[PATRONAT] Rozdział pierwszy "Łowcy płomienia" Hafsah Faizal
ROZDZIAŁ
1
Ludzie
przeżyli, ponieważ zabijała. I jeżeli to oznaczało, że musiała stale zapuszczać
się w odmęty lasu znanego jako Arz, od którego nawet słońce trzymało się z
daleka, to trudno.
Zawsze,
gdy dopisywało jej szczęście, Zafira Iskandar trzymała się optymistycznej
myśli, że odwagą przewyższa samo słońce. Zwykle nie mogła się doczekać, aż
mroczny Arz znajdzie się za jej plecami, a ona ponownie zakorzeni się w
równinach swojego kalifatu, otoczona przez cały ten parszywy śnieg.
To
uczucie towarzyszyło jej również dzisiaj, mimo drapiących ją w dłonie poroży. Wydostała
się z przeklętej ciemności lasu, czując na policzkach ciepłe światło poranka i
udając, że jej westchnienie wywołane jest ukończeniem zadania, a nie
ściskającym serce strachem.
Marhaba[1], ty tchórzu.
Światło
słoneczne zawsze było blade w kalifacie Demenhuru, bo słońce nie miało pojęcia,
co zrobić z całym tym śniegiem, na którego miejscu powinien być piasek.
Choć
czuła, jak odmarzają jej palce, a w nozdrza szczypie mroźne powietrze,
rozciągające się przed nią śnieżnobiałe, gładkie morze napawało ją spokojem,
maskując ukłucie samotności. Jako że w kalifacie wszystko, czego dopuszczała
się kobieta, mogło zostać wykorzystane przeciwko niej, udawanie mężczyzny nie
było łatwe. Nie, kiedy posiadało się kobiece krągłości, wysoki głos i lekki
chód.
Zafira
ciągnęła za sobą martwego jelenia, pozostawiając unoszące się z tyłu obłoczki
pary i wyżłabiając w śniegu ciemnoczerwoną ścieżkę, która wydawała się bardziej
upiorna niż zwykle. W powietrzu wisiało napięcie, a od ziemi i spomiędzy
szepczących pni drzew bił niemy bezruch.
Jak
zwykle paranoja dobijała się do jej drzwi w najgorszych chwilach. Winę za
dręczące ją niespokojne myśli zrzucała na nadchodzący ślub.
Jej
ogier zarżał, stojąc przy butwiejącym pniaku, dokładnie tam, gdzie go
zostawiła, a jego sierść zlewała się z białym otoczeniem. Pośpiesznie
przywiązała truchło jelenia do siodła. Sukkar[2]
stał spokojnie, wyglądając jak perfekcyjne odzwierciedlenie uroczego imienia,
jakie mu nadała.
– Mieliśmy
dzisiaj dobre łowy – powiedziała do konia, który w niczym jej nie
pomógł, po czym wspięła mu się na grzbiet. Sukkar nie zareagował – stał i
biernie wpatrywał się w Arz, jakby zaraz miał z niego wyskoczyć ifryt[3]
i go pożreć, jeśli tylko na moment odwróci wzrok.
– Tchórz – rzuciła
Zafira z uśmiechem na drętwiejących wargach. Tak naprawdę każdy był tchórzem,
gdy w grę wchodził las – wielkie nieba, wszystkie pięć kalifatów,
jakie tworzyły Arawiyę, bały się go, jako że nachodził również na ich teren.
Był on klątwą rzuconą na nich za czasów, kiedy te ziemie zostały ograbione z
magii.
Ale
baba[4]
nauczył ją, że pod wieloma względami Arz nie był niczym innym jak zwykłym
lasem. Nauczył ją, w jaki sposób można go wykorzystać dla własnych celów.
Celów, które napawały ją nadzieją, że pewnego dnia uda jej się go ujarzmić,
choć tak naprawdę było to niemożliwe. Nikt nie mógł tego zrobić.
Śmierć
baby była tego dowodem.
Zafira
poprowadziła Sukkara z dala od wycinki i głębiej w teren Demenhuru, lecz Arz
zawsze zdawał się prosić, by zaszczycić go ostatnim spojrzeniem. Zatrzymała się
i odwróciła.
Patrzył.
Oddychał. Jego chude drzewa sięgały ku kłębiącym się w nim cieniom.
Niektórzy
mawiali, że żywił się ludźmi jak sępy padliną. Niemniej Zafira do niego
wracała, dzień w dzień, polowanie za polowaniem, za każdym razem okrywając się
coraz większą sławą. Zdawała sobie sprawę, że któraś z tych wypraw mogła być
jej ostatnią, i mimo że niewiele rzeczy ją przerażało, perspektywa zgubienia
się w tym lesie napawała ją największym strachem.
Ale
coś pulsującego w głębi jej duszy czerpało przyjemność z częstych wizyt w
bezkresnej ciemności. Nienawidziła Arzu. Nienawidziła go tak bardzo, że aż go
łaknęła.
Dreszcz,
jaki poczuła na ustach, nie miał nic wspólnego z zimnem.
– Akch[5], będziesz miał jeszcze mnóstwo okazji
do gapienia się na las – powiedziała trzęsącym się
głosem. – Musimy zdążyć na ślub, bo inaczej Minn pourywa nam głowy.
Nie
żeby Sukkar jakoś specjalnie się tym przejmował. Zafira cmoknęła i nakazała
koniowi ruszyć, czując, jak napięcie opuszcza jego mięśnie, w miarę jak coraz
bardziej oddalali się od Arzu.
Wtedy
nagle w powietrzu zaczęło ciążyć coś jeszcze.
Włoski
na karku Zafiry się zjeżyły, gdy spojrzała ostrożnie przez ramię. Arz patrzył
na nią, obnażając kły. Nie… ktokolwiek to był, znajdował się tutaj, w
Demenhurze, scalając się z otaczającą ich ciszą prawie tak dobrze jak ona.
Prawie.
Bardziej
od Arzu bała się jedynie tego, że pewnego dnia ktoś odkryje, iż nie jest ona
żadnym Łowcą, ale Łowczynią –
osiemnastoletnią kobietą, która na każde polowanie narzucała na siebie ciężki
płaszcz z kapturem. Gdyby do tego doszło, mieszkańcy trzymaliby się od niej z
daleka, a wszystko, co do tej pory osiągnęła, zostałoby wyśmiane. Sama ta myśl
powodowała ucisk w jej sercu, które naraz zaczęło bić nieco szybciej.
Odwróciła
Sukkara łbem w kierunku Arzu, poganiając go wbrew przepełniającej ogiera
niepewności, gdy nieoczekiwanie przez powietrze przebił się głęboki głos, choć
nie była w stanie rozróżnić słów.
– Jalla[6] – rzuciła
ze ściśniętym gardłem. Wierzchowiec zarzucił grzywą i bez wahania przyspieszył,
bębniąc kopytami na śniegu. Powietrze ściemniało, kiedy zbliżyli się do lasu.
Zabawne, że jej pierwszą reakcją na śmiertelne niebezpieczeństwo był bieg ku nieznanemu.
Mróz
szczypał ją w twarz. Po jej prawej stronie pojawiła się czarna smuga, a po
lewej kolejna. Konie. Przygryzła
wargę i szarpnęła lejce, uchylając się, gdy coś przecięło powietrze zaraz nad
jej głową.
– Qif[7]! – zawołał
ktoś, jednak kto byłby na tyle głupi, żeby się teraz zatrzymać?
Sukkar. Ogier zamarł u stóp Arzu, a
Zafira podskoczyła w siodle – ten gwałtowny ruch jej przypomniał, że Sukkar
nigdy dotąd nie podszedł tak blisko lasu. Zimny zmysł dziewczyny wypełnił
zapach drewna i rozkładu.
–
Nie teraz, tchórzu – syknęła. Sukkar odrzucił łeb, ale się nie
ruszył. Zafira wpatrywała się w niemą ciemność i wzięła drżący oddech. Nikt nie
odwracał się plecami do Arzu; nie było to miejsce, w którym opuszczało się
gardę…
Zaklęła pod nosem i odwróciła
Sukkara wbrew jego protestom.
Wokół słychać było gwizd mroźnego,
silnego wiatru. Czuła na plecach ciężkie spojrzenie Arzu, lecz nagle jej uwagę
odwrócił widok stojących dziesięć stóp od niej dwóch koni o sierści czarnej jak
noc. Ich potężne sylwetki ochraniała kolczuga. Konie bitewne.
Hodowano je tylko w jednej lokalizacji:
w sąsiadującym z nimi bezdusznym kalifacie Sarasynu. Albo Krainie Sułtana.
Ciężko było to stwierdzić, jako że ich władca jeszcze niedawno z zimną krwią
zamordował kalifa, bezprawnie przejmując kontrolę nad całym terenem i armią,
które do niego nie należały.
Twarze mężczyzn miały ostre rysy, a
pod nagą skórą ramion wyraźnie rysowały się mięśnie. Ich karnacja była w
kolorze zarezerwowanym dla tych, co dobrze znali życie w słońcu oraz pośród
piasków pustyni, czyli to, czego pragnęła Zafira.
– Jalla,
Łowco – rzucił ten wyższy, jakby była czymś w rodzaju bydła, które
trzeba zagonić na swoje miejsce. Jeśli wcześniej miała jakieś wątpliwości co do
pochodzenia mężczyzn, ich głos natychmiast je rozwiał. Poczuła ucisk w gardle.
Plotki rozchodzące się po Demenhurze to jedno, ale bycie celem ataku Sarasynów
to zupełnie inna sprawa.
Opuściła głowę tak, by kaptur ukrył
większą część jej twarzy. Wyższy z mężczyzn wyciągnął zakrzywiony bułat, a
Zafira zaczerpnęła tchu. W swoim życiu stawiała czoła ciemności, polowała na
króliki i jelenie, lecz jeszcze nigdy nie stanęła oko w oko z ostrzem.
Musiała
wykarmić swoich ludzi i pożegnać się z pewną śliczną panną młodą. Dlaczego ja?
Jednak
mimo wszystko mężczyźni się nie ruszyli. Oni też bali się Arzu. Zafira uniosła
podbródek.
– Po
co? – warknęła ponad świstem wiatru.
– Król
pragnie się z tobą zobaczyć – powiedział ten niższy. Król, wielkie nieba. Ktoś, kto obciął
więcej palców niż wyrwał sobie włosów z głowy. Wieść głosiła, że niegdyś był
dobrym człowiekiem, ale Zafirze ciężko było w to uwierzyć. Urodził się
Sarasynem, a każdy wiedział, że serca Sarasynów od urodzenia pozbawione były
wszelkiego dobra.
W
jej piersi ponownie zapłonęła panika, lecz opanowała się i jeszcze bardziej
obniżyła głos.
– Gdyby
mój król rzeczywiście chciał się ze mną zobaczyć, wysłałby list, a nie swoje
kundle. Nie jestem przestępcą.
Niższy
z mężczyzn otworzył usta, oburzony porównaniem do psa, ale drugi uniósł
nieznacznie ostrze i zbliżył się do Zafiry.
– To
nie jest prośba. – Nagle znieruchomiał, jakby sobie uświadomił, że
jego strach nie pozwalał mu podejść bliżej lasu. Lecz w końcu
rzucił: – Jalla. Chodź tu.
Zafira
wykrzywiła wargi. Niestety oprócz barbarzyństwa Sarasyni byli szczególnie znani
ze swojej dumy.
Szepnęła
uspokajające słowa do Sukkara. Nie wiedziała, czy to z powodu mężczyzn, czy ich
ogromnych, złowrogich koni, ale jej lojalny ogier zrobił krok w tył. Jeszcze
nigdy nie podszedł tak blisko Arzu, a Zafira zamierzała torturować go znacznie
bardziej. Uśmiechnęła się do Sarasynów, wykrzywiając popękane, blade wargi.
– W
takim razie sami mnie złapcie.
– Nie
masz dokąd uciec.
– Zapominasz
o czymś, Sarasynie. Arz to mój drugi dom.
Pogładziła
dłonią grzywę Sukkara, wzięła głęboki oddech i poprowadziła wierzchowca prosto
w ciemność, a ta zawładnęła nią w całości. Dziewczyna z całych sił starała się
nie zwracać uwagi na radosne szepty, jakimi ją przywitała. Próbowała stłumić
poczucie euforii, która wypełniła jej serce, oraz głodu, który szalał w jej
żyłach.
Od
czarnych pni drzew biła upiorna i niewzruszona aura, a ich ostre liście lśniły
w mroku. Spod kopyt Sukkara dobiegał ją chrzęst pnączy, a jej wzrok niemal
całkowicie pochłonęły cienie.
Nie
licząc przyśpieszonego oddechu, Sukkar zachowywał względny spokój, a Zafira
nadstawiła uszu, z galopującym sercem próbując wyłapać wszelkie odgłosy, które
świadczyłyby o tym, że jest ścigana. Mimo przepełniającego ich strachu Sarasyni
powinni ruszyć za nią w pościg – duma to niebezpieczna cecha.
Cisza
– dokładnie taka, jak wtedy, gdy mężczyzna wyciągnął bułat. Bezruch
poprzedzający pierwszy podmuch wiatru.
Nie
ścigali jej.
Po
raz pierwszy w życiu doceniła upiornego, nieobliczalnego ducha Arzu, który
odstraszył obu mężczyzn. Mogły ich dzielić dziesiątki mil i ani ona, ani dwaj
Sarasyni nie zdawaliby sobie z tego sprawy. Właśnie taki był Arz. Właśnie
dlatego ci, którzy się w nim zaszywali, nigdy nie wracali – nie byli w stanie znaleźć drogi powrotnej.
Zafira
widziała zaledwie zarys białej sierści Sukkara, lecz po latach obcowania z tą
ciemnością słuch dziewczyny był ostrzejszy niż jakikolwiek sztylet. W Arzie to
uszy były jej oczami.
Ze
wschodu dobiegł ją delikatny szelest, na co ona i Sukkar raptem znieruchomieli.
Rozbrzmiały odgłosy kroków, a temperatura powietrza gwałtownie spadła.
– Pora
wracać – mruknęła pod nosem Zafira, a Sukkar zadrżał i podążył za
ruchem jej dłoni. Za szeptem w jej sercu, który umilkł dopiero w momencie,
kiedy ruszyła się z miejsca.
Ciemność
sięgała ku błękitnemu niebu oraz malującemu się w oddali ciepłemu słońcu. W
jednej chwili wypełniła ją pustka, a w nozdrza zakłuło mroźne powietrze,
nasycone zapachem metalu i żywicy.
Wyglądało
na to, że Sarasyni nie mieli tyle szczęścia. Ile czasu minęło, odkąd cała ich
trójka zaszyła się w lesie? Nie mogło upłynąć więcej niż dwadzieścia minut, ale
położenie słońca na niebie świadczyło o tym, że minęła przynajmniej godzina.
Zafira
nie chciała wiedzieć, czy król rzeczywiście chciał się z nią zobaczyć. Albo dlaczego. W odpowiedzi na drugie pytanie
Sukkar wydał z siebie głośne parsknięcie, jakby czytał w jej myślach i mówił: Jedno zmartwienie naraz.
Tam,
gdzie wcześniej stały konie, śnieg był teraz gładki i…
Łowczyni
gwałtownie pociągnęła za lejce.
Na
białym tle rysowała się sylwetka kobiety. Jej ramiona przykrywał ciężki płaszcz
w szarym kolorze… nie, w kolorze mieniącego się srebra, a pod nim widniała czerwona chaledżi[8]. Kaptur ledwie zakrywał proste,
śnieżnobiałe włosy nieznajomej, a usta miały odcień intensywnej, krwistej
czerwieni.
Zafira
mogłaby przysiąc, że jeszcze parę sekund temu jej tam nie było. Serce dziewczyny
zaczęło bić jak szalone.
Arz deprawuje nieskupione umysły.
– Kto
by się spodziewał, że zabijanie przychodzi ci z taką łatwością – odezwała
się kobieta głosem jak jedwab. Czy Arz potrafił tworzyć też takie iluzje?
– Nie
jestem mordercą. Jedynie przed nimi uciekałam – odparła Zafira, szybko
zdając sobie sprawę, że nie powinna odpowiadać wytworowi swojej wyobraźni. Nie
zabiła tych ludzi… prawda?
– Mądrze. – Po
chwili na ustach kobiety zawitał uśmiech. – Naprawdę wyglądasz na
kogoś z głową na karku.
Podmuch
wiatru zakołysał połami jej płaszcza. Ciemnymi oczami prześledziła linię drzew
Arzu, a od spojrzenia nieznajomej biła dziwna mieszanina zachwytu i… wielkie nieba. Uwielbienia.
– Przypomina
Sharr, nieprawdaż? – Nagle pokręciła głową, sprawiając wrażenie,
jakby każdy jej ruch był dokładnie przemyślany. Zafira poczuła kłębiący się pod
skórą strach na wspomnienie o Sharr. Kobieta zawahała się na moment i
znieruchomiała. Wyglądała, jak gdyby tkwiła gdzieś pomiędzy prawdą a
ułudą. – Och, jak mogłam poruszyć tak drażniącą kwestię? Jeszcze nie
byłaś na wyspie.
Jesteś prawdziwa?,
chciała zapytać Zafira, lecz zamiast tego rzuciła:
– Kim
jesteś?
Kobieta
obdarzyła ją wszechwiedzącym spojrzeniem i złączyła nagie dłonie. Nie było jej
zimno? Zafira mocniej ścisnęła lejce Sukkara.
– Powiedz,
dlaczego polujesz?
– Poluję
dla moich ludzi. Po to, by ich wyżywić – odparła Zafira. Bolały ją
plecy, a z truchła jelenia zaczął unosić się nieprzyjemny zapach. Chciała już
ruszyć w dalszą drogę.
Kobieta
mlasnęła, a Sukkar zadrżał.
– Nikt
nie jest aż tak nieskalany.
I
właśnie w tamtej chwili Zafira musiała mrugnąć, ponieważ naraz kobieta stała o
krok bliżej. Próbowała nie zamykać oczu, ale po kolejnym mrugnięciu nieznajoma
znajdowała się tam, gdzie wcześniej, i przekrzywiała głowę.
– Czy
słyszysz lwi ryk? Czy czekasz na jego wezwanie?
Co to za dziwoląg?
– Tawerna
jest na rynku, w razie gdyby brakowało ci araku. – Jednakże naturalną
dla Zafiry otwartość przyćmił ucisk w gardle.
Kobieta
wybuchnęła śmiechem, który wydawał się zagęścić powietrze i przyćmić myśli
Zafiry. Na moment jej wzrok stracił ostrość, a po chwili na śnieg padł cień.
Czerń zmieszała się z bielą, a ciemne pnącza wspinały się po kostkach dziewczyny.
Sukkar drgnął.
– Droga
Łowczyni, ktoś taki jak ja nie potrzebuje trunku.
Łowczyni.
Zafira wypuściła wodze z dłoni. Wie.
– Skąd… – Lecz
słowa natychmiast zamarły na języku Zafiry. Usta kobiety wykrzywiły się w
uśmiechu, a na ten widok dziewczyna poczuła, jak ściska jej się serce. Był to
ten rodzaj uśmiechu, który świadczył o tym, że dana osoba znała wszystkie jej
tajemnice. Uśmiechu, który zwiastował kłopoty.
– Zawsze
odnajdziesz właściwą drogę, Zafiro bint[9]
Iskandar – powiedziała kobieta. W jej głosie niemal pobrzmiewał
smutek, chociaż błysk w oczach wcale tego nie odzwierciedlał. – Choć
takie przeklęte dziewczę jak ty nie powinno było wychodzić z ciemności.
Jej
srebrny płaszcz zamigotał, gdy nagle się obróciła, a Łowczyni prawdopodobnie
zamrugała po raz kolejny, bo kobieta zniknęła bez śladu.
Wyparowała.
Zafira poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła. To imię. Ten uśmiech.
Rozejrzała się, ale wokół nie było śladu po czarnym cieniu i srebrnym płaszczu.
Śnieg był nieskazitelnie czysty, a ucisk w głowie stracił na sile.
Naraz
Sukkar pognał przed siebie, zanim zdążyła chwycić za lejce.
Krzyknęła
i na moment straciła równowagę, lecz ją odzyskała, nim prawie runęła na śnieg.
Ogier kontynuował wariacki galop, dopóki nie wbiegli na zbocze, gdzie wreszcie
się zatrzymał.
Zafira
szarpnęła za lejce i zaklęła, aż w końcu koń spuścił łeb z dostojnym
parsknięciem. Oddychaj. Obserwuj
otoczenie. Obejrzała się przez ramię, by ponownie spojrzeć na czarny las, ale
nigdzie nie zauważyła kobiety. Jakby całe spotkanie było wytworem jej
wyobraźni.
I
może tak było. Zafira znała Arz
lepiej niż ktokolwiek inny, więc wiedziała, że tak naprawdę nikt nie był w
stanie w pełni poznać jego sekretów. Wiara w jego sztuczki gwarantowała okrutną
śmierć.
Czy słyszysz lwi ryk?
Zafira
nie usłyszała ryku, ale coś innego. To coś ją kusiło, czyhając pośród cieni. Z
każdą wizytą dziewczyny ten głos stawał się coraz silniejszy. Jakby las posiadł
kawałek jej serca i próbował zdobyć resztę.
Zaczerpnęła
tchu i oderwała wzrok od Arzu. Była wyczerpana i miała halucynacje, nic więcej.
Zresztą
to wszystko i tak musiało poczekać. Na razie musiała włożyć chaledżi i zdążyć
na ślub.
[1] Marhaba – (z tur.) witaj (przyp. red.).
[2]
Sukkar – (z arab.) cukier (przyp. red.).
[3] Ifryt – w wierzeniach
muzułmańskich demon, zły duch (przyp. red.).
[4] Baba – (z arab.) ojciec, tata (przyp. red.).
[5]
Akch – (z arab. akhh) brat. W krajach arabskich określenie często używane w
stosunku do osób, z którymi pozostajemy w bliskiej relacji (przyp. red.).
[6] Jalla – (z arab. yalla)
szybciej, w drogę, chodźmy (przyp. red.).
[7] Qif –
(z arab.) stój, zatrzymaj się (przyp. red.).
[8] Chaledżi – (z arab. khaleeji) rodzaj uroczystej sukni
(przyp. red.).
[9] Bint – (z arab.) dziewczyna, córka (przyp. red.).
Brzmi to bardzo ciekawie! :)
OdpowiedzUsuń