[PATRONAT] Rozdział trzeci "Miasto Mafii" Kinga Litkowiec
Rano budzę się,
zanim zadzwoni budzik. Czuję, że w końcu wszystko wraca do normy.
Wyskakuję z łóżka i biegnę prosto do okna. Otwieram je, po czym zerkam na
termometr. Nie ma jeszcze dwudziestu stopni, a zachmurzone niebo nie daje
nadziei na słoneczny dzień. Podchodzę do szafy i przeszukuję jej zawartość.
Chcę dziś wyglądać dobrze.
Gdzieś w głębi duszy uświadamiam sobie, że od dwóch lat stroję się nawet przed
wyjściem po zakupy. Moja podświadomość wie, że robię to z jego powodu,
jednak ja nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Do dzisiaj. Stoję tak dłuższą
chwilę, tocząc walkę sama ze sobą. Skoro już się do tego przyznałam, powinnam
udowodnić sobie, że to nieprawda.
Nic z tego nie wychodzi. Nie potrafię. Wyjmuję z szafy bordową sukienkę z
długimi rękawami. W szufladzie znajduję grube, czarne rajstopy, które ładnie
wyglądają połączone z botkami i płaszczem w tym samym kolorze. Kiedy uznaję, że
wyglądam dobrze, idę do kuchni. Wypijam szybko trochę już zimną kawę i jem w
pośpiechu śniadanie. Zegarek pokazuje, że zostało mi jeszcze dwadzieścia minut
do wyjścia.
W łazience staję przed lustrem i rozczesuję włosy, nakładam lekki makijaż
i jestem już gotowa.
Wychodzę przed czasem, więc nie czuję na plecach pośpiechu. Staję przed
przejściem dla pieszych, jednak tym razem nie przechodzę na drugą stronę. Idąc dalej
ulicą, mijam ich domy, ale z daleka. Po raz pierwszy nie ciągnie mnie
tam jakaś dziwna siła.
Miasto wciąż jest jakby opustoszałe, ale nie przejmuję się tym. Idę przed
siebie, nie myśląc w sumie o niczym. Dochodzę do skrzyżowania, oddalonego od
baru już tylko o dwie przecznice. Rozglądam się, by sprawdzić, czy nie jedzie
żaden samochód, i nagle zamieram. Arthur stoi z jakimś mężczyzną po drugiej
stronie ulicy, rozmawiają o czymś, wciąż rozglądając się, tak, jakby bali się,
że zostaną podsłuchani. Nagle jego wzrok spotyka mój, a po moich plecach
przebiegają dreszcze. Mam wrażenie, że nagle kilka małych zwierzątek rozpoczęło
pęd po mojej skórze. Widzieć kogoś z daleka, a z tak bliska to wielka różnica.
Patrzy na mnie tak, jakby zastanawiał się, co ja tutaj robię, a do mnie
dopiero po chwili dociera, że stoję w miejscu i gapię się na niego. Lekki
powiem wiatru sprawia, że moje długie brązowe włosy zasłaniają mi po chwili
całą twarz. Zakładam je pośpiesznie za ucho i przechodzę przez ulicę, kątem oka
dostrzegając że obaj mężczyźni nie spuszczają ze mnie wzroku. Całe szczęście
bar jest już blisko. Z tą myślą idę przed siebie, starając się nie odwracać
głowy w ich kierunku. Czuję ich spojrzenia na plecach, a oczyma wyobraźni
widzę, jak celują we mnie z broni. Nie wiem, skąd w mojej głowie takie
irracjonalne myśli. Po co ktoś miałby do mnie strzelać? Muszę powiedzieć
Olivii, że nie będę oglądała z nią więcej tych filmów, bo przez nie wyobraźnia
płata mi figle. Oni tam po prostu stali i rozmawiali, patrzyli na mnie, bo
zamiast iść jak człowiek, gapiłam się na nich. Przecież z tego powodu nie
zabija się ludzi. Chyba.
Kiedy wchodzę do baru, czuję ulgę. Tessa z Olivią już tu są. Spoglądam na
zegar, ale wszystko wskazuje na to, że tym razem się nie spóźniłam. Oli, gdy
tylko mnie widzi, od razu rzuca mi się na szyję.
– Ale ja za tobą tęskniłam!
– A ja za tobą – odpowiadam jej z
lekkim uśmiechem na twarzy i odwracam się w stronę szefowej. – Już po
wszystkim? Znaleźli pieniądze?
– Nie, ale zapewniają, że
mieszkańcom nic nie grozi. Mamy żyć normalnie, nie wolno nam jedynie chodzić po
zmroku po mieście, bo wtedy może być niebezpiecznie. Dopóki nie znajdą tych
pieniędzy, tak niestety będzie. –
Tess odpowiada mi spokojnym tonem.
Od kiedy mafia stała się w tym mieście policją i władzą? Dopiero teraz
uświadomiłam sobie, jaką rolę im wszyscy daliśmy. Łącznie ze mną…
Kiwam głową, odganiając ponure myśli i zabieram się do pracy.
Tego dnia nie mogłyśmy narzekać na nawał obowiązków. Przez pięć godzin
miałyśmy tylko dwóch klientów. Dobrze, że w ogóle ktoś przyszedł. Chociaż może
to i lepiej, bo gdyby trzeba było robić coś wymagającego skupienia przez
dłuższą chwilę, byłoby mi ciężko. Spotkanie Arthura na ulicy i ten jego zimny
wzrok nie pozwala mi się w ogóle rozluźnić.
Po kilku godzinach czekania na gości Tessa w końcu uznaje, że dziś
skończymy wcześniej, bo przecież nie będziemy siedzieć bezczynnie. Chwilę
wcześniej poszła na zaplecze spakować jakieś dokumenty, żeby nadrobić
zaległości w domu.
Olivia w tym czasie ogarnia bar, a mi jak zwykle zostaje sprzątanie ze
stolików. Właśnie wycieram ostatni, kiedy zauważam dwie postacie za oknem.
Kątem oka dostrzegam, że to ci sami mężczyźni, których widziałam rano i na
których tak się zapatrzyłam. Nagle przyszła mi do głowy myśl, że mnie szukają.
Wmawiam sobie, że to irracjonalne, niemożliwe, ale strach całkowicie mnie paraliżuje.
Obaj są ubrani na czarno i mają skórzane kurtki. Arthur patrzy na mnie
przez kilka sekund, po czym szturcha łokciem swojego towarzysza, i teraz o
Boże… uff odchodzą. Spoglądam w kierunku drzwi, jednak te na szczęście się
nie otwierają. W końcu do płuc wpada mi upragnione powietrze. Nie zdawałam
sobie sprawy, że przez kilka chwil w ogóle nie oddychałam.
Kilka minut później Tess zamyka bar, a ja proszę ją o podwózkę. Trzeciego
spotkania z tymi mężczyznami mogę już nie przeżyć. Tego jestem pewna.
***
Po powrocie do
domu, jeszcze kilka razy analizuję całą sytuację. Za każdym razem dochodzę do
innych wniosków. Teraz to nic ani nikt nie wyciągnie mnie z mojej twierdzy.
Wcale nie chcę iść jutro do pracy. Niesamowite jak wszystko może się zmienić w
krótkim czasie. Jeszcze niedawno chciałam się stąd jak najszybciej wyrwać, a
teraz ciągle myślę o wgramoleniu się pod łóżko.
Przed siedemnastą nie wytrzymuję, postanawiam wybrać się do sklepu, który
przez cały tydzień był zamknięty. Żyłam dzięki mrożonkom, a te właśnie się
skończyły. Zdecydowanie potrzebuję też alkoholu. Jak widać, każdy rodzaj
strachu można pokonać, jeżeli ma się odpowiednią motywację. Jeżeli mam siedzieć
pod łóżkiem przez cały wieczór, to przynajmniej nie na trzeźwo. Po raz kolejny
myślę o tym, że samotne mieszkanie nawet w tak małym domu to jednak słaba
opcja.
Do sklepu mam pięć minut drogi, co wiele razy już uratowało mi skórę. Nakładam
czarne rurki, obcisłą bokserkę i grubą kurtkę. Jeszcze adidasy i szybko
wychodzę z domu.
Już po kilku sekundach żałuję swojej decyzji. Znowu oni! Teraz idą
w moim kierunku, a ja zdaję sobie sprawę z tego, że to nie jest kurwa sen! Mam
ochotę uciec, ale co by to dało?
Na drżących nogach idę przed siebie, nie mając odwagi spojrzeć w oczy
Arthura. Mam cichą nadzieję, że jednak mnie ominą. Niestety już po chwili wiem,
że tak się nie stanie. Blokują mi przejście, a ja unoszę głowę. Już nie ma
sensu, żebym udawała, że ich nie widzę. Kobra stoi przede mną, uśmiechając się
nieznacznie, a ja czuję, że już czas pożegnać się z życiem.
– Witaj kotku, właśnie szliśmy do
ciebie. Bardzo miło z twojej strony, że do nas sama wyszłaś. A teraz zawracaj,
bo musimy porozmawiać. – Ta prośba brzmi raczej jak rozkaz, który nie wiedzieć
czemu, od razu wykonuję. Bo co mi zostało?
Czuję, jak serce zaczyna bić mi coraz szybciej, jego oczy są
takie… mroczne, zimne, nie ma w nich w ogóle życia.
Zawracam i idę w kierunku domu, a przez głowę przebiegają mi różne myśli.
Z kim chciałabym się teraz pożegnać? Na pewno z Olivią i Tess, ale czy z kimś
jeszcze? Kiedy moje życie stało się takie puste? Ucieczki nawet nie rozważam. Poddałam
się już, i to jeszcze zanim Arthur cokolwiek powiedział.
Wchodzimy do mojego domu przez te same drzwi, przez które przed chwilą
wyszłam. Nagle mój własny dom wydaje mi się obcy, jakbym sama była tu intruzem.
Kiedy jesteśmy już wszyscy w
środku, drugi mężczyzna bierze krzesło z kuchni i stawia je przed sobą. Ruchem
ręki daje mi znać, że mam na nim usiąść. Gdy już siedzę, zaskakuje mnie,
kierując się w stronę drzwi. Po chwili wychodzi z domu, a ja zostaję sam na sam
z Arthurem. Jest w tej sytuacji coś podniecającego i przerażającego
jednocześnie. Widocznie tak reaguję na stres. – Kompletnie tracę rozum. Gdyby
Olivia widziała mnie w tym momencie. Jeszcze przed chwilą moje życie było w
miarę normalne a teraz…
– Chciałabyś mi coś powiedzieć? – Mężczyzna
staje naprzeciwko mnie, krzyżując ręce na klatce. Kręcę jedynie przecząco
głową. Nie czuję już rąk ani nóg. Nie czuję już nic. Mogę tylko kiwać głową jak
jakaś kukła.
– Gorąco tu, zdejmij kurtkę – mówiąc to, robi to samo ze swoją. Jest
w obcisłej czarnej koszuli z podwiniętymi rękawami. Na prawym przedramieniu
rzeczywiście ma tatuaż. Jest piękny. Przerażający, ale piękny. Patrzę na
niego otępiała, jakbym nie rozumiała, co do mnie powiedział. – Mam Ci pomóc? – mówi
dalej, jakby nie widział mojego tępego wzroku – Mogę to zrobić, ale na samej
kurtce się nie skończy. – Uśmiecha się delikatnie i przymruża oczy. Czy on,
cczzzzczy on naprawdę to powiedział?
Nagle dociera do mnie, że zupełnie oszalałam, bo wizja rozbierającego
mnie Arthura, tego zupełnie obcego i w dodatku bardzo niebezpiecznego mężczyzny,
zamiast mnie przerażać, wydaje mi się całkiem kusząca. Tak, to pewne, jeżeli to
przeżyje, jutro dzwonię do wariatkowa.
Zdejmuję posłusznie kurtkę, żeby nie myślał, że nawet, jeżeli wyglądam,
jakbym nic nie rozumiała i paraliżował mnie strach, to nic do mnie nie dociera.
Przypominam sobie też, że nałożyłam dzisiaj chyba najbardziej wydekoltowaną
bluzkę, jaką miałam. Jest tak obcisła, że moje piersi wyglądają w niej niczym dwa
wielkie melony. Mężczyzna, który stoi właśnie przede mną, nawet nie ukrywa
zainteresowania tym widokiem. Może te dwa wielkie melony uratują mi dzisiaj
skórę lub… właśnie nie.
– Gdzie się wybierałaś? – pyta
nagle, patrząc mi w oczy. Czemu uważa, że ma prawo do takich przesłuchań? W
ogóle czemu uważa, że ma prawo być w moim domu i wydawać mi rozkazy? Jeszcze
nigdy tak jak dzisiaj nie marzyłam o tym, żeby mieszkać w normalnym mieście,
gdzie jest policja.
– Do sklepu.
– Na pewno? – Podchodzi jeszcze
bliżej, a dom zaczyna się jakby kurczyć.
– Tak, jak zapewne wiesz, przez
was było tu ostatnio bardzo niebezpiecznie, a ja nie zrobiłam sobie wcześniej
zapasów jedzenia. Możesz zresztą sprawdzić zawartość mojej lodówki, bo czujesz
się tu chyba bardziej jak u siebie niż ja sama –
mówię, zapominając o oddychaniu.
Mam od razu ochotę ugryźć się w język. Po co ja tyle gadam? Nawet w
obliczu śmierci potrafię być pyskata.
– Wygadana jesteś. – Robi kilka kroków i nagle jest tuż za mną. Pochyla
się, a ja niemal mdleję, gdy czuję zapach jego perfum. Dłonią odgarnia mi
włosy, a jego szept sprawia, że moje ciało przechodzą przyjemne dreszcze.
– Podobno wiesz coś o naszych pieniądzach – szepcze, muskając ustami
płatek mojego ucha. Czuję dreszcze, wszędzie.
Nikomu o tym nie mówiłam. Jak się dowiedział? Nagle zaczynam wyraźnie drżeć.
Nie wiem, czy ze strachu, czy ekscytacji. Jeżeli to drugie, mój ostatni telefon
przed śmiercią będzie do wariatkowa. Przysięgam.
– Skąd wiesz? – pytam cicho.
– A więc jednak.
Prostuje się i znów staje naprzeciwko mnie.
– Nie. To znaczy, chyba coś wiem,
ale to może być pomyłka. Ja po prostu… Ja po prostu coś widziałam – zaczynam
się jąkać.
– Spokojnie. Skoro nic nie
zrobiłaś, to nie musisz się bać. Nie zabijam dla zabawy. Weź głęboki wdech i
mów, co widziałaś. – Wydaje mu się, że mnie w ten sposób uspokoi, mówiąc o
zabijaniu i zabawie w jednym zdaniu.
– Kiedy skradziono wam pieniądze,
moja szefowa odwoziła mnie do domu. Po drodze mijałyśmy stary park na obrzeżach
miasta. Zobaczyłam dwóch chłopaków biegnących między drzewami, chyba w kierunku
ruin. Jeden z nich miał dużą walizkę. – Głos zaczyna mi się łamać.
– Pamiętasz, jak wyglądała ta
walizka? – pyta mnie spokojnie.
– Chyba była ciemna, wydaje mi
się, że brązowa. Nic więcej nie pamiętam.
– Kurwa. To ona. – Podchodzi szybko do drzwi i otwiera je. – Aaron! Mamy je, zbieraj się, jedziemy do
starego parku na obrzeżach miasta. – Krzyczy do mężczyzny, który tu z nim
przyszedł, najwyraźniej Aarona.
Znów wraca do mnie i podaje mi moją kurtkę. Nie musi nawet nic mówić.
Wiem, że muszę jechać z nimi.
Wychodzimy z domu, a ja od razu dostrzegam czarny terenowy samochód,
zaparkowany na chodniku. Przyciemniona szyba kierowcy zjeżdża w dół. Lucas
odwraca głowę w moją stronę. Mimo że ma ciemne okulary, doskonale widzę jego
zaskoczenie. Podchodzimy bliżej i dopiero wtedy odwraca się w stronę Arthura.
– Czyli miałeś rację. Wie, gdzie
są nasze pieniądze? – pyta wyraźnie zdenerwowany.
– Tak. Musimy pojechać do starego
parku. Ale ty wrócisz do Ethana i powiesz mu o wszystkim. Trzeba ustalić, kto
był na tyle głupi, żeby z nami zadzierać.
Lucas wychodzi z samochodu i bez słowa idzie w kierunku ich domów. Jego
miejsce zajmuje Aaron. Kobra otwiera mi drzwi z tyłu i sam siada obok. Mówiąc
szczerze, wolałabym, żeby siedział z przodu. Nie mogę się skupić, kiedy jest
tak blisko mnie. Boję się, że nie będę umiała przestać na niego patrzeć, ale
muszę dać sobie z tym radę. Skoro już oszalałam, to może coś z tego będę miała…
na koniec.
Mimo że nasze miasteczko jest małe, droga dłuży mi się niemiłosiernie.
Nie pomaga też fakt, że cały czas czuję na sobie wzrok Kobry. W końcu nie
wytrzymuję i odwracam głowę w jego stronę. Jest nad wyraz spokojny i wpatruje
się we mnie tak, jakby chciał odczytać moje myśli. Cholera, dlaczego on jest
taki przystojny? I po co cały czas się na mnie gapi? To doprowadza mnie do
szału. Moje ciało coraz gorzej radzi sobie z tą sytuacją. Zaciskam pięści i
staram się jakoś uspokoić. Nie chcę myśleć o nim w ten sposób, ale nie potrafię
tego powstrzymać.
W końcu dojeżdżamy na miejsce. Wychodzimy z samochodu i idziemy w
kierunku ruin. Kiedyś stał tam jakiś budynek. Teraz przypominał raczej ogromne
schody. Olivia opowiadała mi, że jeszcze w czasach szkolnych właśnie tu
przychodziła ze znajomymi na wagary. Co na nich robili, już nie chciałam
wiedzieć.
Obaj mężczyźni od razu wchodzą na mur i zaczynają go dokładnie oglądać.
Myślę o tym, żeby im pomóc. Wiem, że jeśli walizka jest tu ukryta, to istnieje tylko
jedno miejsce, gdzie mogłaby się zmieścić. Momentalnie gryzę się w język, ale w
końcu nie wytrzymuję.
– Musicie odsunąć ten głaz,
wcześniej była tam ogromna dziura. – Pokazuję palcem, o który głaz dokładnie mi
chodzi, bo jest ich kilka.
Wielki kamień niemal pasuje do reszty, więc na pierwszy rzut oka wygląda
jak część ściany. Odsuwają go, a Aaron schyla się i po chwili wyciąga walizkę.
Od razu ją otwiera. Widzę, że pieniądze tam są i czuję ulgę.
– Zawieź je do Ethana. Ja zajmę
się małą – mówi do Aarona, ale jego oczy
skupiają się na mnie.
Głośno przełykam ślinę. Przysięgam, że chcę zacząć biec przed siebie, ale
moje nogi robią się jak z waty.
Po kilku sekundach Aarona już nie ma. Zostaję znów sam na sam z Arthurem,
a on szybko staje obok mnie. Kładzie rękę na moich plecach i prowadzi wzdłuż
ruin. Nagle chwyta mnie za ramiona i przyszpila do ściany, po czym unosi ręce i
blokuje drogę ucieczki, opierając je o mur. Pochyla się nade mną i przez chwilę
patrzy na mnie jak na zdobycz. To wyjątkowo dzikie spojrzenie, cholernie
podniecające i jednocześnie przerażające.
– Szkoda, że jest tak zimno, bo
chętnie zdjąłbym ci tę kurtkę. – Uśmiecha się lekko.
Nagle jego usta delikatnie muskają moją szyję, a ja czuję ciepło w
podbrzuszu i paraliżujący strach. Wiem, że muszę być stanowcza. Słyszałam już o
wielu dziewczynach, które umilały noce tym panom. Nie chcę być jedną z nich.
– Skąd pomysł, że wiem coś o
walizce? – Staram się odwrócić jego
uwagę.
Prostuje się nieco i delikatnie uśmiecha. Patrzy mi w oczy, co sprawia,
że ciężko jest mi się skupić.
– Nie jestem idiotą, mała. Zdradziło cię twoje zachowanie. Jestem świetny
w odczytywaniu ludzkich zachowań. Mowa ciała mówi wszystko. Ty od razu dałaś mi
do zrozumienia, że coś wiesz. Domyśliłem się, widząc cię na ulicy. – Jego
uśmiech poszerza się jeszcze bardziej. – No i dziś zmieniłaś trasę do pracy,
już wcześniej kazałem mieć cię na oku. Ale musiałem zawiesić zakaz wychodzenia
z domów, żebyś w końcu mi się pokazała.
– Co teraz? – pytam z, jestem tego
pewna, wypisanym strachem na twarzy.
– Teraz pójdziemy do mnie – informuje
mnie stanowczym tonem.
Komentarze
Prześlij komentarz