[PATRONAT]Rozdział drugi Elle Kennedy, Sarina Bowen „Zostań"
2. DELIKATNA DUSZYCZKA
Matt
Mecz przeciw drużynie z Chicago jest
brutalny. Przegrywamy trzy do czterech. Kiedy udaje mi się dobrnąć do szatni,
by wziąć prysznic i się przebrać, mam wrażenie, jakby każdy mięsień doznawał
stężenia pośmiertnego.
Minione półtora roku nauczyło mnie pokory. Zostawiła mnie
żona, a w rubryce wieku mam trójkę z przodu. Trzydziestka nie równa się
starości, chyba że jesteś zawodowym hokeistą. Jasne, może pogram jeszcze z pięć
lat, ale powoli dociera do mnie, że z każdym rokiem będzie mi coraz trudniej.
Nie podoba mi się ta myśl.
Sprawę pogarsza to, że otaczają mnie młodzi, postawni faceci,
którym daleko do artretyzmu. Jednym z nich jest dwudziestotrzyletni Ryan
Wesley, który żwawo podchodzi do swojej szafki. Pomyślelibyście, że przez trzy
ostatnie godziny wylegiwał się w leżaku na plaży, a nie jeździł na łyżwach
niczym wariat i strzelił dwie bramki.
Nasz nowy napastnik, Will O’Connor, jest odrobinę starszy od
Wesa, ale zachowuje się, jakby był młodszy. Świeci gołą klatą, ma rozpięte spodnie
i zarzucony na szyję ręcznik, gdy odstawia dziwaczny taniec, szurając nogami po
podłodze, aż dociera do Blake’a Rileya – kolejnego napastnika odpowiedzialnego
za zdobycie punktu w dzisiejszym meczu. Niestety wysiłki Blake’a i Wesleya na
niewiele się zdały.
– Siema, Riley – mówi O’Connor, przeciągając samogłoski,
i przeczesuje falowane włosy. Ma grzywę pięknego chłoptasia. I taką twarz.
Jest… Cóż, pięknym chłoptasiem i nie brakuje mu arogancji.
– Siema, O’Connor – naśladuje go Blake.
– Idziemy z Lemmingiem do baru na dachu, podobno jest
wyczesany. Piszesz się?
Blake kręci głową.
– Nie. Mam randkę.
O’Connor unosi brwi. I ja też, ponieważ ostatnio słyszałem,
że Blake wciąż mieszka ze szwagierką Wesleya, Jess Canning. Patrzę na niego, a
ten zaczyna się śmiać.
– Wrzuć na luz, Matty Ptysiu – mówi. – Mam randkę na skypie
z Boską J.
Uspokajam się, ale tylko nieznacznie, ponieważ sukinkot wie,
że ogromnie nie znoszę jego głupich ksywek.
– Pozdrów ją ode mnie – odpowiadam.
– Się zrobi. – Blake szeroko się uśmiecha. – Cóż,
jeżeli nie zapomnę. A mogę, wiesz, bo seks z Jess przez skype’a zawsze kończy
się dla mnie miłosną śpiączką.
O’Connor ostentacyjnie przewraca oczami. Stojący kilka
szafek dalej Wes jęczy.
– Mówisz o mojej siostrze, stary – woła. – Nie wolno ci
zestawić w jednym zdaniu „seksu przez skype’a” i jej imienia.
Blake prycha.
– Tak? Ale to w porządku, gdy siedząc przy mnie w
samolocie, oglądasz nieprzyzwoite zdjęcia Bombowego J.?
– Nie były nieprzyzwoite! – oburza się Wes.
Poczerwieniały patrzy po twarzach śmiejących się z niego kumpli. – Wysłał mi fotkę,
by pokazać się w nowym garniturze! Miał na sobie ubranie.
O’Connor głośno wzdycha i odwraca się do mnie.
– A ty, Eriksson, pójdziesz do baru?
– Spasuję – burczę. Po pierwsze: mamy połowę listopada,
a kto by chciał wtedy przesiadywać na dachu? Po drugie: padam na pysk.
– Cipy z was – oskarża młody. Po czym się śmieje. – A
właściwie to cipki przejdą wam koło nosa.
Posyłam mu uśmieszek.
– Chłopczyku, zaliczałem laski, gdy ty byłeś w
podstawówce. Zacząłem grać zawodowo, kiedy miałem osiemnaście lat, pamiętasz?
Poza tym wiemy, że króliczki wolą młodych.
– Tak, bo łatwiej wydębić od takiego pierścionek – odpiera
O’Connor. – Co też przytrafiło się tobie, staruchu.
Niezupełnie. Moja była żona nawet nie jest fanką hokeja.
Zawsze zmienia kanał, gdy trafia na mecz, a przez całe nasze małżeństwo, czyli
sześć lat, nie omieszkiwała wspomnieć, że jestem tylko mięśniakiem, który
ożenił się z kobietą spoza swojej ligi.
Wiele rzeczy jej się nie podoba w hokejowym światku i
obwiniała mnie za uwagę, jaką poświęcały mi fanki. Jakby z mojej winy kobiety po meczach tłoczyły się wokół mnie i chłopaków,
czy zarywały do mnie za każdym razem, gdy wychodziłem z domu.
Miło, że się nami interesują, ale nigdy nie zdradziłem żony.
O nie, trzymałem sprzęt w gaciach od chwili, w której powiedziałem „tak”, aż do
brzydkiego poranka, w który podpisałem papiery rozwodowe i posępnie patrzyłem
na wysychający atrament.
– Wisi mi to – mówię O’Connorowi, ponieważ nie chciałby
poznać prawdziwej przyczyny mojego rozwodu. – Ten staruszek wraca do hotelu i
idzie spać. Bawcie się dobrze, gdy jaja będą wam zamarzać na dachu.
Młodzieniaszek puszcza do mnie oko.
– Nie martw się. Znajdę słodkiego króliczka z Chicago,
który je ogrzeje.
– Udanej zabawy – burczę.
Trudno uwierzyć, że kiedyś też taki byłem – bezczelny, zbyt
pewny siebie i z obsesją na punkcie seksu. Obecnie mam obsesję tylko na punkcie
tego, jak spędzić więcej czasu z dziećmi.
Wychodzę wreszcie z szatni. Blake i Wes, z nosami w
telefonach, idą za mną. Na zewnątrz czeka na nas autobus, którym pojedziemy do
hotelu. Wsiadam i zajmuję miejsce przy Rileyu. Krótką podróż spędzam z
zamkniętymi oczami. Tak, czuję się staro. Ledwie skończyłem trzydziestkę, a już
mam wrażenie, jakbym stał jedną nogą w grobie. Ach, kurwa, dobra. Wyolbrzymiam.
Ale jestem… zmęczony.
Zielone światełko, które się zapala, gdy otwieram drzwi do
pokoju hotelowego, jest najradośniejszą rzeczą, jaką dziś widziałem. Zdejmuję
garnitur, kiedy tylko zamykają się za mną drzwi. Muszę się położyć.
Ale najpierw chcę zobaczyć co u Rufusa.
Otwieram na iPadzie aplikację, dzięki której widzę obraz z
kamer bezpieczeństwa w mieszkaniu. Wciąż wydaje mi się ono sterylne, mimo że
Hottie[1]
osobiście je umeblowała.
I dobrze jej to wyszło. Meble i naczynia są ładne, acz
skromne. Wysłałem jej tylko plan pomieszczeń i błagałem o pomoc, a ona wybrała
się na zakupy. Nawet nie wiedziałem, co jest mi potrzebne, ale poradziła sobie
ze wszystkim i jeszcze zorganizowała rzeczy, o których sam bym nie pomyślał,
jak na przykład ręczniki do rąk i mydelniczka do każdej łazienki.
Znalazła nawet takie coś do malunków, które powiesiłem na
ścianie. Teraz, gdy dostaję rysunek, muszę tylko wsunąć go za szkło i magicznie
zostaje obramowany. Nie widuję bliźniaczek za często, więc cieszę się, że mam
na widoku ich prace, przez co częściej o nich myślę.
Tak, to nie wina mieszkania, że wydaje się samotne.
Dwa tygodnie temu musiałem uruchomić aplikację i poprosić Hottie,
żeby znalazła mi posłanie dla psa i miski, bo była żona bez ostrzeżenia
zdecydowała, że już nie może zajmować się Rufusem. Wysłała mi wiadomość, w
której kazała wybrać między wzięciem go do siebie a oddaniem do schroniska.
Schroniska. Kto
tak robi? Nie powinienem się jednak dziwić. Skoro wywaliła mnie z domu, to
dlaczego mojego psa miałby spotkać lepszy los?
Obraz się wyostrza i od razu zauważam futrzastego przyjaciela,
który radośnie drzemie na sofie, opierając podbródek na łapach.
– Hej, kumplu – mówię, mimo że mnie nie usłyszy. Przeciągam
palcem po osi czasu u dołu aplikacji i przewijam, mrużąc oczy, żeby lepiej
widzieć miniaturowy obraz. Wyświetla się Rufus, który bawi się na dywanie
gryzakiem. Drzemie. Je kolacje i…
Mam. Ktoś jest w mieszkaniu. Przewijam obraz do momentu, w
którym nieznajoma wchodzi do mojego domu i puszczam film w normalnym tempie.
Drzwi się otwierają, a mój próg przekracza młoda kobieta. Zauważam tylko zarys
jej smukłej sylwetki, nim klęka przy Rufusie, który ostrożnie schodzi z sofy.
Zdawkowo ją obwąchuje, a ona życzliwie się pochyla, wyciągając do niego rękę i
coś mówiąc.
Rufus szaleńczo macha ogonem i nie mam mu tego za złe, bo
dziewczyna jest urocza. Nosi się w stylu rockowym – ma długie czarne włosy i
potarganą grzywkę, wielkie oczy i mnóstwo kolczyków w uszach… Ile ich ma? Mrużę
powieki, ale obraz nie jest na tyle ostry, bym mógł je policzyć. Pyta Rufusa o
coś i musiała powiedzieć: „spacer”, ponieważ psiak wybucha radością, po czym biegnie
po smycz i z ekscytacji ślizga się po drewnianej podłodze.
Po chwili wychodzą. Dzięki niebiosom, tym razem nikt nie
myszkował mi w domu.
Patrzę na zegarek, aby ocenić, czy ta osoba wyprowadziła
mojego futrzaka na wystarczająco długą przechadzkę. Nie widzę nic prócz pustego
mieszkania, więc otwieram stronę Aportu, ponieważ mam pewną teorię.
Na stronie do logowania wyświetla się zdjęcie, które widzę
za każdym razem, gdy włączam tę witrynę. Zrobiono je w jakimś biurze i ukazuje
pociągającą kobietę, która ma czarne włosy upięte w niesforny koczek
odsłaniający szyję i ołówek między zębami. Za każdym razem, gdy korzystam z
Aportu, czyli mniej więcej codziennie, podziwiam tę fotografię. Możliwe, że
została zapożyczona z bazy zdjęć. Ale też możliwe,
że znajduje się na niej osoba, która zajmuje się większością moich próśb.
Dobra, nie ma na imię Hottie, ale nie wiem, co skrywa się za
jej inicjałami, więc wyobrażam sobie, że jest niezłą laską. I – to żałosne – jest
jedyną kobietą, z którą codziennie rozmawiam. A nawet nigdy się nie
spotkaliśmy.
Ale jestem prawie pewny, że była dziś w moim mieszkaniu.
Kobieta, którą widziałem dzięki monitoringowi, bardzo przypomina tę, na którą
gapię się na stronie do logowania.
Przez dłuższą chwilę nic się nie dzieje, więc myję zęby i
przebieram w piżamę. Sprawdzam też wyniki innych dzisiejszych meczów, żeby zobaczyć,
jakie postępy zrobiła konkurencja.
W końcu dostrzegam na ekranie jakiś ruch. Otwierają się
drzwi, po czym do mieszkania wchodzi Hottie z Rufusem. Psiak obija ogonem jej
udo. Kobieta ma na sobie dopasowane spodnie, w których jej nogi wydają się
bardzo długie.
Po chwili pochyla się i całuje Rufusa w nos.
Farciarz.
Chociaż padam ze zmęczenia, zamiast wyłączyć aplikację
Aportu, otwieram ikonkę chatu. Możliwe, że Hottie śpi, ale mimo wszystko piszę
krótką wiadomość.
Snajper87: Wygląda na
to, że Rufus dobrze się bawił z nową osobą, która go wyprowadziła. Sukces?
Ku mojemu zaskoczeniu na wyświetlaczu pojawiają się
kropeczki, więc kobieta mi odpisuje i już po chwili pojawia się wiadomość.
HTE: Ty mi powiedz.
Tylko klient może ocenić, czy coś okazało się sukcesem.
Snajper87: Tak mi się
wydaje. Wyprowadzisz go też jutro, prawda?
Następuje krótka przerwa.
HTE: Jeżeli Ci to odpowiada,
wyślę tę samą pracownicę.
Przez chwilę wpatruję się w ekran. Z jakiegoś powodu jestem
przekonany, że to Hottie wyprowadziła dziś Rufusa. Chcę, żeby wyznała prawdę,
choć nie wiem, dlaczego tak mi na tym zależy. Rozmawiamy od niemal roku, ale
przecież nie umawiamy się przez internet ani nic takiego.
Łączy nas relacja zawodowa. Tylko że… wcale taka nie jest.
Ta kobieta umeblowała mi mieszkanie. Wie, której firmy bokserki noszę. Czuję,
że znajomość stała się bardziej osobista. HTE wie również, że jestem
rozwodnikiem. Że chciałbym częściej widywać córeczki. Prawdę mówiąc, to ona
wpadła na pomysł, by kupić bliźniaczkom takie same łóżka jak te, które mają w
swoim pokoju w moim dawnym domu. Zasugerowała wtedy, że tym sposobem poczują
się u mnie jak u siebie.
Snajper87: Jestem
bardzo zadowolony z tej pracownicy.
To niedopowiedzenie, więc piszę kolejną wiadomość.
Snajper87: Jestem jej
wdzięczny. Poza tym jest urocza.
Wysyłam wiadomość pod wpływem chwili i nie dziwię się, że
znów muszę czekać na odpowiedź.
HTE: Chcesz poderwać
moją pracownicę?
Powstrzymuję się, by nie napisać, że to ją chcę poderwać.
Prawdę mówiąc, jestem zszokowany, że taka myśl w ogóle
przyszła mi do głowy. Od rozwodu ledwie myślę o kobietach. Dobra, to nieprawda.
Jestem facetem, więc często sobie zwalam, oglądając porno, ale nie próbowałem
nawet zaliczyć prawdziwej laski. Kiedy jestem z kuplami w barze, zbywam
kobiety. Znalazłem się na dziwnym etapie w życiu. Czuję, jakbym był za stary na
jednorazowe przygody, ale też zbyt znużony na coś poważnego, co pozostawia mi
tylko jeden wybór: celibat.
Snajper87: Zauważam
tylko, że nowa osoba wyprowadzająca psa jest urocza.
HTE: Na pewno przekażę
(sarkazm).
Snajper87: Jest fanką
hokeja?
HTE: Dlaczego pytasz?
Snajper87: Z
ciekawości.
HTE: Chyba tak. A Ty
jesteś fanem hokeja?
Prycham pod nosem.
Snajper87: Wolę
szachy. Hokej ujdzie, ale moja delikatna duszyczka widzi w nim za wiele
przemocy.
HTE: Yhy. Jasne.
Mrużę oczy. Dobra, czuję, jakby mnie podpuszczała. I chyba
rzeczywiście to robi, bo przecież wie, kim jestem. Kiedy zacząłem używać
Aportu, moje prośby spełniały osoby skrywające się za różnymi inicjałami, ale
ostatnio zajmuje się mną tylko HTE, a jej podpis brzmi: „współwłaścicielka,
menadżer”. Jasne, poprosiłem o anonimowość, ale uznałem, że mojej tożsamości
nie poznali tylko Aportujący. Jako właścicielka, HTE na pewno ma dostęp do
profili klientów, co oznacza, że wie, iż jestem Mattem Erikssonem, napastnikiem
w drużynie z Toronto.
Snajper87: Żartuję.
Hokej jest najlepszy. Dlaczego jeszcze nie śpisz?
Następuje bardzo długa chwila ciszy, a później przychodzi
wiadomość, w której wyczuwam powściągliwość.
HTE: Oglądałam mecz z
Chicago, a teraz nie mogę zasnąć.
Na mojej twarzy pojawia się wielki uśmiech. Kurwa, dlaczego
tak dobrze się bawię? Wydaje się nawet, że moje zmęczenie rozwiało się niczym
kłębek dymu. Rozmawianie z Hottie zawsze mnie rozwesela.
Snajper87: Mam nadzieję,
że przegrana nie przybiła Cię za bardzo.
HTE: Niestety tak się
stało. Jestem niepocieszona.
Palce mnie mrowią, by napisać, że z radością ją pocieszę… i
naprawdę bym to zrobił. Nagle moje libido się ogarnęło i przebudziło. Fiut mi
staje, a nawet nie rozmawiamy o niczym związanym z seksem.
Snajper87: Wyślij tę
samą osobę do Rufusa o dziesiątej. Możliwe, że coś będzie na nią czekało w
kuchni.
HTE: Co to, u licha,
ma znaczyć?
Snajper87: Nie martw
się.
Tylko że… kurka wodna. Muszę wymyślić, jak zostawić jej
prezencik w moim mieszkaniu, będąc w Chicago. Wytężam umysł, aż w końcu rodzi
się w nim plan. Katie Hewitt. Żona kumpla z drużyny ma dodatkowy klucz do
mojego nowego mieszkania i na pewno spełni prośbę. Katie jest superkobietą.
HTE: Jak to: coś
będzie na mnie czekało w kuchni?
Nie przestaję się szczerzyć i, ignorując jej pytanie, piszę
krótką odpowiedź:
Snajper87: Dobranoc,
HTE.
HTE: Odpowiedz na
pytanie, Snajperze!
HTE: W Aporcie nie
lubimy niespodzianek.
HTE: Snajper? Jesteś?
HTE: Snajper???
[1] Hottie
(ang.) – laska. Dodatkowo przydomek zawiera inicjały, których używa Hailey w
Aporcie – HTE (przyp. tłum.).
Komentarze
Prześlij komentarz