Drugi rozdział "Raw" Belle Aurora





II
Lexi

– Nic ci nie zrobię.
O Boże. Ten głos. W moich snach brzmiał identycznie.
Gładki, ale z lekką chrypą. I wtedy coś do mnie dociera.
– Jesteś Amerykaninem.
– Tak samo jak ty – mówi bez wahania, niemal znudzonym tonem.
Patrzę na niego, ale jest za ciemno, żebym wyraźnie widziała jego twarz. Dociera do mnie jednak dźwięk rozsuwanego zamka, co sprawia, że znowu powraca napięcie i kolejna fala łez.  
– Zostaw mnie, proszę, proszę – wyduszam przez łzy.
Podchodzi bez słowa. Cała się trzęsę, gdy zaciskam powieki i błagam:
– Proszę, proszę. Nie.
Wsuwa pode mnie silne ręce i podnosi mnie do pozycji stojącej. Dopiero kiedy kładzie coś ciepłego na moich ramionach, zdaję sobie sprawę, że rozpinał kurtkę, a nie spodnie.
Czuję taką ulgę, że osuwam się na niego.
Gdy wciskam twarz w jego klatkę piersiową i głośno szlocham, czuję, jak otacza mnie ramionami. Nachyla się, by podciągnąć mi spodnie. Trzyma je w miejscu. Najwyraźniej są zbyt podarte, by je zapiąć.
Zostawiamy mojego napastnika tam, gdzie leży, a ja w głębi ducha mam nadzieję, że nie żyje. Sądząc pod urywanych sapnięciach, które wydaje, nie mam tyle szczęścia.
Mój wybawiciel przyciąga mnie do siebie, po czym prowadzi do mojego bloku. Nie okazuje zniecierpliwienia, gdy na drżących nogach wchodzę powoli na drugie piętro.
Dopiero gdy docieramy do mojego mieszkania, a on otwiera drzwi, dociera do mnie, że wie, gdzie mieszkam.
Więc dlaczego nie czujesz, że jesteś w niebezpieczeństwie? pytam sama siebie.
Bo nie jestem. Wiem to.
Jestem tego pewna.
Zamyka za nami drzwi, zapala światło, a następnie prowadzi mnie krótkim korytarzem do pokoju. Wtedy dostrzegam, co ma na skórze.
Tatuaże. Jest jak jedno wielkie dzieło sztuki.
Nie płaczę już, ale oddycham z trudem.
– Byłeś tu już kiedyś? – pytam.
Ale on nie odpowiada.
Prowadzi mnie do łóżka, sadza na nim, po czym wychodzi. Niespełna trzydzieści sekund później słyszę wodę lejącą się z prysznica. Niedługo potem wraca do pokoju.
Nawet na mnie nie patrzy, przetrząsa po prostu szuflady w poszukiwaniu ubrań.
Mam więc okazję, żeby mu się przyjrzeć.
Jest tak ubrany, że gdybym zobaczyła go na chodniku, spuściłabym głowę i przeszła na drugą stronę ulicy. I modliła się, żeby tego nie zauważył, bo wkurzanie faceta, który tak wygląda, to z pewnością nic dobrego.
Poza tym, jest…piękny. Tyle że nie w tradycyjny sposób. Wysoki, ma jakieś metr osiemdziesiąt pięć, umięśnione ciało i oliwkową skórę. Ciemne, brązowe włosy są wygolone po bokach i dłuższe na górze. Ma na sobie niebieskie dżinsy podkreślające długie, silne nogi, białą podkoszulkę zakrywającą szeroką klatkę piersiową oraz ramiona, białe trampki i gruby, czarny, skórzany pasek. Ale mój wzrok przyciąga to, co widać, że kryje się pod ubraniem.  
Tatuaże pokrywają jego ramiona i szyję. Na prawym policzku ma wytatuowaną niewielką trzynastkę.
Jego ręce są po prostu piękne. Nie da się ich opisać innym słowem. Z tyłu lewej ręki widzę misterną różę otoczoną czarnymi liniami, na prawej czaszkę, z której wydobywa się dym. Wygląda tak realistycznie, że aż się wzdrygam.
O Boże.
– Jesteś ranny.
Knykcie ma zdarte do krwi i opuchnięte.
Zatrzymuje się, po czym patrzy na mnie spod swoich rzęs. Nie jest to spojrzenie seksowne, raczej ponure oraz znudzone. Permanentnie.
Pasuje do niego.
Jest naprawdę przystojny i bez tatuaży mógłby pewnie zostać modelem, prezentującym ciuchy jakiejś marki odzieżowej. Ma mocno zarysowaną szczękę, wydatną dolną wargę oraz wysokie kości policzkowe. Jego oczy są brązowe.
– Nie martw się tym – szepcze. – Idź pod prysznic.
Nie jestem pewna, dlaczego wykonuję polecenia mężczyzny, który lubi obserwować mnie, z twarzą ukrytą pod kapturem, ale i tak to robię. Gdy tylko się podnoszę, włoski na karku stają mi dęba z powodu powracającej niepewności.
– Będziesz tu nadal, kiedy wrócę? – rzucam w jego stronę, kiedy widzę, że odwraca się w stronę wyjścia.
Odwraca się powoli, by przyjrzeć mi się z ciekawością tymi na wpół przymkniętymi oczami. Obserwujemy się przez dobrych trzydzieści sekund, aż w końcu pyta zachrypniętym głosem:
– A chcesz?
Nie ufając sobie na tyle, żeby się odezwać, kiwam tylko głową, unikając jego wzroku.
Ogarnia mnie natychmiastowa ulga, gdy powtarza mój gest, a potem odwraca się i nakazuje:
– Prysznic.
Po drodze biorę szlafrok i powłócząc nogami, kieruję się do małej łazienki, w której rozbieram się bez patrzenia w lustro. Gdy w nie spojrzę i zobaczę, jak teraz wyglądam, na pewno wpadnę w panikę. W zasadzie nie wiem, dlaczego do tej pory jeszcze się tak nie stało.
Nie mogąc się oprzeć, zerkam na swoje odbicie, po czym parskam śmiechem.
Lustro jest tak zaparowane, że i tak nic nie widzę.
Rozbieram się szybko, a następnie wchodzę pod gorący prysznic i stoję pod nim tyle, ile  da się wytrzymać, aby woda nie poparzyła skóry. Na ślepo sięgam do kurka i przekręcam go, aż strumień staje się chłodniejszy, myśląc jednocześnie o tym, co mnie spotkało.
Czy naprawdę zostałam właśnie napadnięta przez wielkiego, strasznego typa i ocalona przez swojego stalkera?
Tak. Na to wychodzi.
Pierwsza łza pojawia się w bólach.
Druga przychodzi łatwiej.
Reszta płynie szybko, jakby przywołała je pierwsza.
Opieram się ręką o ścianę, by nie stracić równowagi, a moim ciałem wstrząsa bezgłośny szloch.
Nie chcę, by on mnie usłyszał.
Oddychając ciężko, biorę się w garść, po czym zużywam resztę energii na umycie włosów. Nakładam szampon, spłukuję, a potem wychodzę z kabiny prysznicowej.
Otulam się ręcznikiem, myję zęby i opuszczam łazienkę. Słyszę hałas w kuchni. Wchodzę do sypialni, upuszczam ręcznik, a następnie zakładam ubrania, które wyciągnął dla mnie mój stalker.
Dopiero kiedy mam je na sobie, orientuję się, że wybrał mój ulubiony zestaw do spania.
Przypadek?
Nie sądzę.
Idę korytarzem w spodenkach z Elmo oraz w białej koszulce, z mokrymi włosami. Powoli wchodząc do salonu, ostrożnie rozglądam się wokół. Widzę go przy lodówce, stoi plecami do mnie.
Wzdrygam się, wiedząc, że nie ma w niej nic do jedzenia. Nie wiem o nim zbyt wiele, ale zawsze widziałam go na ulicy, w tych samych ciuchach. Jako pracownica opieki społecznej założyłam automatycznie, że jest bezdomny.
Serce mi się ściska. Musi być głodny.
Delikatnym chrząknięciem daję znać, że jestem w pomieszczeniu, na co odwraca się w moją stronę.
– Głodna?
Marszczę brwi skonfundowana. To ja powinnam o to spytać.
– Yyy, nie. Nic nie przełknę, nawet gdybym chciała.
Kiwa głową ze zrozumieniem, po czym pyta, przyglądając mi się:
– Wszystko w porządku?
Spuszczam głowę i odpowiadam cicho:
– Tak. A byłoby sto razy gorzej, gdyby nie ty, więc… – Serce mi przyspiesza. Nagle czuję zdenerwowanie oraz niepokój. – D-dziękuję. Z-za to, co zrobiłeś – jąkam.
Wbija we mnie lodowaty wzrok.
– Nie ekscytuj się za mocno. – Robi krok w moją stronę. Jego pociemniałe oczy niemal przewiercają mnie na wylot. – Nie wszystkie potwory czają się w ciemnościach. – Powoli przesuwa palcem po mojej szczęce. Nachyla się, jego oddech ogrzewa mnie, gdy mówi tuż przy moich ustach: – Niektóre kryją się w świetle dnia.
Zamykam oczy. Na ciele czuję gęsią skórkę, a włoski na karku się unoszą. Kiedy gładzi kciukiem mój policzek tak bardzo bardzo delikatnie, czuję jak twardnieją mi sutki.
– Poobijałaś się – mruczy.
Przełykam z trudem ślinę, a potem cofam się.
Jest jak magnes, który przyciąga mnie do siebie. W tym momencie niesamowicie mnie to przytłacza.
Gdy otwieram oczy, nadal na mnie patrzy.
– Jak masz na imię? – pytam zduszonym głosem.
Unosi kącik ust.
Podchodzę bliżej.
– Nie zapomnę – obiecuję.
Tym razem to on się cofa.
Patrzy na mnie jeszcze przez chwilę. Te oczy. Mam wrażenie, że widzą wszystko.
– Jestem Twitch[1] – mówi na wydechu.
Twitch?
Twitch? Serio?
Czując się nieco odważniejsza, wyjaśniam cicho, co miałam na myśli:
– Chodziło mi o twoje prawdziwe imię.
Patrzy na mnie z irytacją.
– To jest moje prawdziwe imię.
Teraz to ja czuję się poirytowana.
– Rodzice ci je nadali?
– Nie. Czy przez to jest mniej prawdziwe? Innego ci nie podam, więc twój wybór.
Hmm. Ciekawe.
Rozglądam się po pomieszczeniu, żeby uniknąć jego wzroku, kiedy zadam to pytanie.
– Dlaczego mnie – prześladujesz – obserwujesz?
Nie dostaję odpowiedzi, więc unoszę wzrok. Widzę, że nadal mi się przygląda.
To dziwne. Nie wygląda na typowego prześladowcę. Z pewnością się tak nie zachowuje. Więc o co chodzi?
Czuję nagły przypływ irytacji. Kładę dłoń na biodrze, a potem pytam:
– O co ci więc chodzi?
Na to odpowiada. Uśmiecha się krzywo, świadom, że działa mi na nerwy.
– To się nazywa obserwowanie ludzi.
Krzywię się sfrustrowana.
– Mógłbyś mówić, że obserwujesz ludzi, gdybyś obserwował więcej niż jedną osobę. Gdybyś obserwował różnych ludzi w różnych sytuacjach. Ale ty tego nie robisz. Ty jesteś stalke…
Nagle znajduje się tuż przy mnie. Jest tak blisko, że czuję jego zapach.
– Kim jestem? – pyta, zachęcając mnie, bym użyła tego brzydkiego słowa.
Biorę głęboki oddech i natychmiast tego żałuję. Pachnie naprawdę dobrze. Wodą po goleniu, wiatrem… i wszystkim, czym pachnie mężczyzna.
– Powiedz po prostu, dlaczego mnie obserwujesz? – szepczę.
Nie odpowiada, zamiast tego stwierdza złośliwie:
– Chyba naprawdę kurwa dobrze, że to robiłem, nie uważasz?
Zapada niezręczna, okropna cisza.
Jego oczy łagodnieją odrobinę.
– Drżysz. – Wskazuje na kanapę. – Siadaj.
Unosi moje dłonie, a ja dostrzegam, że rzeczywiście cała drżę.
Ten mężczyzna – Twitch – coś ze mną robi.
Podchodzę do kanapy, siadam na niej, po czym nakrywam się kocem. Dziwi mnie, że idzie za mną i zajmuje miejsce na drugim końcu. Moje zdziwienie zmienia się w niedowierzanie, kiedy wyciąga z kieszeni paczkę m&m'sów i wrzuca sobie kilka do ust.
Przeżuwa wolno, patrząc, jak gapię się na jego usta. Nachyla się, wyciąga do mnie cukierki i wskazuje na nie podbródkiem.
Gdy nie wykonuję żadnego ruchu, by się poczęstować, ani nie odrywam wzroku od jego ust, odsuwa się.
– Jak chcesz.
Po tym, kiedy adrenalina już opada, mamroczę:
– Powinnam iść na policję.
Z błyskiem w oku powoli kręci głową.
– Nie. Nie musisz. Wszystko jest już załatwione.
Słucham?
Marszczę brwi.
– Co masz na myśli, mówiąc, że jest załatwione?
Przygląda mi się dłuższą chwilę, po czym stwierdza:
– Zadzwoniłem do kumpla, który zajął się problemem.
Zamieram.
Przełykam z trudem ślinę, a chwilę później szepczę:
– Czy o-on nie żyje?
– A miałabyś coś przeciwko? – pyta poirytowany.
Decyduję się na szczerość.
– Nie. Kiedy mnie podniosłeś, życzyłam mu śmierci.
Twitch kiwa głową, oczy mu łagodnieją. Chyba podoba mu się moja odpowiedź.
– Nie pytaj i przekazuj dalej, Alexa.
Otwieram szerzej oczy, wzdrygając się.
– Wiesz, jak mam na imię – stwierdzam.
Wrzuca do ust kolejne cukierki, a potem patrzy na mnie ze ściągniętymi brwiami.
Wiem, co sobie myśli. Myślę to samo.
Dlaczego jestem taka spokojna?
Wtedy sobie przypominam.
Wstaję, podchodzę do aneksu kuchennego, otwieram szafkę i wyciągam apteczkę. Przynoszę ją na kanapę, po czym sięgam po dłoń Twitcha, ale on ją odsuwa. Oczy mu ciemnieją.
– Nie musisz tego robić.
– Proszę, pozwól sobie pomóc.
Dostrzegam błysk w jego oczach. Kręci lekko głową, jakby chciał coś przemyśleć. Zamyka oczy, mówiąc z oporem:
– Okej.
Cieszę się z tego małego zwycięstwa. Na moment ogarnia mnie euforia.
W mojej pracy spotykam się z różnymi ludźmi. Wiem, że każdy jest inny, ale nie mam wątpliwości, że Twitch jest socjopatą.
Otwieram buteleczkę wody utlenionej, uspokajam drżące dłonie, a następnie wylewam odrobinę na wacik. Sięgam po jego dłoń. Patrzy, jak unoszę ją i kładę sobie na kolanach.
– Może zapiec – ostrzegam, po czym przykładam wacik do rany.
Nie wzdryga się, nie robi nic, co zdradzałoby jego dyskomfort, ale źrenice mu się rozszerzają, kiedy przemywam jego poobcierane knykcie. Nie podoba mi się, że przeze mnie cierpi, pochylam się więc i dmucham na nie lekko.
Kiedy nagle chwyta mnie mocno za kolano, unoszę głowę, by na niego spojrzeć. Ma zaciśniętą szczękę, pociemniałe spojrzenie i wygląda na wkurzonego.
– Gotowe – szepczę.
Rysy mu łagodnieją, gdy słyszy mój miękki głos.
– Musisz iść spać. Rano będziesz obolała. Weź coś przeciwbólowego.
Nie mam szansy się odezwać, bo zaraz wstaje, łapie mnie za przedramię – pewnie, ale delikatnie – po czym podciąga. Obejmuje mnie w talii, a potem prowadzi do pokoju i pomaga się położyć.
Czuję się taka odprężona. Czuję się bezpiecznie. Nie boję się teraz niczego.
Gdy kładę policzek na poduszce, nakrywa mnie kołdrą, a później odwraca się i wychodzi.
W głowie słyszę dudnienie, serce bije mi mocniej.
Co, jeśli nigdy więcej go nie zobaczę?
Kiedy w panice chcę go właśnie zawołać, odwraca się w progu. Patrzy na mnie nieco niepewnie. Siadam, oddychając ciężko. Przygląda mi się, mam wrażenie, tysięczny raz, aż w końcu pyta:
– Chcesz, żebym został, dopóki nie zaśniesz?
– Tak – odpowiadam bez wahania.
Mruga. Marszczy brwi. A potem odchodzi.
Czuję się teraz bardzo samotna i nic nie mogę poradzić na to, że jestem rozczarowana. Dawno temu zaakceptowałam fakt, że takie jest właśnie moje życie.
Przez wszystko w moim życiu przechodziłam w pojedynkę. Nauczyłam się nikogo nie potrzebować.
Nikogo nie potrzebujesz. Po prostu miło byłoby móc na kimś polegać. Nawet na krótką chwilę.
Nie chcę się nad tym zbyt długo zastanawiać, zamykam więc oczy i kładę głowę na poduszce. Ale widzę tylko ciemność, w jej najmroczniejszej formie. Czuję tylko chwytający za gardło strach. W tej chwili mam wrażenie, że moje ciało do mnie nie należy. Wydaje się zbrukane i uszkodzone.
Zaciskam powieki tak mocno, że aż boli, gdy słyszę obrzydliwe dyszenie tego zboczeńca. Przygryzam wargę, by powstrzymać szloch. Zakrywam uszy dłońmi, oddycham ciężko i mam wrażenie, że płuca wypełnia mi jego zgniły zapach.
Skóra na nosie zaczyna mnie drapać. Ciepię.
Nienawidzę Twitcha za to, że mnie zostawił.
Nienawidzę siebie za to, że chciałam, żeby został.
Łzy wypływają mi spod powiek, moczą poduszkę. Mocniej zatykam uszy, starając się bez powodzenia wyprzeć z umysłu wizję dzisiejszego wieczora.
Podobne rzeczy nie zdarzają się takim ludziom jak ja. Może w starym życiu, ale teraz już nie.
Nie jestem pewna, co powinnam po czymś takim czuć, ale czuję złość. I smutek. I ból. Jednocześnie.
Powinnam być do tego przyzwyczajona. Do uspokajania samej siebie. Wracam myślami do dzieciństwa i przyciągam do siebie kolana, kołysząc się lekko. Muszę jakoś zagłuszyć te myśli. Wstaję, podchodzę do odtwarzacza CD, wciskam play, a potem rzucam się na łóżko i jeszcze raz zwijam się na swojej stronie.
Słucham, jak Guy Sebastian śpiewa o pozostających na zawsze bliznach po walce. Trzymam oczy szeroko otwarte, bo boję się tego, co zobaczę, kiedy je zamknę. Gapię się w ciemność mojego pokoju, czując wilgoć na policzkach.
Skrzypienie przy drzwiach sprawia, że nadstawiam uszu. Słyszę ciche kroki. Na moim ciele pojawia się gęsia skórka. Łóżko się ugina. Serce wali mi z przerażenia.
A potem… nie dzieje się nic.
Czekam na atak z szeroko otwartymi oczami. Na napaść. Cokolwiek.
Odwracam się i widzę jego kaptur w słabym świetle, które wpada do pokoju. Ucisk w piersi znika.
Nie wyszedł.
W moim niespokojnym umyśle kiełkuje radość.
Unoszę się, by na niego spojrzeć, i szepczę:
– Nie wyszedłeś.
Ale nie odpowiada. Kładzie się na kołdrze, naciąga kaptur na twarz, wkłada ręce za głowę, po czym mówi z westchnieniem:
– Śpij, Lexi.
Czuję się bezpiecznie, jest mi ciepło i dobrze. Zamykam oczy, pozwalając, by sen zabrał mnie w lepsze miejsce.
Do jutra.

*

Budzę się nagle, otwieram gwałtownie oczy.
Ogarnia mnie rozczarowanie.
Twitch zniknął.
Zwalczam chęć, by skrzywić usta w grymasie. Zamiast tego się uśmiecham.
Może teraz go nie ma.
Ale został.

*

Choć zrobiłam, co mogłam, by zakryć większe zadrapania oraz siniaki z poprzedniej nocy, Charlie wyraźnie patrzył na mnie o sekundę za długo, a mi przez to włączyła się panika. Natychmiast zmusiłam się do śmiechu i wyjaśniłam, że wpadłam na ścianę z cegieł.
Szef zmrużył oczy, ale zaraz się uśmiechnął i potrząsnął głową, jakby chciał powiedzieć: „Wariatka z ciebie”.
Przez cały ranek udawało mi się znajdować sobie coś do roboty i nim się zorientowałam, nadszedł czas lunchu. Nie chcąc zostawać w biurze sam na sam ze swoimi myślami, postanawiam udać się do parku. Nie chciało mi się za bardzo jeść. Żołądek ściskał mi się na myśl, do czego mogło wczoraj dość. Zatrzymałam się w pobliskiej kawiarni, kupiłam muffinkę oraz sok pomarańczowy, po czym ruszyłam do parku po drugiej stronie ulicy. Zsunęłam buty ze stóp, by usiąść na trawie z wyprostowanymi nogami. Uniosłam twarz do słońca i westchnęłam zadowolona. Zaczynałam się w końcu odprężać.
Co sprowadza mnie do chwili obecnej.
Czuję, że ktoś mnie obserwuje.
Marszczę brwi. Siedząc na słońcu, nie powinnam dostawać gęsiej skórki, ale jednak właśnie to teraz czuję. Nagle dociera do mnie też coś innego, uczucie wielkiego zadowolenia i radości. Otwieram jedno oko, odwracam się, zerkając na drugą stronę ulicy, zupełnie jakbym wiedziała, że tam jest.
I jest.
Zakapturzona postać z rękami w kieszeniach.
Wypełnia mnie ciepło.
Tam jest. Obserwuje mnie. Upewnia się, że nic mi nie jest.
W każdym razie tak mi się wydaje. Wiem, że powinnam czuć się inaczej. Niepewnie. Powinnam nawet się bać. Ale nie boję się. Coś w tym mężczyźnie mnie uspokaja. W głębi duszy wiem, że nie mam się czego bać. Twitch mnie ochroni.
Tak jak zawsze to robił.





[1]   Twitch – z ang. skurcz (przyp. red.).




Komentarze

Popularne posty