[PATRONAT] Czwarty rozdział "River" Samantha Towle
4
Carrie
Po tym niezbyt
miłym, niezręcznym spotkaniu swojego gburowatego sąsiada, postanawiam przejść
się do miasta i znaleźć sklep spożywczy oraz miejsce, w którym można kupić
ręczniki i pościel. Nie muszę martwić się poszukiwaniem koca ze względu na to,
jak teraz jest ciepło na zewnątrz i ogólnie jest mi gorąco. Do tego nic nie
wskazuje na to, że to wkrótce mogłoby się zmienić. A wręcz będzie mi jeszcze
cieplej wraz ze stopniem zaawansowania ciąży.
Więc potrzebuję tylko prześcieradeł, poduszek i poszewek na poduszki.
Oraz filtru przeciwsłonecznego. Ponieważ, jeśli nie będę go używać, usmażę się
jak plaster bekonu.
Powinnam też kupić coś, co pozwoli mi trochę zasłonić twarz.
Może dlatego był dla mnie niegrzeczny. Może zobaczył ten siniak na mojej
twarzy i pomyślał, że będą ze mną kłopoty. Że wraz ze mną przyjdą w tę okolicę
jakieś problemy.
Cóż, nie mogę zrobić teraz zbyt wiele w kwestii zatuszowania siniaka.
Więc robię jedyną rzecz, jaka mi pozostaje. Biorę szczotkę i robię sobie
przedziałek na boku. Przykrywam włosami oko i zasłaniam policzek.
Korzystając z Google Maps, ruszam pieszo w kierunku, w którym powinien znajdować
się najbliższy sklep spożywczy, ponieważ obecnie moim jedynym środkiem
transportu są własne stopy. Obym mogła dostać tam wszystko, czego potrzebuję.
Może powinnam pomyśleć o kupnie samochodu.
Lecz to oznaczałoby konieczność wykorzystania większej ilości brudnych
pieniędzy Neila, niż zachodzi taka potrzeba.
Nie, dzięki.
Najpierw znajdę pracę. A potem może kupię samochód.
Spacer do supermarketu jest przyjemny. Canyon Lake to naprawdę ładne
miejsce.
Bardziej zielone, niż się spodziewałam się po miasteczku w Teksasie.
Gdy zbliżam się do centrum miasta, zauważam restaurację po drugiej
stronie ulicy. Na szyldzie znajdującym się nad wejściem widnieje napis U Sadie.
Minęło trochę czasu, od kiedy ostatnio jadłam, więc przed pójściem do
supermarketu chyba powinnam coś przekąsić.
Zbliżając się do lokalu, zauważam na jego oknie wywieszkę, która
informuje o tym, że podaje się tu najlepsze ciasto w tej części Teksasu. Widzę
też drugą kartkę na szybie i na jej widok robi mi się lekko na sercu – Szukamy kelnerki na pół etatu. Doświadczenie
mile widziane, ale niewymagane. Uśmiech konieczny. Złóż CV w lokalu.
Okej, więc może uda mi się dostać tu jedzenie i pracę, jeśli mi się
poszczęści.
Otwieram drzwi i wchodzę do restauracji. W tle gra muzyka. Przy stołach i
w boksach restauracyjnych siedzi kilkoro klientów.
Słodki Panie, pachnie tu jak w niebie. Powietrze wypełnia zapach kawy,
lecz moją uwagę przykuwa woń placka wiśniowego.
Mój brzuch burczy z entuzjazmem, wyrażając aprobatę.
Siadam na stołku przy blacie i próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatni
raz jadłam poza domem. Bez skutku.
Zawsze jedliśmy w domu. Neil nie bardzo lubił jeść na mieście. Miał
problem z tym, że jego jedzenia dotykają różni ludzie.
To ja zawsze gotowałam. Czasami mu smakowało. Czasami nie.
– Zamówienie, stolik ósmy – woła męski głos z pomieszczenia, które
najwyraźniej jest kuchnią.
Sekundę później pojawia się mężczyzna i kładzie dwa talerze na blacie. Wygląda
na Latynosa. Ma krótko przystrzyżone włosy, przystojną twarz o ostrych rysach,
gładko ogoloną.
Kelnerka przechodzi obok mnie tak energicznie, że aż wprawia powietrze w
ruch. Bierze talerze od Latynosa – jak zakładam kucharza. Kobieta uśmiecha się
do mnie, kiedy mnie mija.
– Będę za minutę, kochana.
– Bez pośpiechu – mówię jej. Podnoszę menu i zaczynam czytać.
Uśmiecham się. Podoba mi się tu. Panuje tu ciepła, radosna atmosfera.
Kilka minut później kelnerka znowu się zjawia.
– Gotowa złożyć zamówienie? – pyta mnie radośnie.
Unoszę głowę znad menu, żeby na nią spojrzeć.
W dłoniach trzyma notatnik i długopis. Na jej plakietce przypiętej do
ubrania napisane jest Sadie. Restauracja nazywa się U Sadie.
Zgaduję, że to ona jest właścicielką.
Jest naprawdę ładna. Mniej więcej mojego wzrostu, czyli ma jakieś metr
sześćdziesiąt osiem. Wygląda na niewiele ponad trzydzieści lat. Jasnobrązowe
włosy upięła do góry. Na twarzy ma szeroki uśmiech.
Gdy obrzuca mnie wzrokiem, uśmiecha się nieco mniej.
Siniak.
Wstydliwie przechylam głowę, zasłaniając policzek włosami. Uśmiech, który
miałam jeszcze przed chwilą na ustach, znikł.
– Poproszę kawałek placka wiśniowego. – Zostałam przekupiona w chwili,
kiedy poczułam jego zapach tuż po wejściu tutaj. – I herbatę bezkofeinową,
jeśli jest.
– Pewnie. Może coś do placka? Śmietanę. lody?
– Sam placek – mówię jej.
– Pewnie. – Uśmiecha się znowu. Nie zapisuje mojego zamówienia. Odkłada
notatnik i ołówek na blat.
Patrzę, jak przechodzi za kontuar, bierze talerz, kładzie na nim kawałek
wiśniowego placka i stawia go przede mną wraz z czystymi sztućcami.
– Cukier albo śmietanka do herbaty? – pyta, biorąc kubek i robiąc mi
herbatę w ekspresie.
– Nie, dziękuję.
Obok mojego placka stawia imbryk, filiżankę i spodek.
– Przyjechałaś tu na wakacje? – pyta przyjaźnie.
Widzę, że próbuje nie patrzeć na mój siniak i doceniam to, lecz tak
naprawdę w tej chwili jestem już zmęczona ukrywaniem go.
Unoszę głowę, pozwalając włosom odsunąć się do tyłu.
– Nie, dopiero co się tutaj przeprowadziłam – oznajmiam.
– Nie przyjeżdża tu na stałe zbyt wiele ludzi, ale często odwiedzają nas
turyści – mówi mi.
– Łatwo się domyślić czemu. Pięknie tu.
– Tak, to piękne miejsce. Więc co cię tu sprowadza? Rodzina?
Prawdopodobnie ich znam. W mieście takim jak to trudno nie znać wszystkich.
Kręcę głową i odkrawam kawałek ciasta. Wkładam go do ust i przeżuwam, zwlekając
z odpowiedzią.
– Nie rodzina. Po prostu chciałam zmienić otoczenie.
– Och. Jasne. – Kiwa głową, jej wzrok pada na moje wargi, rozcięcie na
nich, i z powrotem na policzek, po czym spoczywa na moich oczach. – To jest dobre miejsce na przeprowadzkę.
Dziesięć lat temu sama tu przyjechałam, żeby zacząć od nowa. – Przerywa,
zastanawiając się nad czymś.
Patrzę na jej twarz. Sadie wygląda, jakby toczyła wewnętrzną walkę. Widzę
chwilę, w której podejmuje decyzję.
Wtedy otwiera usta i stwierdza:
– Przepraszam, że to mówię, ale masz niezłego siniaka. Na pewno ktoś już
go obejrzał, jednak…
– To nic takiego. – Natychmiast przykrywam dłonią policzek. Widelec,
który trzymałam w ręku, z brzękiem upada na blat.
Przyjemne uczucie w mojej klatce piersiowej zaczyna topnieć.
– Słuchaj, możesz kazać mi się nie wtrącać w nie swoje sprawy, ale
dziesięć lat temu byłam na twoim miejscu. Przyjechałam do miasta pokryta
siniakami…
– Nie jestem pokryta siniakami. Po prostu wpadłam na drzwi. To wszystko.
Nic więcej. I masz rację; naprawdę nie powinnaś wtrącać się w nie swoje sprawy
– stwierdzam ostro.
Zazwyczaj nie jestem asertywna, ale tym razem naprawdę się rozzłościłam,
bo ta kobieta popsuła mi humor. Tak jak wcześniej zrobił to mój dupkowaty
sąsiad.
Niektórzy ludzie naprawdę potrafią ukraść promyki słońca.
A ja nie chcę być w otoczeniu takich osób.
Wstaję, wsuwam dłoń do kieszeni i wyciągam pieniądze, żeby zapłacić za
swoje jedzenie i wyjść stąd.
I to by było na tyle jeżeli chodzi o mój placek i szansę na pracę.
– Słuchaj, przepraszam – stara się mnie uspokoić, kładąc dłonie na
blacie. – Nie próbuję ingerować. Po prostu wiem, jak to jest być nową w mieście
z… – Wskazuje na swoją twarz. – Uciekając jednocześnie od osoby, która ci je
zrobiła.
Przygryzam wnętrze policzka.
– To były drzwi.
– Okej. – Kiwa głową. – To były drzwi. Rozumiem. I przepraszam, że cię
zdenerwowałam. Placek jest na mój koszt. Zostań, proszę, i skończ go jeść.
Zatrzymuję się na chwilę, patrząc na jej wyraz twarzy, bijące od niej
ciepło, i zdaję sobie sprawę z tego, że ona naprawdę chciała być po prostu miła.
Zdaję sobie sprawę także z tego, że przypatruję się kobiecie, która przeszła
przez coś podobnego do tego, co spotkało mnie.
Powoli siadam z powrotem i unoszę widelec, a następnie biorę się za kolejny
kawałek ciasta.
– Zawołaj mnie, jeśli będziesz czegoś potrzebowała – mówi, po czym
odchodzi i zajmuje się klientem stojącym przy ladzie, czekającym, żeby
zapłacić.
Jem placek i piję herbatę w ciszy, po prostu słuchając muzyki, odgłosów
dzwonienia garnków, w których przygotowywane jest jedzenie w kuchni, oraz cichego
szmeru rozmów.
Właśnie kończę pić herbatę, kiedy kelnerka znowu się przede mną zjawia.
– Podać coś jeszcze? – pyta.
– Nie, dzięki.
– Przepraszam za wcześniej – mówi mi. – Za to, że byłam natrętna.
– Nie szkodzi. Chyba zareagowałam trochę zbyt mocno – przyznaję.
– Nie, nieprawda. Miałaś pełne prawo powiedzieć to, co powiedziałaś.
Dzięki jej słowom czuję się nieco lepiej.
– Mogę powiedzieć jeszcze tylko… – ciągnie. – I mówię to tylko dlatego,
że jesteś nowa w mieście i nie znasz tutaj nikogo, ale bezkofeinowa herbata…
Zazwyczaj istnieje tylko jeden powód, dla którego kobieta pije tutaj cokolwiek
bezkofeinowego, i jest to ciąża. Nie pytam, po prostu stwierdzam fakt, i jeśli
jesteś w ciąży, będziesz potrzebowała lekarza, a najlepszy w okolicy jest
doktor Mathers.
– Doktor Mathers – powtarzam. – Zadzwonię do niego. Dziękuję.
Jej wzrok spoczywa na moim jeszcze
płaskim brzuchu.
– Więc… W którym miesiącu jesteś? Jeśli nie masz nic przeciwko temu, że
pytam.
Nagle dociera do mnie, że jest drugą osobą – pierwszą była pani Ford –
której powiedziałam o dziecku.
Czuję, że naprawdę nie jest wścibska. Po prostu martwi się o mnie. I
dlatego też nie mam nic przeciwko udzieleniu jej odpowiedzi.
– Nie jestem do końca pewna. Chociaż z pewnością nie minęło zbyt dużo
czasu.
Posyła mi miły uśmiech.
– Cóż, doktor Mathers ci z tym pomoże. A tak w ogóle, to gratulacje.
– Dziękuję. – Wstaję z krzesła.
– Cóż, jeśli będziesz czegokolwiek potrzebowała… – przerywa, czekając, aż
podam jej swoje imię.
– Carrie – wypełniam za nią lukę.
– Carrie. Jestem Sadie, czego prawdopodobnie się już domyśliłaś. –
Wskazuje na swoją plakietkę. – I
prawdopodobnie domyśliłaś się też, że to miejsce należy do mnie.
– Nie trzeba być geniuszem, żeby na to wpaść.
Uśmiecham się, a ona zaczyna się śmiać.
– Cóż, chciałam tylko powiedzieć, że jeśli będziesz kiedykolwiek czegoś
potrzebowała, placka czy bezkofeinowej herbaty, to wiesz, gdzie mnie znaleźć.
– Tak właściwie jest jeszcze coś, czego potrzebuję… – Spoglądam na kartkę
na oknie, po czym znowu na nią. – Nie wiem, co sądzisz o zatrudnianiu ciężarnej
kobiety, ale naprawdę przydałaby mi się praca.
– Byłaś wcześniej kelnerką? – pyta.
Przygryzam dolną wargę.
– Nie.
– Kiedy mogłabyś zacząć?
– Od jutra – sugeruję.
Zastanawia się chwilę.
– A co sądzisz o pracowaniu z rana?
– Byłoby świetnie. – I nie kłamię.
– Okej. Bądź tu jutro punktualnie o szóstej rano, a ja wprowadzę cię w
tajniki pracy.
– Dostałam… pracę? – pytam, ośmielając się mieć nadzieję.
Wyraz twarzy Sadie staje się łagodniejszy, kobieta uśmiecha się do mnie.
– Dostałaś pracę.
Mój uśmiech jest większy od tego całego miasta.
– Tak bardzo ci dziękuję, Sadie. Nie wiesz nawet, jak bardzo to doceniam.
– Najpierw popracuj na porannej zmianie, wtedy zobaczymy, czy naprawdę
będziesz tak uważała – żartuje.
Śmieję się.
To takie lekkie uczucie.
– Okej. – Ruszam w kierunku drzwi. – Widzimy się jutro z samego rana.
– Carrie – woła cicho moje imię, a ja zatrzymuję się, żeby się odwrócić.
Robi krok w moim kierunku i zniża głos. – Chcę tylko powiedzieć… Naprawdę cieszę
się, że uciekłaś od… tych drzwi.
Chwila nagle wydaje się ciężka od niewypowiedzianych słów. Ale też uświadamiam
sobie, że znalazłam bratnią duszę. Jakbym w końcu rozmawiała z kimś, kto
rozumie.
Z kimś, kto, wie, jak to jest być na moim miejscu.
Z kimś, kto rozumie, czemu w dalszym ciągu czuję, że muszę kłamać na ten
temat i ukrywać to, skąd tak naprawdę wzięły się moje siniaki.
Wstyd, jaki w dalszym ciągu jest we mnie.
Uśmiecham się delikatnie i przyciskam dłoń do brzucha.
– Ja też – mówię cicho. Właśnie mam się odwrócić, kiedy coś mnie
zatrzymuje i zdaję sobie sprawę z tego, że mówię:
– Mogę cię o coś zapytać?
– Jasne. – Uśmiecha się.
– Czy ten, e… Czy te… drzwi, od których uciekłaś, czy one kiedykolwiek
cię znalazły?
– Nie – mówi z przekonaniem. – Moje drzwi nigdy mnie nie znalazły.
Komentarze
Prześlij komentarz