obok niej, wciągając ją ostrożnie w ramiona.
– Niech ktoś mi go odda,
Bri. Ta tęsknota mnie zabija! – Wtuliła się we mnie i rozpłakała na dobre.
– Wiem.
– Czy to źle, że
tęsknię? – wykrztusiła.
– Oczywiście, że nie. –
Przyciągnęłam ją do piersi i mocno przytuliłam. – Masz do tego pełne prawo, ale
nie mogę patrzeć, jak się rozpadasz. Pamiętaj o dziecku.
Uniosła wzrok,
spoglądając na mnie jasnymi oczyma, jakby dopiero w tej chwili dotarło do niej,
że jest ktoś jeszcze. Wyraz jej twarzy stwardniał i byłam pewna, że odzyskała
nad sobą kontrolę. Odchrząknęła cicho i wyplątując się z moich objęć,
naciągnęła na siebie koszulę.
– Przepraszam.
– Alessia, nie
przepraszaj za to, że za nim tęsknisz. Po tym, jak zastrzelili… – urwałam
gwałtownie, ponieważ to imię wciąż sprawiało ból. – Ja też potrzebowałam czasu
– zakończyłam i pomogłam jej wstać.
Skierowałyśmy się do
dużego salonu, gdzie usiadłam na kanapie, uważnie przyglądając się Alessi,
która w tym czasie wyjęła z jednej z szafek Pan di stelle[1].
Ostatnimi czasy, gdy mdłości przestały być dla niej bardzo uciążliwe, mogła
pozwolić sobie na zjedzenie czegoś słodkiego. Usiadła obok mnie i uśmiechając
się lekko, dotknęła małego, lecz już widocznego brzuszka. Odwróciłam na moment
wzrok, czując po raz kolejny pustkę w sercu. Działo się tak za każdym razem,
gdy spoglądałam na ciężarną przyjaciółkę. Rana wewnątrz mnie, która wydawała
się zasklepić, znów piekła żywym ogniem, wypełniając mnie wyrzutami sumienia.
– Vincent byłby dumny,
gdyby dowiedział się, że to chłopiec.
– Zapewne –
odchrząknęłam cicho, by rozluźnić, zaciśnięte z powodu targających mną emocji,
gardło.
Było to sporym błędem,
ponieważ niewyraźnie spojrzenie Alesii natychmiast wyostrzyło się, gdy wychwyciła
zmianę w moim głosie.
– Wyglądasz jak gówno,
Bri. Co się dzieje?
– Gówno? Poważnie? –
prychnęłam. – Spędzasz za dużo czasu z Castellimi…
– Ja jestem Castello –
oznajmiła twardo i otworzyła opakowanie z ciasteczkami.
– Wiem, jak się
nazywasz – mruknęłam. – Bardziej jednak chodzi mi o to, że nie podoba mi się
ten cały Antonio. Spędzasz z nim stanowczo zbyt dużo czasu. – Wstałam i
ruszyłam do lodówki po butelkę z wodą.
Alessia w tym czasie
otworzyła czarną teczkę i wyjęła z niej dokumenty, przyniesione przez Antonio.
Odkąd Vincent zmarł, to ona stała się odpowiedzialna za wszystkie kluby, których
był właścicielem. Niemal z dnia na dzień ze zwykłej dziewczyny zamieniła się w bizneswoman,
a ponadto jej życiowym celem stało się wytropienie zabójcy męża.
– Nie lubisz Tony’ego,
Vincenta też nie lubiłaś. Długo jeszcze będziesz pałać nienawiścią do
wszystkich mężczyzn? Musisz przestać odpychać od siebie ludzi, bo stracisz
szansę na miłość.
– Miłość nigdy nie była
dla mnie.
– Więc co z Yurim? – zapytała,
a ja zaśmiałam się cicho.
– On jest tego kolejnym
przykładem. – Usiadłam z powrotem na kanapie. – Co mi po tym, że się w nim
zakocham, skoro nigdy nie będę tą jedyną? – zapytałam, ale nie czekałam na
odpowiedź. – Alessia, on sypia z innymi kobietami i nawet się z tym nie kryje.
Ostatnie tygodnie
spędziłam nad dostrzeganiem tego, jak bardzo Rosjanin zaszczepił się w moim
ciele. Parę miesięcy temu, na łodzi, miałam wrażenie, że między nami jest to
coś. Nie było krzyków, niepotrzebnych kłótni, braku zrozumienia. Czas
spędziliśmy na relaksie i cudownym seksie i przez ulotną chwilę zapragnęłam
właśnie takiej przyszłości.
Z nim.
Po powrocie do domu
jednak wszystko wróciło na stare tory, pokazując mi, jaką okazałam się idiotką.
Yuri nie był taki jak Vincent, nie okazywał zainteresowania mną w miejscach
publicznych, nie okazywał uczuć. Za każdym razem, gdy spotykałam go w
rezydencji Castello, miałam wrażenie, że jest zimny i odległy. Jego sprzeczne
sygnały mieszały mi w głowie. A później zabili Vincenta i wiedziałam, że to
ostrzeżenie. Alessia tamtego wieczoru doznała takiego szoku, że prawie straciła
dziecko. Powrót do tych wspomnień wciąż bolał.
Zatopiłam się we
wspomnieniach sprzed paru miesięcy wcześniej:
Z
niepokojem patrzyłam przez okno na zamęt, jaki rozpętał się na podjeździe domu
Vincenta. Kto, do cholery, odważył się zaatakować rodzinę taką jak oni? Krzyki
dochodzące z korytarza przybrały na sile, a kilka sekund później drzwi stanęły
otworem. Antonio wszedł do środka, trzymając w ramionach szamoczącą się
Alessię. Jej makijaż był zrujnowany, a z niebieskich oczu po policzkach lały
się łzy.
–
Co jest, do cholery?! – wrzasnęłam i podbiegłam w ich kierunku, lecz Antonio
zacisnął mocniej ramiona wokół mojej przyjaciółki i wyminął mnie, niosąc ją do
sypialni.
Zostałam
za drzwiami, ale widziałam, jak delikatnie położył ją na łóżku, a ona niemal
natychmiast zwinęła się w kłębek, obracając do niego plecami. Jej ciało drżało
niekontrolowanie, gdy Antonio pochylił się nad nią, cicho szepcząc słowa,
których nie byłam w stanie usłyszeć, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Jego spojrzenie wyrażało żal, ale jednocześnie frustrację spowodowaną sytuacją.
Zacisnęłam pięści i w dwóch krokach znalazłam się przy nim, oczekując
jakichkolwiek informacji.
–
Co się tutaj, do diabła, dzieje?! Czy ktoś wreszcie coś wyjaśni? – warknęłam
zła, spoglądając mu w twarz.
–
Nie mam teraz na to czasu. Pilnuj jej, niech pod żadnym pozorem stąd nie
wychodzi – jęknął, przeczesując dłońmi ciemne włosy i skierował się w stronę
wyjścia.
–
Antonio, do cholery! – wrzasnęłam i podbiegłam do niego, łapiąc go za ramię.
–
Zabili Vincenta! Zadowolona jesteś, kurwa, z odpowiedzi?! – Jego głos
przypominał bardziej ryk, przez który miałam ochotę się skulić, jednak
powstrzymałam się w ostatnim momencie. – Alessia widziała jego ciało… –
powiedział już trochę spokojniej.
–
Słodki panie… – Zszokowana wypuściłam z płuc powietrze.
W
tym samym momencie zza zamkniętych drzwi sypialni dobiegł nas hałas i instynktownie
oboje ruszyliśmy w tamtym kierunku. Znalazłam się tam pierwsza i łapiąc za
klamkę, rozsunęłam drzwi, niemal dławiąc się powietrzem, gdy mój wzrok spoczął
na leżącej na podłodze Alessi.
Szok,
który spowodowały słowa Antonio, wciąż paraliżował moje ciało. Nie byłam w
stanie się ruszyć i gdyby nie to, że Antonio w następnej sekundzie znalazł się
przy Alessi, zapewne stałabym tam znacznie dłużej.
–
Alessia?
–
Tony ukląkł obok niej i zaczął ją cucić, jednak nic to nie dało. Wtedy
zauważyłam coś, co naprawdę mnie zaniepokoiło.
–
Ona krwawi! – wrzasnęłam, wskazując na ciemnoczerwoną plamę barwiącą jej uda. –
Trzeba zadzwonić po pomoc!
–
Nie dzwoń! – Antonio szybkim ruchem zgarnął ciało Alessi w ramiona i wstał. –
Nikt nie może się pojawić w domu. Zastrzelili Vincenta, na podjeździe jest
pełno krwi, nie będziemy w stanie tego wytłumaczyć. Pojedziemy sami, masz tu
samochód?
–
Cholera, racja. Tak, tak, mam. – Kręciłam się chaotycznie, obrzucając
spojrzeniem salon w poszukiwaniu swoich kluczy, jednak nie mogłam ich znaleźć.
Przypominając
sobie o małej misce, stojącej na komodzie przy wejściu do salonu, podbiegłam
tam i wyjęłam z niej kluczyki, które wcześniej tam wrzuciłam. – Mam!
–
Jedziemy. – Antonio z Alessią na rękach ruszył w kierunku drzwi. – Zjedziemy na
dół windą, ale musisz wyjąć z mojej lewej kieszeni kartę – rzucił, idąc w prawo
do metalowych drzwi, na które nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi.
–
Macie w domu windę? No jasne, dlaczego się dziwię. – Zatrzymałam się obok
niego.
–
Lewa kieszeń. – Poinstruował mnie. – Z windy korzysta tylko ojciec i Vincent,
ale w tym wypadku nie chcę biec z nią po schodach.
Skinęłam
głową i bez słowa zbliżyłam się do niego, by wyjąć kartę. Nie czułam się
komfortowo, dotykając jednego z Castellich, jednak tego właśnie wymagała
sytuacja, więc zagryzłam zęby. Chwytając między palce cienki plastik, wyjęłam
go i przyłożyłam do czytnika. Parę sekund później znaleźliśmy się w foyer,
gdzie panowało ogromne zamieszanie. Dostrzegłam w kącie pomieszczenia Federico,
trzymającego matkę w ramionach. Wszędzie krzątali się ochroniarze, a pośrodku
tego wszystkiego stał Yuri, wykrzykując rozkazy. Opinająca jego ciało koszula,
która dzisiejszego ranka była śnieżnobiała, teraz sprawiła, że przeszył mnie lodowaty
dreszcz. Ciemnoczerwone plamy krwi pokrywały jej większą część i nie musiałam
pytać, czyja to krew. Widząc nas, Yuri bez słowa skierował się w naszym
kierunku, obrzucając mnie bacznym spojrzeniem.
–
Zabieramy Alessię do szpitala – rzucił Tony, ani na moment się nie zatrzymując.
–
Do którego?
–
Don Calabria.
Yuri
skinął głową, wciąż uważnie mnie obserwując, jednak nie mogłam wykrztusić z
siebie słowa. Wszystko, co działo się wokół mnie, było na tyle szalone, bym
działała mechanicznie. Wybiegłam za Antonio i drgnęłam nerwowo, mijając
stojącego przed domem mercedesa Vincenta. Drzwi od strony kierowcy wciąż były
otwarte i nie potrzebowałam jakoś specjalnie rozmyślać nad tym, jak do tego
doszło. Krwawa plama, brudząca podjazd, powiedziała mi, że strzelali do niego,
gdy tylko wysiadł.
Wsiadłam
do auta, ruszając z piskiem opon w stronę najbliższego szpitala, zerkając w
lusterko na Tony’ego, który trzymał Less i wpatrywał się w jej nieprzytomną
twarz.
Parę
godzin później siedziałam na korytarzu, gapiąc się tępo w ścianę naprzeciwko,
dopóki ktoś nie podsunął mi pod nos kubka z kawą. Uniosłam wzrok, spoglądając
na Yuriego.
–
Muszę zapalić, idziesz?
–
Nie. Co, jak przyjdzie lekarz i nikogo nie zastanie?
–
Aniele, rusz dupę. Siedzisz tu od jakiegoś czasu, Tony tu jest. – Yuri chwycił
mnie jak szmacianą lalkę i postawił na nogi, przytrzymując, gdy w pierwszym
momencie nie miałam siły na nich ustać samodzielnie, po czym rzucił do Tony’ego:
–
Zaraz będziemy.
Pchnął
mnie w stronę wyjścia z poczekalni, po czym zrównał ze mną krok, kładąc jedną z
wielkich dłoni na dole pleców. Czułam, jak mur, którym próbowałam się otoczyć,
pęka. Zagryzłam wargę, odsuwając się od Rosjanina. To, co się dzisiaj stało,
było moją granicą bezwzględną. Doskonale wiedziałam, jak poczuła się Alessia,
kiedy dowiedziała się o śmierci Vincenta. Ten świat był pełen przemocy, krwi i
brutalności, a ja nie mogłam pozwolić sobie na stratę kolejnego mężczyzny,
któremu pozwoliłam się do siebie zbliżyć.
Wyszliśmy
na zewnątrz, zatrzymując się pod zadaszeniem i obserwując padający deszcz.
Zaczerpnęłam w płuca świeże powietrze, rozluźniając się nieznacznie i oparłam
się o jeden z filarów. W ciszy, jaka pomiędzy nami trwała, Yuri zbliżył się i
wziął mnie w ramiona, jednak szybko się wyrwałam. W klatce piersiowej serce
boleśnie waliło, mimo to wiedziałam, że to, co mam zamiar zrobić, będzie dla
nas obojga najlepsze.
–
To musi się skończyć. – Moje słowa były zaledwie szeptem, ale patrząc w jego
oczy, wiedziałam, że doskonale mnie usłyszał.
–
O co znów chodzi? – Stanął naprzeciw mnie i wyjął z kieszeni papierosy.
–
O to. – Wskazałam pomiędzy nami palcem. – To koniec.
–
Co ty bredzisz, Brianna? – Wyciągnął dłoń w próbie złapania mnie, jednak byłam
szybsza, uciekając wprost w ulewny deszcz i niemal tego żałując z powodu
dreszczu zimna, przebiegającego przez moje ciało. Yuri w tym momencie był
daleki od spokoju, którym emanował jeszcze chwilę wcześniej.
–
To koniec, chcę, byś dał mi spokój – oznajmiłam stanowczo, powstrzymując się w
ostatniej chwili przed wypowiedzeniem swoich myśli.
Miałam
ochotę wrzeszczeć, jak bardzo w tym momencie martwię się, że go stracę.
Powiedzieć, że możemy być tylko we dwoje, uciec od tego całego bagna. Nim
jednak wykrztusiłam z siebie cokolwiek, jego sylwetka zastygła, a papieros,
który tlił się pomiędzy jego wargami, opadł na ziemię, gdy niespodziewanie Yuri
ruszył w moją stronę i łapiąc mnie za kark, nakrył moje usta swoimi. Jęknęłam
głucho, czując posmak słodkiej kawy wymieszany z wonią dymu papierosowego na
jego języku. Krótką chwilę pozwoliłam sobie na rozkoszowanie się jego smakiem i
zapachem, nim pierwsza łza wymieszała się z deszczem na moim policzku.
Wierzyłam
w to, że jestem wystarczająco toksyczna, by pozostając z Yurim, skazać go na
śmierć, tymczasem jedyne, czego chciałam, to go ocalić, lecz by to zrobić,
musiałam odejść. Gdy kogoś kochałam, on wtedy umierał, tak jak Seth. Wyrwałam
się z objęć Yuriego i minęłam go, ruszając do wejścia szpitala i krzycząc, by
dał mi spokój. Szłam niepewnie krok za krokiem, tymczasem głowę wypełniało mi
tylko jedno rzucone przez niego za mną słowo:
Nigdy.
Wracając do
rzeczywistości, pokręciłam głową.
– To, co jest między
wami, nigdy się nie skończy. Walczycie ze sobą, odkąd przespaliście się na
imprezie. Może najwyższy czas się poddać, Bri? – zapytała Less.
– Nigdy się nie poddam
– wyszczerzyłam do niej zęby.
Moja relacja z Yurim
była totalnie pokręcona, jednak wiedziałam, że będzie bezpieczny tak długo, jak
będę go odrzucała.
Komentarze
Prześlij komentarz