[PATRONAT] Rozdział trzeci "Sprawa Rity" Anna Wolf

 



Rozdział 3

Rita

 

Czuję, jak coś dźga mnie w nogę, słyszę czyjeś głosy, ale powieki mam tak ciężkie, że nawet nie jestem w stanie ich podnieść, więc tylko leżę i mam wrażenie, że umieram. Boli mnie każdy mięsień, każdy kawałek ciała, jakby mnie ktoś obił. A moje gardło… ledwo mogę przełknąć.

Kiedy nastaje cisza i czuję szarpnięcie, po czym coś zimnego na klatce, zmuszam się do otwarcia oczu, które niezbyt współpracują z mózgiem i wolą. Na początku lekko zamazany wzrok odzyskuje ostrość. Patrzę na starszego mężczyznę, który siedzi na skraju łóżka i mnie bada, tylko nie rozumiem po co.

– Ja… – urywam, gdy ból przeszywa mi gardło.

– Nic nie mów, tylko bierz głębokie oddechy – nakazuje facet.

Robię, jak mi każe, ale z każdym wdechem bolą mnie mięśnie brzucha i płuca. Spoglądam na niego półprzytomnym wzrokiem. W końcu przestaje mnie badać, podnosi się i odsuwa. Dostrzegam, że sięga po coś do torby, a kiedy w jego ręku widzę strzykawkę z igłą, przeszywa mnie strach.

– Nie! – próbuję krzyczeć, ale wydobywam z siebie tylko jakiś żabi skrzek.

– To tylko środek przeciwbólowy i przeciwzapalny – wyjaśnia opanowanym głosem. – Spokojnie, nikt nie zamierza cię zabić, na pewno nie ja.

– Au – syczę na uczucie uszczypnięcia od igły.

– Będzie dobrze, ale jesteś chora. Jeszcze nie masz zapalenia płuc, jednak twoje gardło to już inna bajka. Dostaniesz antybiotyk, który pomoże i postawi cię na nogi. Gorączka niebawem spadnie, ale radzę dużo odpoczywać.

– Dziękuję – chrypię.

– Proszę. – Uśmiecha się, po czym wychodzi.

Próbuję się skupić na własnych myślach, które w tej chwili są dość chaotyczne. Pamiętam ten cholerny przerzut samochodu, że strzelano do mnie i uciekałam przez ileś kilometrów do przejścia granicznego oraz to, że wsiadłam do czyjegoś auta. Reszta to już czarna dziura. Nawet nie pamiętam za dobrze kierowcy. Zresztą to moje najmniejsze zmartwienie. Problem polega na tym, że nawet nie wiem, gdzie jestem. U niego w domu, czy może znalazł mnie ktoś przypadkowy? Cholera, co ja mówię. Nikt przypadkowy nie wziąłby mnie do domu, więc pozostaje opcja numer jeden. Zamykam oczy i próbuję uspokoić głowę oraz krążące w niej niezbyt przyjemne myśl – bardzo nieprzyjemne.

Nie wiem, ile czasu minęło, ale dzień zamienił się prawie w wieczór. Spoglądam w okno, za którym panuje zimowa szaruga. Boli mnie głowa, a na domiar złego muszę skorzystać z toalety, czyli wstać. Próbuję, ale graniczy to z cudem, bo strasznie kręci mi się w głowie. W końcu jednak udaje mi się wstać i utrzymać stabilnie na nogach. Ruszam do drzwi wyjściowych, czując ból w nodze. Muszę się dostać do łazienki, która zapewne gdzieś tu jest. Otwieram drzwi, opieram dłonie o framugę, żeby się czasem przypadkiem nie przewrócić. Jestem strasznie zmęczona i chce mi się pić. W sumie tylko mnie postrzelono i przebiegłam praktycznie jedną trzecią maratonu. Biorę drżący oddech i wychodzę na korytarz, który mało mnie interesuje. Mój cel znajduje się naprzeciwko. Mam szczęście, łazienka jest na wyciągnięcie ręki. Powolnym krokiem przecinam korytarz, wchodzę do pomieszczenia, cicho zamykam za sobą drzwi i rygluję zamek. Nie mam ochoty na przypadkowe najście w takim miejscu.

Pięć minut później jestem z powrotem w pokoju, w którym się obudziłam. Podchodzę do okna, gdzie stoi duży kwiecisty fotel niczym z babcinych opowieści. Zatapiam się w nim i wygodnie opieram. Głowa mi ciąży i nie jestem w stanie powstrzymać opadających powiek. W końcu zwijam się w kłębek i poddaję, czując ustępujący z całego ciała ból.

 

Czarny

 

– Czyli naprawdę nie wiesz, kim ona jest? – wypytuje mnie Jeremiasz. Wścibski facet czasem z niego.

– Nie – potwierdzam. – Na pewno nie jest przeciętnym obywatelem, do takich nikt nie strzela. Poza tym nie wierzę, że nazywa się tak, jak ma podane w dokumentach.

– Czasem prawda jest tuż pod nosem, tylko my się doszukujemy gdzie indziej różnych rzeczy, bo przecież to byłoby nazbyt oczywiste, nieprawdaż?

– Nie w tym wypadku. – Przeczesuję dłonią włosy. – Dzięki, że przyjechałeś.

– Drobiazg. Płacisz mi.

– To fakt.

– Poza tym kawa twojej ciotki smakuje lepiej niż w najdroższych kawiarniach, więc mam już drugi powód.

– Tak, Janka naprawdę potrafi czarować w kuchni.

Skończyliśmy, nic tutaj po mnie. – Wstaje i podnosi swoją torbę. – Na mnie pora. W pokoju zostawiłem antybiotyk, ma łykać raz na dobę przez kolejnych pięć dni. To lek o przedłużonym działaniu. Jakby coś, dzwoń.

– Jasne – zapewniam i idę za nim. – Odprowadzę cię.

Innym kazałbym się samodzielnie odprowadzić, ale nie jemu. To stary przyjaciel mojej ciotki. W sumie ich znajomość jest owiana tajemnicą. Zresztą Janka ogólnie bywa tajemnicza i czasem aż nazbyt dobrze rozumie pewne sprawy. Nigdy jednak nie wrzeszczy i przyjmuje je takimi, jakie są. Może to i dobrze, nie wiem, chociaż dzisiaj dostałem próbkę tego, że potrafi mi też czasem coś wytknąć.

– Trzymaj się – mówi na do widzenia Jeremiasz.

– Postaram się nie zginąć.

– Kiepski żart.

– Może i kiepski, ale w tym życiu nigdy nic nie wiadomo.

– To fakt.

Nie chodzi o branżę w jakiej pracuję, tylko o to, że życie to taka ulotna rzecz – dzisiaj je masz, a jutro może cię śmiertelnie potrącić samochód.

– Jeremiasz już pojechał? – pyta ciotka, kiedy wchodzę do kuchni. Wygląda na zawiedzioną.

– Tak, ciociu.

– Cholera, zapakowałam mu ciasto, a on jak ten szatan pojawia się i znika.

– Widocznie miał innych pacjentów – próbuję jakoś go wytłumaczyć.

– Pewnie masz rację – wzdycha cicho. – Idę sprawdzić, co u dziewczyny.

– Zostań. – Kładę jej dłoń na ramieniu. – Ja pójdę, a później zjemy kolację.

– Sok. – Podaje mi szklankę. – Na pewno jest spragniona, daj jej – prosi mnie.

– Nie jestem tyranem, ciociu, żeby nie napoić spragnionego. – Potrząsam głową i wychodzę z kuchni.

Wchodzę cicho do pokoju, ale pierwsze, co rzuca mi się w oczy, to brak dziewczyny w łóżku. Robię szybkie skanowanie pokoju i dostrzegam ją śpiącą w fotelu przy oknie. Odstawiam szklankę na niewielkim stoliku, po czym podchodzę. Nie mam zamiaru jej budzić ani przenosić. Skoro jej tutaj dobrze, niech zostanie, jednak przyglądam się jej uważnie. Nie ma w niej nic specjalnego, chociaż chyba źle to ująłem. Jest ładna, nawet bardzo, i szczupła, choć ciężko stwierdzić po tym, co ma na sobie. Odruchowo sięgam do kosmyka jej ciemnych włosów i delikatnie odsuwam z twarzy, żeby mieć idealny widok. Jasna karnacja, kilka piegów na nosie, usta całkiem ponętne.

Ja pierdolę, chyba brakuje mi baby, że patrzę na nią w takich kategoriach. Muszę się ogarnąć. Spoglądam na nią ostatni raz i wychodzę, bo nie pozostaje mi nic innego, jak czekać, aż dojdzie do siebie. Mam nadzieję, że rozmowa ułoży się inaczej niż w samochodzie. Jest jeszcze kwestia, czego się dowiem i czy wtedy ją zabiję. Chociaż nie, nie mam chyba takiej potrzeby. Zakładam, że nie stanowi dla mnie zagrożenia, ale kimkolwiek jest Lena, póki co mam ważniejsze sprawy na głowie.

Idę do swojej sypialni na piętrze. Swoją drogą nie wiem, dlaczego kupiłem piętrową chatę. Prościej byłoby mieć wszystko na jednym poziomie, ale nie będę narzekał. Pcham drzwi do pokoju, siadam na łóżku, wyciągam telefon, po czym jednak wstaję. O takich sprawach lepiej mi się rozmawia, kiedy stoję lub chodzę.

– Paczka została wysłana – informuje mnie rozmówca po drugiej stronie, czyli forsa niedługo będzie u mnie.

– Tylko że w tej paczce czegoś brakuje. – Mam na myśli, że dostanę z tej działki jeden samochód mniej, a to mnie wkurwia.

– Dostałeś za to, co zrobiłeś.

– Nie tak się umawialiśmy.

– Plany uległy zmianie.

Pieprzony skurwiel.

– Następnym razem moje plany też ulegną zmianie – ostrzegam go. Nie muszę robić z nim interesów. Trzeba tylko znać odpowiednich ludzi, a ja znam.

– Groźba?

– Ostrzeżenie. Temat skończony. – Rozłączam się.

Skurwiel myśli, że zgarnie dla siebie większą działkę, mi da ochłapy i będę zadowolony? Nie. Jeśli nie podobają ci się reguły, to je zmień. Dokładnie to mam zamiar zrobić. Żeby grać w tę grę, trzeba znać zasady, a ja je znam. Żadnych pieprzonych pośredników. Mam różne znajomości, a niektórzy ludzie wiszą mi przysługi i to spore.

Odkładam telefon i ruszam do łazienki wziąć prysznic. Później do niej pójdę. Może obudzi się i powie mi coś ciekawego na swój temat. Ale to tylko może. Nie jest mi dane zrobić nic z tego, co planuję, bo ktoś do mnie dzwoni. Sięgam po urządzenie i szybko odbieram, widząc, kto dzwoni.

– Co jest, Ryży?

– Mamy problem, szefie. Ktoś pobił Tablicę.

– Jak to się, do kurwy nędzy, stało? – pytam i od razu ruszam na dół.

– Nie wiem. Znalazłem go, kiedy przywiozłem mu tablice. Zabrała go karetka.

– Jadę, siedź tam i czekaj na mnie – rzucam i rozłączam się.

Żesz kurwa pierdolona mać! Zawsze coś. Nie przypominam sobie, żeby dzisiaj był cholerny trzynasty, pierdolony dzień.

Wypadam z domu, otwieram garaż i już po chwili siedzę w aucie. Odpalam silnik i powoli wyjeżdżam z garażu na podjazd, okrążam klomb i już jestem w drodze do mojego człowieka. Nie wiem, kto to zrobił, ale przysięgam, że ten ktoś straci pierdolone jaja.

Tablica mieszka w zupełnie innej części miasta niż ja, na drugim końcu Lublina. Byłem u niego tylko kilka razy, bo im mniej ludzi wie, że się znamy, tym lepiej dla niego, chociaż oficjalnie jestem gościem, który prowadzi salon samochodowy.

Pół godziny później wjeżdżam na ulicę, przy której mieszka Tablica. Odnoszę wrażenie, że wszystko tutaj zdziadziało. A może to przez to, że tylko nieliczne lampy dają oświetlenie i ulica wygląda upiornie? Nieważne. Szukam jego domu. Jest, czwarty od końca. Brama została otwarta, więc wjeżdżam na podwórko, po czym wysiadam i rozglądam się, mimo że wszędzie panuje ciemność. Już mam wyciągnąć telefon, gdy z mroku wyłania się Ryży.

– Co jest, kurwa, grane? – pytam szeptem.

– Tutaj go znalazłem – wskazuje zamknięty garaż – kiedy przyjechałem. Jego matka zadzwoniła po karetkę. Twierdziła, że nic nie słyszała. To możliwe, była w domu.

– To mi się za chuja nie podoba. Masz klucze?

Ryży uśmiecha się kpiąco, jakbym palnął jakąś głupotę. Fakt, jest złodziejem i potrafi otworzyć każdy zamek, ale wolałbym dzisiaj nie robić tutaj zbytniego zamieszania. Więc zwyczajnie zapytałem.

– Gotowe. – Otwiera jedno skrzydło bramy, gdy kłódka wisi na skoblu.

W chuj ciemno, ale nie szukam żadnego włącznika, nie chcę, żeby sąsiedzi widzieli światło. Włączam latarkę w telefonie i dokładnie oglądam miejsce. Kurwa, co za burdel. Wszystko porozrzucane, na betonie kałuża krwi. Ktoś musiał się z nim ostro zabawić. Jak dorwę sukinsyna, to pożałuje, że się urodził.

– Gdzie są tablice, które ci dałem? – Wolę wiedzieć.

– U mnie w wozie.

– Pozbądź się ich, a ja jadę do szpitala.

– To raczej nie jest dobry pomysł, szefie. Na pewno będzie tam policja.

– Ryży, nie pierdol. Muszę sprawdzić, co z Tablicą i muszę się dowiedzieć, czy widział sprawcę. Poza tym psy nie wiedzą, że pracuje dla mnie – mówię jak do głupka. Wszyscy myślą, że facet robi wyłącznie ogrodzenia, bo faktycznie to robi, żeby go nikt o nic nie podejrzewał. Własny biznes to niezła przykrywka.

– Kurwa, nie podoba mi się.

– Tobie się wiecznie coś nie podoba. Do którego szpitala go zawieźli?

– Nie wiem.

– A co ty, kurwa, wiesz?

Czasem odnoszę wrażenie, że z Ryżym jest coś nie tak. Albo udaje, albo jest, kurwa, tępy.

Wychodzę i zostawiam go, po czym wsiadam do samochodu. Po drodze do centrum miasta, wybieram numer do szpitala, który jest najbliżej. Oczywiście mam zamiar skłamać, że jestem rodziną, bo przecież cel uświęca środki. Gdyby nikt nigdy nie kłamał, zostałby świętym, a ludziom zasadniczo daleko do tego typu rzeczy. W tym jebanym szpitalu nikt jednak nie odbiera, co mnie jakoś specjalnie nie dziwi. Już mam wybrać numer kolejnego, kiedy to ktoś do mnie dzwoni. Nie znam numeru, ale odbieram.

– Tak, słucham?

– Przepraszam – odzywa się damski, ochrypły od płaczu głos – że przeszkadzam, ale miałam zadzwonić do pana, gdyby… – urywa.

– W którym szpitalu pani się znajduje?

– Wojewódzki na Wyszyńskiego. – Cholera, muszę zawrócić.

– Jadę, będę niedługo. Proszę zostać w środku – ostrzegam ją.

Piętnaście minut, tyle zajmuje mi dotarcie do szpitala. Gdyby nie cholerne światła po drodze, byłbym szybciej. Parkuję na przyszpitalnym parkingu, po czym ruszam do środka, ale nie wiem, na które piętro powinienem się udać. Mniejsza o to, zawsze mogę zadzwonić do matki Tablicy.

Drzwi rozsuwają się automatycznie i wchodzę do środka, gdzie dostrzegam krążącą po korytarzu kobietę w średnim wieku. To pewnie matka Tablicy.

– Przepraszam – odzywam się. – Dzwoniła do mnie pani.

– Ach, tak – chrypi.

– Musimy porozmawiać.

– Operują – mówi ściszonym głosem, a oczy ma pełne łez.

Wiem, że to jej jedyne dziecko, bo brat Tablicy zginął w jakimś wypadku samochodowym. Cholernie jej współczuję, ale nie mam zamiaru bić się w pierś, bo może sprawa nie ma nic wspólnego ze mną.

– Może mi pani wyjaśnić, co się stało? – dopytuję, kiedy siadamy na krzesełkach pod oknem, niedaleko wyjścia. – Znamy się z dawnych lat i nie mogę uwierzyć… – wyjaśniam, żeby wypaść dość wiarygodnie jako osoba, do której jej syn akurat kazał zadzwonić.

– Nic nie słyszałam, bo byłam w łazience. – Ocierała dłonią łzy z policzków. – Gdyby nie kolega Tomka, nawet bym nie wiedziała, że mój syn został pobity. Nie wiem, co mogłabym więcej powiedzieć.

– Wspomniała pani, że jest operowany.

– Tak. – Kiwa głową. – Ktoś dźgnął go nożem w brzuch. Lekarz nic nie chciał mi powiedzieć, tylko kazał czekać. Policja spisała zeznania, porobiła zdjęcia.

Kurwa mać.

– Zdaje się, że muszą zabezpieczyć ślady. Nie znam się na tym dokładnie – kłamię, po czym wstaję. Proszę do mnie zadzwonić, gdy będzie pani wiedziała coś o stanie syna.

– A w ogóle kim pan jest?

Teraz mnie o to kobieto pytasz?

– Jak wspomniałem wcześniej, znamy się z dawnych lat, poza tym zamówiłem coś u pani syna – kłamię. – Zleciłem pani synowi zrobienie dla mnie bramy wjazdowej.

– Faktycznie, pracował nad czymś ostatnio, ale był jakby rozkojarzony i nerwowy.

Nerwowy? Coś mi tutaj nie pasuje.

– Nie będę więcej zawracał pani głowy. Proszę dać znać, gdyby potrzebna była pomoc.

– Oczywiście. Dziękuję.

– Nie ma za co.

Wychodzę i ruszam szybkim krokiem do samochodu. Jej słowa dźwięczą mi w głowie. Tablica był zazwyczaj bardzo opanowany, zero stresu czy nerwów. Znam go dość dobrze, więc to, co powiedziała, zaczyna mnie niepokoić. Kurwa, może miał zlecenie od kogoś innego i coś poszło nie tak? To się zdarza. A że wiedział za dużo, to próbowali go uciszyć.

Popierdolony jest ten świat.

Wracam do domu, nic tu po mnie. Mam na dzisiaj dosyć, jednak muszę uprzedzić chłopaków, że coś się szykuje. Wysyłam im wiadomość, żeby się pilnowali i czekam na odpowiedź. Mamy zasadę, że zawsze mi odpisują, żebym wiedział, że jest okej. Ale najwyraźniej coś nie jest okej, bo od Młodego nic nie dostaję. Zastanawiam się, który mieszka najbliżej niego i pada na Szybkiego. Dzwonię do niego. Tu nie chodzi o kontrolę, ale o bezpieczeństwo. Mogą sobie robić, co chcą, ale mają zawsze odpisywać, potwierdzając, że u nich wszystko w porządku. Nie mam ochoty tracić moich ludzi.

– Szefie – odzywa się Szybki.

– Sprawdź, co z Młodym, nie odpowiada.

– Ponoć gdzieś pojechał.

– Gówno mnie to interesuje, masz jechać do niego i to sprawdzić. Ktoś pobił Tablicę, jest operowany, zarobił kosę.

– Kurwa.

– Nie robić niczego bez mojej zgody – ostrzegam go.

– Jasne, zaraz do niego pojadę. Mieszka dwie ulice ode mnie.

– Daj znać.

Wciskam czerwoną słuchawkę i w samochodzie zapada cisza. Gdybym miał jeszcze za mało na głowie, przypomina mi się, że mam u siebie niechcianego gościa. Mam tylko nadzieję, że ona nie ma z tym nic wspólnego. W przeciwnym razie zostanie potraktowana jak Tablica.

 

Rita

 

Budzę się cała obolała. Kiedy dociera do mnie, że siedzę w fotelu, rozumiem skąd ten dyskomfort. Bardzo chce mi się pić, więc wstaję, ale od razu dopadają mnie zawroty głowy, które sadzają mój tyłek z powrotem w fotelu. Kiedy dochodzę do siebie, wstaję ponownie i rozglądam się. Niewielka lampka jest zapalona, a na stoliku stoi szklanka z sokiem. Chwała ci, Panie. Podchodzę, lekko utykając, po czym łapię za nią i wącham zawartość. Sok pomarańczowy. Mam tylko nadzieję, że nie doprawili go niczym, bo chciałabym jeszcze pożyć. Raptem coś sobie przypominam. Mój telefon. Sięgam do kieszeni jeansów i oddycham z ulgą, że wciąż tam jest. Chyba nie był cennym znaleziskiem, skoro mi go zostawili.

Mam w cholerę nieodebranych połączeń i kilka SMS-ów. Oczywiście, któż inny mógł dzwonić, jak nie tatulek. Pewnie chciał wiedzieć, czy przerzut się udał. A owszem udał się, szkoda tylko, że kupiec się nie zjawił. Zamykam uchylone drzwi, po czym podchodzę do okna, i mimo że jest prawie północ, wybieram jego numer.

– W końcu dzwonisz.

– Ciebie też dobrze słyszeć – kpię.

– Dlaczego nie dałaś znaku życia? – Prawie się tam drze po drugiej stronie, co mnie dziwi.

– Sprawy się skomplikowały. Kupiec się nie pojawił, więc może mi powiesz, co tu jest, do cholery, grane?

– Jak to się nie pojawił?

– Po prostu. Zamiast niego dostałam pieprzony komitet powitalny w postaci ludzi z bronią. Takie wyjaśnienie ci wystarczy?

– Kurwa mać.

– Lepiej bym tego sama nie ujęła – mówię, obserwując jednocześnie widok za oknem.

– Gdzie jesteś?

– Nie wiem. Gdzieś w Polsce, ktoś mi pomógł uciec. – Nie kłamię… a może trochę, sama już nie wiem.

– Nie wracaj tutaj – ostrzega mnie. – Zrobiło się bardzo nerwowo. Nie wiem, co się dzieje, ale zniknęło kilku chłopaków.

– A twój szef?

To jest dopiero gnida! Może sam się ich pozbył – myślę, ale nie mówię tego na głos.

– Wysłał mi dziwną wiadomość, więc siedź tam, gdzie jesteś.

– To nie jest takie proste.

– Nic nigdy w życiu nie jest proste. Kłam, udawaj, bylebyś przeżyła – mówi i rozłącza się.

Ja pieprzę. „Kłam, udawaj, bylebyś przeżyła”? Co on raptem taki troskliwy się zrobił? Jeszcze przed wyjazdem groził mi, że jak coś pójdzie nie tak, będę za to odpowiadać, a teraz całkiem zmienił melodię.

Chowam telefon do kieszeni i siadam w fotelu. Pieniądze mam, to znaczy mam kartę, którą zawsze chowam w specjalnej kieszonce wszytej w stanik. Ktoś by pomyślał, że to głupie, ale tak nie jest – nie w tym biznesie. Gotówka jest bezpieczniejsza, ale skąd miałabym ją niby wziąć przy przerzucie samochodów? Jestem tylko kierowcą pracującym dla typów spod ciemnej gwiazdy. Przesuwam dłonią po włosach i dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że nie wiem, gdzie jest mój paszport. W sumie nie jest mi potrzebny, jestem Polką, która nie ma dowodu ani miejsca zameldowania w Polsce. Nie mam też żadnego dokumentu potwierdzającego tożsamość. Co ja mówię, ten paszport też był lewy. Ale to nie problem. Ma się znajomości, a ja mam, ma się pieniądze, a ja mam, więc można wszystko… no prawie wszystko.

– Nie śpisz? – Odwracam głowę na dźwięk męskiego głosu.

A jednak. To ten sam facet, który przewiózł mnie przez granicę. Wygląda na zmęczonego i ma na sobie kurtkę. Jest noc, a on jeszcze nie śpi. Dziwne. Czyżby się gdzieś wybierał? A może dopiero wrócił? Nieważne, istotne są inne rzeczy.

– Gdzie jestem? – To jest pierwsze, co chcę wiedzieć.

– U mnie w domu.

– Ale gdzie?

– Pod Lublinem.

– Dlaczego zabrałeś mnie do siebie?

– A miałem cię wyrzucić z pędzącego samochodu niczym psa, kiedy zasnęłaś? – Wyczuwam sarkazm w jego głosie.

– W sumie taki chyba był twój plan, czyż nie?

– Plany czasem się zmieniają. A teraz ja chcę coś wiedzieć.

– Pytaj, może odpowiem.

Czarny

 

Co za bezczelna kobieta! Uratowałem jej tyłek, wziąłem do swojego domu, a to jest jej wdzięczność, że może mi odpowie, a może nie. Robią tak tylko osoby, które mają coś do ukrycia. Znam się na tym.

– Jak się nazywasz? – pytam.

– Po co pytasz, skoro wiesz.

– Wiem? – Zakładam ręce na piersi. Zapomniałem ściągnąć kurtkę, ale to później.

– Masz mój paszport. Tam masz wszelkie dane.

Bystra jest.

– A jeśli powiem, że ci nie wierzę? Że nie nazywasz się Lena? Za dobrze mówisz po polsku.

– Bo jestem Polką?

– Która wyszła za obcokrajowca?

– A tego to już raczej nie musisz wiedzieć. Powinno ci wystarczyć to, co tam masz.

– Ale nie wystarcza. Lubię wiedzieć, komu udzieliłem schronienia. To nie jest wygórowane żądanie z mojej strony, że chcę poznać twoje prawdziwe imię, skoro wyświadczyłem ci przysługę.

– A dlaczego zakładasz, że moje dane są fałszywe?

Zaczynam się śmiać, ale nie jest to przyjemny śmiech. Ten, kto mnie zna, wie, że nie cackam się z nikim. Jak trzeba, rozpierdolę każdego bez zbędnych sentymentów. A ta mała zaczyna powoli działać mi na nerwy, co upewnia mnie w moich domysłach. Ma coś za skórą, a ja się dowiem, co to takiego.

– Bo nie jestem głupi. Zakładając, że jest inaczej, możesz znaleźć się w plastikowym worku – wyjaśniam jej i wychodzę, zostawiając ją z tą wiedzą.

Nie mam ochoty na słowne przepychanki, zwłaszcza z nią. Do niczego to nie doprowadzi, a przykładanie jej spluwy do czoła to też żadne wyjście. Dopóki nie przystawi mi noża do gardła, jest bezpieczna. Ale jeden jej fałszywy ruch, a będzie po niej. Wtedy przestanę być miły. W sumie mógłbym już się jej pozbyć, jednak wolę się dowiedzieć, kim jest i dla kogo pracuje. Jakoś nabrałem co do niej pewnych podejrzeń.

Zrzucam kurtkę, robię sobie drinka i siadam w ciemnym salonie przy dawno nieużywanym kominku. Czekam na telefon od Szybkiego, który dzisiaj szybki jakoś, kurwa, nie jest. Dopijam alkohol, który i tak nie koi moich nerwów. Nie jestem człowiekiem ze stali, też się denerwuję jak każdy. Owszem, skurwysyn ze mnie, co nie oznacza, że nie mam ludzkich odruchów. Jeszcze je posiadam, a na jak długo, tego nie wiem. Odstawiam szklankę na podłogę, wstaję i podchodzę do okna. Obserwuję ciemność za oknem i upajam się ciszą. Nie wiem, dlaczego Tablica został pobity, ale się dowiem. To są moi ludzie, pracują dla mnie, a każdy skurwiel, który ich tknął, pożałuje. W końcu weszli w ten biznes. Wiadomo – szybkie pieniądze, ale nie do końca łatwe.

Przeczesuję włosy palcami i na chwilę odpływam, dopiero mój wibrujący w kieszeni telefon wybudza mnie z tego dziwnego stanu. Wyciągam go i odbieram połączenie.

Młody?

– Kurwa, jest niedobrze szefie, bardzo niedobrze.

– Szybki – cedzę ostrzegawczo.

– Znalazłem go na podłodze.

– Co z nim?

– Chyba przedawkował. Sam nie wiem.

– Kurwa! – ryczę na całe gardło. – On nawet nie brał tego gówna, a ty mi mówisz, że przedawkował?!

– Tak. Co mam robić?

Jezu, kurwa jego mać.

– Ktoś cię widział? – pytam, żeby to chociaż było jasne.

– Nie sądzę, jest środek nocy, szefie.

Wyjdź od niego z mieszkania. Ciebie tam nigdy nie było, Szybki, zrozumiano?

– Tak.

Zadzwoń od kogoś na policję i zgłoś zakłócanie ciszy nocnej. Przyjadą, sprawdzą i go znajdą. Nie możemy być z tym gównem powiązani.

Rozłączam się i mam, kurwa, ochotę coś rozpierdolić. Jeden wieczór i dwóch moich ludzi? To nie jest cholerny przypadek, nie dzisiaj. Komuś bardzo przeszkadzam i próbuje wyeliminować najpierw ich, a potem pewnie mnie samego. Ruszam żwawym krokiem do mojego gabinetu. Muszę zrobić szybki przegląd, kto mi został. Tablica i Młody wylatują tak czy inaczej z gry. Jeden jest operowany, a drugi nie żyje i jeszcze ta dziewczyna jako mój gość. Wszystko się pierdoli.

Szybko przeszukuję bazę danych w komputerze. Kto mógłby chcieć się na mnie odegrać? Tak naprawdę nikomu nie zalazłem ostatnio za skórę. Chyba że powstaje ktoś nowy, kto myśli, że przejmie mój teren i moje interesy. Jeśli tak, to się, kurwa, grubo myli.

Wybieram numer starego znajomego, który siedzi w tym tak samo jak ja. Nie wchodzimy sobie w drogę i pilnujemy własnego tyłka, jedynie od czasu do czasu współpracujemy. Jeśli on nic nie będzie wiedział, to znaczy, że zostaje mi tylko czekać na rozwój sytuacji.

– Czarny – odzywa się z tą swoją chrypką w głosie. Facet stanowczo za dużo pali.

– Santiago.

– W czym ci mogę pomóc o tak nieludzkiej porze?

– Wiesz coś lub może obiło ci się o uszy o jakichś nowych?

– Chodzą słuchy, że ktoś próbuje przejąć nasz teren. Póki co żadnego skurwiela nie widziałem. Dlaczego pytasz?

– Bo miałem tę wątpliwą przyjemność stracić jednego człowieka, a drugi jest w szpitalu.

– Kurwa mać.

– Ktoś próbuje dobrać mi się do dupy, a ja chcę wiedzieć za co i kto to jest, Santiago.

– Podzwonię, daj mi chwilę.

– Byłbym wdzięczny przez wzgląd na dawne czasy.

– Tak, dawne czasy – mamrocze pod nosem i rozłącza się.

Ostatnie słowa powiedział takim tonem… A może ja już jestem przewrażliwiony. A on tak naprawdę nie nazywa się Santiago, to tylko jego ksywka. Jestem jednym z nielicznych, który zna jego prawdziwe imię. Szczepan Sądecki. W sumie to nawet nie wiem, dlaczego nazwał siebie Santiago, ale mam to w dupie. Teraz interesuje mnie tylko to, że ktoś na nas poluje. A kiedy dowie się, kto stał za tym gównem z moimi ludźmi, będzie cholernie gorąco.

Zamykam laptopa, wstaję i ruszam do sypialni. Teraz jeszcze bardziej nie wierzę tej małej. Za dużo zbiegów okoliczności. Wolę, żeby nie chodziła tam, gdzie nie powinna, więc przekręcam klucz w zamku drzwi gabinetu, po czym chowam go do kieszeni spodni i ruszam na piętro. Nie wiem, ile dzisiaj będzie mi dane pospać, ale wychodzi na to, że szykuje się wojna. Wojna, której nie rozpętałem ja.



Komentarze

Popularne posty