[PATRONAT] Rozdział trzeci "Narzeczona na chwilę" Monika Serafin
ROZDZIAŁ 3
Mackenzie
Co się właśnie stało?
Nie byłam w stanie zrozumieć, jakim cudem awansowałam ze sprzątaczki na
asystentkę. Musiałam kilka razy uszczypnąć się w ramię, by uwierzyć, że to
działo się naprawdę. Gdyby ktoś opowiedział mi podobną historię, pomyślałabym,
że zmyśla. Przecież takie rzeczy zdarzały się tylko w filmach.
W jednej chwili sprzątałam mały aneks kuchenny na dwudziestym piątym
piętrze, a w następnej rozmawiałam z prezesem firmy – Quintenem Warrickiem! W
dodatku zaoferował mi lepszą posadę! W pierwszej chwili w ogóle go nie
rozpoznałam, stał tyłem do wejścia i walił w kserokopiarkę jak w worek
treningowy. Był wyraźnie zdenerwowany. Kiedy odwrócił się na dźwięk mojego
głosu, poczułam się jednocześnie głupio z powodu swoich słów, jak i dziwnie onieśmielona jego wyglądem.
Jasne, widziałam go już wcześniej – choćby w telewizji – ale nigdy nie miałam
okazji poznać go osobiście. Prawdą było to, co o nim mówili: był przystojny i
seksowny. Za takie myśli pewnie będę smażyć się w piekle.
Miał ciemnobrązowe włosy, lekko uniesione i zaczesane. Jego twarz była
pociągła, z prostym nosem i kwadratową szczęką z delikatnym cieniem zarostu.
Kiedy na mnie spoglądał, miałam wrażenie, że jego oczy były czarne jak węgiel,
ale gdy podeszłam bliżej, okazało się, że to tylko rozszerzone źrenice. Wtedy
dostrzegłam też, że tęczówki miał piwne. Było w nim coś takiego… W jego
wyglądzie oraz postawie… Coś mrocznego? Tajemniczego? I jednocześnie pociągającego.
Ściągnął marynarkę. Był umięśniony, co dostrzegłam nawet przez materiał koszuli.
Stał wyprostowany, z dumnie uniesioną głową. Z pewnością był rozchwytywany
przez kobiety, a pewnie i przez mężczyzn. Mnie samej trudno przyszło pohamować
dziwną chęć dotknięcia jego policzka.
Pachniał drzewem sandałowym.
A jego koszula była poplamiona atramentem.
Miałam wielką nadzieję, że nie zauważył mojego zdenerwowania. Serce
waliło mi, jakby chciało wyrwać się z piersi! Ledwie panowałam nad drżącymi
rękami. Kiedy powiedział, że będę jego asystentką, myślałam, że zemdleję! To było
jak spełnienie moich marzeń! No, może nie do końca, bo zawsze chciałam pracować
jako architekt, ale… Zostawienie za sobą szczotek, wiader i wiecznie
niezadowolonej Pauli oraz awansowanie na osobistą asystentkę prezesa Warrick
Industries?! Mogłam z tym żyć.
Chociaż z drugiej strony słyszałam, że pan Warrick był bardzo wymagającym
pracodawcą. Może ja, jako sprzątaczka, nigdy tego nie odczułam, ale czy jako
asystentka nie będę miała więcej roboty? Oczywiście, że będę miała więcej
roboty, o czym ja w ogóle myślę! Tylko czy ta praca nie wpłynie negatywnie
na moje relacje z Jade? Jak do tej pory udawało mi się spędzać z nią całkiem
sporo czasu. A co, jeśli przez awans stracę możliwość, by uczestniczyć w jej
życiu? Może źle postąpiłam, zgadzając się? Może powinnam była odmówić? Ale taka
szansa już nigdy więcej się nie powtórzy. Naprawdę potrzebowałam tej pracy.
Powinnam być wdzięczna.
Byłam w tak głębokim szoku i tak mocno pochłonęły mnie przemyślenia, że
nawet nie zauważyłam, kiedy wróciłam do domu. Myślami wciąż znajdowałam się na
dwudziestym piątym piętrze budynku Warrick Industries, choć moje ciało właśnie
przekroczyło próg mieszkania. Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie.
– Ciociu, ciociu! Zobacz, co znalazłam! – Piskliwy głosik Jade przedarł
się do mojej świadomości. Drgnęłam i spojrzałam na dziewczynkę, która wybiegła
z pokoju.
Jade to moja siostrzenica. Zaopiekowałam się nią, kiedy jej rodzice
zginęli w wypadku samochodowym prawie dwa lata temu. Jade miała wtedy osiem lat
i dopiero zaczynała rozumieć pojęcie śmierci. Wraz z moją mamą starałyśmy się
ulżyć małej w cierpieniu, gdy krzyczała przez sen oraz rzucała czym popadło,
domagając się ramion swojego tatusia. To nie było łatwe zadanie, wciąż zdarzało
jej się miewać koszmary.
Jednak jakoś dawałyśmy sobie radę. Zastępowałam dziewczynce oboje
rodziców, robiłam wszystko, by żyło jej się dobrze. Może nie mieszkałyśmy w
luksusowym apartamencie, ale nigdy nie chodziła w podartych ubraniach i zawsze
jadła ciepły obiad.
Chciałam, żeby była szczęśliwa.
A teraz? Stanęła przede mną, jak zwykle rozczochrana, z małym kociakiem
na rękach. Trzymała go w ten sposób, że jego tylne łapy zwisały bezwładnie, ale
najwyraźniej mu to nie przeszkadzało. Jade uśmiechała się szeroko, wyglądając
na naprawdę zadowoloną z siebie.
– Znalazłam go pod szkołą, uciekał przed psem! – zawołała, ściskając kota
mocniej. Miauknął niezadowolony, ale się nie wyrywał. – Mogę go zatrzymać?
Proooooszę!
Kolejna gęba do wykarmienia? Nie powinnam się na to godzić. W dodatku koty
były okropne! Tylko jedzą i śpią, żadnego z nich pożytku. Gdyby to był pies,
przynajmniej mógłby pełnić jakąś funkcję obronną, ale kot? Na co nam kot?
Wszędzie będzie zostawiać sierść. W dodatku trzeba kupić mu kuwetę, jakiś
żwirek oraz kilka zabawek, żeby nie rzucał się z pazurami na meble. Kolejne
wydatki, na które nie mogłam sobie pozwolić.
– Bardzo się cieszę, że dbasz o zwierzęta, ale uważam, że nie powinnyśmy
go zatrzymywać – oznajmiłam spokojnie, z lekkim uśmiechem.
Jej wesoła buzia nagle posmutniała, a w zielonych oczach pojawiły się
łzy.
– Daj spokój, kochanieńka. To tylko mały kociak – stwierdziła pani Mester,
wychodząc z kuchni z kubkiem herbaty. – Niech mała pozna, co to jest
odpowiedzialność za drugie stworzenie.
– Małe kociaki rosną i stają się duże – powiedziałam pierwsze, co
przyszło mi na myśl. Spojrzałam na kobietę, a później na Jade, która dzielnie
próbowała się nie rozpłakać.
Zwierzę, które trzymała na rękach, wyglądało na bardzo młode. Zapewne
dopiero niedawno odłączyło się od matki. Było wychudzone i na pewno
zarobaczone, a lewe oko miało zalepione jakąś substancją podobną do ropy. Będzie
z nim prawdziwe utrapienie –
pomyślałam.
– Prooooszę! – zapiszczała Jade, przytulając kota jeszcze mocniej.
Wzdrygnęłam się na myśl o chorobach, które mogła w ten sposób złapać.
– Jade…
– Będę się nim opiekować! Będę po nim sprzątać i sama mu kupię karmę.
Proszę, zgódź się! – Podeszła do mnie i uniosła głowę wysoko. Jej zielone oczy,
które odziedziczyła po mojej siostrze, szkliły się. – Proszę, proszę, proszę!
Dostałaś awans, Kenzie. Nie wymigasz się brakiem pieniędzy – głos
w mojej głowie do złudzenia przypominał głos mamy. Przeszły mnie ciarki. Nawet
duchy były przeciwko mnie!
Westchnęłam. Jasne, awans z pewnością załatwił mi dodatkowe pieniądze. I
tak, powinnam być w stanie zaopiekować się kotem. Ale dlaczego akurat kot? Nie
lubiłam kotów. Jednak patrząc na smutną minkę dziewczynki, coś we mnie drgnęło.
Wywróciłam oczami. Czasem miałam wrażenie, że to ona wszystkim rządziła.
– Okej, niech będzie – mruknęłam. Jade zaczęła piszczeć z radości,
podskakując w miejscu razem z tym biednym kociakiem. – Ale sama będziesz
sprzątać jego kuwetę.
– Oczywiście. – Uspokoiła się i kiwnęła głową z największą powagą, na
jaką było ją w tym momencie stać.
Uśmiechnęłam się. Jej radość zaczęła udzielać się i mnie. Pani Mester
zaśmiała się chrapliwie, obejmując dziewczynkę wolną ręką.
– Więc jak go nazwiesz?
– Miętus.
– Skąd wiesz, że to chłopak? – zapytałam z uśmiechem, ściągając kurtkę.
– Potrafię poznać chłopaka, ciociu – odpowiedziała z bardzo poważną miną.
Pokiwałam głową, próbując nie wybuchnąć śmiechem.
– Super. A teraz odłóż na chwilę Miętusa i idź się kąpać. Już późno – oświadczyłam.
– A jutro zabierzemy go do weterynarza. Trzeba coś zrobić z tym okiem.
Jade uśmiechnęła się i poszła do swojego pokoju. Z miejsca, w którym
stałam, widziałam, jak odłożyła kotka na wcześniej przygotowane szmaty. Zrobiła
mu z nich niezłe posłanko. Dokładnie tak, jakby od samego początku wiedziała, że
się zgodzę. Miętus pokręcił się chwilę po pokoju, po czym położył się na
podłodze i zamachał ogonem.
– Nie sądziłam, że się zgodzisz – powiedziała pani Mester. Weszła z
powrotem do kuchni, usiadła przy stole i chwyciła paczkę z papierosami.
Wyciągnęła jednego, odpaliła, a potem porządnie się zaciągnęła.
– Dostałam awans – oznajmiłam na jednym wydechu, otwierając okno. Nie
lubiłam, kiedy paliła w moim mieszkaniu, ale ponieważ zgodziła się zostać z
Jade dłużej, nie robiłam jej z tego powodu wyrzutów.
– Och, to bardzo dobrze, kochanieńka! – zawołała ochrypłym głosem.
Uśmiechnęłam się lekko i zrobiłam sobie herbatę. Pani Mester przyglądała mi się
podejrzliwie.
– Nie wydajesz się zadowolona.
– Po prostu boję się, że nie będę miała czasu dla Jade. – Odwróciłam się,
a widząc zaskoczoną minę sąsiadki, opowiedziałam o tym, co się stało, kogo
spotkałam i jaką pracę mi zaoferował. Na koniec dodałam jeszcze:
– Oprócz mnie Jade nie ma nikogo. Jeśli nie będę miała dla niej czasu,
znienawidzi mnie.
– Kochanieńka – powiedziała łagodnie pani Mester, rzucając mi wesołe
spojrzenie. – Jade cię kocha i wie, jak dużo dla niej robisz. Bardzo dorosła
przez te dwa lata i rozumie więcej, niż ci się wydaje.
Przyglądałam się chwilę, jak paliła papierosa. Zaciągała się bardzo
mocno, aż dziw brał, że jeszcze się nie udusiła. Była już blisko
siedemdziesiątki, ale trzymała się całkiem nieźle. Białe włosy zawsze miała
rozpuszczone i dokładnie wystylizowane, tak by nie odstawały we wszystkich
kierunkach. Malowała się niemal codziennie, podkreślając usta czerwoną szminką.
W czasach swojej młodości musiała być piękną kobietą, ale teraz uwagę
przyciągały głównie jej głębokie zmarszczki.
– Przestań się nad tym zastanawiać, kochanieńka – przerwała mi
kontemplację jej urody. – Nic, tylko się zamartwiasz! Zacznij w końcu żyć!
Przytrafiło ci się coś miłego, przestań to analizować! Zaakceptuj rzeczy,
jakimi są, i ciesz się nimi.
– Może ma pani rację.
– Oczywiście, że mam rację! Praca asystentki jest wymagająca, oczywiście,
ale pomyśl, jakie czekają cię korzyści! Zdobędziesz doświadczenie, pojawisz się
na wielu ważnych spotkaniach i będziesz zarabiać ze dwa razy więcej niż teraz!
– zawołała, wznosząc ręce. Kiwnęłam głową, bo mówiła
prawdę. – No, a teraz pokaż mi, jak się uśmiechasz. No już.
Spojrzałam na nią z rozbawieniem i uśmiechnęłam się. Prawdę mówiąc, jej
słowa poprawiły mi humor. Może faktycznie powinnam przestać wszystko analizować
i po prostu dać się porwać chwili? Prezes wielkiej firmy zaproponował mi posadę
swojej osobistej asystentki. Czy to nie cudowny fart?
– Od razu lepiej – powiedziała pani Mester, również się
uśmiechając.
– Będę asystentką – stwierdziłam i chyba właśnie wtedy naprawdę
to do mnie dotarło. Zaśmiałam się głośno i, nie mogąc powstrzymać ekscytacji, zaczęłam
piszczeć jak mała dziewczynka. Sąsiadka kiwała głową, rozbawiona moim
zachowaniem.
***
Wstałam, gdy
tylko zadzwonił budzik. Pościeliłam łóżko i jak najciszej poszłam do łazienki.
Jade jeszcze spała, ale słyszałam Miętusa kręcącego się na swoim posłaniu.
Zaśmiałam się cicho na samą myśl o jego imieniu.
Nasze mieszkanie nie było duże, składało się zaledwie z dwóch pokoi,
kuchni oraz łazienki, ale obie czułyśmy się w nim swobodnie. Podłoga w
przedpokoju skrzypiała cicho, lecz nauczyłam się już, na które deski nie powinnam
stawać. Przemknęłam w ciemnościach obok pokoju Jade, a światło zapaliłam,
dopiero gdy weszłam do łazienki. Pomieszczenie było niewielkie, kwadratowe,
obłożone brązowo-beżowymi kafelkami. Naprzeciwko wejścia stała biała wanna,
obok niej umywalka, a z lewej strony toaleta. Na kilku półkach, zawieszonych na
prawej ścianie, stały żele, mydła i inne pachnidła. Pod nimi zaś miejsce
znalazła pralka, zawalona ubraniami Jade, których, jak zwykle, nie
wrzuciła do kosza na pranie.
Szybko wykonałam wszystkie poranne czynności, a kiedy stanęłam przed
lustrem, uśmiechnęłam się do swojego odbicia. Nie wiedziałam, jak powinnam się
uczesać, zwykły warkocz jakoś nie pasował mi do roli asystentki. Powinnam
wyglądać elegancko oraz profesjonalnie. Przez chwilę stroiłam miny i bawiłam
się włosami, unosząc je, to znów opuszczając, aż w końcu zdecydowałam się
związać je w kok.
Przygotowawszy śniadanie dla Jade, poszłam się ubrać. Już poprzedniego
dnia wybrałam dla siebie czarną, elegancką sukienkę i żakiet. Zdecydowałam się
na buty na niewysokim obcasie. Od kilku lat nie nosiłam szpilek, więc gdybym
nagle do nich wróciła, mogłoby się to dla mnie źle skończyć. Wolałam nie
wywracać się na każdym kroku w pierwszym dniu pracy. A tak wyglądałam
profesjonalnie i jednocześnie było mi dość wygodnie.
Wyszłam z mieszkania i zapukałam do drzwi pani Mester. Otworzyła mi w
swoim zwyczajowym porannym stroju: długiej koszuli nocnej oraz czepku na
głowie. Standardowo paliła papierosa, choć zapewne dopiero co wstała z łóżka.
Nie wiedziałam, dlaczego to paskudztwo było dla niej takie ważne, ale już dawno
przestałam namawiać ją do rzucenia nałogu. Chyba zbyt długo w nim tkwiła.
– Wyglądasz cudownie!
Uśmiechnęłam się delikatnie w podziękowaniu.
– Powodzenia, kochanieńka – dodała.
Kiwnęłam głową i pospieszyłam na przystanek.
Kiedy dotarłam do budynku, było piętnaście po szóstej. Wiem, że pan
Warrick wymagał tylko piętnastominutowego wyprzedzenia, ale chciałam przyjść
trochę wcześniej, żeby zapoznać się z biurem. Nigdy wcześniej w nim nie byłam,
jako sprzątaczka zajmowałam się niższymi piętrami.
Przy wejściu pokazałam swoją starą przepustkę, a kiedy tylko przeszłam
przez wykrywacz metalu, podeszła do mnie wysoka blondynka. Obrzuciłam ją
spojrzeniem od stóp do głowy i zrobiło mi się głupio. Wyglądała jak bogini w
swojej ołówkowej, granatowej spódnicy oraz bordowej koszuli, z włosami upiętymi
w przedziwny węzeł z boku głowy. Była bardzo szczupła, a długie do nieba nogi
prezentowały się świetnie w wysokich szpilkach. Przy niej wyglądałam zaledwie
jak niepewna siebie dziewuszka.
– Mackenzie Wilson? – spytała, zatrzymując się przede mną.
Głos miała rzeczowy, ale przebijała w nim przyjazna nuta. Dostrzegłam w jej
uchu czarną słuchawkę bluetooth.
– Tak.
– Jestem Elizabeth. Pan Warrick prosił, żebym pokazała ci, co i
jak. – Skierowała się w stronę wind, gestem pokazując, żebym poszła
za nią. – Trzymaj, to twoja nowa przepustka. Oddaj mi starą.
Podałam jej plastikowy, niebieski prostokąt, jednocześnie odbierając
inny. Ten był niebiesko-biały, z otworem na łańcuszek. Na wierzchu widniało
logo firmy, a z drugiej strony znajdował się czarny pasek magnetyczny.
– Na karcie są zapisane twoje dane. Ilekroć przeciągniesz ją wzdłuż
któregokolwiek czytnika, będziemy wiedzieć, do którego pomieszczenia weszłaś i
jak długo tam byłaś – oznajmiła kobieta. Szła bardzo szybko, a ja prawie
za nią biegłam, chcąc dotrzymać jej kroku. – Skoro już wcześniej u
nas pracowałaś, nie muszę cię oprowadzać po całym budynku.
Spojrzała na mnie, jakby chcąc się upewnić, czy faktycznie nie potrzebuję
wycieczki. Pokiwałam głową, niezdolna do powiedzenia czegokolwiek.
– Świetnie. Trzymaj, to dla ciebie – powiedziała, podając
mi czarny tablet. – Używaj go tylko do pracy, jako kalendarza i
notatnika. To o wiele prostsze i bardziej ekologiczne. Poza tym jest
bezpośrednio połączony z tabletem pana Warricka, więc cokolwiek wpiszesz do
kalendarza, pojawi się też w jego urządzeniu. To pozwala wyeliminować błędy w
komunikacji.
Winda jechała do góry, a ja starałam się zapamiętać wszystko, co mówiła.
Moja zmiana jeszcze się nawet nie zaczęła, a już nie byłam pewna, czy sobie
poradzę. Jasne, widziałam już wcześniej taki sprzęt, ale jednak byłam
zwolenniczką zwyczajnych notatników. A co, jeśli gdzieś zgubię ten tablet? Albo
mi upadnie i się roztrzaska? Wyglądał na drogi. Skąd miałabym wziąć pieniądze
na jego odkupienie?
– To twój służbowy telefon. – Elizabeth podała mi komórkę,
również czarną. Jakby na świecie nie było innych kolorów. Poprawiłam chwyt na
obydwu urządzeniach, żeby ich nie upuścić. – Masz tam wpisane
wszystkie ważne numery do firmy, w tym również numer komórkowy pana Warricka.
Nie używaj tego telefonu do swoich prywatnych rozmów i pamiętaj, żeby zawsze
mieć go przy sobie. Nigdy nie wiesz, kiedy pan prezes będzie cię potrzebował.
– Jasne. – Pokiwałam głową.
– Tutaj jest lista wszystkich klientów, którymi pan Warrick zajmuje
się osobiście – powiedziała, wręczając mi plik trzech kartek, na których
były wypisane nazwiska, numery telefonów i adresy oraz inne informacje o
ludziach, o których w życiu nie słyszałam. – Miej ją zawsze w
pobliżu, może ci się przydać przy spisywaniu umów czy załatwianiu ulg. Poza tym
warto wiedzieć, z kim twój szef współpracuje.
Znowu pokiwałam głową, pobieżnie przyglądając się liście.
Elizabeth chciała coś jeszcze powiedzieć, ale nagle uniosła palec
wskazujący i wcisnęła jakiś guzik przy słuchawce bluetooth.
– Sekretariat Warrick Industries, mówi Elizabeth Jenkins. Jak mogę pomóc?
Zaczęłam rozmyślać nad tym, jak będzie wyglądała moja praca jako
asystentki prezesa. Nie spodziewałam się zbijania bąków, ale stałe przebywanie
pod telefonem było chyba lekką przesadą. Miałam nadzieję, że nie dotyczyło to
mojego czasu wolnego.
Wszystko było takie eleganckie i drogie. Nawet sekretarka. Mogłam się
założyć, że sama jej spódnica była droższa niż wszystko to, co ja miałam na
sobie. A te tablety, telefony? Wcale nie wyglądały na pierwsze lepsze
urządzenia. Nie znałam się na tym, ale wydawało mi się, że należały do tych z
wyższej półki. Zadziwiające – kiedy chodziło tylko o odkurzenie podłogi i
wyrzucenie śmieci z biur kadr, nie zwracałam uwagi na otaczające mnie gadżety.
Dopiero w tej windzie, trzymając moje nowe narzędzia pracy i spoglądając na
piękną sekretarkę, zaczynałam rozumieć, jak mało wiedziałam o Warrick
Industries. I pomyśleć, że pracowałam tu już ponad rok.
Winda dojechała w końcu na dwudzieste piąte piętro i kiedy otworzyły się
drzwi, niepewnie wyszłam na korytarz. Odwróciłam się, spoglądając na Elizabeth,
która wciąż rozmawiała z kimś przez telefon. Drzwi miały się już zasunąć, ale
zatrzymała je ręką. Pożegnała się ze swoim rozmówcą, po czym spojrzała na mnie.
– Liczę, że dasz sobie radę, ale gdybyś potrzebowała jeszcze jakiejś
pomocy, dzwoń do sekretariatu. Masz numer w telefonie. – Uśmiechnęła się
przyjaźnie. – Powodzenia.
– Dzięki – powiedziałam cicho, nadal niepewna, co powinnam
zrobić. Drzwi windy zatrzasnęły się; pojechała w dół.
Wzięłam głęboki wdech i poszłam wzdłuż korytarza do biura, w którym
miałam urzędować. Ściany wokół mnie były w kolorze brudnobiałym, z brązowymi
akcentami, natomiast podłogę pokrywały szare panele.
Moje biurko było wykonane z jasnego drewna i miało dwie szuflady oraz
szafkę, a także miejsce na komputer stacjonarny. Płaski monitor stał na
specjalnym podwyższeniu, a bezprzewodowe myszka i klawiatura leżały swobodnie
na blacie. Obok stał też przybornik na karteczki, długopisy i spinacze oraz
stacjonarny telefon. Za biurkiem zaś, pod zasłoniętym roletą oknem, swoje
miejsce znalazła nieszczęsna kserokopiarka, przy której poznałam pana Warricka.
Czy może jednak powinnam powiedzieć „szczęsna”? Po lewej stronie ustawiono
niewysoki regał z rzędami czarnych segregatorów. Wszystkie były wypełnione po
brzegi, a na ich grzbietach wypisano liczby: 03/2011, 05/2013 i inne.
Domyślałam się, że to daty. W rogu pomieszczenia umieszczono doniczkowy kwiat
sięgający mi do pasa.
Usiadłam powoli na obrotowym krześle i przyjrzałam się tabletowi.
Wcisnęłam jeden z guzików na czarnej obudowie, a ekran zaświecił się, pokazując
mi tapetę z logo Warrick Industries. Przez chwilę wpatrywałam się w wielkie
litery „WI”, nie bardzo wiedząc, co powinnam zrobić. W końcu jednak podjęłam
decyzję, by sprawdzić kalendarz. Najbliższe spotkanie zaplanowano na godzinę
dziewiątą trzydzieści, a miało się ono odbyć z H.B. Nie miałam zielonego
pojęcia, kim był H.B., dlatego, marszcząc czoło, sięgnęłam po listę, którą dała
mi Elizabeth. Na niewiele mi się zdała, ponieważ nie znalazłam na niej nikogo o
takich inicjałach. Westchnęłam i spojrzałam na zegarek. Cóż, miałam jeszcze
trzy godziny, by to rozszyfrować.
Komentarze
Prześlij komentarz