[PATRONAT] Pierwszy rozdział "Punk 57" Penelope Douglas



ROZDZIAŁ 1

MISHA


      Drogi Misho!
            Czy wyznałam Ci kiedyś swój wstydliwy sekret?
            I nie, wcale nie oglądam Nastoletnich matek, ale wiem, że ty to robisz. Możesz zaprzeczać, ile tylko chcesz, lecz przecież nie musisz siedzieć z siostrą przed telewizorem, stary. Jest już na tyle duża, że może sama oglądać telewizję.
            Mój sekret jest jednak jeszcze gorszy. Tak naprawdę trochę wstydzę Ci się o nim powiedzieć, ale myślę, że powinniśmy chociaż raz dać upust negatywnym emocjom. Prawda?
            Widzisz, chodzi o taką jedną dziewczynę z mojej szkoły. Znasz ten typ. Popularna cheerleaderka, która zawsze dostaje wszystko, czego zapragnie… Teraz wstydzę się do tego przyznać, zwłaszcza Tobie, lecz dawno, dawno temu chciałam być taka jak ona.
            Jakaś część mnie wciąż tego pragnie.
            Wiem, że od razu byś ją znienawidził. Jest wszystkim tym, czego nie możemy znieść. Jest złośliwa, arogancka i płytka… To typ dziewczyny, którą męczy nawet samo zastanawianie się nad czymś, rozumiesz? Jednak zawsze mnie fascynowała.
            I nie przewracaj teraz oczami. Wyczuwam, że to robisz.
            Po prostu… pomimo tych wszystkich okropnych cech ona nigdy nie jest sama. Rozumiesz?
            Tak jakby jej tego zazdroszczę. No dobrze. Autentycznie jej tego zazdroszczę.    
            Samotność jest do bani. Być w miejscu pełnym ludzi i czuć się tak, jakby nikt cię tam nie chciał. Czuć się jak na imprezie, na którą nikt cię nie zaprosił. Nikt nie wie, jak się nazywasz, i nikt nie chce cię poznać. Nikogo nie obchodzisz.
            Czy oni się z ciebie śmieją? Obgadują cię? Wykrzywiają się na twój widok, bo ich idealny świat byłby bez ciebie znacznie lepszy?
            Może mają nadzieję, że w końcu to zrozumiesz i po prostu sobie pójdziesz?
            Często tak właśnie się czuję.
            Wiem, że chęć posiadania własnego miejsca wśród ludzi jest żałosna, i wiem, że powiesz mi, że lepiej jest być samotnym i mieć rację niż być w grupie i jej nie mieć, ale… ja wciąż czuję tę potrzebę. Przez cały czas. A Ty? Czułeś ją kiedykolwiek?
            Zastanawiam się, czy ta cheerleaderka też to czuje. Gdy muzyka w końcu cichnie i wszyscy idą do domu. Gdy dzień dobiega końca, a ona nie ma już nikogo, kto mógłby ją zabawiać. Kiedy zmywa z twarzy makijaż, ściąga maskę odważnej dziewczyny i pozwala by demony, które w niej drzemią, zaczęły swoją zabawę.
            Chyba nie. Narcystyczni ludzie nie mają takich słabości, prawda?
            To musi być przyjemne.
           
            Nagle słyszę, jak mój telefon, który leży na centralnej konsoli w moim samochodzie, zaczyna wibrować. Spoglądam znad listu Ryen i widzę, że ktoś napisał do mnie kolejną wiadomość.
            Cholera. Jestem strasznie spóźniony.
            Wszyscy pewnie już główkują, gdzie się podziewam, a ja mam ciągle jeszcze dwadzieścia minut drogi, zanim dojadę na miejsce. Dlaczego nie mogę być gitarzystą basowym, od którego nikt nic nie chce?
            Ponownie patrzę na jej słowa i powtarzam je w myślach. Kiedy zmywa z twarzy makijaż, ściąga maskę odważnej dziewczyny...
            Gdy kilka lat temu przeczytałem to zdanie po raz pierwszy, naprawdę mocno mnie ruszyło. Od tamtej chwili zrobiłem to już setki razy. Ryen potrafi tak wiele powiedzieć, używając tak niewielu słów.
            Przesuwam wzrokiem po papierze i wracam do ostatniej części. Wiem, jak kończy się list, ale uwielbiam sposób, w jaki opisuje świat i to że zawsze potrafi mnie rozśmieszyć.
            No dobrze, przepraszam. Właśnie dowiedziałam się, jak to jest na chwilę wyłączyć Facebooka, ale czuję się już lepiej. Nie wiem, kiedy stałam się taką idiotką, ale cieszę się, że to znosisz.
            Ale dość już o mnie.
            Chcę tylko wyjaśnić coś w związku z tym, o co się ostatnim razem pokłóciliśmy. Kylo Ren NIE JEST dzieckiem. Zrozumiałeś? Jest młody i impulsywny, w dodatku należy do krewnych Anakina i Luke’a Skywalkerów. Przecież to oczywiste, że będzie na wszystko narzekał! Jak możesz być tym zaskoczony? Założę się, że odkupi wszystkie swoje winy. O co tylko chcesz.
            No dobra, muszę już lecieć. Ale odpowiem tylko jeszcze na Twoje pytanie: ten tekst, który wysłałeś mi ostatnim razem, brzmi naprawdę świetnie. Pisz dalej. Nie mogę się doczekać, aż będę mogła przeczytać całą piosenkę.

            Dobranoc. Dobra robota. Śpij dobrze.
            Pewnie skończę pisać do Ciebie dopiero nad ranem.
            Ryen
           
           
Śmieję się, gdy widzę jej odniesienie do Narzeczonej dla księcia. Od siedmiu lat kończy swoje listy tym zdaniem. A wszystko zaczęło się w piątej klasie, kiedy uczniowie z jej szkoły musieli w ramach projektu korespondować z uczniami z mojej.
            My jednak po zakończeniu roku szkolnego nie przestaliśmy do siebie pisać. Chociaż mieszkamy od siebie zaledwie pięćdziesiąt kilometrów i żyjemy w erze Facebooka, wciąż rozmawiamy ze sobą tylko za pomocą listów. To sprawia, że nasza znajomość jest inna, w pewnym sensie wyjątkowa.
            I nie, wcale nie oglądam Nastoletnich mam. Robi to moja siedemnastoletnia siostra, a ja pewnego razu po prostu dałem się wciągnąć. Tylko ten jeden raz. Nie mam pojęcia, dlaczego powiedziałem o tym Ryen. Powinienem przewidzieć, że wykorzysta to do robienia sobie ze mnie jaj. Cholera.
            Ponownie składam list. Pomarszczony i zagnieciony czarny papier wygląda tak, jakby, jeśli rozłożę i przeczytam go jeszcze raz, rozpadnie się na kawałki. Podczas tych wszystkich lat nasze listy bardzo się zmieniły. Rozmawiamy o innych rzeczach i kłócimy się o inne sprawy, nawet jej pismo jest inne… Proste i wielkie litery dziewczynki, która właśnie nauczyła się pisać kursywą, zmieniły się w pewne siebie, zgrabne pociągnięcia piórem kobiety, która dobrze wie, kim jest.
            Natomiast czarny papier pozostał identyczny. Tak samo jak srebrny tusz, którym pisze swoje listy. Widok jej czarnych kopert w stosie poczty na kuchennym blacie zawsze jest dla mnie przyjemnym zastrzykiem adrenaliny.
            Wsuwam list do schowka pomiędzy kilka innych od Ryen, tych które szczególnie lubię. Wyjmuję długopis i trzymam go w dłoni nad leżącym na moich kolanach notatnikiem.
            Rozłóż swoją odwagę jak płótno, narysuj oczy i usta – szepczę podczas pisania na kartce tekstu nowej piosenki. – Posklejaj pęknięcia i zamaluj rozdarcia.
            Zatrzymuję się i kombinuję, przygryzając kolczyk w dolnej wardze.
            – Trochę tu – mamroczę, a w mojej głowie kłębi się natłok wyrazów – by ukryć worki pod oczami, i trochę różu na policzki, by zalać świat kłamstwem.
            Szybko notuję słowa na papierze, ledwie widząc w ciemnym samochodzie własne bazgroły.
            Nagle słyszę, jak mój telefon ponownie brzęczy. Krzywię się.
            – No dobra, dobra – warczę, pragnąc, by te pieprzone SMS-y w końcu przestały mnie nękać.
Czy moi kumple z zespołu nie potrafią imprezować beze mnie, nawet przez pięć minut?
Ponownie przykładam długopis do papieru. Chcę dokończyć myśl, ale zacinam się i usiłuję sobie przypomnieć, co chciałem napisać. Co miało być następne? Trochę tu, by ukryć worki pod oczami…
            Zaciskam powieki i powtarzam w myślach to zdanie, by odtworzyć jego koniec.
            Wypuszczam powietrze. Cholera. Przepadło.
            Niech to szlag.
            Nakładam nakrywkę na długopis i rzucam go razem z notatnikiem na siedzenie pasażera w moim raptorze.
            Przypominam sobie ostatnie zdanie w jednej z części jej listu. O co tylko chcesz?
            Może więc wygraną będzie rozmowa przez telefon i po raz pierwszy pozwoliłabyś mi usłyszeć swój głos?
            Nie. Ryen chce, żeby nasza przyjaźń została właśnie taka, jaka jest teraz. Przecież wszystko jest w porządku. Dlaczego mielibyśmy ryzykować i coś w niej zmieniać?
            Sądzę, że ma rację. A co, jeśli dźwięk jej głosu wpłynąłby na to, jak odbieram jej listy? Jej słowa pozwalają mi sobie wyobrazić, jaka jest. Może, gdybym usłyszał, jak je wypowiada, wszystko by się zmieniło.
            Ale co by się stało, gdyby dźwięk jej głosu mi się spodobał? Gdyby brzmienie jej śmiechu w słuchawce i odgłos oddechu tak samo nie pozwalały mi spać, jak jej słowa? Co by się stało, gdybym chciał czegoś więcej?
            Przecież już teraz mam obsesję na punkcie jej listów. Właśnie dlatego siedzę w samochodzie na pustym parkingu i czytam te, które nadesłała dawno temu. Jej słowa stały się inspiracją dla mojej muzyki.
            Ryen jest moją muzą i nie ma mowy, żeby nie zdawała sobie z tego sprawy. Przecież od tylu lat wysyłam jej swoje teksty i pytam ją o zdanie.
            Mój telefon zaczyna dzwonić, zerkam na ekran. To Dane.
            Wzdycham i przykładam do ucha słuchawkę.
            – Co?
            – Gdzie jesteś?
            – W drodze.
Odpalam silnik i wrzucam bieg.
            – Akurat. Znowu siedzisz na jakimś parkingu i piszesz teksty, prawda?
            Przewracam oczami i rozłączam się, po czym rzucam telefon na siedzenie pasażera.
            Jazda samochodem pomaga mi się skupić i Dane nie musi truć mi o to dupy. Przecież nie mam wpływu na to, kiedy przychodzą mi do głowy pomysły.
            Wyjeżdżam na ulicę i wciskam gaz do dechy, kierując się w stronę starego magazynu poza miastem. Nasz zespół zorganizował scavenger hunt[1], żeby zebrać pieniądze na nasze letnie tournée, które rozpocznie się za kilka miesięcy. Osobiście uważam, że powinniśmy po prostu zorganizować serię koncertów – może we współpracy z paroma innymi lokalnymi zespołami – ale Dane stwierdził, że coś oryginalniejszego przyciągnie więcej ludzi.
            Niedługo się przekonamy, czy miał rację.
            Przenikliwy chłód lutego przebija się przez moją bluzę, więc włączam ogrzewanie, a potem długie światła. Ich promienie przecinają roztaczającą się przed maską głęboką ciemność.
            To droga, która prowadzi do Falcon’s Well, gdzie mieszka Ryen. Jeśli nie zjadę z trasy, minę magazyn i skręt do The Cove – starego parku rozrywki, od dawna opuszczonego – to w końcu trafię do jej miasta. Odkąd dostałem prawo jazdy, wiele razy miałem ochotę tam pojechać. Zżerała mnie ciekawość, ale nigdy się jej nie uległem. Jak już mówiłem, ryzyko popsucia naszej przyjaźni nie jest tego warte. Chyba że ona również zgodziłaby się na spotkanie.
            Przechylam się w stronę siedzenia pasażera i w poszukiwaniu zegarka przesuwam na bok notatnik oraz inne papiery. Położyłem go tam wczoraj, gdy myłem samochód. To jedna z niewielu rzeczy, za którą czuję się odpowiedzialny. Ten zegarek jest rodzinną pamiątką.
            W pewnym sensie.
            Znajduję go i przytrzymując kierownicę, zapinam zamszowy czarny pasek wokół nadgarstka. Zegarek jest umieszczony pomiędzy dwiema klamrami. Należał do mojego dziadka, który dał go mojemu tacie w dniu ślubu moich rodziców – w podarunku dla ich pierworodnego syna. Ojciec przekazał mi go w zeszłym roku. Od razu dostrzegłem, że oryginalny jest tylko pasek. Ojciec zgubił zabytkowy zegarek od Jaeger-LeCoultre, który był w naszej rodzinie od osiemdziesięciu lat.
             Odnajdę go, ale zanim to nastąpi, muszę zadowolić się tym złomem, który włożyłem w jego miejsce na pasek dziadka.
            Zapinam go i podnoszę wzrok. Zauważam coś na drodze.
            Zbliżam się i dostrzegam biegnącą poboczem postać. Widzę związane w warkocz blond włosy i czarną kurtkę. Wszędzie poznałbym ten neonowy kolor niebieskich butów do biegania.
            Chyba sobie żartujesz. Do jasnej cholery.
            Światło reflektorów pada na plecy mojej siostry, oświetlając ją w mroku nocy. Ściszam muzykę, a ona spogląda przez ramię i spostrzega, że ktoś się do niej zbliża.
            Gdy mnie rozpoznaje, uśmiecha się, nie przestając biec, a jej twarz się rozjaśnia.
            Oczywiście w uszach ma te swoje pieprzone słuchawki. Wspaniale dbasz o własne bezpieczeństwo, Annie.
            Zwalniam i podjeżdżam do niej, opuszczając szybę.
            – Czy ty wiesz, jak wyglądasz?! – krzyczę, zacisnąwszy w gniewie pięści wokół kierownicy. – Jak idealna ofiara dla seryjnego mordercy!
            Annie śmieje się tylko bezgłośnie i kręci głową, po czym zaczyna biec prędzej, zmuszając mnie do przyspieszenia.
            – A czy ty wiesz, gdzie jesteśmy? – pyta. – Jesteśmy na drodze pomiędzy Thunder Bay i Falcon’s Well. To droga, po której nikt nie jeździ. Nic mi nie będzie. – Unosi brew. – Brzmisz jak tata.
            Krzywię się z odrazą.
            – Po pierwsze – zaczynam – ja właśnie jadę tą drogą, więc nie jest opuszczona. Po drugie, nie kręć mi tutaj głową, bo jesteś jedyną osobą, która jest tak głupia, by wybrać się na samotną przebieżkę w środku nocy. Ja tylko nie chcę, żeby ktoś cię zgwałcił i zamordował. A po trzecie, nie musiałaś tego mówić. Wcale nie brzmię jak tata, więc więcej mnie tak nie obrażaj. To nie jest miłe. A teraz wsiadaj do tego pieprzonego samochodu – rozkazuję ostrym tonem.
            Ona jednak tylko ponownie kręci głową. Uwielbia się ze mną drażnić. Identycznie jak Ryen.
            Annie jest moją jedyną siostrą. Z tatą nie układa mi się – delikatnie mówiąc – najlepiej, lecz z Annie naprawdę dobrze się rozumiemy.
            Wciąż biegnie obok samochodu i głęboko oddycha. Dostrzegam jej podkrążone oczy i wklęsłe policzki. Mam ochotę ją skarcić, ale się powstrzymuję. Annie ma za dużo zajęć i prawie w ogóle nie sypia.
            – Skończ z tym – mówię, niecierpliwiąc się. – Poważnie. Nie mam czasu na zabawę.
            – To co tu robisz?
            Zerkam przed siebie na pustą drogę i upewniam się, że z niej nie zjeżdżam.
            – Jadę na imprezę, którą zorganizowaliśmy na dzisiejszy wieczór. Muszę się tam zjawić. A ty dlaczego nie biegasz w dobrze oświetlonym parku w bezpiecznym towarzystwie dwóch tuzinów innych biegaczy? Co?
            – Przestań mnie niańczyć.
            – Przestanę, gdy nie będziesz zachowywać się jak idiotka – odpowiadam.
            Poważnie. Co ona sobie myśli? Samotne bieganie po tej drodze nie jest bezpieczne nawet w dzień, a co dopiero w nocy.
            Jestem od niej rok starszy i w maju kończę szkołę, ale z nas dwojga to ona zwykle zachowuje się bardziej odpowiedzialnie.
            Co mi o czymś przypomina.
            – Hej – mamroczę. – Wzięłaś rano z mojego portfela sześćdziesiąt dolarów?
            Wczoraj je wypłaciłem i dziś zauważyłem ich brak. Nie wydałem tych pieniędzy, a to już trzeci raz, gdy moja kasa ginie w tajemniczych okolicznościach.
            Annie przybiera minę smutnej dziesięciolatki. Wie, że to zawsze na mnie działa.
            – Nigdy nie wydajesz swojej kasy, a ja potrzebowałam paru rzeczy na mój projekt naukowy. Uznałam, że nie powinny się marnować.
            Przewracam oczami.
            Moja siostra doskonale wie, że może poprosić o pieniądze naszego ojca. Jest jego ukochanym aniołkiem i zawsze daje jej wszystko, czego chce.
            Jak jednak mam być na nią zły? Robi coś ze swoim życiem i jest szczęśliwa. Powinienem się cieszyć, że mogę jej w tym pomóc.
            Gdy dostrzega, że łagodnieję, szczerzy się i podbiega bliżej, chwyta za drzwi i staje na stopniu pod nimi.
            – Hej, możesz mi przywieźć piwo korzenne, kiedy będziesz wracał z tej imprezy? – pyta. – Lodowato zimne piwo korzenne. Oboje wiemy, że spędzisz tam maksymalnie pięć minut. No, chyba że będzie tam jakaś fajna laska, dla której staniesz się bardziej towarzyski.
            Śmieję się pod nosem. Trafiła w punkt.
            – Dobrze. – Kiwam głową. – Jeśli wsiądziesz do samochodu, podwiozę cię na stację benzynową. Co ty na to?
            – Weź mi jeszcze trochę karmelków – dodaje, ignorując moją propozycję. – Weź cokolwiek, co można żuć.
Zeskakuje ze stopnia i zaczyna biec. Szybko się ode mnie oddala.
            – Annie! – Wciskam pedał gazu i podjeżdżam do niej. – Wsiadaj. Teraz!
            Zerka na mnie i prycha.
            – Misha, mój samochód jest tutaj! – Wskazuje przed siebie. – Spójrz.
            Patrzę na drogę. Rzeczywiście. Jej niebieski mini cooper stoi na prawym poboczu. Wygląda tak, jakby na nią czekał.
            – Zobaczymy się w domu – mówi Annie.
            – Skończyłaś już biegać?
            – Taaaaaaak. – Potakuje ruchem głowy w wyjątkowo dramatyczny sposób. – Zobaczymy się, gdy wrócisz, dobrze? Nie zapomnij o moim piwie korzennym i słodyczach.
            Posyłam jej żartobliwy uśmiech.
            – Chciałbym ci je przywieźć, ale nie wziąłem żadnych pieniędzy.
            – Masz kasę w konsoli – odparowuje. – Nie udawaj, że nie powciskałeś jej wszędzie, tylko nie tam, gdzie powinieneś. Założę się, że w całym samochodzie znalazłoby się ze sto dolców.
            Parskam. Tak, to cały ja. Jestem tym złym starszym bratem, który po sobie nie sprząta i je na śniadanie paluszki serowe.
            Dodaję gazu, a z tyłu dociera do mnie jeszcze wrzask:
            – I chipsy z koperkiem!
            W lusterku wstecznym widzę, jak krzyczy, trzymając dłonie po obu stronach ust. Trąbię dwa razy, dając znać, że ją usłyszałem, i jeszcze bardziej przyspieszam, po czym zatrzymuję się przed jej samochodem.
            W lusterku widzę, jak siostra kręci głową. Zachowuje się tak, jakbym był niezwykle apodyktyczny, bo nie chcę odjechać, zanim nie wsiądzie do swojego auta.
            No sorry, ale nie zamierzam zostawiać swojej ładnej siedemnastoletniej siostry na skąpanej w mroku drodze o dziesiątej w nocy.
            Annie wyciąga kluczyki z kieszeni kurtki i otwiera drzwi, po czym macha do mnie i wsiada do środka. Gdy włącza przednie światła, wrzucam bieg i odjeżdżam.
            Wciskam gaz do dechy i rozsiadam się wygodnie, jadąc prosto do opuszczonego magazynu. Reflektory samochodu Annie znikają z mojego lusterka, kiedy wjeżdżam na niewielką górkę. Zaczynam się martwić. Nie wyglądała najlepiej. Nie sądzę, żeby była chora, ale sprawiała wrażenie wycieńczonej.
            Jedź do domu i idź prosto do łóżka, Annie. Przestań ciągle wstawać o czwartej trzydzieści rano i w końcu porządnie się wyśpij.
            Z naszej dwójki to ona jest tym idealnym dzieckiem. Ma średnią powyżej czterech i gra w szkolnej drużynie siatkarskiej, a w dodatku sama trenuje drużynę juniorek w softballu, nie wspominając o klubach, do których należy, i różnych projektach, których się podejmuje…
            Ściany mojej sypialni pokryte są plakatami i tekstami piosenek, które zapisałem na nich czarnym markerem. Natomiast jej ściany pełne są półek z trofeami, medalami i nagrodami.
            Byłoby fajnie, gdybyśmy wszyscy mogli pożyczyć trochę jej energii, bo wydaje się niewyczerpana.
            Wjeżdżam na żwirową drogę, biorę kilka zakrętów i widzę otoczoną ciemnymi drzewami polanę. Przede mną stoi wysoki, imponujący budynek. Większość okien jest wybitych i przez dziury po szybach widzę światło oraz cienie poruszających się w środku ludzi.
            Wcześniej była tu chyba fabryka butów albo coś takiego, ale odkąd mieszkańcy Thunder Bay stali się bogatą, wpływową społecznością, produkcję przeniesiono do miasta, oszczędzając hałasu i smrodu wrażliwym uszom i nosom tutejszych mieszkańców.
            Chociaż magazyn powoli popada w ruinę, ludzie wciąż robią z niego użytek. Odbywają się w nim ogniska, imprezy, Diabelskie Noce… Magazyn stał się przestrzenią do dokazywania, a dzisiejszej nocy nadeszła nasza kolej.
            Parkuję i wysiadam z samochodu. Upewniam się, czy zamknąłem auto, lecz bardziej zależy mi na bezpieczeństwie listów Ryen i moich zapisków niż leżącego na konsoli portfela.
            Wchodzę do środka, ale nie przystaję, by się rozejrzeć. Z głośników rozlega się Square Hammer zespołu Ghost, a ja manewruję przez tłum do miejsca, gdzie na pewno znajdę resztę chłopaków. Gdy przychodzimy imprezować, zawsze zajmują tę samą część magazynu.
            – Misha! – słyszę nagle czyjś głos.
            Podnoszę wzrok i kiwam głową w stronę stojącego z kumplami przy kolumnie gościa, ale się nie zatrzymuję. Kilka osób klepie mnie po plecach i wita się ze mną. Wszędzie krążą ludzie. Ich śmiech jest prawie tak głośny jak muzyka, a błyski ekranów telefonów rozświetlają ciemność, kiedy robią sobie zdjęcia.
            Wygląda na to, że Dane miał rację. Wszystkim chyba podoba się nasza impreza.
            Chłopaki siedzą oczywiście tam, gdzie się ich spodziewałem, czyli na kanapach w kącie sali. Dane pracuje na swoim iPodzie, prawdopodobnie zarządzając naszym wydarzeniem w sieci. Ma na sobie krótkie bojówki i T-shirt – strój, który nosi niezależnie od panującej na dworze temperatury. Louis związuje czarne włosy w kucyk i rozmawia z paroma laskami, a Malcolm podnosi do ust bongo i rozpala cybuch. Jego kręcone brązowe włosy opadają mu na oczy, na pewno już nieźle przekrwione.
            Świetnie.
            – Dobra, jestem. – Schylam się do stolika i wyciągam gitarowe kable z rozlanego drinka, po czym rzucam je na kanapę. – Do czego mnie potrzebujecie?
            – A jak myślisz? – odpowiada szorstko nasz perkusista, Malcolm. Wskazuje głową na tłum za mną, wypuszczając z ust kłęby dymu. – Oni wszyscy pragną ciebie, piękny chłopczyku. Idź, zrób obchód.
            Krzywiąc się, zerkam przez ramię.
– Dzięki, ale nie.
Śpiewanie przed tłumem lub granie na gitarze to zupełnie coś innego. To konkretne zajęcie i wiem, co mam robić.
            Ale zabawianie ludzi, których nie znam, by zebrać od nich pieniądze? Potrzebujemy szmalu, a ja mam wiele talentów, lecz rozmawianie z innymi nie jest jednym z nich. Nie umiem wmieszać się w tłum.
            – Zajmę się ochroną – mówię.
            – Nie potrzebujemy ochrony. – Dane wstaje z kanapy z uśmieszkiem na ustach, który chyba nigdy nie znika z jego twarzy. – Rozejrzyj się dookoła. Wszystko jest super. – Podchodzi do mnie i spoglądamy na tłum. – Rozluźnij się i idź z kimś pogadać. Przyszła masa fajnych dziewczyn.
            Krzyżuję ramiona na piersiach. Może i tak. Nie mam jednak zamiaru zostawać zbyt długo. W mojej głowie wciąż rozbrzmiewają słowa zaczętej przeze mnie piosenki i chcę skończyć ją pisać.
            Dane i ja przyglądamy się zebranym. Po chwili spostrzegam ludzi z kartkami w dłoniach. Dostali je przy wejściu. Na każdej z nich wypisane są zadania, które muszą wykonać na dzisiejszej imprezie.
           
                                   Zrób zdjęcie piramidzie składającej się z sześciu osób.
                                   Zrób zdjęcie mężczyźnie z pomalowanymi ustami.
                                   Zrób zdjęcie sobie, gdy całujesz się z kimś, kogo nie znasz.
           
            Niektóre z zadań są sprośniejsze.
            Uczestnicy muszą wrzucić swoje zdjęcia na Facebooka, oznaczyć stronę naszego zespołu, a my wylosujemy kogoś, kto wygra… coś. Zapomniałem co. Nie zwracałem na to zbyt dużej uwagi.
            Każda z tych osób musiała kupić bilet, ale wygląda na to, że ściągnięcie ludzi nie mogło być jakoś specjalnie trudne. Bar jest pełny, a wszędzie kręci się mnóstwo ludzi. Barmani powinni pytać wszystkich o dowód, ale wiem, że to jedna wielka ściema. W tym mieście pije każdy i nikt sobie nic z tego nie robi.
            – Co u ciebie słychać? – pyta Dane. – Tata znowu nie daje ci spokoju?
            – Wszystko w porządku.
            Przez chwilę się nie odzywa, ale wiem, że chce mnie przycisnąć. W końcu się jednak poddaje.
            – Powinieneś przyprowadzić Annie. Spodobałaby się jej ta impreza.
            – Nie ma mowy. – Śmieję się, a w moje nozdrza wdziera się zapach zioła. – Moja siostra nie jest dla ciebie. Zrozumiałeś?
            – Ej, przecież nawet niczego nie sugerowałem. – Udaje niewinnego, a mimo to uśmiecha się z aluzją. – Pomyślałem tylko, że skoro tak ciężko pracuje, przydałaby się jej odrobina zabawy.
            – Zabawy… tak, ale nie kłopotów – poprawiam go. – Annie ma swoje cele i nie potrzebuje niczego, co może ją rozproszyć. Ma przed sobą przyszłość.
            – A ty nie masz?
            Czuję na sobie jego wzrok. Wyzwanie wisi w powietrzu. Przecież tego nie powiedziałem, prawda?
            Dane znowu przez chwilę milczy. Pewnie zastanawia się, czy mu odpowiem, ale ostatecznie zmienia temat.
            – No dobra, w takim razie ogarnij to – mówi, wychylając się w moją stronę i pokazując iPoda. Przesuwa palcem po jego ekranie. – Czterysta pięćdziesiąt osób zakomunikowało swoją obecność na naszej imprezie. Wrzucają zdjęcia i filmiki, oznaczają siebie i znajomych, a niektórzy nawet robią LIVE’A na swoich profilach… Jest nawet lepiej, niż się spodziewałem. Ten rozgłos już zaczyna zarabiać. Wyświetlenia naszych filmików na YouTubie wzrosły czterokrotnie.
            Zerkam na ekran i zauważam nazwę naszego zespołu, a pod nią masę zdjęć. Widzę uniesione drinki i uśmiechnięte dziewczyny, a jak Dane scrolluje ekran to też krótkie filmiki wrzucane na żywo, na których widać magazyn.
            – Doskonała robota. – Ponownie obrzucam wzrokiem salę. – Zdaje się, że właśnie zarobiliśmy na trasę.
            Muszę mu to przyznać. Wszyscy doskonale się bawią, a my zbieramy forsę.
            – Wpadnij jutro – mówię. – Mam parę tekstów, które chcę przećwiczyć.
            – Dobra – odpowiada. – Ale teraz zrób mi przysługę i idź się trochę zabawić. Wyglądasz, jakbyś był na turnieju szachowym.
            Wykrzywiam usta w grymasie i wyrywam mu iPoda z dłoni, a on rechocze, po czym wraca do chłopaków.
            Idę powoli i przeglądam tablicę na iPodzie. Widzę, że wielu znajomych z klasy i naszych przyjaciół wrzuciło informacje, żeby nas wesprzeć. Żar małych ogników z wykopanych w ziemi dołów drażni moje nozdrza. Przyglądam się zdjęciu kolesia, który ma tuż nad rozporkiem wypisane słowo KOŃ. Obok stoi dziewczyna, która wskazuje palcem na napis, a drugą dłonią zakrywa usta, udając zaskoczenie. Zdjęcie podpisano jednym zdaniem: Znalazłam konia!
            Dobre. Oczywiście niektórych zadań, na przykład zrobienia sobie zdjęcia z koniem, nie da się wykonać bez prawdziwej kreatywności. Jej się udało.
            Zdjęć i filmików są całe setki. Nie mam pojęcia, jak Dane jutro przez nie wszystkie przebrnie. Znając go, zdaję sobie sprawę, że ten konkurs wcale nie będzie losowy i uczciwy. Wybierze po prostu najładniejszą dziewczynę.
            Przewijam ekran w dół. Zaczyna się odtwarzać jeden z filmików. Patrzę, jak jakaś dziewczyna bierze z baru dozownik, celuje nim w sufit i strzela z niego wodą, która po chwili opada na ziemię. Panienka wykonuje krótki seksowny taniec i śmieje się do obiektywu.
            – Stoję w fontannie! – oznajmia, a piersi prawie wyskakują jej z bluzki.
            Włożyła koszulkę na ramiączkach. W lutym w Nowej Anglii, kiedy jest zimno jak cholera.
            Nagle jeden z barmanów wyrywa jej z dłoni dozownik i odkłada go na miejsce, posyłając jej podirytowane spojrzenie.
            Słyszę cichy śmiech osoby, która kręci film. Dziewczyna w koszulce na ramiączkach sięga po telefon.        
            – Dobra, to było żenujące. Daj mi ten telefon. Muszę edytować ten filmik, zanim wrzucę go do sieci.
            – Uh, uh – pokrzykuje drwiąco dziewczyna trzymająca komórkę i odsuwa się od koleżanki, ale ta szarżuje na nią z piskiem.
            – Ryen!
Słyszę śmiech, po którym filmik nagle się urywa.
            Stoję w miejscu, wpatrując się w iPoda. Serce zaczyna walić mi w piersiach.
            Ryen?
            Dziewczyna, która nagrała ten filmik, ma na imię Ryen?
            Nie, to niemożliwe. To nie może być ona. Tysiące dziewczyn mają tak na imię. Nie ma jej tutaj.
            Spoglądam jednak na filmik i zwracam uwagę na umieszczone nad nim oznaczenia. Otagowano nasz zespół i kilka osób, ale ja szukam tej, która wrzuciła nagranie do sieci.
            Ryen Trevarrow.
            Prostuję się, mój oddech przyspiesza, a tors wznosi się i opada.
            O cholera.
            Podrywam wzrok, nie mogę powstrzymać się od szukania jej w tłumie. Sprawdzam twarz po twarzy.
            Każda z tych dziewczyn może być nią. Jest tutaj? Co, do cholery?
            Ponownie spoglądam na iPoda. Trzymam palec nad jej imieniem, wahając się.
            Znam ją od siedmiu lat, ale nigdy nie widziałem jej twarzy. Jeśli zobaczę ją teraz, nie będzie już odwrotu.
            Ona tutaj jest. Nie mogę tego zignorować. Nie teraz, gdy wiem, że jest tak blisko.
            To zbyt wiele.
            Obiecaliśmy sobie, że nie będziemy szukać siebie na Facebooku. Uzgodniliśmy, że nie będziemy też ze sobą rozmawiać przez social media, ale przecież ona mogła mnie z łatwością na nich znaleźć. Może właśnie to zdobiła i wie, do jakiego zespołu należę, i że to nasza impreza. Może właśnie dlatego na nią przyszła?
            Pierdolę to. Naciskam jej imię i stoję bez ruchu, kiedy na ekranie wyświetla się profil.
            Wtedy ją widzę.
            Widzę jej zdjęcie. Coś w moim żołądku przestaje działać i czuję, że tracę oddech.
            Jezu.
            Na jej seksowne ramiona spływają długie jasnobrązowe włosy. Ma piękną twarz, pełne różowe usta i zadziorne spojrzenie w jasnych niebieskich oczach. A jej ciało... cholera, niesamowite.
            A przynajmniej tak prezentuje się na zdjęciu.
            Odchylam głowę i głęboko oddycham. Niech cię szlag, Ryen Trevarrow.
            Okłamała mnie.
            Nie okłamała mnie dosłownie, ale kiedy czytałem jej listy, nie odniosłem wrażenia, że tak wygląda. Wyobraziłem sobie kujonkę w okularach, z purpurowymi pasmami we włosach, ubraną w koszulkę z Gwiezdnych wojen.
            Jeszcze raz patrzę na zdjęcie i moją uwagę zwracają fragmenty nagiej skóry na plecach, które wyłaniają się spod bluzki, kiedy patrzy przez ramię w stronę aparatu. Czuję, jak robi mi się gorąco. Zaczynam szybko przeglądać jej profil w poszukiwaniu czegokolwiek, co wskazywałoby, na to, że to jednak nie ona.
            Proszę, nie bądź nią. Proszę, bądź tą zwyczajną, niczym niewyróżniającą się dziewczyną, tym wszystkim, co zdążyłem pokochać przez te siedem lat. Nie komplikuj naszych relacji, okazując się gorącą laską.
            Jednak fakty mówią same za siebie. Wszystko potwierdza, że ta dziewczyna to Ryen. Moja Ryen.
            Była w Gallo’s, jej ulubionej pizzerii, oznaczyła piosenki, których słucha, i filmy, które ogląda, a wszystko to zrobiła ze swojego najnowszego iPhone’a. Telefonu, który uwielbia najbardziej na świecie.
            Cholera.
            Wyłączam iPoda Dane’a i przebijam się przez tłum. Grzejniki ocieplają nieco lodowate powietrze. Mijam kolejne dołki z ogniskami i czuję zapach pieczonych pianek. Zaciskam szczękę, próbując uspokoić bicie swojego serca. Z głośników rozlega się ogłuszająca muzyka.
             Podchodzę do baru i kładę iPoda na ladzie, krzyżując ramiona na piersiach. Nie ruszaj się. Jeśli przyszła tu dla ciebie, to cię odnajdzie. A jeśli nie… to co wtedy? Mam po prostu tak to zostawić?
            – Hej.
            Gwałtownie podnoszę wzrok, tętno czuje aż w swoim żołądku. Tuż przy mnie stoi dziewczyna z filmiku.
            A razem z nią…
            Nie mogę oderwać wzroku od Ryen. Wiem, że jej koleżanka właśnie się ze mną przywitała, ale nic mnie to nie obchodzi. Ryen stoi obok niej i delikatnie mruży oczy, patrząc na mnie z wahaniem.
            Ma długie proste włosy, a nie kręcone, jak na zdjęciu z Facebooka. Ubrana jest w czarny sweter z odkrytymi ramionami i obcisłe dżinsy, mocno poprzecierane. Przez strzępy materiału widzę skórę jej ud.
            Ryen. Moja Ryen.
Zaciskam dłonie w pięści i napinam mięśnie.
            Nic nie mówi. Czy wie, kim jestem?
            Słyszę, jak jej koleżanka odchrząkuje, więc mrugam, w końcu na nią spoglądając.
            – Cześć – odpowiadam.
            Dziewczyna z filmiku przekrzywia głowę i patrzy na mnie.
            – Muszę kogoś pocałować – mówi bez ogródek.
            Oddycham płytko, a świadomość obecności Ryen sprawia mi niemalże fizyczny ból.
            – Musisz? – pytam, dostrzegając jej długie czarne włosy opadające na szalik, który ma na sobie, i na bluzkę bez rękawów.
A tu jest naprawdę cholernie zimno.
            – Tak. Mam to na mojej liście. – Wskazuje na kartkę, którą trzyma w dłoni.
           Nagle jej spojrzenie przesuwa się po moim ciele, a na jej ustach pojawia się uśmiech. Czy to znaczy, że chce pocałować właśnie mnie?
            Robi krok do przodu, ale zanim zdąży się zbliżyć, biorę kartkę z jej dłoni i sprawdzam, co tam jest napisane.
            – To ciekawe, bo tu nic takiego nie ma – stwierdzam i oddaję jej świstek papieru.
            – Robię to dla niej – wyjaśnia, zerkając na koleżankę. – Jest nieśmiała.
            – Jestem wybredna – wtrąca się Ryen, a ja ponownie na nią spoglądam. Podoba mi się jej bezceremonialna odpowiedź.
            Zadziera lekko brodę i prowokująco patrzy mi w oczy.
            Czy to ma znaczyć, że nie spełniam jej wymagań? No, no… Powstrzymuję się od uśmiechu.
            – Lyla! – woła ktoś. – O mój Boże, musisz to zobaczyć!
            Koleżanka Ryen odwraca głowę w stronę stojącej niedaleko grupki ludzi i śmieje się z tego, co tam widzi. Teraz wiem, że ma na imię Lyla. Obraca się z powrotem do mnie.
           – Zaraz wrócę. – Jakby mnie to obchodziło. – Proszę, pocałuj ją. Ona tego potrzebuje.
            Zauważa, że Ryen wbija w nią zabójcze spojrzenie, więc szybko dodaje:
To jedno z zadań.
            Odchodzi ze śmiechem. Myślałem, że Ryen za nią pójdzie, ale się myliłem.
            Zostaliśmy sami.
            Spoglądam na nią, a po karku zaczyna spływać mi zimny pot. Oboje boimy się przełamać niezręczną ciszę.
            Dlaczego ona nic nie mówi? Przecież musi wiedzieć, kim jestem. Oczywiście nie mówiłem jej, że niedawno założyłem zespół, bo za kilka miesięcy, gdy skończymy szkołę, chciałem ją zaskoczyć i sprezentować jej prawdziwą staroświecką kasetę demo, ale mimo wszystko bycie niewidzialnym w dzisiejszych czasach jest prawie niemożliwe. Imiona i zdjęcia są na naszej stronie na Facebooku oraz na stojakach z kartkami przy wejściu. Czy ona robi sobie ze mnie jaja?




            Ryen przestępuje z nogi na nogę, widzę, jak jej klatka piersiowa się unosi, kiedy bierze głęboki oddech. Wygląda tak, jakby czekała, aż w końcu coś powiem. Ale się nie odzywam, więc wzdycha i spogląda na swoją kartkę.
            – Potrzebuję jeszcze zdjęcia ze sceną jedzenia niczym z Zakochanego kundla.
            Znowu zakładam ręce na piersiach. Patrząc na nią, mrużę oczy. Długo zamierza tak udawać?
            – Albo – kontynuuje zirytowanym głosem, pewnie dlatego, że nie odpowiadam – może być zdjęcie zdjęcia zdjęcia. Cokolwiek to znaczy.
            Wciąż milczę. Jej zachowanie zaczyna mnie denerwować. Po siedmiu latach właśnie w taki sposób chcesz, żebyśmy się poznali, skarbie?
            Kręci głową tak, jakbym to ja był nieuprzejmy.
            – No dobra, nieważne. – Odwraca się i chce odejść.
            – Zaczekaj! – ktoś nagle woła.
            Dane podbiega do Ryen i zatrzymuje ją, a potem podchodzi do mnie.
            – Człowieku, dlaczego patrzysz na nią tak, jakby właśnie pobiła twoją babcię? – mruczy pod nosem, po czym odwraca się do Ryen i posyła jej uśmiech. – Cześć. Jak się masz?
            Spuszczam wzrok, ale tylko na chwilę. Czyżby naprawdę nie wiedziała, kim jestem?
            Domyślam się, że dziś jest tu masa ludzi, którzy nawet o nas nie słyszeli. Nie jesteśmy znanym zespołem, a nasza impreza prawdopodobnie jest jedynym wydarzeniem w obrębie pięćdziesięciu kilometrów, więc dlaczego miałaby tu nie przyjść, skoro w pobliżu nic innego się nie dzieje? Może nawet nie mieć pojęcia, że właśnie stoi przed nią Misha Lane. Chłopak, do którego pisze listy, odkąd skończyła jedenaście lat.
            – Jak masz na imię? – pyta Dane, a ona odwraca się i podejrzliwie na mnie zerka.
Ma się na baczności. To moja wina.
            – Ryen – odpowiada. – A ty?
            – Dane – mówi i zwraca się w moją stronę. – A to jest… – zaczyna, ale ja nagle delikatnie uderzam go w brzuch.
            Nie. Nie w taki sposób.
            Ryen marszczy brwi. Pewnie się zastanawia, dlaczego tak się zachowuję.
            – Jesteś z Falcon’s Well? – kontynuuje Dane, rozumiejąc znaczenie mojego zachowania i zmieniając temat.
            – Tak.
            Dane przytakuje i ponownie zapada niezręczna cisza.
            – No dobra. – Klaszcze. – Słyszałem, że musisz coś zjeść tak, jak w Zakochanym kundlu
            Nie czekając na odpowiedź, sięga przez bar i zaczyna grzebać w pojemnikach z jedzeniem.
            Wyciąga kawałek cytryny, na którego widok Ryen się krzywi.
            – Cytrynę?
            – Wyzywam cię – oznajmia Dane.
            Ona jednak kręci głową.
            – No dobra, zaczekaj – rzuca i gdzieś znika.
Wpatruję się w Ryen. Nie mogę oderwać od niej wzroku. Jeszcze do mnie nie dociera, że to faktycznie ona.
            Jej szczupłe palce napisały do mnie pięćset osiemdziesiąt dwa listy. Wiem, że gdy miała osiem lat, przewróciła się na lodowisku, a makijaż ma ukryć niewielką bliznę pod brodą. Wiem, że każdej nocy związuje włosy, bo nie ma nic gorszego niż obudzenie się z ustami pełnymi kosmyków.
            Byłem z sześcioma dziewczynami, ale żadnej z nich nie znałem tak dobrze, jak znam ją.
            A ona rzeczywiście nie wie, że to ja…
            Dane wraca z drewnianym szpikulcem w dłoni, na którego czubku znajduje się pieczona pianka z jednego z ognisk. Podchodzi do mnie i wpycha mi ją do ręki.
            – Współpracuj trochę.
            Odwraca się do Ryen i chwyta jej telefon.
            – Śmiało. Zrobię wam zdjęcie.
            Oczy Ryen zdradzają rozbawienie, ale ciemnieją, gdy na mnie spogląda. Ewidentnie nie ma ochoty na zabawę w Zakochanego kundla akurat ze mną.
            Jednak nie wycofuje się ani nie udaje nieśmiałej. Podchodzi do baru, chwyta jeden ze stołków i staje na jego drewnianej podpórce, by dodać sobie parę centymetrów. Nie jest niska, ale wiele jej brakuje do mojego metra osiemdziesiąt. Przybliża się do mnie i delikatnie rozchyla wargi, patrząc mi w oczy. Serce wali mi w piersiach jak oszalałe. Z trudem się powstrzymuję, żeby nie objąć jej ramionami i jej nie dotknąć.
            Niespodziewanie ona się zatrzymuje.
            – Zbliżam się do ciebie z otwartymi ustami. – Wskazuje na siebie. – Musisz mi pokazać, że naprawdę tego chcesz.
            Nie wytrzymuję i kącik moich ust unosi się w lekkim uśmiechu.
            Cholera. Jest seksowna.
            Nie spodziewałem się tego.
            Łamię się. Podnoszę piankę i patrząc jej w oczy, otwieram usta. Oboje wychylamy się do przodu i delikatnie ją gryziemy, zastygając na chwilę, by Dane mógł zrobić zdjęcie. Jej oczy świdrują moje, a piersi wznoszą się i opadają. Czuję jej oddech na swoich wargach.
            Całe moje ciało płonie, a gdy Ryen przybliża się jeszcze bardziej i bierze kolejnego gryza, jej usta muskają moje. Słyszę swój cichy jęk i odsuwam się, połykając kawałek pianki. Cholera.
            Ryen przez chwilę żuje swoją część, po czym oblizuje wargi i schodzi ze stołka.
            – Dziękuję.
            Kiwam głową. Czuję na sobie wzrok Dane’a. Jestem pewien, że on wie, że coś nie gra. Rzucam drewniany szpikulec na ladę i patrzę mu w oczy. Przygląda mi się z niewinnym uśmieszkiem.
            Co za kutafon.
            No dobra, fajny pomysł z tą pianką, Dane. Z tą dziewczyną mógłbym zjeść dwanaście takich. Może jednak nie wrócę od razu do domu, okej?
            W mojej kieszeni zaczyna wibrować telefon, więc wyjmuję go i widzę na ekranie imię siostry. Odrzucam połączenie. Pewnie się zastanawia, gdzie zniknąłem z jej zamówieniem. Oddzwonię za minutę.
            – Słuchaj – zaczyna Dane – te wszystkie zdjęcia, które wrzucasz na Facebooka… Nie masz chłopaka, który je zobaczy i będzie nas za nie ścigał, prawda?
            Napinam się. Ryen nie ma chłopaka. Powiedziałaby mi o tym.
            – Nic z tych rzeczy – odpowiada. – On wie, że nie jestem jego własnością.
            Dane śmieje się, a ja stoję bez ruchu, uważnie słuchając.
            – Nie, nie mam chłopaka – oznajmia już na poważnie.
            – Trudno mi w to uwierzyć…
            – I nikogo nie szukam – przerywa mu w pół zdania. – Kiedyś miałam jednego i musiałam go myć, karmić i wychodzić z nim na spacer…
            – I co się zmieniło?
            – Najwyraźniej miałam małe wymagania. – Wzrusza ramionami. – Potem stałam się wybredna.
            – Czy istnieje jakiś facet, który mógłby sprostać twoim nowym wymaganiom?
            – Tylko jeden. – Zerka na mnie, po czym ponownie patrzy na Dane’a. – Ale jeszcze go nie poznałam.
            Jeden. Tylko jeden facet spełnia jej wymagania. Czyżby miała na myśli mnie?
            Mój telefon ponownie zaczyna wibrować, więc wsuwam dłoń do kieszeni i wyłączam dźwięk.
            Zerkam do góry i widzę błysk skupionych na jednym miejscu fleszy. Ludzie robią sobie zdjęcia przy ścianie z graffiti.
            Podchodzę do Ryen i ku jej zaskoczeniu zabieram jej telefon. Staję za nią, włączam aparat, wybieram tryb selfie i schylam się, obejmując obiektywem nasze twarze. W kadrze zamykam jednak też stojącego za nami faceta, który robi zdjęcie dwóm dziewczynom przy ścianie z graffiti.
            – Zdjęcie… – szepczę jej cicho do ucha, wskazując nasze selfie – zdjęcia… – wskazuję w ekranie telefonu na stojącego za nami faceta – zdjęcia. – Pokazuję ścianę, przed którą stoją fotografowane dziewczyny.
            Na jej twarzy w końcu pojawia się uśmiech.
            – Sprytne. Dzięki.
            Klikam i zachowuję ten moment na zawsze.
            Przez chwilę wdycham jej zapach i uśmiecham się do siebie – zanim będę musiał się odsunąć i pożegnać.
            Znienawidzisz mnie za to, skarbie, gdy kiedyś w końcu naprawdę się spotkamy i zrozumiesz, co się właśnie stało.
            Ryen bierze ode mnie komórkę i zaczyna powoli odchodzić. Zerka przez ramię i patrzy na mnie, po czym znika w tłumie ludzi.
            A ja już chcę, żeby wróciła.
            Wyciągam telefon z kieszeni i dzwonię do siostry. Jak bardzo mnie znienawidzi, jeśli powiem jej, żeby sama sobie kupiła swoje przekąski? Chyba nie mam ochoty jeszcze wychodzić.
            Jednak kiedy oddzwaniam, nikt nie odbiera.




[1] Zabawa polegająca na tym, że każdy uczestnik otrzymuje listę rzeczy do zrobienia lub zebrania np. rachunek ze sklepu, zrobienie tematycznego zdjęcia itp.









Komentarze

  1. Zaciekawił mnie ten fragment :)
    pozdrawiam, Pola
    www.czytamytu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty