[PATRONAT] Rozdział drugi część II Cherie Dale "Przebudzenie. Córka Wiatru"



* * *


 Do dwóch ostatnich lekcji zostało jeszcze trochę czasu, dokładniej godzina zajęć, więc postanowiłam ją wykorzystać, żeby pożegnać się z resztą moich znajomych. Nikt w końcu nie określił, kiedy będę miała szansę znowu ich zobaczyć. Niestety, tak się złożyło, że jako ostatnią godzinę plan przewidywał wychowanie fizyczne, które bardzo lubiłam. Nieskromnie mówiąc, moje osiągnięcia z dziedzin sportowych klasyfikowały się gdzieś blisko dziewiątki w dziesięciopunktowej skali. Tym mocniej byłam więc zawiedziona, że nie padło akurat na inne zajęcia. Nie zrezygnowałam jednak ze swojego postanowienia. Gdy inne dziewczyny kończyły się przebierać, razem z Debbie, wyszłyśmy niepostrzeżenie z szatni i przemknęłyśmy obok pokoju nauczycielki. Dla niepoznaki wzięłam do ręki paczkę chusteczek, żeby w razie wpadnięcia na jakiegoś opiekuna, powiedzieć, że po prostu wyszłyśmy do łazienki. W toaletach praktycznie nigdy nie było papieru. Magicznie pojawiał się tylko podczas wizyt sanepidu.
 – Najpierw Joel – zaproponowałam, gdy wchodziłyśmy schodami na pierwsze piętro. – Chyba ma teraz fizykę. 
Debbie zmarszczyła nos, nie ukrywając, że wolałaby iść pożegnać kogoś innego, po czym mnie wyprzedziła. Zajrzała na korytarz i konspiracyjnie machnęła ręką. 
– Czysto – powiedziała teatralnym szeptem. Mimo towarzyszącego mi smutku z powodu nadchodzącego wyjazdu, musiałam zachichotać. 
– Dzięki za informację. – Swobodnie ją minęłam i stanęłam na środku korytarza. 
– Tu i tak nikogo teraz nie ma. 
Dziewczyna zajrzała do pierwszej z klas. Szczęśliwie każde drzwi miały podłużną szybkę po boku, przez którą bez problemu dało się zobaczyć, kto znajdował się akurat w środku
. – Tu mają chyba chemie. – Debbie skrzywiła się na widok mnóstwa symboli i nazw na tablicy. – Tripeptyd, fosfoproteiny, glicyloalanylo... cośtam.
 – Na pewno chemia – przyznałam i pociągnęłam ją dalej.
 – Nie rozumiem, po co katują nas takimi lekcjami. – Dziewczyna odgarnęła włosy za uszy. – I tak nikt tego później nie pamięta. 
Przewróciłam oczami. Normalna nastolatka pewnie przyznałaby jej od razu rację, ale czarodzieje akurat uwielbiali chemię, a więc i wszystko, co się z nią wiązało. Trochę przypominała zajęcia z eliksirów tylko z trudniejszymi wzorami i nazwami. Naukowcy strasznie potrafili komplikować sobie życie szukając rozwiązań tam, gdzie odpowiedzi były podane niemal jak na dłoni.
 – A tu trwa geografia – powiedziałam, zaglądając przez kolejną szybkę. 
– To chyba klasa Emmy. Wrócimy do niej potem. Z nią też chcę się pożegnać. 
Poszłyśmy dalej, robiąc w pamięci plan, kto i gdzie miał lekcje. Było to przydatne, gdyż, jak się okazało, każdy, kogo zamierzałyśmy później odwiedzić, uczęszczał na zajęcia w innej części szkoły. Zważywszy na fakt, że ze wszystkimi moimi przyjaciółmi chciałam się osobiście pożegnać, znanie ich prawdopodobnego położenia mogło okazać się naprawdę pomocne. W międzyczasie szukałyśmy grupy Joela, która, nie wiedzieć czemu, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Przez kilkanaście długich minut nigdzie nie mogłyśmy jej znaleźć, a kiedy już miałyśmy dać za wygraną i zacząć od kogoś innego, dotarło do mnie, że przecież zajęcia z fizyki odbywały się zazwyczaj na drugim piętrze. Dopiero po sprawdzeniu wszystkich klas na dole, przypomniałam sobie, że Joel był w grupie z Chrissem, a on zawsze miał lekcje na samej górze. Jak się okazało, zajęcia trwały w najlepsze. Rozgadany, pulchny nauczyciel chodził pomiędzy ławkami, a jego skupiona mina wskazywała, że wierzył w to, co usiłował wbić do głów swoich podopiecznych. Znudzeni uczniowie udawali natomiast, że w ogóle interesowało ich cokolwiek napisanego na tablicy.
 – Widzę Chrissa. – Debbie przepchnęła się do szyby. Natychmiast odciągnęłam ją dwa kroki wstecz.
– Chcesz, żeby zobaczył cię nauczyciel?! – ofuknęłam ją, po czym dyskretnie się wychyliłam. Mimo wszystko musiałam się szeroko uśmiechnąć, widząc przystojnego blondyna w niebieskiej, idealnie wyprasowanej koszuli. Siedział wyprostowany i pisał coś skrupulatnie w zeszycie. 
– Jest też Joel. Przesunęłam wzrok w bok, na zgarbionego, wychudzonego chłopaka w białym T–shircie, który bujał się na krześle, jak na drewnianym koniu na biegunach. Całe biurko miał zawalone rysunkami i niezbyt udanymi, ale za to wyjątkowo kreatywnymi karykaturami nauczyciela. Nie zauważył nas od razu. Musiałam się nieźle natrudzić, żeby zwrócić jego uwagę, bo chłopak był tak pogrążony w myślach, że chyba z pięć minut patrzył się bez celu w jeden punkt. Nie zwracał uwagi ani na to, co działo się w sali, ani tym bardziej na mnie. W końcu, gdy już miałam wyciągnąć telefon i zirytowana napisać mu SMS-a, chyba przypadkiem zerknął na drzwi. Zmarszczył brwi, widząc zaglądające przez szybę dwie zniecierpliwione twarze, a kiedy sugestywnie pokazałam mu, że mam ważną sprawę, dodatkowo przewrócił oczami. Wyprostował się, jak Chriss i niechętnie podniósł rękę, jakby zgłaszał się do odpowiedzi.
 – Wycofujemy się – syknęłam, popychając Debbie na schody. W ostatniej chwili udało nam się zniknąć z pola widzenia kogoś, kto wyszedł na korytarz. 
– Na pewno tylko do łazienki? – Do naszych uszu dotarł pełen niedowierzania, męski głos. – Ostatnio po takim wyjściu wróciłeś dopiero dwie minuty przed końcem lekcji. 
– Mówiłem, że zlew się zepsuł i nie mogłem odkręcić wody w kranie. – Po korytarzu rozniósł się dźwięk szurania starych trampek. 
Uśmiechnęłam się i dałam znak Debbie, aby wycofała się jeszcze bardziej do tyłu. Skrzywiła się, bo o mały włos nie spadła przez to ze schodów. Joel poczekał, aż nieufny nauczyciel zamknie klasę i wróci do swojej namiętnej przemowy. Dopiero wtedy, nie obawiając się, że zostanie przyłapany, powoli do nas „podszurał”. Nawet nie mogłam powiedzieć, że podszedł, ponieważ od dobrych trzech lat, jak nie więcej, mój przyjaciel nosił te same, sponiewierane przez czas buty. Stare trampki, pomimo starań ich właściciela, nie wytrzymały próby czasu i od jakiegoś roku wręcz nie nadawały się do normalnego chodzenia. Przy każdym kroku dawały o sobie znać odpadające, poszarpane gumowe podeszwy, które wydawały z siebie nieokreślone dźwięki i zwijały się pod spód buta w najmniej oczekiwanych momentach. Joel nie zamierzał ich jednak wyrzucić, bo, jak twierdził: zbyt mocno się do nich przywiązał. Zamiast po prostu dać za wygraną i kupić nową parę butów, szurał po szkolnych korytarzach niczym narciarz. Nie miał zresztą innego wyjścia. Gdyby tego nie robił, istniałoby realne ryzyko, że buty od razu by się rozpadły. 
– Co tu robicie? – zapytał chłopak, obejmując mnie na powitanie. 
Na Debbie tylko machnął ręką, co nastolatka skwitowała cichym prychnięciem. Wtuliłam się w ciepłą pierś przyjaciela i tłumiąc westchnienie, głęboko zaciągnęłam się wonią jego perfum. Była tak intensywna, że lekko zakręciło mi się w głowie. Mimo to nie odsunęłam się on chłopaka nawet na krok. Chciałam jak najlepiej zapamiętać ten tak dobrze mi znany, drażniący zapach cedru. Joel musiał wylewać na siebie chyba pół butelki perfum dziennie, żeby był aż tak odczuwalny. Przygryzłam wargę, zastanawiając się, jak zacząć pożegnalny dialog. Gdy chłopak odsunął mnie od siebie na nieznaczną odległość, by poaptrzeć mi w zamyśleniu w oczy, kompletnie nie wiedziałam, co powiedzieć. Nagle w moim gardle pojawiła się ogromna, utrudniająca mi mówienie gula.
 – Nam też miło cię widzieć Jo – mruknęła Debbie, opierając ręce na biodrach. Posłałam jej wdzięczne spojrzenie.
 Postanowiłam poczekać z moim ważnym oświadczeniem na odpowiedni moment.
 – Cześć. – Chłopak podrapał się po karku. – Co tu robicie? - Debbie uniosła oczy ku górze. 
– Nie można ci zarzucić, że nie jesteś rzeczowy. – Poprawiła plecak na ramieniu.
Joel wzruszył ramionami i w końcu mnie puścił, pozwalając na powrót oddychać normalnym powietrzem. Kiedy zapach cedru stał się mniej wyrazisty, pod powiekami zatańczyły mi łzy. Miałam wrażenie, jakby wraz z wonią perfum, znikał równocześnie mój przyjaciel. Poczułam w sercu nieprzyjemne ukłucie. Co prawda przyzwyczaiłam się, że nastolatek przyjmował wszystko wyjątkowo spokojnie, a co za tym idzie, miał do wielu rzeczy bardzo lekceważący stosunek, ale tym razem nie potrafiłam się z tym pogodzić. Wyjeżdżałam, więc mieliśmy się długo nie zobaczyć. Jego opanowanie i brak zainteresowania tylko pogłębiały mój smutek. 
– Musi być jakiś powód, żebyśmy postanowiły przyjść zobaczyć się z przyjacielem? – spytałam cicho. – Co, jakbyśmy niczego nie chciały?
 – Wszystko jedno. Rozmowa z wami jest i tak lepsza od słuchania tamtych głupot. 
– Joel znacząco wskazał salę, z której wyszedł.
 – Dzięki – prychnęła Debbie. 
Choć sama miałam ochotę zrobić to samo, szturchnęłam ją w ramię. Jeszcze tego mi brakowało, żeby zaczęli się kłócić na środku pustego korytarza. 
– Możecie chociaż przez chwilę udawać, że się lubicie? – spytałam, przenosząc wzrok to na przyjaciółkę, to na przyjaciela. – Przyszłam się pożegnać i liczyłam, że zrobię to w pokojowej atmosferze. 
I już. Powiedziałam to. Bez zawahania, bez wybuchnięcia płaczem, czy kumulowanej od poprzedniego dnia złości. Wyplułam ciążące mi na języku słowa, jak nic nie znaczącą informację. Widać dla Joela wpleciona w moją wypowiedź wiadomość wcale nie była nic nie znacząca, bo uniósł brwi, nie rozumiejąc, co miałam na myśli. Na chwilę zapomniał o Debbie i, czego najbardziej się obawiałam, skupił całą swoją uwagę na mojej twarzy. Wiedziałam, że czekał na wyjaśnienia. Jego brak zainteresowania zmienił się nagle w zaskakującą koncentrację. Odetchnęłam i powoli do niego podeszłam. Serce waliło mi jak oszalałe, więc gdy tylko stanęłam z nim oko w oko, nagle znów odebrało mi mowę. 
– Wyjeżdżasz gdzieś? – odezwał się pierwszy, kiedy zrozumiał, że nie wyduszę z siebie nawet najkrótszego zdania. Przełknęłam ślinę. 
– M… można tak powiedzieć – wydukałam niepewnie. Nie mogłam się zdecydować, jakie dobierać słowa, więc zdecydowałam się na bezpośredniość. – Przenoszę się do innej szkoły. Joel stał chwilę, nic nie mówiąc i trawiąc zasłyszaną właśnie wiadomość. Wpatrywałam się w niego uparcie, modląc się, żeby nie zaczął mnie męczyć jak Debbie, żebym została. W końcu znaliśmy się od dzieciństwa.
– Daleko? Tak bardzo nie spodziewałam się takiego pytania, że na początku w ogóle nie zorientowałam się, że było skierowane do mnie. 
– Nie wiem. Chyba tak. – Podrapałam się po ramieniu. W sumie była to prawda, bo położenie szkoły Ursula Cennerowe’a miało być dla mnie utajnione, dopóki się tam nie pojawię. Między innymi również z tego względu, nie umiałam wyjaśnić Debbie, gdzie się wkrótce przeniosę.
 – Kiedy? – dopytywał dalej chłopak, nie okazując żadnych uczuć. 
– Jutro – oznajmiła moja przyjaciółka, zanim zdążyłam odpowiedzieć. Joel pokiwał głową. Chyba jako jedyna osoba na świecie potrafił zachowywać się tak, że nikt nigdy nie wiedział, czy był wesoły, smutny, a może zły. Po prostu zawsze miał pokerową twarz i bezinteresowne spojrzenia.
 – Idziemy do Mollyn na imprezę pożegnalną – dodała Debbie, niby lekceważąco wzruszając ramionami. – Możesz się z nami zabrać, jak chcesz. Wyjątkowo jestem skora tolerować twoje towarzystwo. 
Joel skrzyżował ręce na piersi. 
– Ten klub nie jest przypadkiem od osiemnastu lat?
 Nie znałam odpowiedzi na to pytanie, ale wystarczająco dobrze znałam Debbie, by domyślać się, że była twierdząca. Zmrużyłam oczy i spojrzałam oskarżycielsko na zakłopotaną nastolatkę.
 – No co? – dziewczyna podrapała się po karku. 
– Zawsze chciałam pójść z tobą do jakiegoś prawdziwego klubu, a skoro to twój ostatni dzień w mieście... Wyglądamy na pełnoletnie.
– Raczej na wyjątkowo młode i zdesperowane – skwitował spokojnie Joel, po czym zerknął na zegarek. – Mam jeszcze jakieś trzydzieści sekund, zanim nauczyciel zacznie coś podejrzewać. Nie mogę iść, a wam zresztą też tego nie radzę. W wejściu do Mollyn na sto procent was sprawdzą. 
Wyciągnął ręce, na co uśmiechnęłam się lekko. Wpadłam w jego ramiona, mocno go przytulając, a on czule odwzajemnił uścisk. Jego przydługie włosy wpadały mi do oczu, ale starałam się to ignorować. W końcu zawsze mogłam powiedzieć, że to przez jego gęste pukle moje oczy zrobiły się wilgotne od łez. Joel chrząknął, więc zadarłam głowę, sądząc, że poczuł się niekomfortowo i chciał, żebym go już puściła. Próbowałam się odsunąć, ale chłopak skutecznie mi to uniemożliwił. Sugestywnie zacisnął palce na mojej talii i tym samym zmusił, abym znów na niego spojrzała. Zanim zdążyłam się odezwać i przypomnieć, że powinien wracać do klasy, zrobił coś, czego w ogóle się po nim nie spodziewałam. Odgarnął z mojego czoła grzywkę i przejechał po nim palcem, sunąc opuszkiem aż do miejsca, gdzie zaczynało się ucho. Założył za nie włosy i uśmiechnął się smutno, patrząc na pojedyncze, niesforne kosmyki, które od razu zaczęły się wysuwać. Gapiłam się na niego jak zahipnotyzowana, nie potrafiąc zrozumieć, co zamierzał. Nigdy czegoś takiego nie robił, więc byłam tym bardziej zaskoczona, kiedy poczułam w na skórze jego ciepłe, drżące usta. Złożył na moim czole krótki, pożegnalny pocałunek. Nie trwało to długo, bo chłopak natychmiast odsunął się na bezpieczną odległość, żebym przypadkiem nie nadinterpretowała jego gestu. Zaśmiał się przy tym cicho, bo zobaczył moją skołowaną minę.



Komentarze

Popularne posty