[PATRONAT] Rozdział pierwszy "Zarozumiały playboy" Alex Wolf, Sloane Howell
Rozdział
1
Tate
W moim życiu nic nie może być proste.
Zerkam
na wiszący w apartamencie hotelowym zegar. Wiedziałam, że tak będzie, a Weston jest
świadomy, że nie znoszę zadań na ostatnią chwilę i pośpiesznych przygotowań.
Spóźnię się. A ja nigdy się nie spóźniam. On pewnie już pije sobie
pierwszego drinka przy barze. Też bym się napiła.
Przykładam
ogromną wagę do dobrej organizacji i profesjonalizmu. Ale jak mam dbać o
odpowiednie standardy, gdy on nagle zawala mnie robotą i wysuwa nierealne żądania?
Wali mi w skroniach, pulsujący ból nieśpiesznie przeszywa całą głowę. Okrężnymi
ruchami masuję czoło tuż nad oczami w nadziei, że ból ustąpi. Wrzucam do ust
kilka tabletek ibuprofenu, biorę haust wody, odchylam głowę i przełykam.
Nie
sądziłam, że dostanę tak ładny pokój na tak krótki pobyt. Ma wielkie łóżko,
elegancką pościel, obszerną kabinę prysznicową, parkiet na podłodze. Ale
powinnam się tego spodziewać po Westonie. On się nie rozdrabnia.
Muszę
wziąć dupę w troki i ruszać. Weston Hunter nie należy do ludzi, których chcesz
zmuszać do czekania. Kieruje jedną z najlepszych kancelarii prawniczych w
Dallas – The Hunter Group. Zabrał mnie ze sobą do Chicago, żebym pomogła przy
fuzji, która może okazać się dla naszej firmy naprawdę ważnym krokiem. To
niesamowita, choć stresująca okazja. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to mój
wielki sprawdzian. Chrzest ognia.
Jestem
senior associate, a dzięki tej operacji mam szansę na wspólnika.
Jestem
najlepszą prawniczką w firmie. I wcale się nie przechwalam, Weston mi tak
powiedział.
Tak
czy siak, dziś nie jestem optymalnie przygotowana i czuję się przez to mniej
pewnie. Siedziałam w biurze w Dallas i wczytywałam się w jakieś zeznania, a on
nagle wparował bez pukania, powiedział, że mam się szybko pakować i spotkać z
nim na lotnisku. Nie wiem, co on sobie wyobrażał.
Może
po prostu jest szefem i może robić to, na co ma ochotę?
Ostatni
raz zerkam w lustro, patrząc z niezadowoleniem na moje włosy. Jeden kosmyk nie
chce się grzecznie ułożyć. Jak zawsze, gdy się śpieszę. Wszystko jest nie tak.
Kapituluję
w walce z fryzurą, zakładam czarne szpilki, przygładzam dłonią przód spódnicy.
Pozbywam się zbłąkanej nici z tkaniny i odwracam od lustra. Przynajmniej bluzka
wygląda nieskazitelnie. Wykańczam strój, wkładając żakiet.
I
na koniec wszystkie dokumenty leżące na schludnej kupce na stoliku. Listy
klientów, spisy szajsu wymagającego mojej gorliwej uwagi. Wszystko na swoim
miejscu. Oddycham swobodniej, zbieram je i chowam do kopertówki klucz do
apartamentu.
Zadowolona,
że wszystko zabrałam, wychodzę na korytarz i zjeżdżam windą poruszającą się w
ślimaczym tempie. Szybciej dotarłabym do lobby schodami, ale nie chcę się
spocić. Kiedy tylko się śpieszę, Ojciec Czas sprawia, że wszystko zamiera w
bezruchu – za każdym razem. Już takie moje szczęście, że wtedy nic nie działa
jak należy.
Obserwuję
ślamazarnie przeskakujące numery pięter. Jest tym przyjemniej, że utknęłam w
windzie ze staruszką, która intensywnością swoich perfum zadusiłaby konia. Mam
nadzieję, że aromat frezji nie przylgnie do moich ciuchów.
Docieram
do lobby, wybiegam na ulicę tak szybko, że odźwierny ledwie zdążył uchylić mi
drzwi, i liczę, że złapię taksówkę.
– Taxi! – krzyczę
i samochód akurat podjeżdża.
Idealny
timing, chociaż raz!
Jestem
na czwartym stopniu, gdy ni stąd, ni zowąd dostaję od kogoś z bara. Moja teczka
frunie w powietrzu. Papiery wylatują niczym stado spłoszonych gołębi, po czym
spokojnie opadają na bruk. Łapię równowagę, jakimś cudem nie łamiąc obcasa, i
patrzę z trwogą, jak owoce mojej pracy zaścielają chodnik.
– Na
serio?! – wołam, unosząc ręce.
Jakiego
trzeba mieć pecha?
Kręcę
głową z niedowierzaniem. Znając życie, wiatr zaraz rozniesie moje dokumenty po
wszystkich przedmieściach Chicago. Wzdycham z irytacją i podnoszę wzrok na
sprawcę nieszczęścia. Moje oczy zaczynają wędrówkę od butów od Berlutiego i
docierają do idealnie pasującego do sylwetki mężczyzny trzyczęściowego
garnituru marki Burberry. A w końcu napotykają lodowato błękitne spojrzenie i
towarzyszący mu kpiarski uśmieszek, który w innych okolicznościach byłby bardzo
seksowny. Cholera, ale ciacho. Jego roziskrzony wzrok jest jak z filmów.
– Mógłbyś
powiedzieć przepraszam albo chociaż sorry. – Piorunuję go
wzrokiem zza zmrużonych powiek i kucam, żeby zebrać papiery. Mój nos wyłapuje
woń jego perfum, pachną tak dobrze, że powinni je zdelegalizować. Wdycham
uderzający do głowy aromat i po moich żyłach rozlewa się ciepło.
Spomiędzy
jego perfekcyjnie kształtnych ust wydobywa się parsknięcie.
– To
ty na mnie wpadłaś, kochanie – mówi niskim głosem, który brzmi jak
jakiś pierwotny pomruk i gdyby koleś nie był aroganckim dupkiem, to na jego
dźwięk pewnie zmiękłyby mi kolana.
Robię
głębszy wdech i biorę się w garść, równocześnie odpierając atakujące mój umysł
erotyczne myśli. Problem w tym, że mam słabość do seksownych głosów. Pewnie,
uwielbiam apetycznie wyglądających facetów, jak każda singielka, ale nic tak na
mnie nie działa, jak przeszywający na wskroś głęboki głos. A ten jełop ma głos
i do tego jeszcze wygląd. Założę się, że ta elegancko przycięta broda
wyczyniałaby cuda na moich udach.
Jednak,
abstrahując od tych nieczystych myśli, nie powinien ze mną zadzierać.
– Kochanie? – Przewracam
oczami. – Wcale nie, doskonale pamiętam. Staranowałeś mnie i prawie
przewróciłeś. Patrz, co narobiłeś – mówię i przenoszę wzrok na
walające się po chodniku papiery.
Jego
spojrzenie nieśpiesznie przesuwa się z mojego dekoltu na ziemię, ale już po
chwili wraca na moje piersi. Nawet nie próbuje się kryć z lubieżnym taksowaniem
moich bliźniaczek.
–
Ej, stary, oczy mam tutaj! – mówię, wstając i wbijając dwa palce w
jego tors, a potem wskazując na swoją twarz.
Patrzy
na mnie, jakbym była manekinem ustawionym na wystawie specjalnie dla jego
uciechy. Jego błękitne oczy tną niczym sople.
– „Stary”? – powtarza
z parsknięciem. – Muszę przyznać, że jak przede mną uklęknęłaś, widok był
całkiem niezły.
– Możesz
sobie pomarzyć, kolego.
– Nie
sądzę… – Drapie się po szczęce, a uśmieszek wciąż nie znika z jego
gęby. Ponownie przeszywa mnie spojrzeniem tych błękitnych oczu.
Na
pewno widzi, że myślę o jego słowach, tych o klękaniu. Założę się, że ma niezły
sprzęt. Gnojki przeważnie są dobrze wyposażeni, a przynajmniej tak wynika z
mojego doświadczenia. Wymierzam sobie mentalnego plaskacza. Muszę się ogarnąć.
Uśmiecham
się szyderczo i wracam do zbierania papierów.
Ciacho
w garniturze pochyla się i zaczyna mi pomagać. Sięga po moją teczkę, ale
odpycham jego wielką dłoń.
– Poradzę
sobie. – Boski czy nie, koleś jest dupkiem i działa mi na nerwy. A
poza tym nikt nie ma prawa dotykać mojej pracy. Nikt!
– Miłego
wieczoru – żegna się i jeszcze ma czelność wsiąść do mojej taksówki.
– Co,
do cholery?! – krzyczę. – To moja taksówka! Śpieszę się!
Puszcza
mi cwaniackie oczko. Uśmiecha się z samozadowoleniem, błyskając
perliście-białymi zębami.
– Też
się śpieszę, kochanie. – Zatrzaskuje drzwi. – To mój łup
wojenny.
– Dupek!
Samochód
odjeżdża.
Zgrzytam
zębami i próbuję ogarnąć narobiony przez niego burdel. Po prostu świetnie.
Muszę wrócić do hotelu i wszystko naprawić. Cała moja ciężka praca jest
zrujnowana. Dokumenty przemieszane. Godziny mojego życia zmarnowane.
Moja
komórka pika. Nie muszę nawet sprawdzać, dobrze wiem, że to Westom gotów złoić
mi dupsko za to, że jeszcze mnie nie ma. Przecież nie marnuję czasu celowo,
prawda? Na moją głowę spadają wielkie krople deszczu, kolejne rozpryskują się o
chodnik. Nie wyobrażam sobie, by mogło być gorzej. Wpycham wszystkie papiery
pod pachę i biegnę, tak szybko, na ile pozwalają mi szpilki, z powrotem do
hotelowego lobby, żeby deszcz nie zniszczył mi włosów.
Wchodzę
do windy i wracam do pokoju, przez całą drogę kręcąc głową z niedowierzaniem.
Jedno spojrzenie w lustro i pochłania mnie furia. Wyglądam jak zmokły szczur z
rozmazanym makijażem. Łapię ręcznik, wycieram włosy, po czym próbuję
przegrupować siły. Jeżeli jeszcze raz zobaczę tego gnoja, będzie martwy.
***
Wchodzę do baru z półgodzinnym
spóźnieniem, a co jest dość zaskakujące, Weston nadal czeka. Prostuję się jak
struna i podchodzę. Tkwi na hokerze i trzyma czule szklankę z whiskey. Kładę
dokumenty na poplamionym, dębowym barze i zajmuję miejsce na hokerze obok.
Drapie
się po podbródku. Oczami przypominającymi dwie ciemne szczeliny, wypala dziurę
w mojej czaszce. Wiem, że nawaliłam, ale nie z własnej winy.
– Gdzieś
ty była, do cholery? – pyta niskim, lecz zabójczo groźnym
głosem. – Czemu nie odbierałaś? – Odstawia szklankę, stuka
palcem w szkło, na co barman dolewa trunku.
– Skończyłeś
już?
Weston
nie odpowiada, bierze tylko wielki haust ciemnobrunatnej cieczy.
– Przyjechałabym
pół godziny temu, gdyby jakiś dupek nie rozrzucił mi dokumentów i nie ukradł taksówki.
A potem jeszcze ten cholerny deszcz. – Wzdycham z irytacją i w tym
momencie na czoło wyskakuje mi ten kretyński loczek. Zdmuchuję go i czekam na
jakąś reakcję Westona. Na pewno zbeszta mnie jak psa i zagrozi, że mnie wyleje,
ale jestem w takim nastroju, że w zasadzie mam ochotę na kłótnię. Oboje wiemy,
że nie spełni gróźb, a ja chętnie nieco bym się wyżyła.
Weston
cicho parska pod nosem.
– No
co? – pytam i posyłam mu ostre spojrzenie.
– Nic,
tak samo poznałem Brooke. Ukradłem jej taksówkę. Ale nie przewróciłem jej na
dupę.
Mrużę
oczy i staję do obrony resztek godności.
– On
też nie przewrócił mnie na dupę – cedzę przez zęby.
Weston
głośno wzdycha.
– Nieważne,
Decker już sobie poszedł. Miał dość czekania. Przez ciebie wypadłem
niekompetentnie.
– Nie
jestem cudotwórczynią. Ostrzegałam, że mam za mało czasu, żeby wszystko
przygotować. Ledwie zameldowałam się w hotelu, a ty zażądałeś tego szajsu na już. – Klepię
dłonią teczkę. – Chciałeś roboty wykonanej na pół gwizdka? Bo nie za
to mi płacisz i dobrze o tym wiesz.
– Nieważne.
Wygrałaś. – Kręci głową i zamawia mi drinka. – Trochę
alkoholu ewidentnie ci nie zaszkodzi. Grunt, żebyś przygotowała się na
jutrzejsze spotkanie, zadbaj o to.
– Zawsze
jestem przygotowana, jeżeli tylko mam odpowiednią ilość czasu – odpowiadam
z uśmieszkiem i osuszam szklankę jednym długim łykiem. Zasługiwałam na to po
tym parszywym dniu. Weston płaci za nas oboje.
– Tate?
– No?
Szczerzy
zęby i kiwa głową w moją stronę.
– Zrób
coś z tymi włosami.
Odwzajemniłam
się ponurym spojrzeniem. Dupek.
Weston
parska śmiechem.
Doskonale
wiem, że po kuracji deszczem i pośpiesznym wycieraniu ręcznikiem wyglądam jak
straszydło, ale co miałam zrobić?
Mój
towarzysz wstaje.
– Wracajmy
do hotelu. Możesz zamówić kolację do pokoju i uporać się z tym czymś. – Wskazuje
na wystające z mojej teczki papiery.
Zdążyłam
przynajmniej pooznaczać dokumenty odpowiednimi kolorami. Mogło być gorzej,
chyba.
Wracamy
jedną taksówką, nasze ścieżki rozchodzą się w hotelowym lobby. Po dotarciu do
pokoju odkładam teczkę na stolik i kilkoma kopniakami zrzucam szpilki ze stóp.
Zamieniam biznesowy kostium na wygodny szlafrok. Padam na kanapę, biorę menu i
sprawdzam opcje. Jutro wielki dzień, chcę więc zjeść coś lekkiego. Wybieram
sałatkę z grillowanym kurczakiem i miskę owoców na deser. Dokumenty mogą
zaczekać, aż sobie pojem. Tak naprawdę mam ochotę wymoczyć się w wannie. Ten
durny dupek i jego hipnotyzujące błękitne oczy. Na myśl o tej twarzy pomiędzy
moimi nogami, ciepło rozlewa się po całym moim ciele, a na policzki występuje
rumieniec.
Dupa,
a nie na kolana, kolego. To ty przyłóż usta tam, gdzie ich miejsce.
Przez
mój umysł przemykają wspomnienia jego zniewalającego spojrzenia. Nie uprawiałam
seksu zdecydowanie zbyt długo i stąd te wszystkie myśli. Nie potrafię o nim
zapomnieć. O tym głupkowatym uśmieszku. O głębokim głosie. O wielkich dłoniach.
O boskich perfumach. Mam wrażenie, że nadal czuję ich zapach. I, na miłość
boską, to cwaniackie mrugnięcie, którym mnie pożegnał, gdy odjeżdżał moją
taksówką.
Najsmutniejsze,
że to właśnie jego arogancja tak na mnie działa. Nie chcę, żeby był uroczy.
Wolałabym, żeby był władczy i mnie zdominował, ale najpierw musiałby sobie na
to zapracować. Chciałabym stanąć do walki, zmusić go do zmagań o każdy cal
mojego ciała.
Kiedy
ta fantazja rozgrywa się w mojej głowie, sunę opuszkami palców pomiędzy
piersiami. Szczypię się w sutek, równocześnie wyobrażając sobie te błękitne
oczy. Był boski. Chcę, żeby wygłosił kilka tych swoich bucowatych uwag, żebym
mogła mu wepchnąć cipkę w gębę i go uciszyć. Uśmiecham się na samą myśl, a moje
palce schodzą coraz niżej. Gdy docierają do łechtaczki, widzę oczami wyobraźni
jego szelmowski uśmieszek.
Pokój
przeszywa echo pukania do drzwi, które brutalnie przerywa moje marzenia.
Podskakuję.
Cholera.
– Obsługa
hotelowa.
– Dochodzę!
Kręcę
głową, nie mogąc uwierzyć, że użyłam tego słowa, równocześnie próbuję stłumić
wyrywający się z mojej piersi wybuch śmiechu. Otulam się ciaśniej szlafrokiem i
podążam do drzwi. Zdjęłam stanik, a nie chcę, żeby facet sobie pomyślał, że w
ramach napiwku świecę mu piersiami przed oczami. Otwieram, by młody mężczyzna
mógł wjechać do środka wózkiem. Dziękuję mu i wyjmuję z portfela sowity
napiwek, bo mam wyrzuty przez to, co przed chwilą robiłam, choć przecież on nie
ma o tym bladego pojęcia. On również uprzejmie dziękuje i wychodzi.
Idę
do łazienki i ochładzam twarz zimnym ręcznikiem. Zabieram się za posiłek i
zapominam o tych błękitnych oczach i aroganckich ustach.
Polewam
sałatkę włoskim dressingiem, a następnie nabijam na widelec kawałek kurczaka.
Gdy żuję, mój żołądek niecierpliwie pomrukuje. Do tej chwili nie zdawałam sobie
sprawy, jak bardzo byłam głodna.
Jem,
a mimo to nie potrafię zapomnieć o tym facecie. Przyjechałam tu do pracy, a nie
dla jakiegoś gnojka. Bo ten cwaniaczek na pewno jest gnojkiem. Kolejny
dupkowaty kandydat na długą listę mężczyzn, którzy mi nie sprostali.
Wiem,
że trudno mnie zadowolić. Pracuję w zdominowanej przez samców branży, więc
muszę taka być. Muszę dorównywać najlepszym. Niektórzy faceci doceniają, że
walczę o swoje, inni wydają się tym zbici z tropu. Wznoszę wokół siebie mury,
dzięki temu mogę zachować profesjonalizm i koncentrować się na umiejętnościach
zawodowych, a nie na tym, jak wyglądam w danej kiecce.
Jutro powinno być ciekawie. Spotykamy się z braćmi, którzy prowadzą tu wielką kancelarię. The Hunter Group ma się z nią połączyć. Cały czas się zastanawiam, czy są tacy sami jak Weston i reszta chłopaków z Dallas.
Komentarze
Prześlij komentarz