[PATRONAT] Rozdział drugi Michelle A. Valentine "PHENOMENAL X"



Rozdział 2
 Anna

Budzi mnie delikatne szturchnięcie w ramię. W sekundę wracam do rzeczywistości. Zasnęłam, siedząc obok niedorzecznie przystojnego faceta. Szybko ocieram palcami kąciki ust, upewniając się, że nie obśliniłam sobie całej twarzy.
            Boże, jakie to żenujące. Mam nadzieję, że nie chrapałam. Zeszłej nocy mało spałam. Leżałam w łóżku, obawiając się stawienia czoła ojcu. Bez przerwy odtwarzałam w myślach wszystkie możliwe scenariusze tego, co może powiedzieć, gdy poinformuję go, że mam zamiar wynieść się na drugi koniec kraju. Wszystkie kończyły się tym, że nie popiera dokonanego przeze mnie wyboru i próbuje mnie powstrzymać – i tak właśnie się stało. Cieszę się, że pomyślałam zawczasu i umówiłam się z Kaylą, naszą sąsiadką, by czekała przed moim domem z włączonym silnikiem, dzięki czemu udało mi się uciec. Ojciec nigdy nie pozwoliłby mi na zrealizowanie swoich planów. Nie pozostawił mi innego wyboru, wręcz zmusił do wymknięcia się z domu i wskoczenia do samochodu Kayli przy pierwszej lepszej okazji.
            Porzucenie domu było najtrudniejszą rzeczą, jaką zrobiłam w życiu, ale nie mogłam tam zostać. Nie potrafiłam już znieść wiecznego życia pod kloszem.
            – Kapitan poinformował przed chwilą, że lądujemy za około trzydzieści minut. Pomyślałem, że chciałabyś wiedzieć – mówi nagle Xavier. – Zasnęłaś w mgnieniu oka, więc domyśliłem się, że musisz być zmęczona. Stwierdziłem, że nie będę ci przeszkadzał. Muszę przyznać, że różnisz się od większości spotkanych przeze mnie kobiet, Anno.
            Zżera mnie ciekawość i nie mogę się powstrzymać przed zapytaniem, co właściwie ma na myśli.
– Jak „różnię”? Bo nie sypiam z przypadkowo poznanymi mężczyznami, którzy składają mi niemoralne propozycje?
            Xavier wzrusza ramionami.
            – Nie o to chodzi. Po prostu nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek zanudził jakąś kobietę do tego stopnia, że aż zasnęła. Nie wyglądałaś na speszoną moją obecnością, gdy ucięłaś sobie drzemkę. Prawdę mówiąc, sprawiasz wrażenie kompletnie obojętnej na moje uroki, co, w pewnym sensie, stanowi miłą odmianę.
            Parskam śmiechem.
            – Wolisz, kiedy ludzie nie spełniają twoich próśb?
            Kąciki jego ust wyginają się w uśmiechu, od którego każdej kobiecie zmiękłyby kolana.
            – Nie, ale podziwiam to, że trzymasz się swoich zasad i nie odpuszczasz. Większość kobiet taka nie jest.
            Uśmiecham się.
            – Uznam to za komplement, Xavier.
            Uśmiecha się jeszcze szerzej. Wygląda na zadowolonego z siebie. Jestem pewna, że jego opętany seksem umysł podpowiada mu, że ma u mnie szansę.
            – Co czeka na ciebie w Detroit?
            Zacinam się, nieprzygotowana na tak proste pytanie. Spodziewałam się kolejnej porcji podszytych erotyzmem żartów.
            – Nowy start.
            Obrzuca mnie pytającym spojrzeniem, więc dodaję:
            – Muszę zacząć od początku. Mam tam rodzinę. Kuzynka Quinn i ciotka Dee zaoferowały mi swoją pomoc.
            Xavier odwraca się w stronę tylnej części przedziału, gdzie na moim fotelu siedzi jego menadżer.
            – Starszy pan, obok którego siedziałaś, nie jest twoim chłopakiem, a kobieta z drugiej strony nie jest twoją dziewczyną, więc stwierdzam, że twojej drugiej połówki nie ma na pokładzie tego samolotu. Nie uwzględniłaś jej w swoim nowym starcie?
            Biorę głęboki wdech. Za kilka minut opuścimy pokład i nigdy więcej nie zobaczę tego faceta na oczy, więc równie dobrze mogę zdobyć się na szczerość. Odrobina prawdy nikomu nie zaszkodzi.
            – Nie. Nie uwzględniłam w nim nikogo z Portland.
            Xavier unosi brwi ze zdziwienia.
            – Twój chłopak nie będzie próbował za tobą pojechać?
            Kręcę głową.
            – Można powiedzieć, że nasz związek należy do przeszłości.
            – I dlatego uciekasz z Portland? Nie byłaś w stanie znieść faktu, że złamiesz serce jakiemuś biednemu frajerowi? – pyta żartobliwym tonem.
            Krzyżuję ramiona na piersi.
            – Zapewniam cię, że nic Jorge nie złamałam.
            Xavier uśmiecha się krzywo.
            – Chyba sama w to nie wierzysz, co?
            – Dlaczego? Tak naprawdę nigdy nie byliśmy w sobie zakochani. Nasze rodziny dobrze się znają, więc oczekiwały od nas, że będziemy razem.
            Gdyby aranżowane małżeństwa nadal były zgodne z prawem, Jorge i mnie spotkałby dokładnie ten sam los. Byliśmy dla siebie bardziej jak rodzeństwo. Kochałam go, ale nie w sposób, dzięki któremu w głębi duszy wiedziałam, że to ten jedyny.
            Na twarzy Xaviera odmalowuje się zrozumienie.
            – Więc uciekasz przed apodyktyczną rodziną, która próbuje kontrolować każdy aspekt twojego życia. Nie boisz się, że ciotka też będzie próbowała zmuszać cię do robienia rzeczy, których nie chcesz?
            Jest naprawdę dobry. Posługując się jedynie strzępami informacji, rozwikłał historię całego mojego życia. Powinnam trzymać język za zębami i nie zaspokajać jego ciekawości, ale miło jest się komuś wygadać – szczególnie że Xavier zdaje się rozumieć, że moja rodzina próbuje wymusić na mnie swoje przekonania. Mam wrażenie, że podświadomie łączy nas jakaś więź.
            – Ciotka Dee jest zupełnie inna. To wspaniała kobieta. Pod żadnym względem nie przypomina mojego ojca.
            Xavier przytakuje.
            – Ja też dorastałem w podobnych warunkach, w domu, w którym religia była na pierwszym miejscu. Ciężko żyć pod jednym dachem z ludźmi, którzy wyznają pewne… poglądy. – Milknie na chwilę, po czym pyta: – Jak bardzo wkurzyłaś ojca tym, że wyjechałaś bez jego zgody?
            Rozchylam usta ze zdumienia.
            – Skąd o tym wiesz?
            Wzrusza ramionami.
            – Jesteś porządną, dobrą dziewczyną, która ma despotycznego ojca. Nietrudno było rozgryźć, że pragniesz wolności. Wyczuwam to w tobie na odległość. Rozumiem twoją potrzebę ucieczki.
            – Naprawdę? – pytam, a w moim głosie słychać zaskoczenie.
            Nie licząc Quinn i ciotki Dee, nikt wcześniej mi nie współczuł. Gdy osoby z moich rodzinnych stron dowiedzą się, że wyjechałam, większość z nich wpadnie w popłoch i nazwie mnie idiotką. Ludzie czasami nie pojmują, że wyobrażenie idealnej rodziny może być przesadzone. Miło zatem, że chociaż Xavier to rozumie.
            – Naprawdę – odpowiada. – Bycie uwięzionym w życiu, którego się nie wybrało, to żadna przyjemność, bez względu na to, jak dobre wydaje się ludziom, którzy nie znają naszej sytuacji. Doświadczyłem tego na własnej skórze. Rozumiem cię doskonale i wcale ci się nie dziwię. Nikt nie powinien być zmuszany żyć w sposób, który mu nie odpowiada.
            Wpatruję się w niego jak oniemiała, zszokowana faktem, że wiedział dokładnie, o czym myślę. Przeżył to samo, co ja, i nie traktuje mnie pogardliwie z powodu ucieczki przed dotychczasowym życiem. Na moment udało mi się zapomnieć, że mam do czynienia z atrakcyjnym celebrytą, w niczym nieprzypominającym zwykłego faceta – i z przyjemnością poznałabym go bliżej.
            – Miło jest posłuchać dla odmiany kogoś, kto się ze mną zgadza. Nie lubię sprzeciwiać się ojcu, ale miałam wrażenie, że jeśli się stamtąd nie wyrwę, stłamsi mnie świat pełen pomysłów i poglądów, z którymi niekoniecznie się zgadzam.
            – Kiedy mówisz o poglądach, rozumiem, że masz na myśli religijne.
            Wzdycham ciężko.
            – Tak. Nie jestem niewierząca, ale zwyczajnie nie lubię, gdy bez przerwy kładzie mi się do głowy te biblijne frazesy.
            Błękitne oczy Xaviera studiują badawczo moją twarz.
            – Naprawdę jesteś porządną dziewczyną. – Zanim udaje mi się odpowiedzieć, dodaje: – Dobrze, że mi odmówiłaś. Nie jestem facetem dla ciebie.
            Gdy tak się w siebie wpatrujemy, nagle zapominam, dlaczego tak mnie zniechęcił swoimi zalotami. Może moje przypuszczenia względem Xaviera były błędne. Byłby wspaniałym przyjacielem pod warunkiem, że tak cholernie by mnie nie pociągał.
            – Nie wyglądasz mi na złego człowieka. Przyjemnie się z tobą rozmawia.
            Z trudem przełyka ślinę.
            – To dlatego, że mnie nie znasz. Możesz mi wierzyć, że są ze mną same kłopoty. Taka miła dziewczyna jak ty powinna uciekać ode mnie gdzie pieprz rośnie.
            Pierś unosi mi się i opada w rytm przyśpieszonego oddechu. Xavier emanuje intensywnością, która otula mnie jak kokon. Ma w sobie coś wyjątkowo pociągającego, a ja nie umiem wytłumaczyć, dlaczego ogarnia mnie poczucie, że jesteśmy bratnimi duszami, które przed czymś uciekają. Wiem, że w żadnym wypadku nie jest dla mnie odpowiednim mężczyzną – sam to przed chwilą stwierdził – ale nie potrafię powstrzymać reakcji swojego głupiego ciała.
            Spojrzeniem zatrzymuję się na jego ustach. Przez moment zastanawiam się, jakby to było poczuć ich dotyk. Założę się, że są stanowcze i zarazem delikatne. Myślenie o tym jest niebezpieczne i może zaprowadzić mnie na ścieżkę, na którą chyba nie jestem jeszcze gotowa wkroczyć. Mimo wszystko nie potrafię się powstrzymać.
            – Nie patrz tak na mnie – kontynuuje Xiavier. – Pragnę cię. Jeśli mi się oddasz, nie będzie już odwrotu, a ty nie jesteś gotowa na takiego faceta jak ja. Samokontrola nie jest moją mocną stroną i w ogóle jestem bardzo egoistycznym człowiekiem.
            Głos ma napięty, zupełnie jakby toczył wewnętrzną walkę między tym, co wypada, a tym, co chciałby zrobić.
            Zupełnie jak ja.
            Przysuwa się bliżej, ocierając się nosem o krawędź mojej szczęki i zatrzymując na sekundę, by pocałować wrażliwą skórę za moim uchem. Zapiera mi dech i jestem zmuszona zacisnąć uda, by uspokoić pulsowanie między nogami, którego jest sprawcą. Odczuwam lekką ulgę, ale moja cholerna ciekawość bierze górę.
            – Niby jak na ciebie patrzę? – pytam, zniżając głos do szeptu.
            Delikatnie skubie zębami płatek mojego ucha.
            – Jakbyś rozpaczliwie potrzebowała mojego dotyku. – Wciąga powietrze przez nos, po czym dodaje głosem przypominającym warkot: – Nie zdążyłem cię jeszcze pocałować, a już jestem twardy jak skała. Spędź ze mną tę noc. Pozwól mi pokazać, jak wielką mogę dać ci rozkosz.
            Zamykam oczy. Choć jego zmysłowe obietnice są kuszące, nie mogę im się poddać. Nie chodzę do łóżka z obcymi mężczyznami.
            – Nie – mówię ponownie, ale głosem tak słabym, że ledwie się słyszę.
            Xavier pieści językiem odsłoniętą skórę mojej szyi.
            – Nie mam w zwyczaju błagać, ale jeśli to zapewni mi dostęp do miejsca pomiędzy twoimi pięknymi, alabastrowymi udami, będę błagał i na kolanach. Daj się ponieść pragnieniu.
            Ma rację.
            Niech to szlag. Nienawidzę faktu, że ma rację. Pragnę go, i to bardziej niż czegokolwiek w całym swoim życiu. Xavier odsuwa się i patrzy mi prosto w oczy, szukając w nich pozwolenia na podarowanie mi rozkoszy.
            W powietrzu między nami aż iskrzy, a wszystkie nerwy we mnie ożywają. Czuję, jak silna wola zaczyna mnie opuszczać. Ile razy mogę odrzucić coś, czego naprawdę chcę? Jeśli mam być szczera, to w tej chwili moje ciało pragnie jedynie uprawiać seks z tym niesamowicie władczym mężczyzną, choć zdrowy rozsądek doskonale zdaje sobie sprawę, że to błąd. Zawsze byłam typem dziewczyny, która słuchała głowy, a nie serca. Wpatruję się w jego oczy, próbując zmusić się do wypowiedzenia na głos słowa „nie”, ale z moich ust nie wydobywa się żaden dźwięk.
            Odgłos podwozia wysuwającego się ze spodniej strony samolotu sprawia, że tętno mi przyśpiesza. Muszę podjąć decyzję, bo mam świadomość, że w chwili, w której opuszczę pokład, już nigdy więcej nie zobaczę tego mężczyzny.
            Samolot podskakuje, a opony wydają z siebie pisk przy kontakcie z nawierzchnią pasa, ale Xavier nawet na sekundę nie spuszcza ze mnie wzroku, czekając na odpowiedź. Wpatrujemy się w siebie, czekając na wyjście z samolotu. Przez moją głowę przebiega tysiąc scenariuszy. Nawet nie zauważam, że od kilku minut nie zamieniliśmy ani słowa. Nie potrzebujemy ich, by wiedzieć, co oboje myślimy. Z trudem udaje mi się usiedzieć na miejscu. Bez przerwy wyobrażam sobie jego usta na swoich.
            Członek załogi otwiera drzwi, a pasażerowie wokół nas wstają z foteli i zaczynają opuszczać pokład. Przełykam nerwowo ślinę, a Xavier wbija wzrok w moje wargi, by po chwili znów spojrzeć mi w oczy.
            – Jak to z nami będzie, Anno Cortez? Jesteś na tak czy na nie?
            Serce wali mi jak młotem. Mam przemożną chęć doświadczyć tego, co proponuje, ale wiem, że muszę trzymać się swoich zasad.
            – Jestem na nie.
            Wstaję i odwracam się w stronę wyjścia, ale zastygam w bezruchu, gdy Xavier chwyta mnie za nadgarstek. Skóra pali mnie od jego dotyku. Patrzę na swoją dłoń, w którą wciska kawałek papieru. Podnoszę wzrok, a jego usta rozciągają się w uśmiechu.
            – Daj znać, kiedy zmienisz zdanie.
            Puszcza mnie, a moja skóra już po sekundzie zaczyna tęsknić za ciepłem jego ciała. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie cisnąć mu w twarz tym autografem, ale jakaś część mnie woli go zatrzymać, by mieć pewność, że czas spędzony w jego towarzystwie nie był tylko snem. Miło będzie kiedyś powspominać, że Phenomenal X istniał naprawdę i przez krótką chwilę był mną oczarowany. Zaciskam palce na skrawku papieru i biorę głęboki wdech.
            – Żegnaj, Xavier.
            Odwracam się i szybkim krokiem opuszczam pokład, zanim zdąży złożyć mi kolejną seksowną obietnicę; jednocześnie chowam kartkę do tylnej kieszeni spodni. Serce nadal bije mi jak szalone. Muszę znaleźć miejsce, w którym będę mogła ochłonąć i wziąć się w garść.
            Gdy docieram bezpiecznie do terminala, wbiegam do pierwszej damskiej toalety w zasięgu wzroku. Mam przemożną ochotę ochlapać twarz zimną wodą. Muszę się uspokoić, ale nie chcę zrujnować sobie makijażu, więc opieram się tej pokusie. Odgarniam długie, brązowe włosy do tyłu, a potem na bok. Opieram się dłońmi o umywalkę i patrzę na siebie w lustrze.
            Próbuję znaleźć w sobie coś, co mężczyzna taki jak Xavier mógł uznać za wyjątkowo atrakcyjne. Mały, krótki nos i ciemne włosy niespecjalnie wyróżniają się na tle opalonej skóry. Zielone oczy to jedyna rzecz, za którą jak do tej pory mnie komplementowano. Jasny odcień tęczówek w połączeniu z ciemną karnacją to coś, co naprawdę zwraca uwagę.
            Wzdycham i sięgam do tylnej kieszeni po telefon. Muszę zadzwonić do ciotki Dee, wydostać się stąd i znaleźć możliwie jak najdalej od Xaviera. Z moich ust wyrywa się niski pomruk, gdy gorączkowo przeszukuję puste kieszenie dżinsów.
            – Cholera jasna – mamroczę pod nosem.
            Ostatni raz miałam przy sobie telefon w samolocie, kiedy wyłączyłam go po odczytaniu wiadomości od ojca. Gdy zmieniałam miejsca, zapomniałam zabrać go z kieszeni fotela przede mną. Ramiona opadają mi bezwładnie, kiedy uświadamiam sobie, że nie wzięłam też leżącej pod siedzeniem torby. Będę musiała wrócić i liczyć na to, że uda mi się zakraść na pokład, by odzyskać swoje rzeczy.
            Idę przez terminal z powrotem do bramki, przez którą dopiero co przeszłam. Nikogo tu nie ma, a ja boję się wrócić do samolotu. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuję, jest zatrzymanie przez pracowników odpowiedzialnych za bezpieczeństwo lotniska. Kładę głowę na blacie, próbując nie zwariować, ale czuję bolesne ściskanie w dołku i wiem, że jestem o krok od załamania nerwowego.
            Przepadł. Mój telefon przepadł.
            Przygnębiona, siadam ciężko na najbliższym krześle. Świetnie. Po prostu świetnie. Wyprowadzam się do nowego miasta i jeszcze zanim udaje mi się postawić stopę na jego ziemi, gubię cały swój dobytek. W telefonie mam zapisane numery do wszystkich, których zostawiłam w Portland.
            Kręcę głową z niedowierzaniem. Gdy ojciec się o tym dowie, nigdy nie da mi spokoju. Pocieram czoło, walcząc z napływającymi do oczu łzami.
            – Proszę pani? Mogę w czymś pomóc? – pyta jakiś znajomy głos. Unoszę wzrok, gdy spod bramki podchodzi do mnie ta sama stewardessa, która pomogła mi doprowadzić się do porządku po incydencie z sokiem pomidorowym. Posyła mi ten sam ciepły uśmiech, co w trakcie naszej rozmowy. – Wszystko w porządku?
            Pociągam nosem, próbując odpędzić łzy.
            – Zgubiłam telefon i torbę. Ostatni raz miałam je przy sobie w samolocie, zanim zamieniłam się miejscami.
            Kiwa głową ze zrozumieniem.
            – Pan Cold prosił mnie, żebym przekazała pani, że jest w posiadaniu pani rzeczy.
            Otwieram szeroko oczy ze zdumienia.
            – Naprawdę?
            Ogarnia mnie ulga, która od razu się ulatnia, gdy dociera do mnie, że nie mam jak się z nim skontaktować.
            – Nie mam możliwości, żeby się z nim skontaktować.
            Stewardessa przekrzywia głowę w bok, a w jej głosie pobrzmiewa wątpliwość.
            – Powiedział, że dał pani swój numer.
            Marszczę brwi, całkiem zdezorientowana. Mam jego numer? Co on jej znowu nagadał? Dał mi jedynie…
            Zaraz, zaraz.
            Wkładam dłoń do tylnej kieszeni spodni i wyciągam z niej skrawek papieru z jego autografem, a przynajmniej z czymś, co uznałam za autograf. Rozprostowuję go powoli, widząc wyraziste, męskie pismo.

Anno Cortez,
zadzwoń do mnie, kiedy zmienisz zdanie.
Będę czekał.
Xavier

            Z trudem przełykam ślinę, wpatrując się w numer telefonu pod podpisem. Władczy ton przebijający się z tak prostego liściku sprawia, że trzęsę się od środka.
            Toczę wewnętrzną walkę. Podekscytowana część mnie cieszy się na myśl, że znów mogę spotkać się z Xavierem, ale ta racjonalna wie, że to oznacza kłopoty. Kłopoty, którym wątpię, bym umiała się oprzeć.
            Jedno jest pewne. Jeśli chcę odzyskać telefon i resztę rzeczy osobistych, muszę do niego zadzwonić.
            Niech niebiosa mają mnie w swojej opiece.






Komentarze

Popularne posty