[PATRONAT] Drugi rozdział "Tylko martwi mogą przetrwać" D.B. Foryś
Obudził
mnie głośny łomot. Uniosłam powieki, instynktownie sięgając do nocnej szafki po
demoniczne ostrze, choć wcale nie wyczułam w powietrzu piekielnej energii.
Szybko wybiegłam z sypialni. Nieprzytomnym wzrokiem rozglądałam się dookoła,
gotowa stanąć do walki z czyhającym zagrożeniem. Jednak, ku mojemu zaskoczeniu,
na żadne nie natrafiłam. Zapaliłam światło i rozejrzałam się po wnętrzu.
Mogłabym przysiąc, że raptem chwilę temu słyszałam huk przewracanych mebli,
tymczasem wszystko stało na swoim miejscu.
Dziwne.
Westchnęłam ciężko. Wróciłam do
pokoju, położyłam sztylet na blacie, następnie przetarłam dłońmi zaspaną twarz.
Cyfrowy zegar wskazywał pierwszą w nocy. Istniały dwa wyjaśnienia: albo podczas
mojej nieobecności zamieszkali obok jacyś hałaśliwi sąsiedzi, albo powoli
traciłam zmysły. Co by to nie było – bez znaczenia – nie miałam zamiaru tego
teraz roztrząsać. Wiedziałam natomiast, że nie istniała na świecie taka siła,
która pozwoliłaby mi ponownie zasnąć.
Ziewnęłam. Ignorując podkrążone
oczy oraz wyraźny ślad poduszki na policzku, związałam włosy w niedbały kok i
zamieniłam dół od piżamy na stare, luźne spodnie. Paczka po papierosach
świeciła pustką, chociaż byłam praktycznie pewna, że zostawiłam w niej coś na
rano. Czekała mnie przymusowa wycieczka do najbliższego otwartego sklepu.
Zarzuciłam na plecy skórzaną
kurtkę, żeby nie paradować po ulicach w rozciągniętym podkoszulku, potem z
ociąganiem opuściłam kawalerkę. Kiedy próbowałam po cichu zamknąć drzwi,
niespodziewanie usłyszałam za sobą teatralny męski szept.
– Obudziłem?
Dosłownie podskoczyłam,
wypuszczając klucze z ręki. Serce o mało nie roztrzaskało kręgosłupa.
Odwróciłam się błyskawicznie, aby nawrzeszczeć na swojego towarzysza za
przyprawienie mnie o atak arytmii, ale nieoczekiwanie głos ugrzązł mi w gardle.
To jakiś żart?!
– Cześć.
– Cześć?! – pisnęłam. – Co ty
tutaj robisz?
– Stoję. – Morrow uśmiechnął się
wesoło. – Grzecznie prosiłaś, żebym opuścił Toronto, więc posłuchałem.
– I przyjechałeś akurat do
Pasadeny? – zauważyłam ze zdziwieniem. – Wprowadzając się do mieszkania
naprzeciw mojego?
– Cóż za niebywały zbieg
okoliczności, prawda? – skomentował rozbawiony. – Jestem równie zszokowany jak
ty. Wychodzisz?
– Skąd wiedziałeś, że tu
mieszkam? – zapytałam wrogo, unosząc brew.
– Nie wiedziałem. Nazwij to
przeznaczeniem – odparł zadziornie. Zgasił żarówkę w przedpokoju, po czym
przekroczył próg i przystanął jakieś pół jarda ode mnie. – Zatem wchodzisz czy
wychodzisz?
– Kto ci powiedział? – Kucnęłam,
aby podnieść klucze, cały czas nie tracąc Sebastiana z pola widzenia. – Isaac
cię przysłał?
– Nie znam żadnego Isaaca. – Albo
był perfekcyjnym kłamcą, albo naprawdę nie miał pojęcia, o kogo pytałam. – To
co, wychodzisz? Bo jeśli tak, możemy iść razem.
Poczułam się niepewnie, wręcz
upiornie. Mimo iż na ustach mężczyzny gościł przyjazny uśmiech, a jego
zachowanie nie sugerowało zagrożenia, miał w sobie coś alarmującego. Sama do
końca nie potrafiłam tego określić, ale wydawał się trochę… nieuczciwy?
Definitywnie nie polubiłam
sposobu, w jaki moje ciało reagowało na jego obecność. Napięte mięśnie oraz
ścierpnięta na karku skóra z pewnością nie pochodziły znikąd. Zupełnie jakby
organizm próbował mnie przed nim ostrzec. Możliwe, że to wina tej dziwnej
sytuacji, a ja usilnie doszukiwałam się w tym drugiego dna, wszakże
postanowiłam zaufać instynktom.
– Nigdzie z tobą nie idę.
Niechętnie obróciłam się do niego
tyłem. Przez moment rozważałam powrót do środka i odczekanie, aż zniknie, lecz
ostatecznie zamknęłam drzwi. Racja, jego pobyt w tym miejscu lekko mnie niepokoił,
ale przecież daleko mi do bezbronnej dziewczynki. Nie widziałam powodu, by od
razu zachowywać się irracjonalnie.
– To jak będzie? – kontynuował
Morrow, najwyraźniej uznając moją odpowiedź za mało przekonującą. – Ja wybieram
się do sklepu, a ty?
Cholera!
– Gdzieś – wymyśliłam naprędce.
– Oj, to w takim razie zmierzamy
chyba w innym kierunku – stwierdził z udawanym zasmuceniem. Naciągnął kaptur na
głowę, schował dłonie do kieszeni sportowej bluzy i mrugnął do mnie zaczepnie.
– To cześć.
Odprowadziłam go wzrokiem, kiedy
niespiesznie przemierzał całą długość korytarza. Zdawało mi się, że zwlekał,
jakby oczekiwał, iż może jednak zmienię zdanie. Nic z tego. Policzyłam w
myślach do dziesięciu, później powoli ruszyłam w stronę klatki schodowej. On
wziął windę, więc przy odrobinie szczęścia zdąży odejść w miarę daleko, zanim
dotrę na dół.
W drodze do osiedlowego marketu
zastanawiałam się nad tym, jakim cudem i, co ważniejsze, po co Sebastian
zamieszkał naprzeciwko mnie. Ani przez sekundę nie uwierzyłam w jego idiotyczną
bajeczkę o przeznaczeniu. Na świecie znajdowało się z tysiąc miast oraz miliard
razy tyle mieszkań, zatem nie było mowy, żeby trafił tu przypadkiem. Jeśli
dobrze to rozważyć, mogliśmy przylecieć wręcz tym samym samolotem. W końcu byłam
wtedy tak przepełniona wściekłością, że nawet nie pomyślałam, by wnikliwie
obserwować współpasażerów. Zadzwoniłabym do Lexie, wypytać, czy wiedziała
cokolwiek na ten temat, lecz wspominając naszą poprzednią rozmowę, wątpiłam w
jej szczerość. Na razie wolałam radzić sobie sama. Ostatecznie, także demony
nazywały Morrowa „uciążliwym”, co czyniło go potrójnie podejrzanym.
Cóż… Przynajmniej w jednej
kwestii nie kłamał. Rzeczywiście wybrał się na zakupy. Gdy dotarłam do celu,
dostrzegłam przez szybę jego szerokie barki obok regału z napojami. Coś czułam,
że to nie będzie takie proste…
Ukradkiem przemknęłam do kasy,
marząc, aby nie zdążył mnie zauważyć. „7-Eleven” to najbliższy całodobowy lokal
w okolicy, ale ten cwaniaczek gotów jeszcze uznać, iż przylazłam tu za nim. Z
pewnością nie miałam też nastroju na kolejną pogadankę o sile wyższej czy innym
zrządzeniu opatrzności.
– Marlboro – powiedziałam do
ekspedienta, racząc go wymuszonym uśmiechem. – Light – dodałam pospiesznie. –
Jestem na diecie.
– A jednak sklep. – Mój nowy
sąsiad umieścił na ladzie butelkę coli i zajął za mną miejsce w kolejce. – Też
nabrałaś ochoty na corn doga? Możemy wziąć razem. Na dwa mają promocję. –
Wskazał palcem plakat reklamowy. – Głodna?
– Stać mnie na regularną cenę,
dziękuję – bąknęłam przez ramię, wręczając pieniądze sprzedawcy. Zgarnęłam
paczkę fajek, następnie wyszłam na zewnątrz, by skutecznie odciąć Sebastianowi
możliwość dalszej dyskusji.
Szybszym tempem podążyłam w
pobliże mieszkania, mając nadzieję, że jeżeli zostawię mężczyznę w tyle, może
zrozumie aluzję i da mi spokój. Niestety niewiele to pomogło. Zdążyłam zrobić
zaledwie kilka kroków, gdy podbiegł, aby się ze mną zrównać. Naprawdę zabrakło
mi pomysłu, która część mojego zachowania sugerowała, że pragnęłam jego towarzystwa.
– Skoro oboje nie śpimy,
dodatkowo przestało padać…
– Nie – natychmiast mu
przerwałam.
– Nie? – powtórzył zmieszany. –
Przecież jeszcze nie zdążyłem…
– Nie, nie pokażę ci miasta, nie,
nie pójdziemy na spacer, nie, nie zaproszę cię do siebie – wyliczałam
zirytowana, rzucając natrętowi krótkie spojrzenie. – Cokolwiek by to nie było,
moja odpowiedź wciąż brzmi: „nie”. Po prostu przestań się wysilać, okej?
– W porządku. – Uniósł ręce w
geście poddania. – Załapałem.
– Świetnie – podsumowałam. –
Dobranoc!
Przeszłam przez jezdnię, bo po
jego roześmianej minie wywnioskowałam, iż wcale nie planował tak łatwo
odpuszczać. Skręciłam w boczną uliczkę, wybierając okrężną trasę do domu, żeby
uniknąć sytuacji, w której Morrow nagle orzeknie, że idziemy w tę samą stronę,
to może mimo wszystko mnie odprowadzi. Co jakiś czas upewniałam się, czy nie
maszerował za mną. Pięknie. Tylko tego brakowało, abym wpadła przez niego w
paranoję.
Po powrocie zapaliłam papierosa i
przez dłuższą chwilę krążyłam po kawalerce, wreszcie stwierdzając, że skoro
byłam już definitywnie rozbudzona, równie dobrze mogłam od razu przejść do
działania. Wciąż panowała noc, stąd zlokalizowanie jakiegoś pechowca nie
powinno stanowić większego problemu, a trasa do LA to maksymalnie dwadzieścia
minut jazdy.
Przebrałam się w coś bardziej
odpowiedniego, zgarnęłam zapas broni i zjechałam windą do garażu. Zerwałam
zakurzony pokrowiec, by umieścić go w bagażniku, po czym z nostalgią zajrzałam
do wnętrza mustanga. Tapicerka była chłodna, ale nie powstrzymało mnie to przed
zajęciem miejsca za kierownicą czy oparciem szyi o zagłówek, aby przez moment
napawać się jedynym pozytywnym wspomnieniem związanym z tym miastem. Silnik
zaskoczył standardowo – dopiero za trzecim razem – później obrałam kurs na
zaplanowaną lokalizację.
***
Minęłam
centrum. Początkowo, licząc na tłumy lub chociaż większe grupy imprezowiczów,
nie uwzględniłam tego, że jeśli chciałam uzyskać wartościowe informacje, nie
mogłam ucinać sobie pogawędki przy świadkach. Ta metoda sprawdzała się idealnie,
kiedy w grę wchodziło spłoszenie demona, natomiast dłuższa interakcja to już
inna sprawa.
Mieszkając w tych okolicach przez
lata, zdążyłam w miarę poznać nawyki przedstawicieli Podziemi, wyśledzić ich
ulubione lokale, rozpoznać taktyki wyboru ofiar do opętania czy składania
propozycji nie do odrzucenia. Wracając po miesiącach nieobecności, czułam się
tu dziwnie obco. Jakby wszystko było przeszłością.
Zmieniłam pas i pojechałam do
portu. Wiedziałam, że tam raczej nie trafię na żadnego z nich, bo sztuczne
trawniki bezcześciły dzieło natury, którą tak ubóstwiały, ale skoro przebyłam
taki kawał drogi, postanowiłam przynajmniej zaczerpnąć orzeźwiającego
powietrza.
Zgodnie z założeniami na plaży
nie zastałam żywej duszy. Sztorm ustał kilka godzin temu, obecnie ocean szumiał
w przyjemny, relaksujący sposób. Fale wyrzuciły na brzeg całą masę skarbów jak
śmieci, kamienie, muszle oraz wodorosty czy ryby, tworząc istny żer dla mew.
Szłam powoli blisko linii wody, nasłuchiwałam dźwięków uderzeń o skały i
cichego szelestu palmowych liści, całkiem odrywając się od świata. Skupiona na
własnych myślach, nawet nie wyczułam, że wcale nie byłam tu sama. Uświadomiłam
to sobie w dość mało przyjemny sposób dopiero wtedy, gdy dla zwrócenia uwagi
ktoś pchnął mnie do przodu, aż upadłam twarzą na piach.
Osiągnął piorunujący efekt,
ponieważ od razu przypomniałam sobie o rzeczywistości. Przeturlałam się,
odbiłam stopami od podłoża, by stanąć twardo na nogach i wypatrzeć przeciwnika.
– Doszły mnie słuchy, że wpadłaś
w odwiedziny, Nocna Zołzo – przemówił wesoły głos za moimi plecami. –
Postanowiłem więc się przywitać.
No patrz! Gdybym tylko wiedziała,
iż wystarczyło rozpuścić wieści o swoim przybyciu, zrobiłabym to, jeszcze zanim
wysiadłam z samolotu. Doprawdy te demony same szukały wrażeń, a później na mnie
zwalały winę za swój parszywy los. Ktoś powinien zrobić im jakieś szkolenie z
inwigilacji czy coś w ten deseń. To szokujące, że nikt dotąd na to nie wpadł…
– Jak miło z twojej strony –
odpowiedziałam równie jedwabistym tonem i skręciłam ciało tak, aby stanąć
naprzeciw niego. Starszy, całkiem przystojny mężczyzna, zdjął na chwilę
słomkowy kapelusz, dygając w lekkim ukłonie. Przewróciłam oczami na widok jego
idiotycznego pokazu dobrych manier. – Co tam dzisiaj w planach?
– A, nic wysublimowanego. – Demon
machnął ręką. – Tak sobie szukam nowych franczyzobiorców.
– Uuu – mruknęłam. – Czyżby
interes podupadał?
– Nie, wszystko w porządku, ale
doceniam, że się martwisz. – Zaszczycił mnie szerokim uśmiechem. – Wyrazy
uszanowania od naszego nowego Cesarza Ciemności, tak swoją drogą.
– Cesarza Ciemności? –
powtórzyłam kpiąco. – Tylko mi nie mów, że naprawdę każe wam się tak tytułować.
– Każe, nie każe – burknął. – W
każdym razie jest to mile widziane.
Nowy Władca Podziemi od dawna
stanowił dla nas istną zagadkę. Przez dłuższy czas próbowaliśmy rozszyfrować
jego tożsamość oraz poznać zamiary dotyczące tajemniczych skarabeuszy, niestety
bezskutecznie. Miałam za to dziwne przeczucie, że niebawem będzie o nim głośno.
Cokolwiek planował i cokolwiek tam sobie ubzdurał, każdy napotkany demon
przesyłał mi od niego pozdrowienia. Całkiem jakby próbował wywołać we mnie
strach. Aczkolwiek, co by to nie było, nie zapominajmy, kto zgładził jego
poprzednika. Może chciał po prostu grzecznie podziękować za niespodziewany
wakat?
– Więc… – zaczęłam, otrzepując
ubrania z piachu. – Zabawimy się czy potrzebujesz dłuższej gry wstępnej?
– Jak zawsze jestem zwarty i
gotowy – powiedział z dumą. – Chciałbym cię tylko uprzedzić, że ostatnio sporo
ćwiczyłem.
– Cóż, ja też.
Dzięki szkoleniu w Genesis,
następnie niejednokrotnej walce oraz klepaniu cudzych tyłków, wreszcie
nauczyłam się kontrolować zamieszkującego moje ciało demona. Nie musiałam już
pilnować go dwadzieścia cztery godziny na dobę ani bezustannie w sobie zagłuszać,
aby nie przejmował władania nad moim organizmem. Umiałam z kolei wykorzystać
wszystkie jego… atuty. Kiedy wyprowadzałam ciosy albo naprawdę go
potrzebowałam, budził się do życia, ale wystarczył jeden mój sygnał, a ponownie
zapadał w głęboki sen. Czy trzeba komukolwiek tłumaczyć, jak ogromną sprawia mi
to ulgę i zadowolenie? No chyba nie…
Nie czekałam, aż mężczyzna
pierwszy wykona ruch. Nie zamierzałam dawać mu żadnej przewagi oraz kolejnych
powodów do dumy. Sięgnęłam do kieszeni i obsypałam go sekretną mieszanką. Nie
była tak doskonała jak tamta, którą przygotowywał parszywy zdrajca, lecz
również spełniała swoją funkcję.
Mój przeciwnik zaklął
siarczyście, posyłając mi piorunujące spojrzenie.
– Oszukujesz! – wrzasnął
oburzony. – Myślałem, że chcesz walczyć!
– Wybacz, ale cała ta nasza
rozmowa strasznie mnie zmęczyła i jakoś mi się odechciało… – Wzruszyłam
ramionami. – Z racji tego, że świt nadciąga, zatem oboje jesteśmy znużeni,
słuchaj uważnie, bo mam trudne pytanie. Pewien demon, kiedyś imieniem Leonardo,
teraz zapewne przybrał sobie coś bardziej wyszukanego, ponoć włóczy się w tych
rejonach. Gdzie go znajdę?
– Nie kojarzę gościa – odparł od
razu.
– Próbowałam być miła, lecz skoro
nalegasz…
– Zaczekaj! – zawołał, gdy
wyszeptałam pierwsze słowa egzorcyzmu. – Coś ty taka narwana? Uważasz, że
wszystkie demony się znają? Mamy w Piekle jakieś spotkania integracyjne przy
kociołkach i akompaniamencie jęków gnębionych grzeszników? Spieszę z
wyjaśnieniem: nie, nie mamy! Jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć, podaj detale,
daty, miejsca, zdarzenia, a także zaproponuj coś w zamian, żeby zadośćuczynić
wszelkie trudy i niedogodności. Ja tu do ciebie z kulturą, w kraju cię
elegancko przywitałem, natomiast ty z mety wyskakujesz z tym swoim „zatłukę,
zatłukę”!
– Niech no zgadnę, za życia byłeś
politykiem? – Roześmiałam się.
– Dobra, wygrałaś. Nie gadam z
tobą. Odsyłaj.
– Co? – Zmarszczyłam czoło.
– Odeślij mnie na dół! – ryknął.
– Chodzą plotki, że się z ciebie suka zrobiła, odkąd facet cię rzucił, ale nie
sądziłem, że aż tak z tobą źle. Całkiem ci odje… Pewnie! Sakramentaliami mi
przyłóż, bo czemu by nie! – Zamrugał, kiedy chlusnęłam w niego święconą wodą. –
Co tam jeszcze chowasz? Krzyże? Mirrę, kadzidło i złoto? Jedziesz z tym całym
dobrodziejstwem inwentarza! Nie żałuj sobie!
Odpuściłam. Odprawiłam egzorcyzm
do końca, nie mogąc dłużej znieść jego jazgotania. Tacy jak on stanowili
najgorszy rodzaj demonów: gawędziarzy. Mogli nawijać do upadłego, smęcić o
wszystkim oraz opowiadać niestworzone historie, jednocześnie nie mówiąc nic.
Był w tej całej sytuacji jednak
mały plus. Mimo że nie zdradził niczego przydatnego, przynajmniej zwrócił moją
uwagę na jedną ważną kwestię. Choćbym biegała dookoła, wypytywała i drążyła,
nie dotrę do prawdy, nie znając szczegółów. Dla mnie Leo to ktoś cholernie
istotny, lecz dla pozostałych prawdopodobnie nie istnieje. Jeżeli chcę go
wytropić, powinnam na razie odłożyć żądzę zemsty. Zacząć od zgromadzenia
informacji, jakbym to zrobiła z każdą inną sprawą. Leonardo stał się kimś
obcym. Najpierw muszę poznać go na nowo, zanim mu pokażę, jak wielki popełnił
błąd, nie zabijając mnie, gdy miał ku temu okazję.
Pochyliłam się nad mężczyzną, by
sprawdzić jego stan. Był nieprzytomny i nieco blady, ale serce uderzało w
miarowym rytmie. Nawiedzenie nie zdążyło wyrządzić większych szkód, więc jako
że nie wymagał pilnej opieki medycznej, zaciągnęłam go jedynie bliżej pomostu,
aby doszedł do siebie z dala od przybrzeża. Kiedy się upewniłam, iż nie
zagrażało mu niebezpieczeństwo, ruszyłam w kierunku parkingu.
Droga powrotna do Pasadeny minęła
wyjątkowo szybko. Ulice świeciły pustką, zatem mogłam docisnąć pedał gazu, a z
racji tego, że do wschodu słońca wciąż pozostało trochę czasu, postanowiłam
pokręcić się po okolicy. Wybrałam bardziej malowniczą trasę z nadzieją, iż może
szczęście dopisze mi po raz kolejny.
Uchyliłam szybę, by ułatwić sobie
wychwycenie nadnaturalnej energii, gdybym takową napotkała, i krążyłam po
centrum, z sentymentem przyglądając się otoczeniu.
Z osobliwym smutkiem odkryłam, że
od mojego wyjazdu miasto całkiem się zmieniło. Pozornie wszystko wyglądało tak
samo, ale jakby utraciło dawny blask. Nie słyszałam znajomego trelu ptaków,
charakterystycznego zapachu rzeki Arroyo Seco ani nie widziałam gęstych
deszczowych chmur nadciągających zza wzgórza San Rafael. Zobaczyłam natomiast
coś innego, czego totalnie nie wzięłabym nawet pod uwagę. Zahamowałam tak
gwałtownie, że aż uderzyłam klatką piersiową o kierownicę.
Sterczałam na środku jezdni i z
osłupieniem wpatrywałam się w witrynę sklepową lokalu Leonarda. Choć było
jeszcze przed godzinami otwarcia, wnętrze rozświetlały halogeny, zapraszając
klientów do środka. Wprost nie mogłam w to uwierzyć. Zupełnie jak gdyby minione
pół roku w ogóle nie miało miejsca!
Zjechałam na chodnik, uważnie
rozglądając się na boki. Wzięłam głęboki wdech, chcąc w ten sposób odgonić
intensywne uczucie niepokoju, potem wysiadłam z auta. Mimo że od wejścia
dzieliły mnie nie więcej niż cztery kroki, odniosłam wrażenie, że świat nagle
zastygł, a ja pokonywałam je w zwolnionym tempie. Szum pulsującej krwi
zagłuszył wszelkie inne dźwięki.
Cztery: To niemożliwe! Sklep
wyglądał identycznie jak ostatnim razem, kiedy go widziałam! Czy istniała
szansa, że nowy właściciel postanowił absolutnie niczego nie zmieniać?
Trzy: A może demony przejęły ten
budynek? Urządziły tu sobie jakąś super mega ekstratajną siedzibę i dybią na
życie każdego nieszczęśnika, który tylko przekroczy próg? Niemal jak w tym
filmie Dziewiąte wrota z Johnnym
Deppem! Cholera! Gdzie mój sztylet z piekielnej stali?!
Dwa: Podejdę tam, ukradkiem
zajrzę do środka, a w razie czego powiem, że coś ogromnie mi się spodobało,
więc koniecznie muszę to kupić. Albo nie! Powiem, że nie jestem stąd i jedynie
chciałam zapytać o drogę. Nie, nie, nie! Już wiem! Powiem, że…
Jeden: A co, jeśli to właśnie tu
przebywa Leo? Lub gorzej, wcale nie umarł i jakimś cudem udało mu się
wszystkich przechytrzyć? Nie byłam przecież na jego pogrzebie, nie widziałam
ciała, zatem mogli włożyć do trumny jakąś wypchaną kukłę albo łudząco podobnego
humanoida. Och, ogarnij się, Tessa! Nie jesteś bohaterką żadnej powieści
science fiction!
Dotarłam do celu. Uciszyłam
galopujące serce, drżącą dłonią nacisnęłam na klamkę, następnie weszłam w głąb
pomieszczenia, zapowiadając swoją wizytę irytującym odgłosem dzwoneczka
przytwierdzonego do framugi. Stanęłam w przejściu i skrzyżowałam spojrzenie z
człowiekiem za ladą, otwierając szerzej oczy z niedowierzania. Nie no… jego to
ja się tutaj z pewnością nie spodziewałam!
– Co ty tu robisz? – wydukałam
piskliwym głosem. Prawie zabrakło mi słów na widok Gabriela krzątającego się po
sklepie. Grzebał w jakimś pudełku, wykładał towar na półkę i podrygiwał w rytm
płynącej z głośników cichej muzyki. Jego obecność w tym miejscu była tak
irracjonalna, że niczego więcej nie zdołałam z siebie wykrztusić.
– Tessa! – Gabe wybiegł zza
kontuaru. Mało się nie potknął, tak prędko wymijał porozstawiane na podłodze
kartony. – O matko bosko… Czy ty w ogóle coś jadasz? – Pogładził moje włosy,
wytarmosił za policzki, podszczypał biodro, mocno wyściskał, wzdychając przy
tym melodramatycznie. – Wyglądasz, jakby cię miał wiatr zaraz porwać!
– Spokojnie – upomniałam go. Z
trudem utrzymywałam równowagę, gdy szarpał mną na wszystkie kierunki, potem
ledwo zdołałam za nim nadążyć, kiedy siłą zaciągnął mnie na zaplecze. –
Zgłupiałeś na starość?
– Wcinaj. – Podał mi kawałek
pizzy. – Dlaczego nie uprzedziłaś, że wracasz?! – Z wybuchu czułości
automatycznie przeszedł do napadu gniewu. – Przyjechałbym po ciebie na
lotnisko, ugotował coś dobrego, dom wysprzątał – wymieniał z wyrzutem. – Masz
pieniądze? Potrzebujesz czegoś? Mów natychmiast! – Znów przełączył się na
troskę.
– Nie wróciłam. Przyleciałam
jedynie na parę dni. – Ugryzłam kęs. Suchy i zimny. – Możesz przestać? –
poprosiłam, bo jak tylko odłożyłam jedzenie na stolik, ponownie wcisnął mi je
do ręki.
– Sama przestań – burknął. – Nie
odzywasz się, nie dzwonisz, raptem wysyłasz jedną krótką wiadomość na
odczepnego. Wszystkiego od obcych się muszę dowiadywać – smęcił, zrzucając na
ziemię zalegające na kanapie szpargały, żeby zrobić nam miejsce.
Miał rację. Odkąd zamieszkałam w
Toronto, spotkaliśmy się zaledwie dwa razy. Utrzymywaliśmy głównie kontakt
telefoniczny, bo szczerze mówiąc, trochę go unikałam. To nie tak, że mu nie
wybaczyłam, po prostu jego bliskość przypominała mi o bolesnej przeszłości,
którą ogromnie pragnęłam wymazać z pamięci. Odejście i zostawienie Gabriela za
sobą było chyba najgłupszą rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobiłam. Nie powinnam
uciekać. Każde z nas coś wtedy straciło. Nie musieliśmy przechodzić przez to w
samotności. Mogliśmy się wspierać, ale wówczas nie widziałam tego w ten sposób.
Uświadomiła mnie o tym dopiero
uparta Lexie, dzięki której szybko naprawiłam swój błąd, jednak nie wzięłam pod
uwagę, iż pociągnie to za sobą konsekwencje. Choćby krótka rozmowa z nim
powodowała, że przez kolejnych kilka dni zadręczałam się, przeżywając wszystko
na nowo. Z jednej strony Gabe był moim oparciem, przyjacielem, a także
najbliższą rodziną i chciałam mieć go przy sobie, lecz z drugiej czasami
rozmyślałam o tym, czy odseparowanie oraz zapomnienie o dawnym życiu nie
okazałoby się lepszym rozwiązaniem. Może to pomogłoby mi odzyskać siebie? Może
znów poczułabym spokój, jakiego nie zaznałam od dawna? Czy fakt, że
egoistycznie marzyłam o szczęściu, czyni mnie złą osobą?
– Wiem, przepraszam. – Usiadłam
obok niego, posyłając mu przyjazny uśmiech, który od razu odwzajemnił. Gabe
wydawał się jakiś inny, weselszy niż ostatnim razem, gdy go widziałam. Nawet
jego twarz nie wyglądała na taką zmęczoną jak kiedyś. Zniknęły gdzieś głębokie
zmarszczki, rehabilitacja po wydarzeniach w Watykanie wymazała wszelkie ślady
dawnych kontuzji, zeszczuplał też o paręnaście funtów. Co prawda siwizna
pokryła już znaczną część gęstej czupryny, ale figlarny błysk w jasnych oczach
sugerował, że wciąż pozostał tym samym śmieszkiem, jakiego znałam.
– Żeby mi się to więcej nie
powtórzyło. – Pogroził palcem, udając srogą minę. – A teraz zobacz, jak tatuś
ładnie tu urządził – pochwalił sam siebie i rozłożył ramiona, by zaprezentować
otaczającą nas przestrzeń.
– Właśnie, opowiadaj, jakim cudem
wylądowałeś w tym miejscu. – Omiotłam pokój wzrokiem. – Ty i handel? –
Spojrzałam na niego z powątpiewaniem. – Przecież tu trzeba siedzieć cały dzień,
tymczasem ledwie godzinną mszę dawałeś radę wytrzymać.
Wiedziałam, że krótko po moim
wyjeździe Gabriel porzucił stanowisko proboszcza w tutejszej parafii i
poświęcił się wyłącznie służbie w charakterze egzorcysty; później całkiem
zrezygnował z kapłaństwa, gdyż nie widział możliwości dalszej współpracy ze
zwierzchnikami, ale ani razu nie wspomniał, iż planuje aż tak zawrotną zmianę
kariery. Z ambony za ladę.
– Okazało się, że Leo nie miał
żadnych krewnych, więc lokal przejęło miasto. Chcieli go sprzedać na licytacji,
a gdy zobaczyłem księgi i obliczyłem, ile na tym zarabiał… Dziewczyno, to istna
żyła złota! Wykorzystałem pozycję wielebnego, zadzwoniłem tu i tam, i oto
jestem – oznajmił wesoło. – A tak poza tym przesadzasz… – Zmrużył do mnie oczy.
– Zaspałem raptem kilka razy, wielkie mi rzeczy. Każdemu się czasem zdarza.
– Raz w tygodniu. – Kaszlnęłam,
aby zamaskować kąśliwą uwagę. – To kiedy wielkie otwarcie?
– Co masz na myśli? – zdziwił
się. – Sklep prosperuje już prawie od miesiąca.
– Żartujesz? – pisnęłam. –
Wpuszczasz ludzi do takiego burdelu?
Pal sześć zaplecze, ponieważ
tutaj raczej klient nie zajrzy, lecz to, co działo się w głównym pomieszczeniu…
Wnętrze wyglądało, jakby właściciel padł ofiarą włamania. Mnóstwo pustych
kartonów, opakowań, papierów, plastikowych czy metalowych elementów walało się
dosłownie wszędzie. Nie sposób odróżnić śmieci od produktów wystawionych na
sprzedaż.
– Oj tam! – Machnął ręką. –
Dopiero przylazłaś i od razu narzekasz. Herbaty zaparzę, ciasto zjesz. No nie
krzyw się, bo ci tak zostanie.
– Wstawaj. – Złapałam go za dłoń.
– Trzeba tu uprzątnąć.
Zdjęłam kurtkę, po czym
podwinęłam rękawy koszuli, żeby zabrać się za przywrócenie sklepu do względnego
porządku. Nie wiedziałam, jak to możliwe, że chociaż ja i Gabriel nie byliśmy
spokrewnieni, sprzątanie nam obojgu przychodziło z wielkim trudem. Całkiem
jakbym to po nim odziedziczyła.
Przez dobrą godzinę wycieraliśmy
gabloty, myliśmy witryny, układaliśmy towary na właściwych półkach, w
międzyczasie rozmawiając i odświeżając naszą relację. Choć początkowo
zamierzałam przemilczeć rzeczywisty powód swojej wizyty w Pasadenie,
ostatecznie wyjawiłam mu prawdę, optymistycznie licząc, iż może dotarły do
niego jakieś wieści o pobycie Leonarda w tych rejonach.
Niestety Gabe nie posiadał
żadnych informacji na jego temat. Mógł przemawiać za tym fakt, że demony nieczęsto
odwiedzały miejsca, które wręcz naszpikowano różnorodnymi wspaniałościami
mogącymi je zgładzić niemal od progu. I słusznie zresztą.
Rozstaliśmy się dopiero wczesnym
rankiem, kiedy ledwo stałam na nogach. Musiałam zaczerpnąć odrobiny snu i
zregenerować siły, bo zaczynałam przeczuwać, iż moja gościna w mieście znacznie
się przeciągnie.
Gdy wchodziłam do mieszkania,
zerknęłam na drzwi Sebastiana. Będąc jeszcze na dole, zauważyłam, że miał
zapalone światła. Nie spał już albo wcale się nie położył. Czegokolwiek tam nie
wyprawiał, automatycznie wzbudził moją czujność. Postanowiłam na razie dać
sobie z nim spokój, gdyż głowę zaprzątały mi inne priorytety, ale jeśli tylko
zrobi coś podejrzanego, przysięgam, pożałuje chwili, w której nasze drogi się
przecięły.
Komentarze
Prześlij komentarz