[PATRONAT] Rozdział trzeci "Zarozumiały playboy" Alex Wolf, Sloane Howell

 


Rozdział 3

Tate

 

Siadam na krześle i czuję, jak błękitne oczy, o których śniłam zeszłej nocy, wiercą mi dziurę w piersi. Ponownie rozpala się we mnie nienawiść do tego faceta, nienawidzę też tego, jak na mnie działa. Jestem Tate Reynolds. Potrafię sprostać każdemu mężczyźnie w garniaku. Nie powinnam pozwolić, by ten dupek grał mi na emocjach. A już na pewno nie powinien mnie pociągać, do cholery.

            – Brakowało nam ciebie wczoraj przy drinkach, Tate. – Gapi się we mnie dokładnie ten sam gnojek, co wczoraj. Do tego ewidentnie znakomicie się bawi. Ma wygięte do góry kąciki ust, patrzy mi w oczy i jestem pewna, że zanosi się w środku gromkim śmiechem, radując z okrutnego obrotu wydarzeń, jaki zgotował mi świat. Wszystko doskonale pamiętam. Jak świetnie pachniał. Jaki był atrakcyjny, zresztą nadal jest. Jeżeli chodzi o wygląd i głos, facet jest ideałem. Wychodzi na to, że dupek rządzi w tej firmie, wielka szkoda. Los bywa czasami ogromnym kutasem.

            – Pani Reynolds – poprawiam go. Tak, mam na imię Tate, ale to zbyt poufałe, jesteśmy w pracy.

            Gdy Decker Collins – oczywiście nazywać też musi się seksownie – włącza w Power Poincie prezentację na temat fuzji, Weston się do mnie nachyla. Rozglądam się ukradkiem po wszystkich zebranych, współpracownicy Collinsa wyglądają na zmieszanych.

            – Jaki masz, kurwa, problem z Deckerem Collinsem? – słyszę przy uchu chrapliwy szept Westona. Wiem, że jest niezadowolony z mojego zachowania, tym bardziej, że ma sokole oko do mowy ciała. Wygląda, jakby chciał się na mnie rzucić, gdybyśmy tylko nie siedzieli w pełnej ludzi sali konferencyjnej, za to jak zwróciłam się do Deckera.

            Gnój miał czelność puścić mi oko, gdy nikt nie patrzył. Jeżeli zależy mu na mojej aprobacie dla transakcji, to źle się za to zabrał. Nie jestem jakąś cizią, którą może urobić zalotnym uśmieszkiem. Urodziłam się i wychowałam w Teksasie. Jestem równie twarda, jak wszyscy faceci w tym pomieszczeniu, albo i twardsza. Potrafię postawić na swoim.

            – To on ukradł mi wczoraj taksówkę i przez niego się spóźniłam – odpowiadam szeptem.

            – Jakżeby inaczej. – Weston parska śmiechem i kręci głową, ale po chwili mruży oczy. – Było minęło. „Wczoraj” się nie liczy. Zachowuj się profesjonalnie.

            Czuję się jak bachor, który dostał po łapach, bo został przyłapany, jak podwędzić ciastko ze słoja w kuchni. I, niech mnie, Decker Collins jest ciastkiem, którego chętnie bym spróbowała. Doprowadza mnie do szału. W jego wykonaniu nawet prezentacja w PowerPoincie jest seksowna. Jak to w ogóle możliwe?

            Weston przejmuje pałeczkę. Opowiada o fuzji naszych firm, jak zostaną wchłonięte w struktury całej The Hunter Group i o niezbędnych do podjęcia krokach na najbliższą przyszłość. Tymczasem ja siedzę na krześle i próbuję nie wyglądać na nadąsaną.

            Bracia Deckera rozglądają się po pomieszczeniu, jakby mieli ochotę wyskoczyć przez okna. Coś się święci.

            – O co tu chodzi? – pyta jeden z nich, chyba Donovan, i patrzy na Deckera, jakby miał zaraz wybuchnąć. Wszyscy czterej wyglądają podobnie, ale Donovan ma nieco odmienne rysy twarzy. Deacon i Dexter to chyba jednojajowi bliźniacy, tyle że jeden ma szramę na łuku brwiowym. Nie mam pojęcia, jak matka ich rozróżniała. Współczuję biedaczce.

            – Jaka fuzja? – pyta Deacon.

            – Sprzedajesz firmę? – dodaje Dexter.

            Patrzę na Westona, który z kolei świdruje wzrokiem Deckera, a na jego twarzy widnieje nieme pytanie: „Co, do chuja?”. Może nie jest wściekły, ale zachwycony też nie. Wychodzi na to, że Decker Collins nie uprzedził braci, jakie ma plany wobec firmy.

            Decker odsuwa krzesło, wstaje, opiera się obiema dłońmi na blacie stołu, wznosi się nad nami i zamienia w uosobienie czystej władzy i dominacji. Ależ się prezentuje w tym garniturze. Do tej pory nie zauważyłam, jak wysoki jest ten skurczybyk. Przybiera surową minę, świdruje braci wzrokiem i mówi:

            – Ta fuzja leży w interesie wszystkich w tym pokoju. Podpisaliśmy już list intencyjny. Fuzja dojdzie do skutku. Pogódźcie się z tym.

            Bracia zaczynają się kłócić, jakby zapomnieli o mnie i Westonie. Wiem, kiedy powinnam stawać do walki, ale to akurat dobry moment na zachowanie milczenia. Do bani, że nie przedyskutował z nimi tej decyzji. Co prawda jest jedynym partnerem zarządzającym, ale i tak. Gość definitywnie ma obsesję na własnym punkcie.

            Weston nie daje po sobie poznać żadnych emocji i kiwa głową w stronę stolika z tyłu sali, to znak, że mogę się zwijać. Przyszłam tu, żeby go wspomóc, a nie wyrażać opinie na temat rodzinnych spraw tych gości.

            Zwijam się więc od stołu. Przy stoliku z jedzeniem stoi asystentka Deckera. Całe posiedzenie zamieniło się w jedną wielką katastrofę, ale widzę, że ta braterska drama wcale nie zniesmaczyła Westona. Wygląda na rozbawionego, jakby nie była to jego pierwsza „zadyma” z braćmi Collins. Jest przyzwyczajony do rodzinnych sporów, więc odnajdzie się w sytuacji znacznie lepiej ode mnie. Też prowadzi firmę z braćmi, więc zapewne rozumie Deckera. Każdy chce być przywódcą stada. Nagle w pomieszczeniu roi się od samców alfa i wszyscy myślą, że są najmądrzejsi. Od testosteronowego koktajlu wypełniającego powietrze, aż kręci mi się w głowie.

            Przyjmuję od asystentki filiżankę kawy i ignoruję przekrzykujących się facetów w garniakach. Weston w końcu się wtrąca i ucina wszelkie przepychanki.

            – Decker, posłuchaj. Nie wiem, co tu się dzieje, ale ufam, że posprzątasz własne podwórko. Mam lot powrotny do Dallas i nie mogę się spóźnić. – Weston podwija rękaw i patrzy na zegarek. Dostrzegam w jego oczach iskierkę rozdrażnienia. Ma wiecznie napięty harmonogram, bo próbuje pogodzić pracę i życie rodzinne.

            Ja nie muszę przejmować się tym drugim. Dla mnie kariera jest zawsze na pierwszym miejscu. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam chłopaka. Większość facetów się mnie boi, bo potrafię pokonać ich na sali rozpraw i dać im łupnia w ich własnej grze.

            – Tate będzie na bieżąco, żeby wszystko przebiegło gładko. Przeprowadzi badanie waszej firmy, poszuka ewentualnych konfliktów interesów, przedstawi nas klientom. Świetnie sobie ze wszystkim poradzi.

            Prawie oplułam się kawą. Czy on właśnie powiedział, że mam tu zostać do czasu zakończenia fuzji? Bez jaj. Chyba oszalał. Nie słyszał, co powiedziałam o jego nowym przyjacielu? A poza tym jestem na to nieprzygotowana.

            Decker uśmiecha się kretyńsko i puszcza mi kolejno oczko. Piorunuję go wzrokiem, Westona również. Co on sobie wyobraża? Nie mogę współpracować z tym dupkiem. Po spotkaniu podchodzę do Westona.

            – Czy ja się przesłyszałam? Mam tu zostać i wszystkiego pilnować? Przecież równie dobrze mogę to robić z Dallas.

            – Wszystko świetnie zrozumiałaś. Chcę cię mieć na miejscu. Musisz poznać klientów i chcę, żebyś trzymała rękę na pulsie, masz mieć na oku ten grajdół.

            – Ale… nie wiem, czy będę w stanie z nim współpracować.

            – Chyba ci już wyjaśniłem, że „wczoraj” się nie liczy.

            – Daj spokój, nie było cię przy tym. Nie słyszałeś, jak się do mnie zwrócił. Ten facet to kawał buca.

            Weston pokręcił głową. Był wyraźnie wkurzony przebiegiem spotkania, a teraz musiał jeszcze użerać się ze mną.

            Wiem, że lepiej byłoby się nie odzywać. Że powinnam spuścić grzecznie głowę i wykonywać swoją robotę, ale, o rany, naprawdę nie wiem, czy dam radę pracować z tym mrugającym sukinsynem i czy przy okazji go nie zabiję. Poza tym jego bracia już mnie nienawidzą.

            Weston kładzie mi ręce na ramionach i upewnia się, że żaden z Collinsów nas nie usłyszy.

            – Tate, nie wierzę, że muszę o tym przypominać akurat tobie. Mam wyjebane, co zaszło wczoraj przy tej taksówce. Nie jesteś dzieckiem, więc zachowaj się jak dorosła i zajmij się swoją pracą, do cholery.

            Przełknęłam dumę. Zachowuję się jak durna dziunia. Wiem o tym. Nie rozumiem, czemu Decker potrafi mnie tak rozstroić, ale potrafi. Mam ochotę go udusić… albo pocałować. Przybieram najbardziej profesjonalną minę, na jaką mnie stać, i kiwam głową.

            – Tak, masz rację. Przepraszam. Wszystkim się zajmę.

            – Dobrze. I nie chcę więcej o tym słyszeć. Decker to porządny gość, sama zobaczysz. Znam go od lat. Wiem, że dasz sobie z nim radę. To okazja, żeby wspiąć się o poziom wyżej, Tate. Jeszcze nigdy mnie nie zawiodłaś, więc nie zaczynaj teraz.

            Poczułam, jak rozpiera mnie duma. To moja szansa.

            Kiwam głową, a on odwzajemnia się tym samym. Odprowadzam go i po drodze omawiamy szczegóły mojego pobytu w Chicago. Dostanę firmową kartę kredytową na wydatki, jedzenie i ubrania do pracy. Nie, żebym musiała przejmować się pieniędzmi, ale to miły dodatek do stanowiska. Sprowadzam firmie wielu klientów, a Weston hojnie mnie za to nagradza. Gdy już się pożegnaliśmy, podchodzę do windy i naciskam guzik.

            Patrzę, jak Weston znika w biurze Deckera, mam nadzieję, że zdołam tu dokonać niemożliwego. Odwracam się i widzę braci Collinsów, jak stoją w korytarzu i gapią się na mnie. Nie są zachwyceni, że zostaję w ich mieście. Z jakiegoś powodu nie potrafię wytrzymać ich niedorzecznych spojrzeń. Idę poszukać łazienki, żeby wziąć się w garść. Jestem profesjonalistką. Nie dobiorą się do mnie, nie ma szans. Muszę po prostu pokrzyczeć sobie w toalecie albo spuścić się w kiblu.

            Cholerny Decker i jego błękitne oczy.


Komentarze

Popularne posty