[PATRONAT] Drugi rozdział "Mój Torin" K. Webster




ROZDZIAŁ 2

Tyler

Tym razem upadłem naprawdę nisko.
Zapłaciłem mężczyźnie dwadzieścia tysięcy dolarów, by móc zabrać jego przybraną córkę. Myślałem, że będzie stawiał opór albo się rozmyśli. Nie spodziewałem się, że dam mu pieniądze i dziesięć minut później będę jechał z nią samochodem. Chciał tylko wiedzieć, jak się nazywam oraz gdzie mieszkam, a ja z ochotą udzieliłem mu tych informacji, wręczając pieniądze. Nic innego nie było ważne.       
            Liczy się tylko ona.
            Dałbym mu wszystko.
            Musiałby mnie tylko o to poprosić.
            Kurwa.
            Przecież to jest cholernie nielegalne.
            Mam trzydzieści dwa lata i nie mam żadnego interesu w opiekowaniu się nastolatką.
            Mam jednak swoje powody. Są dobre. Mają sens. Muszę tylko zachować ostrożność. Jeden krok w złą stronę może wszystko zniszczyć.
            Mlask. Mlask. Mlask. Mlask.
            Ona żuje tę gumę tak, jakby nie wiedziała, co innego może teraz zrobić. Ściska swój plecak, który jest podarty i brudny, i wygląda tak, jakby zaraz miał się rozpaść. Chcę zamienić go na nowy. Chcę dać jej wszystko.
            Chcę to zrobić, bo sam chcę od niej wszystkiego.
            – Jesteś głodna? – pytam, spoglądając na jej twarz.
            – Tak – odpowiada, spinając się.
            – Na co masz ochotę?
            Powoli odwraca głowę w moją stronę, a ja cieszę się, że pada na nas światło, bo w końcu mogę dobrze przyjrzeć się jej twarzy. Wciąż staram się zrozumieć, co takiego w niej przebija mrok, rozjaśniając go światłością. Mruga niewinnie tymi niebieskimi oczami i jest tak cholernie drobna. Dosłownie znika w swoim ubraniu. Naciągnęła nisko czapkę. Nawet pod tyloma warstwami jest jej zimno. Jej nos jest zaczerwieniony, a ciało drży.
            Chociaż zalewam się potem, sięgam do przodu, po czym podkręcam ogrzewanie. Wkraczam na nowe, nieznane terytorium. Każdego dnia zawieram transakcje i zabezpieczam przyszłość mojej rodziny, ale to jest coś zupełnie nowego.
            Wciąż nie wiem wielu rzeczy o świecie, o ludziach, ale po prostu to zaakceptowałem.
            – Może masz ochotę na stek? – pytam.
            – Nie wiem… – Wzrusza ramionami, wyglądając przez okno. – Mam być szczera?
            – Bądź szczera. – Uśmiecham się.
            Kiedy ponownie odwraca się, wbija we mnie lodowate, niebieskie oczy.
            – Nigdy nie jadłam steku – mówi.
            Chcę się roześmiać z jej żartu, ale nagle zdaję sobie sprawę, że mówi poważnie. To biedne, niekochane dziecko nigdy nawet nie jadło potrawy, która dla mnie jest czymś oczywistym. Stek to jeden z moich ulubionych posiłków. Włączam kierunkowskaz i jadę prosto do jednej z najlepszych restauracji ze stekami w całym mieście.
            – Cedrowy Pień – czyta napis nad wejściem. – Brzmi apetycznie.
            – Tu serwują tak pyszne jedzenie, że lepszego w życiu nie jadłaś – oświadczam, tym razem nie będąc w stanie powstrzymać śmiechu.
            – To nie będzie wielki wyczyn – mówi sucho, a ja zatrzymuję się i wyłączam silnik.
            – Kupię ci cieplejsze ubrania. Zjemy obiad i pojedziemy do sklepu, dobrze?
            – Czego ty właściwie ode mnie chcesz? – Mruży oczy. Przygląda mi się, tak jakby chciała mnie rozszyfrować, a ja widzę w nich strach, który mnie przeraża.
            Nawet przez sekundę nie pomyślałem o tym, że ona może myśleć, że chcę wykorzystać ją seksualnie.
            – Ja… – stękam. – No dobrze, chcę czegoś – mówię, a ona sztywnieje.
            – Może powinieneś zawieźć mnie z powrotem – proponuje. – Nie będę dobra w tym, czego chcesz, cokolwiek to jest. Uwierz mi, nie znam się na tych sprawach.
            – Nie chodzi mi o to. – Kręcę głową. – Naprawdę. Potrzebuję czegoś znacznie prostszego. Potrzebuję ciebie.
            – Będę z tobą szczera, Tyler. To wszystko zaczyna być cholernie przerażające.
            Ponownie kiwam głową i przejeżdżam dłonią po twarzy.
            – Tak, cholernie przerażające – zgadzam się z nią. – Przysięgam, że nie jestem zboczeńcem. Możesz mi zaufać.
            – To chyba mówi każdy z tych mężczyzn, którzy zwabiają młode dziewczyny do swoich samochodów…
            Czuję nagłe ukłucie winy. O niektórych rzeczach nie powinienem mówić. Coś podpowiada mi, że mogłyby ją zdenerwować.
            – Po prostu pozwól mi się nakarmić, Casey. Teraz pragnę tylko tego.
            Kiedy otwiera drzwi samochodu, drży.
            – Teraz? – rzuca.
            Cholera.
            Wysiadam z audi, a następnie idę za nią. Ma tylko metr pięćdziesiąt, ale porusza się naprawdę szybko. Jest już przy drzwiach restauracji, gdy w końcu ją doganiam. Chwytam za klamkę i otwieram drzwi.
            – Damy przodem.
            – Nie widzę tu żadnych dam – parska.
            – Dzień dobry, jak mogę… – Kelnerka podchodzi do nas i przerywa w pół słowa na widok Casey.
            Odchrząkuję i otwieram usta, ale Casey znowu mnie wyprzedza.
            – Stolik dla dwojga. Taki blisko wyjścia. Ten koleś jest trochę dziwny i chciałabym szybko zwiać, gdyby zaczął się do mnie przystawiać – mówi z kamienną twarzą.
            Kobieta wbija w nią zaskoczone spojrzenie, po czym spogląda na mnie bezradnie.
            – Stolik dla dwóch osób. Przy oknie. Niedaleko wyjścia – powtarzam z uprzejmym uśmiechem.
            – Oczywiście. – Kiwając głową, chwyta dwie karty dań. – Proszę za mną.
            Casey posyła mi szelmowski uśmieszek, który rozgrzewa moje serce. To. To właśnie dlatego ona jest tu ze mną. Może nie rozumiem ludzi zbyt dobrze, ale doskonale wiem, co oznacza taki uśmiech. Ta dziewczyna jest naładowana pozytywną energią. Nie jest kimś, kto ślepo podąża za tłumem. Tacy ludzie trafiają się bardzo rzadko. Tacy ludzie zasługują na odnalezienie innych, w których również płynie taka sama pozytywna energia.
            Gdy podchodzimy do stolika, odsuwam dla Casey krzesło. Wskazuję jej, by na nim usiadła, ale ona przygląda mi się podejrzliwie, jednak w końcu zajmuje swoje miejsce. Siadam na krześle. Po chwili do naszego stolika podchodzi kelner.
            – Co mogę podać państwu do picia? – pyta.
            – Dla mnie kieliszek najlepszego wina, jakie tu macie – żąda Casey i unosi brew, spoglądając na mnie wyzywająco.
            – Colę. – Kręcę głową. – Poprosimy dwie szklanki coli.
            Kelner kiwa głową, po czym odchodzi od stolika.
            – Straszny z ciebie sztywniak – wzdycha Casey. Zaczyna wiercić się na krześle, przez co przyciąga uwagę innych gości, ale ja się tym nie przejmuję. Nic nie jest w stanie mnie zawstydzić.
            – Jestem przestępcą.
            Unosi brew, ale nie wydaje się być przerażona tym, co właśnie usłyszała.
            – Przyprowadzenie cię tutaj nie było w pełni legalne, co czyni ze mnie prawdziwego przestępcę. Ale nawet prawdziwy przestępca nie poda alkoholu nieletniej – dokańczam z uśmiechem.
            Casey przestaje wiercić się na krześle.
            – Ludzie się na mnie gapią – mówi.
            – Pozwól im się gapić.
            – Nie pasuję do tego miejsca.
            – Dlaczego tak myślisz?
            – Bo nie jestem taka jak oni. Nie jestem taka jak ty.
            – Masz szczęście, że nie jesteś. – Pocieram kark dłonią.
            – Powinnam się ciebie bać. – Patrzy na mnie zdezorientowana.
            – Dlaczego? – pytam obrażony.
            Na jej ustach ponownie rozkwita ten wspaniały, kojący duszę uśmiech. Gdyby tylko.
            – Bo jesteś mafiosem, prawda? Zamierzasz sprzedać mnie jako niewolnicę seksualną lub dorobić się, sprzedając moje organy na czarnym rynku, co, przestępco?
            – Tak naprawdę nie wziąłem tych możliwości pod uwagę. – Unoszę brew. – Ale skoro już o tym wspomniałaś, to jestem ciekawy, ile dostałbym za twoją wątrobę.
            – Dupek – odcina się.
            – Nie zamierzam cię sprzedać ani wykorzystać. Nie jestem potworem.
            – Nie wiem dlaczego, ale ci wierzę, co trochę mnie przeraża – przyznaje łagodnym tonem, spoglądając w okno.
            – Na co masz ochotę? – pytam ponownie, zmieniając temat. – Tutaj mają pyszne nadziewane grzyby. Może weźmiemy je jako przystawkę?
            Spogląda na mnie i krzywi się, ale mimo to kiwa głową.
            – No dobrze, niech ci będzie.
            Jej krótkie odpowiedzi wcale mi nie przeszkadzają.
            – Polecam stek. Średnio wysmażony. Odrobina krwi jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
            – Powiedział podejrzany typ, który chce sprzedać moje organy na czarnym rynku.
            – Po prostu coś wybierz. – Śmieję się, wskazując na menu. – Nie zamierzam cię zabić.
            – Znasz mnie dopiero od trzydziestu minut – szepcze. – Większość ludzi zaczyna mnie nienawidzić dopiero po dwóch lub trzech dniach.
            Mrużę oczy. Czuję ukłucie w sercu.
            – Nienawiść to mocne słowo. Dlaczego ktoś miałby cię nienawidzić?
            Casey podnosi zawinięte w papierową chusteczkę sztućce i wyjmuje widelec, po czym w roztargnieniu zaczyna stukać nim w pusty kieliszek do wina.
            Stukstukstukstukstukstukstukstukstuk.
            Czekam cierpliwie, aż odpowie.
            – Bo jestem wkurzająca – odpowiada po długiej przerwie, nie przestając stukać w kieliszek. Inni goście spoglądają w naszą stronę.
            – Kto tak twierdzi? – pytam.
            Przestaje stukać, a potem wskazuje widelcem na kogoś.
            – Na przykład tamten łysy gość, ten z czerwoną gębą. Wkurzam go, bo głośno się zachowuję.
            Zauważam, że tamten mężczyzna rzeczywiście patrzy się na nią rozeźlonym wzrokiem. Zaciskam szczękę i również wbijam w niego piorunujące spojrzenie, po czym pokazuję mu, by się odwrócił. Słyszę, jak głośno wzdycha, odwracając się do swojego stolika.
            – Pfff – mruczy Casey.
            Stuk. Stuk. Stuk.
            Tym razem stuka wolniej.
            – Mnie nie wkurzasz.
            – Kłamiesz. – Śmieje się. Ma ładny, melodyjny śmiech.
            – Nie kłamię.
            Unosi brew tak wysoko, że prawie znika pod jej czapką.
            – To dlaczego mnie tu przyprowadziłeś?
            – Tak szczerze? – odpowiadam pytaniem na pytanie.
            – Tak szczerze. – Uśmiecha się.
            – Mój młodszy brat cię lubi.
            Stuk. Stuk. Stuk.
            – Kim jest twój brat?
            – Ma na imię Torin.
            – To dziwne imię.
            – A on jest dziwnym mężczyzną.
            Casey nagle sztywnieje, po czym przestaje stukać widelcem w kieliszek.
            – Macie zamiar mnie torturować?
            – Nie, na miłość boską. – Kręcę głową. – Co oni każą wam czytać w tej szkole?
            – Powinieneś raczej spytać, czego nie pozwalają nam czytać – odpowiada szelmowsko.
            – Nie zamierzam cię torturować. Chcę tylko, żebyś z nami zamieszkała. Była z nami. Dotrzymywała nam towarzystwa – przyznaję, a serce wali mi w piersi.
            Żeby to tylko było takie proste.
            – Pozwól, że to wyjaśnię – mówi i wskazuje na mnie widelcem. – Ja – wskazuje na siebie – mam zabawiać ciebie? – Ponownie wskazuje na mnie.
            – Nie masz mnie zabawiać – mruczę. – Po prostu bądź.
            – Właśnie stałeś się jeszcze bardziej przerażający, Tyler – parska.
            – Proszę – szepczę błagalnym tonem.
            Nagle przestaje być rozbawiona. Zaczyna mi się przyglądać.
            – Naprawdę nie kłamiesz?
            – Nigdy nie kłamię.
            – Nie skrzywdzisz mnie?
            – Nigdy.
            – I kupisz mi samochód? Bez żadnych zobowiązań?
            – Dam ci wszystko, czego zapragniesz.
            – Nawet własny pokój z kominkiem?
            W całym domu jest tylko jeden kominek, który znajduje się w moim pokoju, ale ona może w nim zamieszkać.
            – Możesz zamieszkać w moim pokoju. Tam jest kominek.
            – Jaki jest haczyk?
            Mój brat.
            – Torin – zaczynam. – On… – Rozglądam się dookoła i krzywię na widok wpatrzonych w nas ludzi. – Inni ludzie patrzą na niego tak jak na ciebie.
            Gdy ponownie spoglądam na nią, jej oczy są wypełnione łzami.
            – Nie mogę się doczekać, kiedy go poznam.







Komentarze

Popularne posty