[Patronat] Rozdział czwarty "Tylko żywi mogą umrzeć" D.B. Foryś
Musiałam
doprowadzić się do porządku. W stanie, w jakim aktualnie się znajdowałam, nie
rozpoznałabym demona, nawet gdybym na niego nadepnęła. Miałam zadanie do
wykonania i było ono w tym momencie moim priorytetem, ale żeby wykonać je jak
należy, potrzebowałam czegoś więcej, niż garść mistycznego proszku czy sztylet
z piekielnej stali. Te dwie rzeczy nadawały się idealnie, jeśli w grę wchodziło
polowanie, jednak gdy zachodziła potrzeba zbierania informacji, cóż… Musiałam
uzbroić się w coś bardziej… wyszukanego.
Było
wczesne popołudnie, kiedy zaparkowałam przed sklepo-lombardo-księgarnią mojego
znajomego. Sprzedawano tu nie tylko różnego rodzaju woluminy czy sprzęty
elektroniczne, lecz także broń oraz kuglarskie przedmioty „spod lady”.
Pchnęłam
drzwi z rozmachem i tym samym zaanonsowałam swoją obecność irytującym odgłosem
niewielkiego dzwoneczka, który przytwierdzony był do framugi. Ruszyłam do
przodu, a jak tylko zbliżyłam się do kontuaru, z zaplecza wyskoczył leciwy
mężczyzna.
–
Bry – wymamrotał.
–
Dzień dobry, zastałam Leonarda? – zagadnęłam, ukradkiem omiatając wzrokiem
pomieszczenie.
–
Wyjechał.
Cóż,
tego się nie spodziewałam.
–
Dokąd? – zapytałam zdziwiona.
–
W interesach.
–
Daleko? – dociekałam, zaglądając przez jego ramię. Chciałam się upewnić, że
mnie nie okłamywał. Leo często udawał, że go nie było, podczas gdy tak naprawdę
siedział z tyłu lokalu i grzebał przy jakichś nowych mieszankach. Czasem
przepadał na wiele godzin, innym razem na całe dnie. Ciężko złapać z nim wtedy
kontakt, bo zakopany pod stertą książek, ziół oraz różnorodnych wywarów,
zapominał wręcz o jedzeniu, piciu, czy nawet śnie, nie wspominając już o
umówionych spotkaniach.
–
Można tak powiedzieć – rzucił krótko.
–
A kiedy wróci?
–
Jak skończy – udzielił mi kolejnej wymijającej odpowiedzi.
–
To znaczy?
–
Słuchaj, potrzebujesz czegoś, czy tak sobie wpadłaś na pogawędkę? – bąknął, a
ton jego wypowiedzi ewidentnie świadczył o tym, że istniało tysiąc miejsc, w
których wolałby teraz być.
–
Tak. Potrzebuję… – ściszyłam głos – …zabezpieczenia.
–
Cóż, kondomy się skończyły, skarbie. Spróbuj nie rozkładać nóg.
Zacisnęłam
palce w pięści. Warknęłam cicho, aby tęczówki moich oczu na parę sekund
zaiskrzyły szafranowym blaskiem. Ta barwa była daleka od bursztynowego spojrzenia
demonów, ale wystarczyła, żeby zrobić na nim wrażenie. Mężczyzna się wzdrygnął
i wbił we mnie zlękniony wzrok.
–
Myślałam raczej o czymś bardziej… przydatnym – wysyczałam.
–
Jasna sprawa! Mamy Desert Eagle o kalibrze magnum czterdzieści cztery, trzydziestkę
ósemkę Colta Pythona w wersji special, dziewięciomilimetrową Berettę z
dwurzędowym magazynkiem o pojemności piętnastu naboi… – powiedział i przerwał
na chwilę, żeby zaczerpnąć powietrza – … a jeśli interesuje cię jakiś Remington
czy Uzi, to też można zaaranżować.
–
Nie jestem generałem żadnej małej armii! – Zaśmiałam się sarkastycznie. –
Potrzebuję czegoś, co pomoże mi utrzymać demona w ryzach, kiedy będę z nim
polemizować. Coś mocniejszego niż mirra i bukszpan, których zazwyczaj używam.
Rozumiesz, co mam na myśli? – Oparłam łokieć o ladę. – Leo zawsze trzyma na
zapleczu jakieś wynalazki, jednak z twojej miny wnioskuję, że nie masz bladego
pojęcia, o czym mówię…
–
Nie, nie! Wiem dokładnie, czego ci trzeba! – Zniknął za obdrapanymi drzwiami.
Dosłyszałam, jak tłukł się tam w pośpiechu, przeglądając zapewne co bardziej
użyteczne produkty, aż wreszcie wrócił po kilku minutach, niosąc w rękach
przeróżne słoiki i pudełeczka. – Oliwa z izraelskiego dzikiego krzewu. Należy
zrobić z niej okrąg, by następnie go podpalić, gdy nieszczęśnik znajdzie się w
środku. – Położył pierwszy z przedmiotów na blacie. – Proch turkawek; gołębie
domowe też zdają egzamin, ale są znacznie słabsze. Wystarczy obsypać nim
demona. Gwarantuję, że nie drgnie przez minimum kwadrans, natomiast jeśli uda
ci się rozsypać go dookoła niego, będzie tak tkwił, dopóki nie przerwiesz
okręgu – wyjaśnił, obracając w dłoni płócienny woreczek. – Ostatnie i najskuteczniejsze,
a mianowicie popiół ze Świętego Drzewa Palo Santo, zwane także Boskim
Kadzidłem. – Wyciągnął kolejną sakiewkę. – Raptem szczypta tego cuda
sparaliżuje ofiarę na amen. Nie ruszy się aż do odprawienia egzorcyzmu, i jest
to jedyny sposób na zniwelowanie jego działania. Demon nie zdoła sam odnaleźć
drogi do domu, choćby bardzo tego chciał, zatem nigdzie ci nie czmychnie, zanim
ty tak nie zdecydujesz. To potężna broń. Trzeba używać jej z rozwagą, ponieważ
nie istnieje nic, co mogłoby zdjąć urok. Nie posługuj się nią, jeżeli nie masz
zamiaru odsyłać demonicznej duszy do Podziemi. – Zamilkł na moment, mierząc
mnie badawczym wzrokiem. – To wszystko jest bezużyteczne w starciu z ludźmi,
ale nigdy nie testowałem ich na kimś twojego pokroju. Radzę zachować ostrożność,
jeśli nie chcesz przypadkiem sama obezwładnić się przed przeciwnikiem.
–
Możesz uznać mnie za ostrzeżoną – wycedziłam przez zęby.
Dobrze
wiedziałam, że żadna z tych rzeczy nie mogła zrobić mi krzywdy, lecz nie czułam
potrzeby, aby dzielić się z nim tymi informacjami. Demon stanowił nieodłączną
część mnie. Nie byłam przez niego nawiedzana, dlatego nie bardzo istniała
możliwość, żeby go zniszczyć. Nie można wykonać na nim egzorcyzmu ani wysłać do
Podziemi. On po prostu tam był, a ja, nawet jeśli ogromnie tego pragnęłam, nie
potrafiłam nic na to poradzić.
–
Zapakuj wszystkiego po trochu – dodałam po chwili. – Wezmę jeszcze zestaw tych
shurikenów[1]… tak na
wszelki wypadek.
Zapłaciłam
należną kwotę i zabrałam swoje zakupy. Wyszłam na zewnątrz, z zadowoleniem
podziwiając nową zdobycz. Kiedy je zobaczyłam, nie mogłam się powstrzymać. Od
zawsze chciałam takie mieć, choć Gabe twierdził, że komicznie bym z nimi
wyglądała. Szczególnie ninja charakteryzował niesamowity gust. Nie sposób temu
zaprzeczyć. Uwielbiałam japońską broń.
***
Minęły aż dwa
dni, zanim udało mi się trafić na ślad demona. Kobieta, którą opętał, została
tego ranka uznana za zaginioną, co oznaczało, że upłynęło przynajmniej
czterdzieści osiem godzin, odkąd zamieszkiwał jej ciało.
Wybrał
sobie idealnego gospodarza. Była to bowiem niesamowicie piękna i elegancka
dziewczyna, zatem jego szanse na powodzenie z automatu wzrastały parokrotnie.
Ładne opakowanie zawsze przyciągało uwagę. Wiadomo to nie od wczoraj.
Siedziałam
w knajpie i przyglądałam się dyskretnie, podczas gdy ona próbowała nakłonić
jakiegoś pechowca do zawarcia umowy. Mój stolik stał dość daleko od nich, ale z
tego, co udało mi się podsłuchać, facet marzył chyba o zostaniu
najwybitniejszym rozgrywającym w historii futbolu.
Powodzenia z tym,
siostro, prychnęłam pod nosem. Zważywszy na to,
iż w mojej opinii mężczyzna wyglądał na otyłego, wyłysiałego i mającego najlepsze
lata już ewidentnie za sobą, musiałaby liczyć na cud.
Do
podpisania cyrografu z diabłem nie nadawał się każdy. Gdyby to było takie
proste, Ziemia od dawna należałaby do Podziemi. Demony mogły sporo zaoferować.
Willa z basenem? Proszę bardzo! Odwzajemniona miłość? Żaden problem! Zdrowie?
Ależ oczywiście! Schody pojawiały się dopiero wtedy, kiedy żądali czegoś
bardziej wyrafinowanego. Spójrzmy prawdzie w oczy: nie istniała we
wszechświecie taka siła, która zdołałaby cofnąć czas, nauczyć człowieka latać,
oddychać bez sprzętu pod wodą czy umieścić go w dwóch miejscach jednocześnie. Z
gówna nawet one bicza nie ukręcą...
Kobieta
nie od razu dała za wygraną. Próbowała swoich sztuczek na wiele sposobów,
niestety gość okazał się nieugięty. Minął jeszcze dobry kwadrans, nim
zrozumiała, że jej towarzysz to przegrana sprawa. Zrobiła szybką rundkę po
pomieszczeniu, ale na szczęście dla mnie było już sporo po północy, a lokal
świecił pustką, więc nie mogła zaczepić nikogo więcej. Dopiłam drinka
praktycznie jednym łykiem i niespiesznie ruszyłam za nią. Nie chciałam, by zbyt
wcześnie odkryła, z kim ma do czynienia.
Okrążyła
parking, po czym skierowała się w stronę dzielnicy magazynowej, żywiłam
natomiast głęboką nadzieję, że obrała inny cel podróży. Miejsce to wprost
naszpikowano kamerami i, jeśli miałabym być szczera, określiłabym je mianem
najbezpieczniejszego rejonu w całej Pasadenie. Wynajęcie jednej z tych
blaszanych kwater kosztowało niemałe pieniądze, zatem nic dziwnego, iż
właściciel dbał o dobrą reputację.
Odetchnęłam
z ulgą, gdy maszerowała dalej, ponieważ wiedziałam, że nie znajdowało się tam
nic więcej, poza gromadą drzew oraz wejściem na szlak gór San Gabriel. Naprawdę
nie mogłam zrozumieć, co było nie tak z tymi demonami i ich ciągłym
eksploatowaniem przyrody. Ostatecznie nie zamierzałam narzekać. W końcu działało
to jak najbardziej na moją korzyść.
Rozejrzałam
się uważnie, żeby sprawdzić, czy oprócz nas nie było tu nikogo więcej. Nie
chciałabym znów trafić na jedną z tych witryn w internecie, na której każdy
reżyser-amator mógł umieszczać swoje filmy. Wtedy panowała noc i kamera nie
złapała dobrego ujęcia mojej twarzy, tak więc szybko o tym zapomniano, ale od
tamtego czasu minęło już wiele miesięcy. Technologia wciąż się rozwijała.
Następnym razem mogłam nie mieć tyle szczęścia. Życzę powodzenia w tłumaczeniu
tego komukolwiek…
Pusto.
Przyspieszyłam,
a kiedy byłam raptem kilka kroków za nią, nagle się odwróciła, wydając z siebie
głośny ryk. Podniosła nogę, lecz jak tylko spróbowała zaatakować, wąska
spódnica skutecznie jej w tym przeszkodziła. Popatrzyła na mnie zrezygnowanym
wzrokiem, za to ja uśmiechnęłam się z satysfakcją. Obsypałam ją swoim
najnowszym nabytkiem, tymczasem ona wykrzykiwała na całe gardło wszystkie znane
przekleństwa.
Obeszłam
ją dookoła, formując okrąg, i podpaliłam go, gdy znalazłam się ponownie naprzeciwko
jej rozwścieczonego spojrzenia.
–
Jestem Mrocznym Żniwiarzem – zakomunikowałam z triumfalną miną.
–
Wiem, kim jesteś, wywłoko! – zaryczała. – Mamy już przyszykowane dla ciebie
specjalne miejsce w Piekle! Jesteś taka jak my, a polujesz na nas, jakbyś była
kimś lepszym! Jesteś niczym więcej jak abominacją! Obrzydliwą zdrajczynią!
Wstrętną uzurpatorką!
–
W twoich ustach te słowa brzmią niemal jak komplement – oznajmiłam z
rozbawieniem.
–
Jesteś zimną suką bez serca! – wyrzucała z siebie kolejne obelgi.
–
Owszem, i wiesz co? Mam nawet wizytówkę. – Zachichotałam wesoło.
–
Ty… ty… ty…
–
Dobra, długo tu jeszcze ten łańcuszek idzie? – przerwałam jej. – Bo my tu
gadu-gadu, a świt tuż-tuż.
–
Czego ode mnie chcesz, lafiryndo?!
–
Przestań, na serio – powiedziałam, przykładając dłoń w okolicy serca – inaczej
za chwilę się zarumienię.
–
Łajza!
–
Okej, wiesz co? Po chwili namysłu stwierdziłam, że w sumie do niczego mi się
nie przydasz – oświadczyłam spokojnie i wyciągnęłam złoty sztylet z wewnętrznej
kieszeni kurtki. Tak jak podejrzewałam, na widok piekielnego ostrza otworzyła
wygadane usta na całą szerokość. Wiedziała, co to dla niej oznaczało. Rychły
koniec.
–
Ej! Ostrożnie z tym! – zawyła piskliwie. – Bo jeszcze się skaleczysz!
Jakież
te demony kochane. Wszystkie odczuwają strach, że mogłabym niechcący doznać
uszczerbku na zdrowiu. Iście urocze!
–
Nie przejmuj się mną. – Machnęłam ręką. – Martw się lepiej o siebie.
–
Szmata – wybąkała pod nosem, zaciskając zęby z irytacji.
–
Doprawdy zaczynasz mnie wkurwiać. – Obróciłam broń w palcach. – Albo będziesz
współpracować, albo nie doczekasz poranka – zagroziłam, na co ona jedynie
przewróciła oczami. – Wyjaśnij mi, po jaką cholerę zwinęliście stary krzyż z
miejscowego klasztoru?
–
Krzyż? – powtórzyła. – Nic nie wiem o żadnym krzyżu.
–
A już miałam nadzieję, że dojdziemy do porozumienia… – Pokręciłam głową z
dezaprobatą, robiąc stanowczy krok w jej stronę.
–
Nie! – krzyknęła. – Ja naprawdę nie miałam z tym nic wspólnego! Jestem tylko
marnym demonem pierwszej kategorii. Zbieram dusze, podpisuję pakty, czasem
wyślą mnie na jakieś rozpoznanie czy inwigilację celu. Nic więcej. Nie bądź
głupia!
Cholera…
Choć przedstawiciele Podziemi częściej kłamali, niż mówili prawdę, wiedziałam,
że tym razem mnie nie oszukiwała. Kiedy postanowiłam wykorzystać swoją naturę i
zamiast użalać się nad złym losem, spróbować spożytkować ją do walki z
demonami, już na samym początku zrozumiałam, iż nie wszystkie były takie same.
Różniły się przede wszystkim siłą oraz zdolnościami. Potrafiłam to rozpoznać po
intensywności wydzielanej przez nie nadnaturalnej energii, a Gabe mi wyjaśnił,
że istniało wiele rodzajów demonów, podzielonych na dwie zasadnicze klasy:
niską i wysoką. Wśród nich można wyróżnić tych powołanych na mocy paktów oraz
tych, którzy trafili do Podziemi przez swoje uczynki za życia. Demony niskiej
klasy, czyli takie jak ona, dzieliły się na trzy kategorie.
Pierwszą,
a mianowicie nowo stworzone jednostki, pieszczotliwie nazywane przeze mnie
„debiutantami”, ponieważ często zachowywały się jak rozkapryszone dzieci.
Niewiele wiedziały o prawach rządzących Podziemiami i były najgorszym źródłem
informacji, ale próbowały uchodzić za wszechwiedzących, chełpiąc się swoją
demoniczną naturą. Ci nie stanowili dla mnie praktycznie żadnego zagrożenia,
dlatego że zazwyczaj znacznie przewyższałam ich umiejętnościami.
Drugą,
gdzie trafiali wcześniej wspomniani szczęśliwcy, którzy zasłużyli sobie na
miejsce w Piekle już za życia na Ziemi, oraz bardziej doświadczeni, kroczący
pośród ciemności od dziesiątek lat, a także trzecią, czyli kilkusetletnie
demony. Ci ostatni byli dosyć potężni i niejednokrotnie sprawiali mi wiele
problemów. Wymagali silniejszego egzorcyzmu, dodatkowo przez swój staż zdążyli
opanować ludzką psychikę niemal do perfekcji, często uprzedzając moje ruchy,
jeszcze zanim zdążyłam je wykonać.
Wspólną
cechą ich wszystkich natomiast było to, że opuszczali Podziemia głównie nocami.
Czerpali energię z mroku, a za dnia stawali się słabi i zdezorientowani.
Oznaczali wtedy dla mnie łatwy cel, jednakże na takie okazje nie trafiałam zbyt
często. To nie tak, że światło słoneczne je przerażało czy raniło, no może jedynie
te początkujące byty były na to wrażliwe. Po prostu napotykali większe
trudności z okiełznaniem opętanych przez siebie ludzi. Mieli problem z
zagłuszeniem ich osobowości, przez co tracili przewagę, bo musieli bezustannie
z tym walczyć, zamiast skupiać się na… hmm… ważniejszych celach.
–
A co mi powiesz o swoim Mistrzu? – drążyłam dalej. – Słyszałam, że ostatnio
jest nad wymiar aktywny.
–
To prawda, masz rację! – przytaknęła z nadmiernym entuzjazmem. – Coś się
dzieje! Demony szepczą między sobą, że idą zmiany. Duże zmiany! Że niedługo
przestaniemy czaić się w ciemnościach!
–
Co to znaczy? – zapytałam zaintrygowana.
Czy
to możliwe, żeby demony odkryły sposób, jak swobodnie kroczyć za dnia?
–
Nie wiem. – Pokręciła głową. – Nikt nam nic nie mówi.
–
Kłamiesz – syknęłam, podchodząc bliżej, wtedy ona się cofnęła.
Szlag!
Przez jej niewyparzoną gębę minął czas działania proszku. Sięgnęłam do
kieszeni, ale była pusta. Zmarnowałam na nią cały zapas, tymczasem reszta
spoczywała w moim plecaku, przynajmniej paręnaście kroków dalej. Spojrzałam na
swój pakunek, potem z powrotem na nią. Na jej twarzy zagościł chytry uśmieszek.
–
Co teraz zrobisz, łowco? – zadrwiła.
–
Zaraz sama zobaczysz – burknęłam. Obróciłam się do niej plecami, by podejść w
kierunku zaopatrzenia. Nie zauważyłam niestety, że kiedy byłam zajęta dyskusją,
moja stopa kopnęła piach, przerywając tym samym płonący pierścień.
Demon
zaryczał złowieszczo i rzucił się w moją stronę. Przewrócił mnie na ziemię,
wybijając przy tym sztylet z dłoni. Uderzyłam głową o twarde podłoże, a puginał
wylądował kilka jardów od nas. Nie było szans, żebym mogła go dosięgnąć.
Musiałam radzić sobie z tym, co miałam.
–
Jakieś ostatnie słowo, ździro? – Zarechotała moja przeciwniczka. Rozerwała
materiał sukienki, by usiąść na mnie okrakiem.
–
Tak – sarknęłam. – Przestań wreszcie pieprzyć!
Korzystając
z faktu, że była kobietą, wyciągnęłam rękę i szarpnęłam za jej długie, kręcone
włosy. Jęknęła, w odpowiedzi uderzając mnie w twarz.
Cholera! Zostanie mi po
tym niezły siniak!
Wolną
dłonią sięgnęłam po garść piachu. Sypnęłam jej nim w oczy, chcąc zdezorientować
ją na moment, aby przy odrobinie szczęścia zdobyć wystarczającą przewagę. Nic z
tego. Zaczęłam wierzgać nogami. Próbowałam się spod niej uwolnić, by następnie
dobiec do swojej broni. Ona jednak była silniejsza, niż przypuszczałam. Zaśmiała
się i wbiła długie paznokcie w moje udo, bo najwyraźniej kobiecy instynkt
przejął nad nią kontrolę. Wrzasnęłam. To zabolało. W rewanżu walnęłam łokciem w
jej brzuch, ale zamiast okrzyku cierpienia, napotkałam tylko zszokowane
spojrzenie. Poluźniła swój uścisk. Wzięła serię łapczywych wdechów, po czym
opadła na mnie jak długa.
Co to miało być, do
cholery? Jakiś nieznany mi dotąd rodzaj samobójstwa?
Przetoczyłam
ciało na bok. Z niedowierzaniem zauważyłam wystający z jej pleców złoty
sztylet. Mój sztylet. Choć przypisałabym mu wiele genialnych właściwości, opcja
bumerangu ani kija samobija z pewnością nie zaliczała się do żadnej z nich.
Ewidentnie ktoś mnie wyręczył.
Szybko
odbiłam się stopami od ziemi, by stanąć twardo na nogach. Przybrałam obronną
postawę, wyszukując wzrokiem intruza. Dostrzegłam go dopiero po dłuższej
chwili, gdy powolnym krokiem wyłonił się spośród gęsto rosnących drzew.
Naprzeciwko
mnie stanął nieznajomy mężczyzna. Swobodny, zadowolony, totalnie rozluźniony.
Schował dłonie do kieszeni spodni, podchodząc odrobinę bliżej, lecz nie na
tyle, aby całkiem zlikwidować dzielący nas dystans.
Co tu robi? Czego chce?
–
Kim jesteś? – zapytałam groźnie.
–
Przyjacielem – mruknął. Wyczułam trochę rozbawienia w jego głosie. Wyraźnie
zarysowana, szeroka szczęka drgnęła lekko, gdy uniósł kącik ust, by wygiąć
wargi w nikłym uśmiechu.
Wokół
nas panowała ciemność, lecz wyraźnie dostrzegłam, że był wysoki, silny i dobrze
zbudowany, co zapewne dodawało mu pewności siebie. Napięte, zbite mięśnie nawet
ślepy by zauważył, tymczasem na mnie nie zrobiły wrażenia. Zwyczajny facet,
jakich Ameryka posiadała na pęczki. Moją uwagę przyciągnęła za to twarz. Biła
od niej zuchwałość pomieszana z odrobiną brawury. Spojrzałam mu w oczy, ale nie
potrafiłam niczego z nich odczytać.
–
Nie szukam przyjaciół – bąknęłam, otrzepując ubrania z drobinek trawy.
–
Nie powiedziałem, że twoim – prychnął pod nosem i obrócił się do mnie plecami.
–
Dokąd idziesz? – zawołałam.
–
Do domu. Jest późno. Powinnaś zrobić to samo.
–
Nigdzie nie pójdziesz, dopóki mi nie wyjaśnisz, co to miało znaczyć! –
warknęłam na niego.
–
Uratowałem ci życie. – Leniwie machnął ręką. – Zwykłe „dziękuję” wystarczy.
–
Nie będę ci za nic dziękować! – oburzyłam się, krzyżując ręce na piersiach. –
Poradziłabym sobie bez ciebie.
–
Skoro tak twierdzisz – parsknął z ironią, robiąc kolejnych kilka kroków.
–
Powiedziałam: STÓJ!
Nie
posłuchał. Zaczął oddalać się coraz szybciej.
–
Czekaj! – Chwyciłam za plecak i zebrałam swoje rzeczy. Podbiegłam do ciała
kobiety, aby wyrwać sztylet z jej pleców, a kiedy się obróciłam, po mężczyźnie
nie było żadnego śladu.
–
Jesteś tu jeszcze?! – krzyknęłam z nadzieją, ale nie odpowiedział mi nikt poza
echem moich słów.
Westchnęłam
zrezygnowana, po czym zawróciłam, by zająć się dziewczyną. Przewróciłam ją na
plecy, poprawiłam sukienkę oraz włosy. Ona była czyjąś rodziną. Ktoś jej szukał
i za nią tęsknił. Nie chciałam, żeby odnaleziono ją w takim stanie. Niczym
sobie nie zasłużyła na taki los.
Brawo,
Tessa. Nie dość, że niczego się nie dowiedziałaś, to jeszcze nie zdołałaś
nikogo uratować. Po prostu świetnie!
Powoli
zaczynało świtać. Uświadomił mnie o tym radosny trel ptaków, zwiastujący
nadejście nowego dnia. Zarzuciłam plecak na ramię i ruszyłam w stronę baru; do
samochodu miałam przynajmniej pół godziny szybkiego marszu. Taki poranek nie
zapowiadał się ani trochę obiecująco…
[1]
Shuriken – broń miotana posiadająca od trzech do dziesięciu ostrzy, głównie
używana przez wojowników ninja (przyp. red).
Komentarze
Prześlij komentarz