[PATRONAT] Prolog Rachel Van Dyken „LEX. ZASTĘPCA TRENERA PODRYWU"




Mojemu synowi. Nigdy się nie ożenisz! HA,HA!
Nie, ale poważnie…


PROLOG
LEX


2012 rok – pierwszy rok studiów
Kampus Uniwersytetu Waszyngtońskiego
Bożonarodzeniowa impreza bractwa Zeta Psi, pierwsza w nocy

Salon spowijał gęsty dym. Osoba, która umieściła maszynę dymiącą w pokoju pełnym spoconych facetów, powinna sczeznąć w piekle.
– Gdzie są laski? – zapytałem mojego przyjaciela Iana, który zastanawiał się, czy w przyszłym roku ubiegać się o członkowstwo w bractwie Zeta Psi. Był jednak gwiazdą sportu, więc nie wiedział, czy wystarczy mu czasu. Zaproszono nas, jak głosiła wieść na kampusie, na „imprezę roku”. – To festiwal kiełbasek! – stwierdziłem zniesmaczony.
Ian zmarszczył brwi.
– Może dojdą z opóźnieniem?
– Nikt nie lubi… dochodzić z opóźnieniem. Dochodzenia nie powinno się odkładać na później. – Klepnąłem go w plecy. – Uczysz się o tym, gdy stajesz się mężczyzną…
– Palant. – Popchnął mnie w oślepiający dym, który tak gryzł w oczy, że od razu zapragnąłem wyjąć soczewki. Istniało prawdopodobieństwo, że jeśli nie wyjdę z zadymionego pomieszczenia, niechcący pocałuję faceta, a takie zabawy mi nie pasowały.
– Chodźmy.
– Dobra.
Ian odstawił piwo na pobliski stolik, po czym ruszył za mną. Gdy zaczęliśmy przeciskać się przez tłum, ktoś zagrał na trąbce, a potem wbiegła setka dziewczyn ubranych w czerwono-zielone świąteczne bikini.
– Juuhuu! – krzyczały. Dziewczyny z bractwa zawsze się wydzierały, ale tym razem te piski mi nie przeszkadzały, ponieważ szły w parze z niemal nagimi, podskakującymi laskami. Uśmiechnąłem się cwaniacko, gdy Ian wykrztusił pod nosem:
– Niech Bóg nas błogosławi.
Ruszył w kierunku dziewczyn.
– Zaczekaj, mały. – Złapałem go za koszulkę i pociągnąłem do tyłu. – Nie idziemy do nich, to one mają podejść do nas. Pamiętasz zasady? – Nigdy nie musiałem się starać, by zdobyć dziewczynę. Nie zamierzałem zmieniać przyzwyczajeń, tylko dlatego że Ian obawiał się, iż najlepsze okazy wyrwie ktoś inny.
– Nasze fiuty czekały już ponad trzy godziny, a ty jeszcze mnie wstrzymujesz?
Przewróciłem oczami.
– To nauka.
W podręczniku stworzonym na własny użytek, a zatytułowanym: „Podstawy zaliczania” napisałem, że nigdy nie będziemy podbijać do dziewczyn.
– Co jest nauką?
– Seks. – Kiwnąłem głową w kierunku dziewczyn, które już wydawały się znudzone otaczającymi ich chłopakami i ruszyły w naszą stronę. Jedna z nich miała na sobie czerwone stringi pasujące do króciutkiej spódniczki z Mikołajem, czerwony koronkowy stanik, a na głowie przekrzywioną, superuroczą czapkę Mikołaja. Druga przebrała się za niegrzeczną reniferzycę – jej nadgarstki zdobiły małe opaski, a na szyi wisiał dzwonek.
– Hej. – Niegrzeczna reniferzyca zatańczyła i pomachała. – Zagrasz na moim dzwonku?
Niemal się zgodziłem, no bo hej, chciała, żebym zagrał na jej dzwonku. 

Okazałbym się idiotą, gdybym nie zabrał laski na górę albo do innego pokoju czy nawet spiżarni, by przekonać się, na ilu dzwonkach mógłbym zagrać. Pragnąłem jednak większego wyzwania.

Może jako geniusz komputerowy potrzebowałem skomplikowanego zadania lub przynajmniej czegoś wymagającego od mnie więcej niż tylko otwarcia ust. Nie zamierzałem pytać, czy chciała być na dole, na górze czy może wolała raz tu, raz tam.
– Ian. – Wbiłem mu łokieć. – Weź te urocze młode damy na drinka, a ja skoczę… po coś do samochodu? – Kiepska wymówka, ale jako gwiazda drużyny futbolowej UW Ian sobie poradzi. Poza tym lubił dzielić się miłością, nawet jeśli zaspokajanie dwóch dziewczyn na raz nie należało do najłatwiejszych zadań.
– Dobra… Coś z… samochodu. – Którym nie przyjechaliśmy. Niemniej przyjaciel połapał się w sytuacji, bo objął dziewczyny umięśnionymi ramionami i odszedł, uśmiechając się cwaniacko.
Przewróciłem oczami, gdy laski zachichotały, przywierając do niego, jakby był Russellem Wilsonem[1]. Chociaż, jeśli kumpel nadal będzie tak grał, to wszystko jest możliwe.
Szybko omiotłem wzrokiem pomieszczenie. Pozostałe dziewczyny wyglądały identycznie. W morzu czerwieni oraz zieleni dostrzegłem tylko łatwe laski, gotowe rozłożyć nogi przed umięśnionym chłopakiem z zabójczym uśmiechem. Jednego i drugiego miałem na pęczki. Nie zyskałem przydomku „Lex Luthor”, dlatego że byłem dżentelmenem noszącym koszule na guziki, który używał w sypialni słów „proszę” i „dziękuję”.
Byłem złoczyńcą.
Z Ciemnej Strony.
Niegrzecznym.
Chłopakiem, którego dziewczyny przyprowadzały do domu, żeby wkurzyć ojca, chociaż plan spalał na panewce, ponieważ należałem do Mensy[2]… mimo że nie wyglądałem jak stereotypowy geniusz. Większość dziewczyn miała mnie za mrocznego, złowieszczego, jeżdżącego na motocyklu frajera, który jakimś cudem nie wyleciał jeszcze ze studiów. Nie wiedziały jednego: miałem więcej szarych komórek w małym paluszku i więcej pieniędzy na koncie, niż byłyby w stanie sobie wyobrazić… lub policzyć na dziesięciu palcach.
Marszczyłem brwi, przedzierając się przez gęsty tłum napędzanych hormonami studentów. Niemal wpadłem na niewysoką, przebraną za elfa dziewczynę w masce. Bacznie przyjrzała mi się wielkimi, szmaragdowymi oczami.
– Przepraszam. – Opuściłem wzrok na jej dekolt, który był… jak powiew świeżego powietrza. Idealny. Panna nie ukazywała zbyt wiele ciała. Pozostawiała co nieco wyobraźni. Spodobało mi się to. Pachniała miętą pieprzową.
Mięta była moją słabością.
A może cycki były moją słabością.
Zwilżyłem wargi językiem, gdy mrugała zszokowana i zdezorientowana, jakby niepewna, czy stał przed nią przyjaciel czy wróg.
Ha, przynajmniej w jakiejś części stanowiłem połączenie jednego i drugiego. Dziś jednak chciałem stać się najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miała. Wysunęła różowy języczek, zwilżyła wargi, a mój fiut drgnął z zazdrości. Policzki dziewczyny zabarwił jaskrawoczerwony rumieniec, jakby wyczuła moje myśli. Codziennie dawałbym jej się pobawić moją laską cukrową.
Było w niej jednak coś dziwnie znajomego, jakbyśmy się już spotkali… Ale to najstarszy frazes znany ludzkości. Prawda wyglądała jednak tak, że nawet jeślibym ją znał, to wciąż zanurzałbym się w niej po same jaja. Była olśniewająco piękna.
– Lex. – Wyciągnąłem rękę, od razu łamiąc zasadę z naszego podręcznika. Facet nie powinien wyciągać dłoni jako pierwszy. Sprawiał tym wrażenie miłego, przez co laski od samego początku zakładały, że marzył o stałym związku. Opracowaliśmy z Ianem zasady, gdy dotarło do nas, że świat uniwersyteckiego seksu potrzebował kogoś, kto przejąłby stery i strategicznie kierował kobiety do obustronnie zadowalających spotkań bez zobowiązań. Nigdy nie podchodziłem do dziewczyn, nigdy się nie przedstawiałem, a już na pewno nie ściskałem dłoni laskom, kiedy mogłem ssać ich sutki.
Zmarszczyła brwi. Powoli, metodycznie, mocno ujęła moją rękę.
– Gabrielle, ale przyjaciele mówią mi Gabi.
Gabi? Dorastałem z Gabi. Niemożliwe, by koścista, nieśmiała Gabi, którą torturowaliśmy z Ianem, przemieniła się w stojącą przede mną wizję seksu. Poza tym tamta dziewczyna powinna być w ostatniej klasie liceum i zapewne jeszcze nie wyrosła.
– A jak mówi do ciebie twój chłopak? – Przybliżyłem się.
– Sara. – Drgnęły jej wargi.
– Hę?
Śmiech elfki dotknął mnie tam, gdzie nie powinien. Była to automatyczna reakcja fizyczna – bliskość dziewczyny doprowadzała mnie do szaleństwa, chociaż nie rozumiałem, dlaczego tak się działo.
– Umawiał się ze mną i Sarą w tym samym czasie. Pomylił się, kiedy całował mnie na dobranoc.
– Kurna. – Pokręciłem głową, uśmiechając się pod nosem. – Kopnęłaś go w sprzęt?
– I ugryzłam w język – powiedziała i uśmiechnęła się jak dzika kotka. – Jestem agresywna.
– Feminizm. – Przytaknąłem. – Wspieram ten ruch… przysięgam. – Przyłożyłem dłoń do serca. – Mam nadzieję, że chodził dziwnie przez cały rok.
– Ech. – Wzruszyła ramionami. – Niezbyt było w co kopać.
– Zostaniemy przyjaciółmi? – wypaliłem roześmiany.
Również się zaśmiała. Ktoś ją popchnął i wpadła mi w ramiona. Przywarła delikatnymi palcami do moich bicepsów, a biustem do klatki piersiowej.
Zaparło mi dech. Uniosła twarz.
Przepadłem.
Postradałem rozum, zapomniałem o zasadach ze swojego podręcznika i stawiając wszystko na jedną kartę, pocałowałem ją delikatnie, jakbyśmy znali się całe życie, a nie cztery minuty i trzydzieści sześć sekund. Splotła słodki język z moim tak agresywnie, że momentalnie mnie zaskoczyła. Przeczesywała palcami moje króciutkie włosy, aż w skórze głowy oraz całym ciele rozpalił się żar.
Jęknąłem, unosząc ją, gdy pogłębiła pocałunek. Co, do licha? Dlaczego tak mi się poszczęściło? Oderwaliśmy się od siebie, by zaczerpnąć powietrza. Policzki wciąż miała zaczerwienione, co mnie rozbawiło.
– Jesteś urocza – wyznałem. – Seksowna, ale urocza. Jak to możliwe?
– Gdybym była Sarą, powiedziałabym, że jestem niesamowita w łóżku.
– Och, tak?
– Tak, ale jestem sobą, więc zapewne zbyt niewinna ze mnie dziewczyna, by znać pełnię swojej niesamowitości.
– Niewinność jest okej – zapewniłem. Stałem się opiekuńczy względem uroczej, żywo reagującej na mnie panny, którą obejmowałem.
Zmarszczyła brwi. Odsunęła się i stanęła, kiedy zamrugały światła, a po chwili zgasły.
– Nie chcę już być niewinna – szepnęła mi do ucha.
Jasny gwint!
Szybko rozejrzałem się po ciemnym pokoju. Z tanich głośników dudniła muzyka techno, która ustawała co kilka sekund.
– No cóż… – Złapałem ją za biodra i nachyliłem się, wiodąc ustami po płatku jej ucha. – Znalazłaś odpowiedniego faceta.
– Też tak myślę.
Chwyciłem Gabi za rękę, a potem poprowadziłem na górę. Wydawałem się spokojny, chociaż w duchu przybijałem sobie piątkę, a mój fiut wywijał koziołki.
Mocniej uścisnąłem rękę, ciągnąc dziewczynę po schodach. Niemal unosiłem się w powietrzu, a laska biegła za mną. Okazało się, że jej śmiech oraz zarumienione policzki to dla mnie za wiele.
Dotarliśmy do sypialni w dziesięć sekund.
Drzwi były zamknięte. Otworzyłem je, zatrzasnąłem, po czym oparłem o nie dziewczynę. Przywarłem wargami do jej szyi.
– Co, do cholery?! – zawołał zza nas Ian.
Rozdzieliliśmy się z Gabi.
– O kurna – powiedziałem, śmiejąc się zadyszany. – Sorki, stary, nie wiedziałem, że tu jesteś.
– Gabs! – krzyknął przyjaciel. – Co ty, do DIASKA, wyprawiasz?! – Półnagiemu Ianowi towarzyszyły dwie niemal gołe dziewczyny. W ciągu wielu lat naszej przyjaźni nigdy nie widziałem go tak wściekłego. On się nie złościł.
Ostrożnie się cofnąłem, unosząc ręce.
– Ian? Co się stało, stary?
– Gabs! – znów krzyknął. – Wiesz kto to? – Wskazywał na mnie palcem, jakbym był przestępcą.
– Ian, nie wtrącaj się! – Gabi podniosła głos, kładąc dłonie na biodrach. – Idź sobie!
– Idź? – zapytał, następnie głośniej powtórzył: – IDŹ?! – Podszedł do niej ciężkim krokiem. – Dlaczego tu jesteś? Kazałem ci zostać w domu, odrobić lekcje. Obiecałaś po tym, co stało się z Markiem…
– Markiem? – powtórzyłem, gdy w końcu niewyraźnie zaczęło do mnie docierać, że to była ta Gabi. Gabi, z którą się wychowałem, która w zeszłym tygodniu zadzwoniła zapłakana do Iana i skarżyła się, że były chłopak ją zdradzał. – O kurwa! – Cofnąłem się. Była chociaż pełnoletnia?
Przewróciła oczami.
– Mam osiemnaście lat.
Dzięki Bogu!
– Nieważne. – Kumpel chyba zaraz puści pawia. – Nie możesz tu być, Gabs. Jestem twoim przyjacielem. – Nasze spojrzenia się spotkały, a on przekazał swoim więcej, niż musiałem wiedzieć. To była Gabs – dziewczyna, która przychodziła na każde urodziny Iana, gdy był młodszy, która kibicowała mu na wszystkich jego meczach. Ta sama Gabs, w którą rzucałem kamieniami, zanim przeprowadziliśmy się na drugi koniec miasta.
Przysiągłem Ianowi, że nie tknę tej Gabi nawet za milion dolarów. Jednakże złożyłem tę obietnicę, gdy mieliśmy jedenaście lat.
Dziewczyna była nie tylko zakazana.
Była też nietykalna. Tylko ona mogła zniszczyć przyjaźń moją i Iana, tworząc między nami przepaść tak szeroką oraz głęboką, że nigdy bym z niej nie wypełznął.
– Spoko. – Szybko uniosłem ręce. – Nic się nie stało.
– Nic się nie stało? – Gabi prędko odwróciła głowę i spiorunowała mnie wzrokiem.
Miałem dwie możliwości: mogłem zgrywać dżentelmena, zapewnić ją, że nie byłem okropnym facetem, że tylko starałem się chronić dziewczynę, która zasadniczo była jedyną rodziną, jaką miał mój przyjaciel, albo mogłem skłamać i sprawić, by uznała mnie za okropną osobę. Dziewczyna taka jak ona, a zresztą niemal każda przedstawicielka płci pięknej, pragnęła dżentelmena, pragnęła wierzyć, że wszyscy mężczyźni są dobrzy, że trzeba dać im tylko szansę. Gabi patrzyła na mnie tak, jak patrzy się na groźnego psa w schronisku, gdy chce się go pogłaskać.
Mogłem się poddać pieszczocie.
Lub kąsać jak ogar piekielny.
Dziewczynie takiej jak Gabi należało zaserwować to drugie… jeśli chciałem, by między mną a Ianem wciąż panował pokój. Westchnąłem. Potrzebowałem swojego przyjaciela, czasami chyba nawet bardziej niż on mnie. Cholera, potrzebowałem go tak, jak on Gabi. Niech to szlag.
Nie miałem wyboru.
– Do diabła. – Wybuchnąłem śmiechem. – Pójdę na dół i wyrwę inną laskę. Przecież są miliony takich jak ona. – Puściłem do niej oko, złapałem za tyłek, po czym przyciągnąłem do siebie. Opryskliwie przyznałem: – Między nami doszło do czegoś prawdziwego, ale wołają mnie też inne cycuszki.
Niemal się zrzygałem, wychodząc z pokoju. Opuściłem imprezę, nie oglądając się nawet na mijanych ludzi ani na jedyną dziewczynę, która skusiła mnie, bym zapragnął… czegoś więcej.




[1] Russell Carrington Wilson (ur. 29 listopada 1988 r.) – rozgrywający dla Seattle Seahawks z National Football League (przyp. red.).
[2] Mensa – największe i najstarsze stowarzyszenie ludzi o wysokim ilorazie inteligencji (przyp. red.).




Komentarze

Popularne posty