[PATRONAT] PROLOG "Mrok" Alicja Wlazło

PROLOG

                                                          LAUREEN 

Silny podmuch wiatru poruszył moimi włosami i przyniósł zapach śmierci. Zamarłam. Powinnam się ruszyć, coś zrobić, lecz nie mogłam oderwać wzroku od Sigarra, który nadal klęczał i oddychał ciężko – klatka piersiowa unosiła się równomiernie, choć szybko. Podążyłam za jego spojrzeniem utkwionym w truchle leżącym pod jego stopami. Podeszłam parę kroków i dostrzegłam, że drżą mu ramiona. Strach podchodził mi do gardła, jednak musiałam zyskać pewność, że nic mu się nie stało. Musiałam. Ruszyłam dalej, ostrożnie omijając porozrzucane ciała. Starałam się nie patrzeć, nie widzieć ludzkich szczątków rozsypanych na asfalcie niczym niepotrzebne klocki na dziecięcym dywanie. Zacisnęłam powieki. Proszę, proszę, proszę, niech to się okaże głupim snem. Potknęłam się i upadłam. Jedną ręką oparłam się o szorstki asfalt, drugą… Otworzyłam oczy i z przestrachem cofnęłam dłoń. Oddech mi przyspieszył. Leżący przede mną trup patrzył pustym wzrokiem w niebo. Jego szyję przecinała głęboka rana, oddzielająca głowę od tułowia. Tkanki, mięśnie, krew, błysk kości. Przewróciło mi się w żołądku, odwróciłam głowę i zwymiotowałam. Otarłam usta. Weź się w garść! Uspokoiłam oddech, a następnie wstałam, wspierając się o zimny mur. Poszukałam Sigarra spojrzeniem, jednak on nadal nie podnosił się z ziemi. Niepokój przejmował nade mną kontrolę, a ja nie chciałam mu się poddać. Ruszyłam dalej. Wdepnęłam obcasem w kałużę i zadrżałam. Krew, wszędzie krew. I to wszystko wydarzyło się niepotrzebnie. Gdzie sprawiedliwość? Przecież to nie musiało… Powietrze uchodziło z moich płuc ze świstem, pot spływał wzdłuż kręgosłupa, a ja coraz bardziej zapadałam się w absurdzie obecnej sytuacji. Potrząsnęłam głową. Nie, nie teraz. Muszę się opanować. Nie czas na rozmyślanie. Potrafisz się opanować, Laureen, wiem, że potrafisz. Nabrałam więcej powietrza, po czym wypuściłam je bardzo powoli. Powtórzyłam to jeszcze raz i kolejny, a potem mój umysł wypełniła jedna myśl, której uczepiłam się niczym ostatniej szansy: Nie mógł postąpić inaczej.
Dostrzegłam ruch i zobaczyłam, że Sigarr wreszcie podniósł się z klęczek. Widok muskularnego, stworzonego do walki ciała sprawił, że włoski na plecach stanęły mi dęba. Dlaczego tak na mnie działasz? Mogłam zatracać się w jego obecności, ale nie w tym momencie, nie kiedy stał pośród morza trupów i wycierał zakrwawiony miecz o płaszcz niewinnej ofiary. Zrobiłam krok naprzód i następny, butem szturchnęłam metalowy pręt, który wyślizgnął się z dłoni martwego i upadł kawałek dalej z cichym trzaskiem. Sigarr znieruchomiał i dopiero wtedy podniósł na mnie wzrok. Przystanęłam i przełknęłam ślinę. Moc wręcz z niego wypływała. Czułam, że pragnie się uwolnić. Wydawała się tak żywa – zupełnie jakby wewnątrz Sigarra mieszkała nieujarzmiona bestia. Emanowała z taką siłą, że odnosiłam wrażenie, jak gdyby stała obok. Sigarr nie zrobiłby mi krzywdy, miałam pewność. Jednak bestia… to już osobny problem. Stanowiła rdzeń istnienia Sigarra, a przynajmniej jego sporą część.
– Chcesz tak żyć? – zapytał nagle Sigarr.
Rozpacz przedzierająca się przez ciche słowa odebrała mi mowę. Spod jego stóp wydostał się cichy jęk. Spojrzeliśmy w dół. Jeden z pokonanych ludzi z widocznym wysiłkiem wyciągnął ku niemu rękę. Sigarr uniósł miecz i pchnął człowieka prosto w serce.
– Nie! – krzyknęłam, zaraz zasłaniając drżące usta dłonią.
Nie wierzyłam w to, co właśnie zobaczyłam, chociaż byłam tego świadkiem. Serce przepełniała trwoga, a ja wpatrywałam się w Sigarra niczym w nieoswojone zwierzę. Twarz wykrzywiła mu się w wyrazie bólu, popatrzył z odrazą na miecz. Cierpiał, wiedziałam to, a jednak zabijał. Pragnęłam mu ulżyć, a jednocześnie zrozumieć. Wreszcie cokolwiek zrozumieć.
Nie mogę teraz zostawić go z tym wszystkim… Spojrzałam na zmasakrowane ciała i zaschło mi w gardle, a myśl się urwała.
– Chcesz tak żyć? – zapytał ponownie.
Adrenalina dodała mi odwagi.
– Przecież sam wybrałeś takie życie.
Czułam, że bestia cofnęła się i – zaskoczona moją zuchwałością – ukryła we wnętrzu Sigarra. Oddech powoli mi się wyrównywał i skoncentrowałam się, by skupić wzrok na Sigarze. Wyczułam zmianę. Powietrze się ochłodziło, a bestia powoli usuwała się w cień, zastąpiona przez smutek oraz tęsknotę za czymś dawno zapomnianym. Za czymś, o czym nie mogłam mieć pojęcia. Sigarr opuścił ramiona, ostrze oparło się o ziemię.
Wtem uniósł na mnie wzrok, a wzdłuż mojego kręgosłupa przeszedł dreszcz.
– Nie musiałem wybierać – szepnął. – Już byłem mordercą.






Komentarze

Popularne posty