[PATRONAT] Trzeci rozdział Rachel Van Dyken „LEX. ZASTĘPCA TRENERA PODRYWU"
LEX
Nie odczytywałem żadnej wiadomości.
Wpatrywałem się tylko w zablokowany ekran i zmyślony SMS.
Udawałem, że komuś odpisuję, aby przegonić Gabs.
Plan mający na celu wprawienie dziewczyny w zakłopotanie, by
się wycofała i zwiała z krzykiem, obrócił się przeciw mnie i poszedł z
przepełnionym pożądaniem dymem.
Spodziewałem się, że kiedy pocałuję Gabs, zmyje się,
spanikuje, zacznie krzyczeć. Kurde, nawet przeszło mi przez myśl, że może będą
musieli przyjść mi na ratunek policjanci. Myliłem się – odwzajemniła pocałunek.
Niech to szlag.
Czy znów będą musiały minąć cztery lata, żebym zapomniał o
dotyku jej ust?
Kiedy trzasnęły drzwi, westchnąłem z ulgą. Pocałunek
wytrącił mnie z równowagi, sprawił, że moje czarne serce opłakiwało utratę zmysłowych
ust dziewczyny. Nie liczyłem jednak na więcej. Wierzcie mi, nie miałem za grosz
nadziei, że to Gabs okaże się tą, którą zainteresuję się na tyle długo, by
wypowiedzieć słowo „związek”, gdy przechadzalibyśmy się po parku, niosąc
cholerny koszyk piknikowy.
Po prostu nie byłem przyzwyczajony do dziewczyn, które tak
całowały.
Z taką namiętnością.
Nigdy nie inicjowałem pocałunku. Zawsze to mnie całowano,
więc doświadczyłem wielu, żaden jednak nie wywołał u mnie takiego oślepiającego
pożądania, ograniczającego logiczne myślenie w moim nad wyraz skomplikowanym
mózgu.
Nie zrozumcie mnie źle. Ciągle myślałem o seksie, chociaż mój
umysł zaprzątały również wzory, kody, pomysły oraz lista rzeczy do prania.
Kurna, nie wstyd mi przyznać, że dziewczyna, z którą ostatnio
spałem, prawie pomogła mi rozwiązać problem głodu na świecie. W pewnym momencie
tak bardzo mi się nudziło, że chyba zasnąłem.
Nawet wtedy nie wykopała mnie z wyrka.
Ponieważ była równie egoistyczna jak ja. W grupie kobiet zawsze
można było znaleźć kilka, które wykorzystywały mnie w takim samym stopniu lub
nawet znaczniejszym, niż ja je.
Seks był dla mnie czymś w rodzaju wzoru, który znakomicie potrafiłem
zastosować. Orgazm zaś uważałem za równanie, które opanowałem do perfekcji, a
kiedy przystojniak wie, gdzie polizać, kiedy przerwać, jak ssać… Cóż, wieść
szybko się niesie.
Aż człowiek się zastanawia, co inni faceci robią w łóżku,
skoro na świecie jest tak wiele niezaspokojonych kobiet.
– Hej. – Wszedł Ian i trzasnął drzwiami. – Była Gabi?
O, jak najbardziej.
Przechyliłem głowę, bacznie obserwując stolik. Tak, zapewne utrzymałby ciężar
dwóch osób. Gabi zadźgałaby mnie ołówkiem, gdyby znała moje myśli.
Ale mnie ugryzła.
To było seksowne.
Mimo że warga szczypała, jakby przypalał ją ogień piekielny.
– Tak, była, całowaliśmy się. – Sięgnąłem po butelkę
wody i przyłożyłem ją do ust, gdy dostrzegłem, że Ian przetworzył moje słowa.
– Że co? – Przytrzymał się krawędzi blatu. –
Całowaliście się?
– W ramach treningu. – Drobne kłamstwo, białe kłamstwo,
wszystko jedno. Wyciągnąłem rękę po teczkę leżącą na stoliku i podsunąłem
przyjacielowi kartkę z wierzchu, na której wypisałem nazwiska osób od niedawna
zainteresowanych usługami Skrzydłowych. – Nie mam czasu, by zajmować się tymi
bzdurami i wiem, że ze względu na Blake nie chcesz pracować za wiele z
klientkami. – Przerwałem na chwilę. Zdjąłem okulary. – Ian, biznes za szybko
się rozrasta, a program sam się nie napisze. – Szczerze powiedziawszy, strasznym
utrapieniem było ustatkowanie się Iana. Wcześniej żonglował w jednym tygodniu
trzema klientkami, które potrzebowały swojego „żyli długo i szczęśliwie”. Było
to absurdalne, biorąc pod uwagę, jak wysoką osiągał skuteczność. Podczas gdy ja
tylko odwalałem swoje i przechodziłem do kolejnego zadania, on niemal zawsze musiał
oświecić dziewczyny, że ich relacja miała charakter ściśle profesjonalny. W
niektórych przypadkach kończyło się to płaczem.
Żadna z moich klientek nie pałała do mnie tego rodzaju
uczuciami.
Zapewne dlatego, że nie byłem tak empatyczny jak Ian. Kiedy drukowałem
informacje o dziewczynie i zaczynałem z nią pracować, wiedziała, że chodzi
tylko o interesy. Wykonywałem zadanie, po czym się żegnałem.
Przyjaciel zerknął na kartkę i gwizdnął.
– Widzę, że źle oszacowaliśmy liczbę facetów
zainteresowanych związkiem – przyznał. – Chętnych jest o wiele więcej…
– W pierwszej chwili nieźle się zdziwiłem – wtrąciłem.
– Kto chciałby zaangażować się w związek z jedną osobą? W naszym wieku?
Ian spiorunował mnie wzrokiem.
– Ty się nie liczysz, bo bzyknąłeś się z połową
kampusu, zanim jeszcze zacząłeś drugi rok studiów. Większość chłopaków z listy nigdy
nawet nie miała dziewczyny na poważnie, że już nie wspomnę o więcej niż dwóch
partnerkach w łóżku – powiedziałem.
Im więcej o tym myślałem, tym bardziej się irytowałem.
Zakładaliśmy spółkę z myślą, że osiągniemy umiarkowany sukces. Nawet nie
wyobrażaliśmy sobie, że rozpoczynamy pierwszorzędną usługę randkową w Seattle. Chociaż
pomoc skrzydłowych oferowaliśmy jedynie znajomym z UW, to nasza aplikacja
przypominała nieco Tindera, z tym że była bezpieczniejsza i bardziej zajefajna.
Miała też system ocen oraz ostrzeżeń. Była dostępna dla każdego, kto chciał za
nią zapłacić. Zasadniczo grzebaliśmy w przeszłości każdego użytkownika i
wymagaliśmy, by podawał prawdziwe nazwisko, datę urodzenia oraz, tak, numer
ubezpieczenia społecznego. Nie ma za co, świecie! Nasza apka stanowiła
przeciwieństwo prywatności. Nie tylko wysyłała powiadomienie, gdy znajdowałeś
się w tym samym miejscu, w którym przebywały osoby z twojej listy ulubionych,
ale też od razu wyświetlała dane dotyczące tych osób, takie jak: praca, wiek,
zainteresowania i informacja o tym, jak dany użytkownik spędził miniony weekend.
Wydawało się, że w świecie pełnym ludzi pragnących prywatności trafiała ona na
koniec listy, gdy chodziło o randkowanie.
Kobiety kochały naszą aplikację, bo umożliwiała im poznanie
osoby ze zdjęcia. Niedługo później dowiedzieliśmy się, że większość facetów korzystających
z niej chciała się ustatkować i podobało im się, iż szybko mogli sprawdzić, czy
interesująca ich dziewczyna wybierała się nazajutrz na mszę.
– Dzięki – Ian przewrócił oczami – za jakże wspaniały
komplement. – Odsunął krzesło, po czym usiadł. – Naprawdę uważasz, że Gabs
poradzi sobie z facetami? Nie miała wielu chłopaków.
– Właśnie – odetchnąłem z ulgą – dostrzegłeś mój punkt
widzenia. Zadzwonię powiedzieć jej, że nie jest nam potrzebna.
– Hola, hola, hola. – Kumpel wstał. – Potrzebuje tej
pracy. Tylko dzięki niej zarobi na czesne. Porządnie się przyłóż, by
przygotować ją do tej roboty. – Rzucił nasz podręcznik na stolik i wskazał go
palcem.
Co, do cholery?!
– Mam tylko tydzień – wymamrotałem przez zęby. – Dziś
się całowaliśmy. Wiesz, ile czasu potrzeba, by zrobić z kogoś guru od związków?
Weź też pod uwagę, że mnie nienawidzi i, no, ten… któreś z nas umrze w tym
tygodniu. Stawiam, że doleje mi trucizny do kawy. – Raczej nie przekonałem
przyjaciela, że zatrudnienie Gabs było złym pomysłem. – Możliwe, że umrę. – Za
daleko się posunąłem?
– Nie dramatyzuj. – Ian mnie zbył. – Poza tym nienawiść
jest obustronna. Przynajmniej się w tobie żałośnie nie zadurzyła… prawda? – Skupił
na mnie wzrok.
– Prawda – powtórzyłem, znów odczuwając wyrzuty
sumienia z powodu zajścia, które miało miejsce na pierwszym roku studiów.
Wstałem i się przeciągnąłem. Czas na zmianę tematu. Nie chciałem, by patrzył mi
na ręce, zwłaszcza że nic nie zrobiłem. – Przyjdzie Blake?
– Po treningu. Będziemy oglądać Grę o Tron. Piszesz się?
– Nie. – Pocałunek wprawił mnie w dziwny nastrój, co
oznaczało, że musiałem spędzić trochę czasu z komputerem. Pozostało mi tylko
doprowadzić Gabi do takiego szału, że sama postanowi zrezygnować z pracy, aby
uchronić się przed atakiem histerii. – Idę popracować.
Zszokowany wyraz twarzy przyjaciela nie pomógł.
– Przez pracę rozumiesz zastąpienie okularów peleryną i
wyście na miasto, żeby powiedzieć jakiejś biedaczce, że ocalisz świat, tylko
jeśli się z tobą prześpi?
– Miało to miejsce tylko raz. – Przewróciłem oczami. –
W Halloween.
– Wciąż się liczy. Uwierzyła ci.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
– Wiadomo, że mi uwierzyła. Kostium był odpowiedni.
– To ty miałeś na sobie lycrę. Dobra robota. – Pokręcił
głową, odchodząc. – Spróbuj powstrzymać paluchy przed włamaniem się do
rządowych baz danych. Nie uśmiecha mi się kolejna wizyta FBI.
– To zdarzyło się tylko raz! – krzyknąłem za nim.
– Dziwne. Brzmi jak twoje MO[1]!
– odparł równie głośno, pokazując mi środkowy palec, po czym zniknął w salonie.
Nie poświęcając mu uwagi, wbiegłem na górę po dwa schody naraz
i otworzyłem drzwi do pokoju, który Ian żartobliwie nazywał moją Fortecą
Samotności.
Jedynym światłem w ciemnym pomieszczeniu była poświata
bijąca z trzech ekranów. Strzeliłem kostkami, trochę się rozciągnąłem. Usiadłem
w skórzanym fotelu, a w myślach przewijały mi się wizje, w których przejmowałem
kontrolę nad światem.
Nieprawda.
Dobra, przynajmniej nie zawsze, ale moc, jaką hakerzy
dzierżyli w palcach, uzależniała.
Trzymałem się z dala od nielegalnych rzeczy. Przegiąłem
tylko raz – gdy przypadkiem natknąłem się na coś, co wkurzyło pewną agencję
rządową na tyle, że wystosowała ostrzeżenie, a następnie zaproponowała mi
pracę.
Odmówiłem.
Byłem wtedy na pierwszym roku studiów, więc nie chciałem
pracować dla garniaków.
– Cóż dziś uczynimy? – zapytałem, brzdękając palcami o
blat biurka. Z jakiegoś powodu z moich myśli nie znikał obraz Gabs. Najpierw
widziałem ją, gdy przygryzała wargę. Następnie słyszałem jęk, który wydała, gdy
ją obejmowałem, kiedy całowaliśmy się w kuchni. Przez to wszystko mój mózg
stworzył nadzwyczaj obrazową wizję, w której zdejmowała T-shirt i przyzywała
mnie, zaginając palec. Niech to szlag.
Nie tego potrzebowałem.
Spojrzałem na zegarek – była dopiero dziesiąta. I tym oto
sposobem znów skupiłem się na podręczniku. Ian chciał, bym udzielił Gabi praktycznych
lekcji? Aby udowodnić, że dziewczyna nadaje się do tej pracy? Będę musiał
odrobinę zmienić plan treningu. Dlaczego miałbym ułatwić jej zadanie, dając
przewodnik, którego nauczyliśmy się z Ianem na pamięć na pierwszym roku?
Uśmiechnąłem się, mimo że miałem drobne wyrzuty sumienia z powodu kantowania
Gabs, zanim jeszcze zaczęła pracę.
Wisi mi to. To jej
wina.
Gdyby odrobiła zadania, mógłbym nauczyć ją dziś wszystkiego.
Ale czmychnęła jak myszka, a ja miałem się stresować szukaniem wolnej chwili,
by szkolić ją przez resztę tygodnia. Podczas każdej spędzonej z nią sekundy
dziewczyna osuszała mnie z supermocy, a przynajmniej takie odnosiłem wrażenie.
Istniała ilość dobra, które mógł znieść złoczyńca, nim zapragnąłby ostro
zaatakować kogoś Freeze Gunem. W małych dawkach.
Mogłem znieść ją tylko w małych dawkach.
– Hmm… – Szybko otworzyłem uczelniany ethernet i stukając
w klawiaturę, wpisałem login Gabi, następnie złamałem jej hasło. Szukałem planu
zajęć.
Odnalazłem go już po chwili. Marszcząc brwi, zapoznałem się
z liczbą zajęć, na które się zapisała – wzięła na siebie niemal tak dużo pracy
jak ja. Teoretycznie nie powinna kończyć studiów razem z nami, ale prócz
standardowych zajęć, uczęszczała też na letnie kursy oraz zrobiła praktykę
wymaganą na kierunku przygotowującym do studiów medycznych, dlatego, jeśli
zaliczy wszystkie przedmioty, zdobędzie dyplom już za kilka miesięcy.
Z ciekawości zhakowałem jej konto studenckie, a następnie
otworzyłem zakładkę z ocenami z tego semestru.
Z biologii miała cztery minus. Cholera, balansowała na krawędzi
zaliczenia. Taka ocena to niemal dwója. Z przedmiotu kierunkowego.
Następna była chemia organiczna.
Trzy plus.
Naprawdę będzie musiała ostro zakuwać, jeśli miała nadzieję
poprawić stopnie.
Chemię organiczną ogarniałem nawet we śnie. Rozważałem
pewien pomysł… Gdybym pomógł Gabi, pomógłbym zarazem sobie, bo dziewczyna miałaby
czas na szkolenie.
Ułatwiało to mój szatański plan: miałem pomóc jej poprawić
oceny, zdobyć zaufanie, po czym sprawić, by zrezygnowała z pracy. Były bowiem
tylko dwie możliwości: zrezygnuje albo zabije mnie we śnie.
Wolałbym to pierwsze. Łatwo mi było jej unikać, ponieważ nie
musieliśmy się codziennie widywać. Nie pragnąłem być stroną pokrzywdzoną w
nieszczęśliwym wypadku, który polegałby na tym, że Ian odciąłby mi jedno jajo
za patrzenie na Gabs w sposób, który w ogóle mu się nie podobał.
Już tak na nią patrzyłem.
Ponieważ to Gabi.
Niech mnie piekło pochłonie.
Wbiłem wzrok w migający kursor.
Teoretycznie kierowałem się czystym egoizmem.
Poradzę sobie z tym.
Porwałem kluczyki oraz telefon, kazałem głupiemu ciału
przestać radośnie mruczeć, bo nie czekała nas zabawa.
Planowałem raczej pracę charytatywną na rzecz osoby, której
los nie obdarował hojnie inteligencją.
[1] Modus
operandi (łac.
sposób działania) – charakterystyczny sposób zachowania się np. sprawcy
czynu zabronionego, który kształtują indywidualne cechy sprawcy (przyp. tłum.).
Komentarze
Prześlij komentarz