[PATRONAT] Rozdział drugi "Kontrakt Jacksona" J.T. Geissinger

 

DWA

 BIANCA

 

 

Jackson siedział w restauracji cztery godziny i spróbował każdego cholernego dania z menu, w tym aż dwóch porcji placka z jeżynami i burbonem na deser.

Jadł w taki sam sposób, w jaki mówił. Mechanicznie, jakby nie czerpał z tego żadnej przyjemności, jakby to była irytująca niedogodność, jeszcze jedna rzecz, którą należy przetrwać w tym długim, nieprzyjemnym dniu. Nadal rozdrażniona naszą interakcją, obserwowałam z kuchni, jak siedział sam i patrzył wilkiem na każdy kolejny talerz. Wzrok miał spuszczony i ignorował wszystkie zaciekawione spojrzenia rzucane w jego kierunku.

Eeny zatrzymała się obok mnie, podążyła za moim spojrzeniem i stwierdziła:

– Ten chłopak chyba nie jadł przez rok!

Odchrząknęłam gorzko.

– Pochłaniał tylko dusze tych, którzy nie spełnili jego oczekiwań.

Zachichotała.

– Widzę, że LaDonna Quinn chciałaby dać mu coś innego do skosztowania zamiast twoich ostrych żeberek. O Panie, ta sukienka, którą założyła, jest tak ciasna, że prawie można dostrzec jej życie wewnętrzne.

Już trzeci raz świeżo rozwiedziona brunetka przeszła dumnie obok stolika Jacksona. Kołysała biodrami, bawiła się włosami i trzepotała rzęsami. Jednak gdyby patrzeć na uwagę, którą jej poświęcił, mogłaby równie dobrze być niewidzialna.

– Ooo… a oto zbliża się Marybeth Lee ze swoimi walorami! – oznajmiła radośnie Eeny, wskazując na seksbombę Marybeth, nadzwyczajną łamaczkę męskich serc, za której złotymi lokami i figurą w kształcie klepsydry oglądają się wszyscy mężczyźni bez wyjątku. Wyszła z damskiej toalety i nadłożyła drogi do swojego stolika, by przejść obok Jacksona z uwodzicielskim uśmieszkiem skierowanym wprost na niego.

Posłał jej miażdżące spojrzenie i wrócił do jedzenia.

Zamyśliłam się.

– Może jest gejem. Nigdy nie widziałam faceta odpornego na podwójne D Marybeth.

Eeny zarechotała.

– Zważywszy na to, jak jego wzrok przykleił się do twojego tyłu, kiedy odmaszerowałaś od baru, powiedziałabym, że ten chłopak zdecydowanie nie jest gejem.

Sapnęłam przerażona.

– Patrzył na mój tyłek?

Eeny zmierzyła mnie wzrokiem z góry na dół, unosząc brwi.

– A co, musisz przedstawić faceta mamusi, zanim dane mu będzie rzucić okiem na twój zadek?

Warknęłam.

– Nie, to nie… on tylko… co za kretyn!

Kiedy ktoś mówił bez sensu, Eeny mrużyła jedno oko i patrzyła z ukosa. Teraz właśnie tak na mnie spoglądała, krzyżując ramiona na piersi.

– Nie mów, że nie uważasz go za przystojniaka.

Skrzywiłam się.

– Przystojniaka? A skąd mogę wiedzieć? Nie da się nic zobaczyć przez te rogi i rozwidlony język!

Eeny zacisnęła usta.

– Mm-hmm.

– Nie masz przypadkiem czegoś do roboty, Eeny? – powiedziałam rozdrażniona kierunkiem, w jakim zmierzała ta rozmowa.

Wzruszyła ramionami.

– Mówię tylko, że skoro LaDonna i ta plotkara Marybeth poświęcają tyle czasu, żeby zwrócić jego uwagę na swoje lafiryndziarskie tyłki, to nie dlatego, że jest brzydki.

– Nie, chodzi o to, że jest obrzydliwie bogaty. A poza tym, sama nazwałaś go wilkołakiem. Ty też nie uważasz go za przystojniaka!

Zagdakała jak kura.

– Och, skarbie, sądzę, że cały ten czas, który spędziłaś bez faceta, sprawił, że stałaś się ślepa.

Z drugiego końca kuchni usłyszałam śmiech Hoyta.

Spojrzałam w sufit i westchnęłam.

– Panie, dlaczego ja w ogóle zatrudniam tych ludzi?

Hoyt znowu zarechotał.

– Domyślam się, że to jedno z tych retorycznych pytań, bo wszyscy dobrze wiemy, że nie miałabyś w menu ani jednego jadalnego deseru, gdyby nie ja…

– Och, wypchaj się ciastem i wracaj do roboty, Hoyt! – zarządziła Eeny, opierając rękę na swoim okazałym biodrze. – Przysięgam, że jeśli będę musiała znowu słuchać o twoich ponadprzeciętnych umiejętnościach radzenia sobie z ciastem, padnę i umrę!

Hoyt, zakochany w Eeny od bez mała sześćdziesięciu lat i odrzucany równie długo, posłał jej leniwy uśmieszek i puścił oko.

– No, daj spokój, maleńka. Oboje dobrze wiemy, że to nie moje zdolności ugniatania sprawiają, że miękną ci kolana.

– Jasne – powiedziała Eeny, wywracając oczami. – Jesteś staruchem cierpiącym na urojenia.

Hoyt uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– A ty, pszczółeczko, jesteś pyskatą, małą jeżynką. Chodź tutaj i daj staremu Hoytowi buziaka.

– Pff. Lepiej nie czekaj z zapartym tchem – odparła Eeny, potrząsając głową.

Wtedy Pepper wparowała do kuchni bez tchu.

– Bianca! Prosi, żebyś do niego podeszła!

Żołądek mi się wywrócił. Nie musiałam pytać, o kogo chodziło.

Zerknęłam na stolik Jacksona Boudreaux, spodziewając się zobaczyć, jak dusi jednego z pomocników kelnera, ale on po prostu siedział z ramionami skrzyżowanymi na piersi, sztyletując wzrokiem otoczenie.

Ten facet nadawał zupełnie nowe znaczenie wyrażeniu wredny wyraz twarzy. Wyglądał, jakby jego twarz stanęła w płomieniach, a ktoś próbował wydłubać ją widelcem.

– Czego on chce? Czy Marlene już przyniosła mu rachunek? – zapytałam.

– Tak! A wtedy mnie zawołał i dał to! – Pepper triumfalnie uniosła banknot studolarowy. – A kiedy zapytałam, za co to, powiedział niby mimochodem: „Nie lubię patrzeć, jak kobieta płacze”. Wyobrażasz sobie? – Zachichotała radośnie. – Gdybym wiedziała, że dostanę stówę napiwku, jeśli się rozpłaczę, ryczałabym jak bóbr do każdego klienta od pierwszego dnia!

Zacisnęłam zęby. Ale ma tupet, próbując przekupić Pepper za to, że był nieznośnym gnojkiem!

Niestety działało.

Jednak ja nie zamierzałam pozwolić mu szastać pieniędzmi na prawo i lewo, żeby mógł zamaskować swoje okropne zachowanie. Może i nie byłam tak bogata jak on, ale miałam swoją dumę. Nikt mnie nie kupi. Jego majątek nie robił na mnie żadnego wrażenia.

W zasadzie, mógł wziąć te swoje pieniądze i wsadzić je sobie w tyłek, razem z wiadrem raków od Pepper!

– Eeny – powiedziałam stanowczo, wskazując na placek, który układałam na talerzu – upewnij się, że to trafi na stolik numer sześć. Wracam za chwilę.

– Oho – powiedziała, uważnie obserwując mój wyraz twarzy. – Niech ktoś przyniesie gaśnicę. Coś czuję, że biedny pan Boudreaux zaraz stanie w płomieniach.

– To moja pupa jest biedna – mruknęłam i wyszłam przez kuchenne drzwi.

Pokonałam najkrótszą drogę do jego stolika, zatrzymałam się obok i nawet się nie uśmiechnęłam, kiedy na mnie spojrzał. Chłodna jak góra lodowa, powiedziałam:

– Chciał mnie pan widzieć?

Zachowałabym się profesjonalnie, ale nie zamierzałam całować jego aroganckiego tyłka, nawet jeśli mógł mnie pozwać albo załatwić złe recenzje. Nie lubiłam, kiedy ktoś okazywał mi brak szacunku i patrzył na mnie z góry, a jeszcze mniej lubiłam, kiedy ktoś mi groził. Gdyby był uprzejmy, ten wieczór potoczyłby się zupełnie inaczej, ale jest, jak jest.

Wpatrywaliśmy się w siebie z otwartą wrogością.

Żadne się nie odezwało. Chwila przeciągała się tak, że w końcu stała się niezręczna, a potem nie do zniesienia. Patrzenie mu w oczy przypominało fizyczny atak.

W końcu to on przerwał tę okropną ciszę.

– Na moim rachunku jest błąd.

– Nie, wszystko z nim w porządku.

Jego brwi, gęste i czarne, pilnie potrzebujące depilacji, powędrowały w górę.

– Musi zawierać błąd. Nie mam nic do zapłacenia.

– Zgadza się.

Jego zimne, niebieskie oczy paliły mnie spojrzeniem.

– Siedziałem tu i jadłem przez kilka godzin…

– Proszę mi uwierzyć, jestem całkowicie świadoma tego, jak długo pan tu był i ile zjadł.

Rozparł się na skórzanym siedzeniu, ułożył dłonie na blacie stołu i przyjrzał mi się tak, jakby był naukowcem, który ogląda drobnoustroje pod mikroskopem. To było okropne, ale nie dałam po sobie poznać, jak bardzo mnie poruszyło.

Zastanawiałam się, czy ten podskakujący mięsień na jego szczęce to znak zbliżającej się morderczej furii.

A potem miał czelność powiedzieć głosem wręcz ociekającym protekcjonalizmem:

– Moja opinia o pani i tej restauracji nie może zostać poprawiona dzięki darmowemu posiłkowi, panno Hardwick.

Słodki Jezu, miałam ochotę podnieść nóż do steków, który leżał przy jego talerzu, i wbić mu go w oko.

Zamiast tego powiedziałam:

– Nie interesuje mnie pana opinia, panie Boudreaux. Pana posiłek jest na koszt firmy, ponieważ uwielbiam whiskey produkowaną przez pana rodzinę i zainspirowała mnie ona do stworzenia tego menu, z którego jestem wyjątkowo dumna i które uszczęśliwiło wielu ludzi. Zaoferowałabym panu darmowy posiłek, nawet gdyby nie zachowywał się pan tak, jakby słońce wstawało tylko po to, żeby ujrzeć pana twarz.

Po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach coś innego niż stal. Trwało to zaledwie chwilę – przebłysk emocji, który rozgrzał jego spojrzenie, ale szybko zniknął.

– Nalegam, żeby zapłacić… – oznajmił sztywno.

– Nie przyjmę pana pieniędzy.

Jego policzki zaróżowiły się delikatnie. Przypuszczam, że nie nawykł do słowa nie. Dało mi to niesamowitą satysfakcję, mimo że właśnie straciłam czterysta dolarów w jedzeniu, a nie mogłam sobie na to pozwolić.

Wtedy wstał. Zrobił to gwałtownie i niezwykle gładko jak na tak wielkiego mężczyznę – jeden błyskawiczny wyprost kończyn i już był na nogach, górując nade mną.

Znowu.

Spojrzałam w górę na niego i przełknęłam. Nie odczuwałam strachu, ale zdecydowanie wytrącał mnie z równowagi. I, jasna cholera, czemu ten zrzędliwy, paskudny skurczybyk musiał pachnieć tak dobrze? Gdybym nie była pewna, że ślinka napływa mi do ust z powodu roznoszącej się w powietrzu woni zaprawionej burbonem zupy, mogłabym pomyśleć, że to przez niego.

– Panno Hardwick – powiedział. Jego głos stał się nieco ostrzejszy, a oczy zapłonęły niebieskim ogniem. – Zachowuje. Się. Pani. Niedorzecznie.

Ależ on lubił odznaczać każde słowo jak uderzeniem młotka! Zaśmiałam się niekontrolowanie.

– A pan, panie Boudreaux, jest dowodem na to, że pula genów powinna znaleźć się pod ścisłą kontrolą. Życzę miłego wieczoru.

Po raz drugi tego dnia odwróciłam się plecami do Jacksona Boudreaux i odeszłam. Jednak tym razem byłam boleśnie świadoma, że mógł gapić się na mój tyłek.

Serdeczne dzięki, Eeny.




Komentarze

  1. Muszę przeczytać tę książkę, mam niezły ubaw czytając te fragmenty��

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty