[PATRONAT] Rozdział pierwszy Anna Szafrańska "Lilianna"
Rozdział
1
– Naprawdę
liczyłem, że masz więcej oleju w głowie – rzucił ojciec ochrypłym głosem,
przesuwając rozpostartymi palcami po łysinie na czubku głowy. – Nie mam już do
ciebie siły i wyczerpały mi się wszystkie argumenty, którymi bombarduję cię od kilku
miesięcy. Chyba za bardzo ci pobłażaliśmy.
Stałam
w bezruchu, chociaż z nerwów żołądek podchodził mi do gardła. Od pewnego czasu
ostre wymiany zdań między nami należały do codzienności. Bolało mnie, gdy
lamentowali, jak bardzo się na mnie zawiedli, jak mocno ich rozczarowałam – i z
coraz większym trudem znosiłam karczemne awantury.
Wmawiałam sobie, że rodzice w końcu odpuszczą i pozwolą mi spotykać się z
Maćkiem. Nigdy niczego tak bardzo nie pragnęłam. Tylko on się dla mnie liczył.
–
Tu nie chodzi o żaden bzdurny wyjazd czy dodatkowe lekcje pianina! –
wykrzyknęłam sfrustrowana, na co zbulwersowany tata poderwał się z miejsca. –
Tu chodzi o mnie i o to, że się zakochałam. I nie proszę was o nic innego,
tylko o to, byście w końcu zaakceptowali Maćka!
–
Niedoczekanie! Kompletnie cię omotał! Dziewczyno, masz dopiero siedemnaście
lat! Przejrzyj na oczy! Co on ma?! Nic! Pracuje na budowie, zarabia grosze, nie
ma żadnych planów na przyszłość ani ambicji! Nie mówiąc już o jego rodzicach!
Żebrzące pijaczyny. – Ojciec splunął jadowicie, a jego twarz przeciął
nienawistny grymas.
–
Przestań! To nie wina Maćka, że ma takich rodziców! Co jest z wami?! Sami mnie
uczyliście, bym nigdy nikogo nie oceniała przez pryzmat portfela, tylko tego,
jakim jest człowiekiem, więc co? Nagle wasze życiowe nauki przestały mieć sens?
Jesteście takimi hipokrytami… – dodałam cicho, jednak tata z całą pewnością
dosłyszał. Cały spurpurowiał.
–
Coś ty powiedziała?! – wybuchnął, opluwając mnie śliną i unosząc wysoko rękę.
Mocno
zacisnęłam powieki, gotowa na przyjęcie ciosu, ale nic takiego się nie stało.
Czując serce trzepoczące w gardle, zerknęłam przez palce. Mama praktycznie
uwiesiła się na ramieniu taty.
– Waldek,
opanuj się! Ona tak nie myśli! Uspokójmy się wszyscy, proszę…!
–
Chcesz spokoju?! Świetnie! Mogę w ogóle przestać zawracać sobie głowę smarkulą,
która uważa się za dorosłą! Ale kiedy przyjdzie z brzuchem, to…
–
Wyrzucisz mnie? Uderzysz?! – pisnęłam, zalewając się łzami. Nogi tak mi się
trzęsły, że ledwo stałam. To był pierwszy raz, gdy tata podniósł na mnie rękę.
I bałam się go. – Nie jesteś lepszy od taty Maćka. W niczym!
–
Lilka! Lilianna, wróć tu natychmiast! Słyszysz?! Kazałem ci wracać!
Nie
chciałam go słuchać. Nie chciałam go widzieć.
W
tym momencie nienawidziłam go najbardziej na całym świecie.
Ocierając
policzki rękawem bluzy, przy akompaniamencie wrzasków taty wybiegłam z domu w
ciemną noc. Zbiegłam zboczem i odnalazłam ścieżkę prowadzącą wokół jeziora.
Znałam ją na pamięć. Wiedziałam, w którym miejscu wystawał korzeń, gdzie teren
opadał, a gdzie się wznosił lub był najbardziej podmokły. Mieszkałam tu całe
życie i nic nie miało przede mną tajemnic. Mogłabym być niewidoma, a i tak
potrafiłabym dotrzeć do mojej kryjówki. Naszej kryjówki. Znajdowała się po
drugiej stronie jeziora i była moim azylem – szczególnie w momentach, gdy
kłóciłam się z rodzicami.
Z
każdym kolejnym tygodniem było coraz gorzej. Rodzice wszelkimi możliwymi
sposobami starali się wybić mi chłopaka z głowy – począwszy od bzdurnych
szlabanów na wychodzenie z domu, przez odcięcie internetu, zabranie telefonu, a
skończywszy na zawieszeniu kieszonkowego. Wszystko na marne. Prawda była taka,
że im bardziej się nam sprzeciwiali, tym mocniej kochałam Maćka.
Może
i byłam upartą gówniarą, którą zaledwie kilka dni dzieliło od osiągnięcia
pełnoletności, ale miałam pewność, że dobrze robiłam. Kochałam Maćka i nic nie
mogło stanąć na przeszkodzie naszemu szczęściu. Nawet rodzice.
Zwolniłam,
czując kłucie w boku. Nie powinnam biegać ani się denerwować. Maciek będzie na
mnie zły, gdy zobaczy mnie taką zasapaną, trzęsącą się i płaczącą.
Obeszłam
jezioro i zza krzaków wyłoniła się mała chatka. Kiedyś należała do wędkarzy,
jednak od dobrych kilku lat stała opuszczona. Pchnęłam drzwi odsadzone w
zardzewiałych zawiasach, a w twarz buchnął mi odór stęchlizny, wilgoci i
rozkładającego się drewna. Po omacku weszłam do małej izby, zręcznie omijając
stojącą na samym środku skrzynkę. Przysiadłam obok i pogrzebałam w pudełku
zapałek, by po chwili zapalić knot świecy. Ogień rzucał nikłe światło na
pomieszczenie, jednak przynajmniej coś widziałam.
Złożyłam
głowę na ramionach, kładąc się na naszym prowizorycznym stole, i na chwilę
zamknęłam oczy. Musiałam się uspokoić. Maciek denerwował się za każdym razem,
gdy kłóciłam się z tatą. Wiele razy powstrzymywałam go przed pójściem do mojego
ojca i postawieniem sprawy jasno. Dobrze wiedziałam, czym taka stanowczość
mogłaby się zakończyć. Maciek często tracił nad sobą panowanie, szczególnie gdy
stawał w mojej obronie. Tak jak w ostatni weekend, gdy na mieście spotkaliśmy
moich znajomych ze szkoły. Nie byli zbyt mili. Ubliżali nam i śmiali się, że
„zaniżam własne standardy”. Wówczas Maciek zadał kilka szybkich ciosów. Nie
lubiłam tej agresywnej strony mojego chłopaka i czasami bałam się jego
wściekłego spojrzenia. Jednak stawał w mojej obronie. A przynajmniej tak mi
tłumaczył. Nie miałam siły mu się sprzeciwić.
Poza
tym… kochał mnie. Właśnie mnie.
Zwykłą
Lilkę.
–
Lilka?
Natychmiast
zerwałam się z miejsca. Jeszcze nie w pełni rozbudzona, potarłam oczy,
najpewniej pozbywając się resztek rozmazanego tuszu. Na moich knykciach
pozostały czarne smugi.
Odwlekałam
moment, w którym spojrzę na Maćka. Byłam przekonana, że w mig się domyśli, co
zaszło u mnie w domu. Gdy zawzięcie ssałam dolną wargę, on chwycił mnie pod
brodę, ciągnąc w swoją stronę.
Od
razu pochłonęły mnie jego przejmujące błękitne oczy. Przypatrywał mi się z
nieukrywanym smutkiem.
–
Znowu się pokłóciliście?
Zamiast
odpowiedzieć, wślizgnęłam się w ramiona chłopaka, przytulając się do jego
umięśnionego torsu.
–
Po prostu mnie przytul.
W
ciszy objął mnie mocno, wciągając na swoje kolana. Błogo westchnęłam. Moje
miejsce było u jego boku. Ramiona Maćka były moją bezpieczną przystanią. Nie
rozumiałam taty. Powinien się cieszyć, że ktoś mnie kochał i szanował, a on
tymczasem chciał nas rozdzielić.
–
Nie chcę tam wracać – wyznałam, a mój głos niemal całkowicie został stłumiony
przez jego bluzę. – Jest coraz gorzej.
–
Może to tylko chwilowe.
Odchyliłam
się, by zmierzyć swojego chłopaka ironicznym spojrzeniem.
–
Maciek, jesteśmy razem od pół roku i czy od tego czasu cokolwiek się zmieniło? Nic! Myślisz, że teraz będzie łatwiej?
–
Może się opanują, gdy powiemy im, że zostaną dziadkami? – podsunął, a kąciki
jego ust delikatnie zadrgały, gdy położył rękę na moim jeszcze płaskim brzuchu.
–
Znając mojego ojca, to zamknie mnie w domu, a ciebie wykopie za drzwi –
wymamrotałam, kładąc swoją dłoń na jego ręce. – Nie rozumiem go. Całe życie
wpajali mi, że trzeba poznać człowieka, nim się go oceni, i co? Nagle zmieniają
zdanie?
–
Nie każdy ojciec chciałby dla swojej córki kogoś takiego jak ja – mruknął
posępnie, odwracając wzrok.
–
Przestań! Jesteś dla mnie ważny. Kocham cię! Troszczysz się o mnie, o swoich
rodziców, pracujesz, jesteś samodzielny… Nigdy nie pozwolę, żeby mój ojciec
mówił o tobie w ten sposób!
–
Nie rób tego – napomniał mnie, czule odgarniając mi włosy z czoła. – Nie
denerwuj się. Zaszkodzisz sobie i dziecku.
Miał
rację. Jak zawsze zresztą.
To
dopiero drugi miesiąc, a i tak czułam, że ta mała istotka, która we mnie rosła,
z każdym dniem sprawiała, że kochałam Maćka coraz bardziej. Albo to tylko
hormony, które, jak zauważyłam, coraz częściej dawały o sobie znać. Tak jak
teraz.
–
Przepraszam. Po prostu… nie mam już siły. Najchętniej włożyłabym na palec
pierścionek i zaświeciłabym im prosto w oczy. Może wtedy coś by do nich
dotarło.
–
Tak, to pewnie byłby zabawny widok. Twój ojciec by eksplodował – zażartował
zgryźliwie, ocierając moje policzki z łez.
Chciałam
na niego fuknąć, jednak w porę ugryzłam się w język. Maciek tylko tak mówił i
celowo próbował obrócić wszystko w żart. Nie powinnam mieć do niego pretensji.
Ponownie
się do niego przytuliłam, chcąc w ten sposób zmienić temat i sprawić, byśmy te
kilka godzin wykorzystali w najromantyczniejszy ze znanych sposobów. Widmo
awantury w domu przerażało mnie do tego stopnia, że ze zgrozą myślałam o
powrocie. Mój wybuch na pewno będzie miał jakieś konsekwencje.
Westchnęłam
głęboko, czując, jak Maciek bawi się moimi włosami. Sięgały mi do talii,
dlatego często musiałam zaplatać je w warkocze, przez co dorobiłam się łatki
„Ani z Zielonego Wzgórza”. Tak jak ona miałam ognisto rude włosy, soczyście
zielone oczy oraz liczne piegi na nosie. Nigdy nie lubiłam swojego
zaokrąglonego ciała. Byłam niska i miałam zbyt duże piersi, przez co często byłam
obrzucana niewybrednymi komentarzami przez kolegów z klasy. Tylko Maciek uważał
mnie za idealną. Piękną, jak to określał. I taka się czułam. Byłam wyjątkowa
tylko dla niego.
Jego
ręka zamarła, gdy miał ponownie wpleść ją w moje włosy, i to przykuło moją
uwagę. Zerknęłam na Maćka spod rzęs, nieświadomie rozchylając usta.
–
Chciałbym ci coś zaproponować – zaczął wyraźnie stremowany, przesuwając
palcami po swoich przydługich blond włosach. – Bo widzisz, mam plan.
Zaintrygowana
przysiadłam między jego nogami, przygryzając wargi, żeby się nie roześmiać.
Maćkowi poczerwieniały uszy i tylko to zdradzało, jak bardzo był zawstydzony. A
w końcu był ode mnie trzy lata starszy.
–
Ostatnio gdy tak mówiłeś, wyciągnąłeś z kieszeni pierścionek zaręczynowy. Czego
tym razem mam się spodziewać?
Zdenerwowany
oblizał usta, delikatnie ujmując moje dłonie.
–
Firma, w której pracuję, otwiera filię w Poznaniu. Mają stawiać kilka osiedli
za miastem i kierownik zaproponował mi przeniesienie – wyznał cicho, patrząc mi
prosto w oczy. – Mam dostać miejsce na kwaterze, ale zdążyłem zaoszczędzić
wystarczającą ilość pieniędzy, żeby móc wynająć własne mieszkanie. To może…
Pewnie przez pierwszych kilka miesięcy będzie nam ciężko, no i gdy dziecko się
urodzi, ale… bylibyśmy razem. A to najważniejsze.
–
Tak – usłyszałam swój pewny głos.
Nie
potrzebowałam czasu do namysłu. Kochałam Maćka, nosiłam w sobie jego dziecko,
owoc naszej miłości, więc to normalne, że powinniśmy trzymać się razem. W obcym
mieście moglibyśmy rozpocząć własne życie. Mielibyśmy przyszłość.
Widocznie
Maciek nie spodziewał się takiego obrotu spraw, bo zamrugał zdezorientowany i
głośno zaczerpnął powietrza.
–
Tak? – powtórzył, jakby chciał się upewnić,
że nie blefuję.
Uniosłam
się, siadając okrakiem na jego udach. Natychmiast otoczył mnie ramionami, a ja
wplotłam palce w jego włosy.
– Tak.
Wyjadę z tobą – rozwinęłam myśl, całując jego rozchylone usta. – Nigdy cię nie
zostawię.
–
Nie zasługuję na ciebie – odparł, patrząc na mnie z bezgraniczną miłością i
podziwem.
–
Chyba ja na ciebie. Pocałujesz mnie w końcu?
–
Wedle życzenia, Liluś.
I
pocałował.
Właśnie
tym pocałunkiem przypieczętowaliśmy naszą przyszłość.
Mieliśmy
być razem na dobre. I na złe.
Szczególnie
na złe.
So look me
in the eyes
Tell me what
you see
Perfect
paradise
Tearing at
the seams
I wish I
could escape it
I don’t wanna fake it
I wish I
could erase it
Make your
heart believe.
Imagine
Dragons, Bad Liar
Skończyłam
układać garnki w narożnej szafce. Zamknęłam zmywarkę, a z ociekacza przy zlewie
zabrałam porcelanowe talerze i po dokładnym wypucowaniu włożyłam je do kredensu
w jadalni. Zdarłam z dłoni rękawiczki, które miały zapobiec pozostawianiu
odcisków na naczyniach. To nie były jakieś taniochy kupowane na wagę w
supermarketach, ale najprawdziwsza przedwojenna porcelana, o którą musiałam
należycie dbać. Odgarniając włosy z czoła, zerknęłam na stary zegar wiszący na
ścianie w jadalni. Idealnie. Zbliżała się trzecia, więc zaraz musiałam się
zbierać do przedszkola, by odebrać Oskara. Ruszyłam do spiżarni, gdzie
zostawiłam fartuszek oraz rękawiczki, chwyciłam torebkę i zamknęłam za sobą
drzwi. Przeszłam przez całą długość domu, mijając rozległy salon, łazienkę dla
gości oraz gabinet, a po drodze ze stojącego obok schodów stolika zgarnęłam
kopertę. Uchyliłam ją nieco, doliczając się trzech banknotów stuzłotowych.
Uśmiechnęłam się i natychmiast ukryłam pieniądze w wewnętrznej kieszonce
torebki, a do koperty wsunęłam karteczkę z prostym „dziękuję!” i odłożyłam ją
na stolik.
Wcisnęłam
na nogi znoszone kozaki, a na ramiona narzuciłam kurtkę, która była na mnie o
dwa rozmiary za duża. Pewnie wyglądałam w niej jak siódme dziecko stróża,
jednak nie narzekałam, bo kupiłam ją w okazyjnej cenie. Za nią oraz kurtkę
zimową dla Oskarka zapłaciłam mniej niż dwadzieścia złotych, a jeszcze dostałam
wełnianą czapeczkę i szalik do kompletu. Sobie odmówiłam tego luksusu. Po co mi
czapka, gdy miałam kaptur.
Wyszłam
z domu, zatrzaskując za sobą drzwi.
W
międzyczasie podrzuciłam klucze do agencji sprzątającej, która znajdowała się
ulicę od przedszkola Oskara. Takie były zasady; codziennie rano meldowałam się
w biurze, gdzie dostawałem szczegółową rozpiskę zadań i pobierałam klucze.
Pracowałam na czarno, więc logiczne było, że nikt nie ufał mi na tyle, by
pozostawić klucze do domów na stałe, mimo że moi pracodawcy byli zachwyceni
dokładnością i sprawnością wykonywanych przeze mnie zleceń. Jak dotąd od trzech
lat nikt na mnie nie narzekał, a czasami zdarzały się takie miłe gesty jak ten
dzisiaj, gdy dostawałam „premię”. Akurat w tym domu często mogłam liczyć na
dodatkową gotówkę na koniec miesiąca. Za te trzysta złotych mogłam opłacić
przedszkole Oskarka.
Po
piętnastej stałam już pod salą Smerfów. Za każdym razem, gdy moja ręka dotykała
klamki, modliłam się w duchu, by tym razem było inaczej… Błagałam, żeby dzisiaj
było inaczej. Gdy tylko uchyliłam drzwi, moje bębenki zadrgały boleśnie od poziomu
decybeli.
Od
razu zlokalizowałam Oskarka. Siedział na swoim miejscu przy stoliku i z pełną zawziętości
starannością układał sfatygowane puzzle, podczas gdy reszta jego grupy
beztrosko bawiła się na dywanie. Stanęłam w progu, mając cichą nadzieję, że dobrze
udało mi się ukryć smutek, jakim napawał mnie ten widok – mojego synka
bawiącego się samotnie z dala od innych dzieci.
Zatrzasnęłam
za sobą drzwi najciszej, jak umiałam, jednak Oskarek natychmiast spojrzał w
moją stronę, a jego zielone oczka zamigotały radośnie. Szybko pochował puzzle
do zużytego tekturowego pudełka, a siedząca z nim nauczycielka podniosła głowę zaintrygowana
i uśmiechnęła się do mnie tak przyjaźnie, że aż na moment zabrakło mi tchu. Z
obawą odwróciłam wzrok, skupiając uwagę na synku.
–
Dzień dobry, pani Marto – przywitałam się, patrząc, jak Oskar odkłada puzzle na
właściwą półkę.
–
Dzień dobry! – odparła, wstając z niskiego krzesełka. W tym czasie Oskar dopadł
do mnie i owinął chude ramionka wokół moich kolan. Wychowawczyni chciała
pogłaskać go po rudawych włoskach, jednak szybko się odchylił, chowając za mną.
– Pani Lilianno, zanim pójdziecie, czy mogę liczyć na chwilę rozmowy?
Z
trudem udało mi się powstrzymać chęć wzdrygnięcia się.
–
Ta-ak, oczywiście. O co chodzi?
Pani
Marta kucnęła przy Oskarze, starając się złapać z nim kontakt wzrokowy.
–
Oskarku, może pójdziesz jeszcze na chwilę do swoich kolegów?
Brak
reakcji.
Odgarnęłam
mu przydługą grzywkę i nachyliłam się, by pocałować go w policzek.
–
Idź się jeszcze pobaw, dobrze? Mamusia tylko chwilę porozmawia z panią Martą –
zachęciłam go z uśmiechem.
Nieśmiało
zerknął na mnie, potem na przedszkolankę i ledwo zauważalnie kiwnął główką.
Niemal bezszelestnie przeszedł przez salę, stając na skraju dywanu tuż przy
kolegach bawiących się drewnianą kolejką. Co jakiś czas zapobiegawczo zerkał
przez ramię, oglądając się na mnie.
Razem
z panią Martą podniosłyśmy się z kolan i zaprosiła mnie do stolika, przy którym
siedziała z Oskarem. Usiadłam, starając się opanować nerwowe drżenie. Już
kiedyś odbyłyśmy podobną rozmowę i nie chciałam powtórki.
Bo
przecież nikt nie mógł się dowiedzieć.
Nikt.
–
Pani Lilianno, konsultowałam się z naszą przedszkolną panią psycholog w sprawie
Oskarka – zaczęła, przypatrując mi się z dobrotliwym uśmiechem.
– Myślałyśmy, że po drugim semestrze jakoś się otworzy i nawiąże relacje z
grupą, tymczasem on nadal jest zamknięty w sobie, nie szuka żadnych interakcji
z dziećmi, nie bierze udziału we wspólnych zabawach… Naprawdę nie wiemy już,
jak go motywować. Zna bezbłędnie wszystkie piosenki i rymowanki, których uczymy
się na zajęciach, ale śpiewa i mówi tylko wtedy, gdy robi to cała grupa. Sam
nie potrafi. Od pół roku nie powiedział ani słowa, pokazuje lub sygnalizuje
swoje potrzeby, ale… Chodzi mi o to, czy jest pani pewna, że nie potrzeba mu
wsparcia logopedy? Albo… specjalistycznej opieki? Może warto przejść się do poradni
psychologiczno-pedagogicznej, by zrobić…
–
Jestem przekonana, że wszystko jest okej – przerwałam natychmiast, zaciskając
palce na pasku torebki. – W domu Oskar normalnie ze mną rozmawia, jest po
prostu nieśmiały.
–
Każda nieśmiałość ma swoje granice. On nawet nie chce podać ręki podczas tańca
w parach. Wzbrania się przed dotykiem, a chyba zdążył się już przyzwyczaić
zarówno do nas, nauczycielek, jak i do dzieci. Proszę spojrzeć, kazała mu pani
podejść do kolegów i…? Stoi nad nimi i obserwuje. Nawet gdy zostaje zaproszony
przez dzieci do zabawy, woli wziąć jedną zabawkę i pójść w kąt. Nie mówiąc już
o tym, że wykonuje daną czynność kilkukrotnie. Tak jak układanie puzzli.
Panika
wzrastała we mnie z każdą chwilą. Chciałam mieć tę rozmowę już za sobą, poza tym
wskazówki zegara nieuchronnie odmierzały czas, jaki miałam na powrót do domu.
–
Może… faktycznie ma pani rację – przyznałam pokornie, mając nadzieję, że dzięki
temu uniknę dalszej konwersacji.
–
Zależy mi na każdym dziecku, jakie mam pod opieką. Ale jeśli Oskarek ma jakieś
zaburzenie… Chciałabym mu pomóc. Musimy jednak wiedzieć, z czym się mierzymy.
Przytakiwałam
bez większego sensu, wbijając wzrok w kolana.
– Żebyśmy
się dobrze zrozumiały, absolutnie nie chcę pani zaszkodzić ani być wścibska,
jednak… Gdyby cokolwiek działo się u pani w domu… – Ponownie urwała, po czym
nakryła swoją delikatną dłonią moją rękę, która była szorstka jak papier
ścierny. Pani Marta wzdrygnęła się w pierwszym odruchu, jednak po chwili z całą
stanowczością ją objęła. Zacisnęłam powieki, błagając, by tego nie mówiła. –
Proszę, by pani pamiętała, że są różne organizacje, które pani pomogą…
–
Nie wiem, o czym pani mówi – ucięłam sztywno, natychmiast wstając z miejsca. –
Porozmawiam z narzeczonym w sprawie zajęć z logopedą dla Oskara, a teraz proszę
mi wybaczyć, ale musimy już iść do domu. Oskarku!
Synek
natychmiast odwrócił głowę w moją stronę i podbiegł, gdy do niego zamachałam.
Nie mogłam zostać tu ani chwili dłużej. Musiałam zniknąć, zanim pani Marta
wypowie te słowa na głos.
–
Do widzenia – rzuciłam przez ramię.
–
Do widzenia. Do jutra, Oskarku!
Pomachała
do niego, uśmiechając się anielsko, a synek, uczepiony mojej ręki, nieśmiało
odmachał tuż przed wyjściem z sali. Zaniosłam Oskara do szatni i najszybciej,
jak potrafiłam, zmieniłam mu buty oraz założyłam kurtkę, szalik i czapkę. Do
torebki włożyłam jego pracę, którą miał wciśniętą do przegródki, i z nisko opuszczoną
głową przedostałam się do wyjścia, mijając po drodze dwie mamy, które zawzięcie
plotkowały o tym, jak beznadziejni są ich mężowie, bo nie zabierają ich na
romantyczne kolacje albo kiedy się czepiają, że kupiły na wyprzedaży setną parę
butów. Starałam się zignorować ich ostentacyjny śmiech i powstrzymać cisnący
się na usta komentarz, że inne kobiety mają gorzej.
Ale
w końcu nie mogłam mieć do nikogo pretensji. Sama wybrałam takie życie.
Bo
miałam jego. Oskarka.
Będąc
już daleko od przedszkola, zwolniłam kroku i postawiłam synka na ziemi,
poprawiając mu kurtkę i czapkę, która zsunęła się na lewe ucho. Była na niego
za duża, ale właśnie taka wystarczy na kilka lat. W najlepszym razie będę mogła
kupić mu nową czapkę, gdy pójdzie do szkoły za trzy lata. Przyklękłam na
chodniku, całując mojego chłopca w rumiane policzki. Zachichotał, wiercąc się
jak piskorz, a jego oczka zamigotały w nikłym blasku latarni.
–
I jak było? Dobrze spędziłeś dzień? Co jadłeś na śniadanko?
Wystawił
rączkę i w nią postukał, co oznaczało, że zjadł kanapkę. Zacisnęłam usta i na
moment przymknęłam oczy. Kiedy ponownie na niego spojrzałam, przygryzał wargi,
patrząc na mnie spod rzęs. Natychmiast otoczyłam go ramionami, całując w zimny
nosek.
–
Oskarku, wszystko gra. Jesteśmy ty i ja, pamiętasz?
–
Tak, mamusiu – odparł powoli, a jego cienki głosik był zachrypnięty.
Mój
strach i frustracja wyparowały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie
potrafiłam się gniewać na mojego synka. To była jedyna istotka, na której mi
zależało i którą starałam się bronić. Dotychczas dobrze mi szło ukrywanie się i
lawirowanie w półprawdzie. Zanim kładłam się spać, każdego wieczora ćwiczyłam w
zaciszu łazienki. Zaciskałam zęby, płakałam i ćwiczyłam – uśmiech, gest, próbę
niewzdrygania się za każdym razem, gdy ktoś będzie chciał mnie dotknąć. I
kłamałam. A raczej starałam się uwierzyć w wymyślone przeze mnie kłamstwa. Robiłam
to wszystko dla jego dobra. Mojego synka. Bo ja już się nie liczyłam.
W
podskokach przemierzaliśmy ostatnie stopnie, kierujące nas na trzecie piętro
poniemieckiej kamienicy. Trąciło pleśnią, moczem i rozkładem, jednak z każdym
dniem przywiązywałam coraz mniejszą wagę do tego, gdzie mieszkałam. Na Jeżycką
przenieśliśmy się rok temu, kiedy poprzedni właściciel mieszkania w końcu
stracił do nas cierpliwość i wyrzucił, gdy zalegaliśmy z opłatą za czynsz. Nasz
obecny dom to jeden pokój z małą kuchnią i jeszcze mniejszą łazienką. Jednak
przynajmniej opłaty nie zjadają połowy tego, co zarabiam na sprzątaniu.
Otworzyłam
drzwi starym zardzewiałym kluczem i przepuściłam synka. Otrzepałam śnieg z
butów przy akompaniamencie cichego chichotu Oskarka. Ściągnęłam z niego kurtkę
i w mig się rozebrałam, wieszając nasze okrycia na starym kaloryferze.
–
Pójdziesz umyć rączki? – Zagoniłam malca do łazienki, a sama ruszyłam w stronę
kuchni. – Ja podgrzeję…
Stanęłam
jak wryta na środku korytarza, a podłoga pod moimi stopami zaskrzypiała w
proteście. Nerwowo przełknęłam ślinę, odgarniając za ucho włosy, które
wydostały się z ciasnego warkocza. Z trudem stłumiłam dreszcz.
Maciek
stał w progu kuchni, opierając się ramieniem o framugę, na której łuszczyła się
biała farba.
–
Skończyliśmy wcześniej – mruknął w odpowiedzi na mój pytający wzrok.
Natychmiast spuściłam oczy, przemykając obok niego do kuchni. – A ty nie
powinnaś już być w domu?
–
Wychowawczyni Oskara chciała ze mną porozmawiać – wyjaśniłam naprędce,
stawiając na piecu garnek z zupą i w myślach przeklinając wścibskość
nauczycielki, przez którą spóźniłam się do domu.
–
Po co?
–
Zaproponowała Oskarowi zajęcia z logopedą…
–
I pewnie smarka trzeba będzie na nie wozić i płacić gruby szmal. Taki się
urodził. I dobrze, że mało gada. Wystarczy mi, że dwa lata temu tak się darł,
że głowa napieprzała mi cały dzień. Przez niego spóźniałem się do roboty. Może
jeszcze mi powiesz, że trzeba z nim ćwiczyć w domu i to akurat wtedy, gdy…
–
Nic z tych rzeczy! – Natychmiast się odwróciłam, a panika ścisnęła mi gardło. –
Spokojnie, powiedziałam jej, że przecież chłopcy później dojrzewają, mówią,
uczą się chodzić i to na pewno kwestia czasu, kiedy…
–
Pieprzenie. Urodziłaś ułoma i tyle.
Zacisnęłam
zęby, jakbym tym sposobem mogła powstrzymać napływające do oczu łzy. Zauważyłam
czającego się w korytarzu synka. Chował się za framugą, bojaźliwie zaciskając
rączki w piąstki.
–
Maciek. Przestań, proszę.
Okręcił
się, obrzucając Oskarka przenikliwym spojrzeniem, a ten natychmiast uciekł do
łazienki. Maciek przejechał językiem po zębach, wbijając we mnie karcący wzrok.
Skuliłam się, cofając w głąb kuchni.
–
Doczekam się jakiegoś jedzenia? – rzucił z groźbą w głosie i mrucząc pod nosem,
udał się do pokoju.
Najszybciej,
jak mogłam, ukroiłam dwie ostatnie duże skibki i opaliłam je nad piecem, by
delikatnie odświeżyć czerstwy chleb. Posmarowałam je resztką margaryny, a
wyrzucając opakowanie do śmieci, w myślach zanotowałam, by jutro z rana zrobić
zakupy w małym sklepiku na Wildzie, gdzie mieli przystępnie przecenione
produkty, szczególnie gdy zbliżał się koniec terminu przydatności do spożycia.
W tym czasie pilnowałam, by zupa nie podgrzała się za mocno, bo Maciek nie
lubił jedzenia, które parzyło język. Wszystko przyniosłam mu do pokoju. Siedział
przed starym kineskopowym telewizorem i oglądał jakiś teleturniej, podśmiewając
się pod nosem. Na oślep odszukał łyżkę leżącą na ławie i zaczął jeść, a ja
tymczasem wróciłam do kuchni po chleb. Gdy już spełniłam swój obowiązek,
poszłam po Oskarka i zapukałam do łazienki. Otworzył mi natychmiast, patrząc z
przestrachem w oczach. Ukucnęłam, ścierając łzy, które pojawiły się na jego
rzęsach.
–
Zjadłeś obiadek w przedszkolu?
–
Tak.
Jego
głosik był tak cichutki, że zagłuszył go dźwięk telewizora z pokoju. Chwyciłam
rączkę Oskara i ucałowałam, rozmasowując zimne paluszki.
–
To dobrze. Może poczytamy jakieś książeczki z biblioteki? Co ty na to?
Od
razu pokiwał główką, a ja zaprowadziłam go do kuchni, starając się zepchnąć w
odmęty umysłu fakt, że synek krył się za moimi nogami, by nie narazić się
swojemu tacie. Usiedliśmy w kącie na materacu. Nie miałam pieniędzy, by kupić
mu łóżko, a Maciek stanowczo odmówił, gdy zaproponowałam, by synek spał razem z
nami na rozkładanej wersalce. Ja też nie mogłam z nim spać. Moje miejsce było
przy Maćku.
Przeczytaliśmy
kilka krótkich historyjek z serii o Tupciu Chrupciu, aż w końcu zostały nam
trzy ostatnie książeczki. W tym czasie Maciek wyszedł do łazienki, a Oskar
wtulił się mocniej w moją pierś. Pogłaskałam go po główce, wmawiając sobie, że
moje serce nie łamie się za każdym razem, gdy widzę, jak chłopiec boi się
swojego taty. Mieliśmy wybrać ostatnią historyjkę, gdy dobiegł mnie odgłos
rozpinania zamka.
–
To teraz ty wybierz. Zaraz przyjdę – powiedziałam pośpiesznie do synka i
wstałam z materaca.
Na
palcach zbliżyłam się do przedpokoju, gdzie zostawiłam torebkę, i błagałam,
błagałam… bym tym razem nie miała racji. Ale to, co zobaczyłam, sprawiło, że w
panice rzuciłam się na Maćka.
–
Maciek, nie! Proszę! To na przedszkole dla Oskarka!
Odepchnął
mnie, gdy tylko wyciągnęłam rękę po pieniądze, które znalazł w torebce.
Runęłam
na podłogę, nim zdążyłam w porę złapać się futryny. Maciek ścisnął w pięści
zielone banknoty i chwycił mnie za sprany T-shirt, podnosząc bez wysiłku z
podłogi. Rzucił mną o ścianę. Plecami uderzyłam w kaloryfer. Gdy chciałam się
osłonić, zacisnął rękę na moim przedramieniu, wykręcając je boleśnie.
–
Oskarek, Oskarek, Oskarek! Kisisz trzy stówy! Skąd je masz? Kurwisz się, tak?!
–
Nie! Dostałam premię! Maciek, nigdy bym cię nie zdradziła! Przysięgam!
–
I tak ci nie wierzę! Głupia kurwa! Zaharowuję się na pieprzonej budowie za
grosze, a ty chcesz wydać wszystko na tego jebanego niedorozwoja!
–
To twój syn! To na jego przedszkole!
–
Mówisz, że on jest ważniejszy ode mnie?!
–
Nie! To nie to…
Nagły
przebłysk bólu przerwał moją odpowiedź. Charcząc, upadłam na kolana, trzymając
się kurczowo za brzuch. Próbowałam zaczerpnąć tchu, ale z każdym oddechem
czułam, jak palą mnie wnętrzności. Maciek pociągnął nosem, wpychając sobie pieniądze
do kieszeni, i przeszedł nade mną. Sięgnął po kurtkę.
–
Wychodzę. A ty zastanów się, dzięki komu mamy pieniądze. Jak chcesz, możesz
wypierdalać z gówniarzem na ulicę!
Trzaśnięcie
drzwiami było tak mocne, że spadł krzyżyk wiszący nad futryną.
Niczym
znak z nieba.
W
tym miejscu nie było Boga ani miłosierdzia.
To
było piekło na ziemi.
Oparłam
się o framugę i próbowałam wstać, jedną ręką przytrzymując się ściany, drugą
obejmując brzuch. Nie mogłam oddychać, a mimo to zagryzałam wargi niemal do
krwi, starając się powstrzymać szloch.
–
Mamusiu…
Migiem
odwróciłam się do synka. Stał przy drzwiach w kuchni i był blady z przerażenia.
–
Już dobrze… Oskarku. Mamusia… się… potknęła.
Żadne
z nas w to nie wierzyło. Wyszedł z ukrycia i uklęknął na podłodze, tuląc się do
moich nóg. Obejmował mnie ciasno, jakby chciał mi dodać otuchy, pokazać, że mam
jeszcze jego. Że jeszcze mam dla kogo walczyć.
Zacisnęłam
mocno powieki. Chciałam pochylić się, by dotknąć Oskara, ale ból sprawił, że
niemal zwymiotowałam z wysiłku. Niemal, bo najpierw musiałabym coś mieć w
żołądku.
–
Wybrałeś już… książeczkę? Dobrze, jak tylko… Muszę do… łazienki, dobrze?
Pokiwał
główką. Wiedział, że kłamię, ale mimo to spełnił moją prośbę. Wstałam z podłogi
i na chwiejnych nogach dotarłam do jedynego pomieszczenia w mieszkaniu, w
którym domykały się drzwi – za którymi mogłam się ukryć. Zamknęłam je za sobą i
uchyliłam mały lufcik, przez który wpadł uliczny rozgardiasz piątkowej nocy.
Stanęłam przy lustrze, podciągając bluzkę.
Bez
trudu odnalazłam nowe krwiaki formujące się pośród tych, które miały już kilka
dni. Jeden wyraźny, w kształcie pięści, uwydatniał się tuż pod mostkiem.
Odwróciłam się. Niebawem czerwona pręga zmieni się w fioletowy siniec.
Zignorowałam liczne zadrapania, szramy i ślady po papierosach, które miałam na
przedramionach i plecach. W myślach powtarzałam sobie, że przecież mogło być
gorzej. Mógł zrobić mi coś gorszego albo chcieć wyładować złość za moje
nieposłuszeństwo na Oskarku. Już raz próbował, ale w porę zasłoniłam synka,
przyjmując na siebie gniew narzeczonego.
Bo
to wszystko była moja wina.
Stawiałam
opór, a on za każdym razem przypominał mi, gdzie moje miejsce.
Za
każdym razem.
W
ostatniej chwili zasłoniłam usta dłonią. Nie mogłam płakać. Nie mogłam
pozwolić, by Oskar to usłyszał.
Musiałam
to znieść. I milczeć.
Komentarze
Prześlij komentarz