[PATRONAT] Czwarty rozdział "Słodkie Szaleństwo" Belle Aurora
Max
Nik i Tina mrugają, ewidentnie nie
rozumiejąc, o co chodzi. Na twarzy brata maluje się zaskoczenie, natomiast jego
żona otworzyła ze zdumienia usta. Stoję tak w niezręcznej ciszy, żałując, że
nie jestem niewidzialny, bo wtedy mógłbym dać nogę, niezauważony przez nikogo.
Akcent Nika staje się
wyraźniejszy z powodu frustracji lub złości.
– Co ty, kurwa,
wygadujesz? – rzuca.
Oczy Tiny zachodzą mgłą.
Kręci głową, starając się przetworzyć to, co usłyszała. Patrzy na mnie ze
smutkiem.
– Kochanie, co ty
opowiadasz? Nie możesz się wyprowadzić. Przecież to dom Ceecee. Twój dom – mówi łagodnie.
Spuszczam głowę, a
następnie kładę dłonie na biodrach. Noga mi chodzi, gdy zastanawiam się, co
powiedzieć, żeby nie wyjść na dupka.
– Nie. To wasz
dom. Macie dwie córki i powiększającą się rodzinę. Owszem, Ceecee tu dorastała,
ale to nie jest nasz dom. – Ryzykuję spojrzenie w kierunku Nika. – Nigdy nie
był.
Wzrusza lekko
ramionami.
– Nie rozumiem,
skąd ten pomysł. Co się stało?
Oddycham głęboko,
wznoszę ręce, opierając je na głowie, po czym odpowiadam na wydechu:
– Nic się nie
stało. Nie o to chodzi. Nie podjąłem tej decyzji pod wpływem złości ani nic z
tych rzeczy.
Ale on nie słucha,
tylko staje przede mną.
– Nieważne, jaki
był powód. Poradzimy sobie z tym. Powiedz, o co chodzi – nalega.
– O nic.
Przysięgam…
– O coś musi –
przerywa mi. – Co mam zrobić, abyś zmienił zdanie?
– Nie rozumiemy
się. – Wzdycham.
Tina rusza w moją
stronę, lecz cofam się, unosząc ostrzegawczo dłonie. Gdy ta kobieta cię
przytula, jesteś gotów zrobić dla niej wszystko.
– Nie rób tego,
Tina, nie teraz. Muszę się skupić.
Nik szybko traci
opanowanie.
– Nie wkurwiaj
mnie, Max. Mów, o co chodzi.
Ogarnia mnie
frustracja, która wylewa się gniewnym strumieniem.
– Kurwa,
człowieku, nie wszystko kręci się wokół ciebie! Chodzi o mnie! I o Ceecee! Nie
o ciebie, Tinę czy dziewczynki! Jedynie o mnie oraz moją córkę. Właśnie w tym
rzecz.
Cichy głos Tiny
sprawia, że przestaję się złościć.
– Nie jesteś tu
szczęśliwy?
Nie ma smutniejszego
widoku niż przygnębiona Tina. To aż boli. Szybko biorę ją za rękę.
– Nie, kochanie,
nic podobnego. – Przeczesuję dłonią włosy. – Źle zacząłem tę rozmowę.
Nik krzyżuje ramiona na
piersi. Wygląda na wzburzonego, jednak głos ma spokojny:
– Spróbuj jeszcze
raz.
Puszczam rękę Tiny, a
potem siadam na kanapie. Milczę przez chwilę, zastanawiając się, jak ubrać to
wszystko w słowa, zamiast mówić, co mi ślina na język przyniesie.
– Okej. No więc,
mieszkamy tu od wieków, prawda? – Brat kiwa głową. – Było nam u was naprawdę
dobrze, Nik. Pomogłeś, kiedy cię potrzebowaliśmy, a gdy patrzę, na jaką
wspaniałą dziewczynę wyrosła Ceecee – gardło mi się ściska – wiem, że to dzięki
tobie.
Twarde spojrzenie Nika
łagodnieje. Unikam go, kontynuując:
– Ale zasiedziałem
się tutaj. Powinienem był odejść wcześniej, bo teraz na myśl o wyprowadzce –
zerkam na Tinę – robi mi się słabo. Po prostu przegapiłem odpowiedni moment,
dlatego to takie trudne.
– W takim razie
nie wyprowadzaj się – prosi szybko Tina. – Kochamy cię. Chcemy, żebyś z nami
mieszkał. Pomieścimy się tu wszyscy, tylko nie odchodź.
Uśmiecham się do nich
smutno, po czym zrzucam bombę:
– Kupiłem już dom.
Nik pociera twarz
dłonią:
– Ja pierdolę –
szepcze.
– Słuchajcie,
nadszedł czas. Siedziałem u was o dziesięć lat za długo.
– Zawsze byłeś
mile widziany – wtrąca gorączkowo mój brat. Patrzy na mnie błagalnym wzrokiem.
– Nadal jesteś.
Kręcę głową.
– I za to cię
kocham – mówię szczerze. – Ale chcę znów zacząć żyć, a do tego niezbędna jest
przeprowadzka. Jedyne wyjście to zamieszkanie na swoim. Maddy… – wciągam
drżący oddech – …zrobiła mnie na szaro. Bardzo długo byłem załamany, lecz czuję
się już o wiele lepiej. W dużej
mierze dzięki wam. Muszę jednak zrobić to, co odkładam od tylu lat. Potrzebuję
przejąć kontrolę nad życiem – patrzę Nikowi w oczy – i wreszcie stałem się na
to gotowy – stwierdzam delikatnie, acz stanowczo.
– To chujowo.
Gapimy się zaszokowani
na Tinę. Ona nigdy nie przeklina. Nigdy.
Odwzajemnia nasze
spojrzenia, pociąga nosem oraz wydyma wargi.
– No co? Taka
prawda.
Zapada niezręczna,
pełna pytań cisza, ponieważ nie wiemy, co powiedzieć. Niezbyt miłe uczucie,
które moim zdaniem przypomina trochę zgagę. Wreszcie Nik kiwa głową.
– Spodziewałem się
tego. To znaczy, nie liczyłem na to, że Ceecee będzie tu mieszkać aż do
studiów. – Ale ton głosu oraz spojrzenie zdradzają, iż właśnie tak myślał.
– Ona już wie? –
pyta cicho Tina.
Kręcę głową, bo nie
jestem w stanie się odezwać.
– Gdzie znajduje
się ten dom? – dopytuje Nik.
To w końcu zmniejsza
napięcie.
Wskazuję na wschód,
próbując ukryć uśmiech.
– Tam.
– Gdzie? – naciska
Nik z kamiennym wyrazem twarzy.
Pokazuję ponownie i nie
potrafię dłużej panować nad mimiką.
Kąciki ust mojego brata
się unoszą.
– Nie zrobiłeś
tego.
– Czego? – Tina
jest wyraźnie skonsternowana.
– Zrobiłem –
odpowiadam, potakując.
– Ale co takiego?
– Tina coraz bardziej się niecierpliwi.
Ukrywszy twarz w
dłoniach, Nik trzęsie się ze śmiechu.
– Ty podstępny
draniu.
Głos Tiny uderza w
histeryczne nuty.
– Czy ktoś może mi
powiedzieć, o co chodzi?
Mój brat przekazuje
dobrą wiadomość:
– Wygląda na to,
że będziemy mieli nowych sąsiadów.
Tina sapie, a następnie
podskakuje.
– Nie gadaj! Och,
dzięki Bogu! – piszczy. – Mogę zobaczyć ten dom?
– Pewnie. Chodźmy
– zgadzam się.
Tina pędzi korytarzem,
a jej brzuch podryguje.
– No dalej,
chłopaki!
Depczemy kobiecie po
piętach. Nik szepcze:
– Nie ma pojęcia.
Zwariuje, kiedy się dowie.
Uśmiecham się krzywo.
– Wiem.
Gdy wychodzimy, Tina
czeka już przy samochodzie. Ledwie stajemy obok, a Nik obejmuje ją w talii.
– Nie ma sensu
marnować benzyny.
Pozwala się
poprowadzić, lecz obserwuje nas podejrzliwie. Idziemy podjazdem, ja po jednej,
Nik po drugiej stronie, aż docieramy do chodnika. Tina mruży oczy w słońcu,
rozglądając się.
– Którędy?
Delikatnie chwytam ją
od tyłu za biodra, przekręcając tak, żeby spojrzała na drogę. Zdezorientowana
milczy przez moment. Dobrze wiem, kiedy doznaje olśnienia. Wzdycha, zasłaniając
usta dłonią. Odwraca się do mnie powolutku.
– Wyprowadzasz się
na drugą stronę ulicy? – pyta cicho.
Uśmiecham się tak
szeroko, że zaczynają mnie boleć policzki. Tina piszczy, a następnie rzuca mi
się na szyję.
– Ty podstępny
draniu! Maksie Leokovie, kocham cię na zabój! – wrzeszczy, śmiejąc się. – Kocham cię!
Cały czas się
przytulamy, ale nie mam nic przeciwko. Trzymam ją mocno, patrząc na swój nowy
dom. Nik ściska mnie za ramię, co sprawia, iż wracam do rzeczywistości.
Dostrzegam dumę w jego oczach i, choć jej nie potrzebuję, miło mi z tego
powodu.
Zasycha mi w gardle,
więc odchrząkuję.
– Powiemy Ceecee
dziś wieczorem – decyduję.
Tina spogląda na mnie
nerwowo, biorąc za rękę.
– Zrobimy to
razem. – Uśmiecha się szeroko. – Na pewno wszystko będzie dobrze.
Kiwam głową. Tak. Z
pewnością.
Max
Widok zalanej łzami
twarzy Ceecee łamie mi serce.
– Dlaczego?
Zrobiłam coś złego?
Nie tak to sobie
wyobrażałem. W mojej wyobraźni wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Jestem
debilem. Próbuję ją przytulić, jednak się odsuwa, toteż Tina i Nik natychmiast
spieszą z wyjaśnieniami.
– Nie, aniołku!
Nic z tych rzeczy. Kochamy cię – zapewniają.
– Nie chcę się
wyprowadzać – szepcze głosem przepełnionym żalem. – Kocham ten dom.
Próbuję przemówić jej
do rozsądku.
– Kochanie, nie
możemy wiecznie tu mieszkać.
Patrzy na mnie,
pociągając nosem.
– Nie chcę zostać
sama.
Uśmiecham się do niej,
choć czuję, jakby ktoś wyrywał mi serce z piersi.
– Przecież
przeprowadzamy się tylko na drugą stronę ulicy. Będziesz mogła tu przychodzić,
gdy tylko najdzie cię ochota.
Nie jestem przygotowany
na wybuch gniewu.
– No to się
wyprowadzaj! – Wyjeżdża na korytarz, po czym woła: – Wyprowadzaj się, jeśli
chcesz! Mam to gdzieś! – Wciągam powietrze, gdy słyszę zabójcze słowa: – I tak
cię nie potrzebuję.
Nik zbliża się, patrząc
na mnie ze współczuciem. Unoszę dłonie, powstrzymując go. Nie chcę, by
ktokolwiek teraz do mnie podchodził. Wbijam wzrok w podłogę, a następnie
uciekam na dwór. W połowie schodów siadam na jednym ze stopni, zamykam oczy i
oddycham głęboko wieczornym powietrzem. Wzdycham.
Zrób
sobie dziecko – mówili. Będzie fajnie – mówili.
Z gardła wyrywa mi się
pozbawiony humoru śmiech. Siedzę tak przez długi czas, może nawet kilka godzin.
Nie mam pojęcia, co, u licha, powinienem zrobić albo powiedzieć, by pocieszyć
córkę.
Komentarze
Prześlij komentarz