[PATRONAT] Pierwszy rozdział "Dla Ellison" M.S.Willis
Pięćdziesiąt lat wcześniej
Otworzywszy
szeroko oczy, ujrzałem przerażające promienie słońca, które w jakiś sposób
przedzierały się spomiędzy ciemnych zasłon do mojej sypialni. Pulsujący ból z
tyłu głowy zmusił mnie do refleksji, czy przypadkiem nie oberwałem kijem bejsbolowym,
gdy byłem już zbyt najebany, by to zauważyć. Pogrążone we śnie ciało mojej
dziewczyny, Tiffany, ciążyło mi na prawym ramieniu, a bijące od niej ciepło
sprawiło, że skóra w tym miejscu lepiła się od potu. Odwracając oczy od
natrętnego światła, zawiesiłem wzrok na obracającym się śmigle wentylatora i
przylegających do niego kępkach kurzu. Pokój był duszny, a moje usta gorące i
suche niczym pustynia. Usiadłem, uwalniając ramię spod Tiffany, przez co
bezlitośnie zwaliłem ją na podłogę.
– Co, do chuja,
Hunter?! – pisnęła gniewnie bardzo wysokim, wwiercającym się w mózg tonem.
Wstała chwiejnie, pocierając łokieć, by uśmierzyć ból po upadku.
Powoli odwróciłem wzrok w jej
stronę, nie mając nawet zamiaru ukrywać odrazy do irytującego i skrzekliwego
brzmienia jej głosu. Grymas niezadowolenia na zwykle idealnej twarzy Tiff tylko
pogłębił moje obrzydzenie. Przez noc jej mahoniowe włosy rozczochrały się, a
makijaż rozmazał. Gdy nie odpowiadałem, ruszyła w stronę łazienki. Pokazała mi
środkowy palec, zatrzaskując za sobą drzwi.
Właśnie ukończyłem liceum i
rozpoczęły się wakacje. Mieszkałem w sporej wielkości pensjonacie należącym do moich
rodziców. Miałem szybki, niedorzecznie drogi samochód, gorącą dziewczynę oraz
stypendium, które w pełni pokrywało koszty studiów na ekskluzywnej uczelni, na
którą nie miałem zamiaru uczęszczać.
Jeśli mam być całkowicie szczery,
miałem to wszystko gdzieś.
Od kiedy skończyłem trzynaście lat,
czułem się znudzony życiem. W szkole wszystko wydawało się dla mnie zbyt
proste, bo byłem geniuszem. Kiedy sprawdzono moje IQ w sędziwym wieku
dziecięciu lat, zarządcy i nauczyciele skakali ze szczęścia, przekonani, że
jestem świadectwem ich umiejętności w… cóż, zarządzaniu oraz nauczaniu. To
jednak nie było ich zasługą, po prostu taki się urodziłem. Zawsze przewyższałem
innych inteligencją, ale nie czułem się z tym dobrze. W późniejszych latach
wpłynęło to na moje decyzje odnośnie stylu życia. Zaczęło się od alkoholu. Już gdy
miałem czternaście lat, ukryty pod kocem odnajdywałem przyjemne otępienie w
dwunastopaku bądź flaszce. Ostatecznie to także mnie znudziło. Odkąd skończyłem
szesnaście lat, zacząłem eksperymentować z narkotykami i dziewczynami,
stawiając sobie za cel doświadczenie rubieży doczesnej egzystencji.
Przez większość życia cieszyłem się
absolutną wolnością, z wyjątkiem comiesięcznego wykładu na temat
odpowiedzialności, który byłem zmuszany przecierpieć. Moi rodzice, zbyt zajęci,
by zainteresować się tym, co robię w wolnym czasie, traktowali oceny jako
wskaźniki mojego postępu i skalę swojego sukcesu rodzicielskiego. Byłem
zachwycony, gdy odkryłem, że nie zwracają na mnie uwagi. Dopóki miałem dobre stopnie
i wytrzymywałem wykłady towarzyszące moim największym wybrykom, mogłem robić
cokolwiek tylko mi przyszło do głowy. Tak właściwie to wyprowadziłem się z domu
rodziców do pensjonatu, gdy miałem piętnaście lat, a oni zauważyli to dopiero
po dwóch.
Zmusiłem się, by wyjść z łóżka,
podniosłem z podłogi dżinsy, po czym wcisnąłem się w jedną nogawkę. Nie mogłem
złapać równowagi, dlatego potrzebowałem kilku prób do tak prostej czynność jak
ubranie się. Pokój wciąż wirował, a pulsujący ból głowy wzmógł się, kiedy tylko
krew zaczęła płynąć żwawiej w moim ciele. Gdy w końcu poradziłem sobie ze
spodniami, musiałem natychmiast usiąść.
Trzymałem głowę w dłoniach, usiłując
kontrolować ból nieustannie tłukący się po czaszce. Jedynymi dźwiękami w pokoju
były lekki gwizd powietrza z obracającego się wiatraka oraz stukot przedmiotów
z pomieszczenia obok, na których wyżywała się Tiffany. Kiedy cierpliwie
czekałem, aż wróci z łazienki, aby wyprosić ją z domu, zadzwonił telefon. Czy
wyrzucając ją tak po prostu, byłem dupkiem? Tak. Ale nic nie mogłem poradzić na
to, że gdy miałem kaca, dźwięk jej głosu stawał się dla mnie torturą. Nie chcąc
otwierać oczu, po omacku dotarłem do szafki nocnej. Wyciągając rękę po komórkę,
zahaczyłem o kilka przedmiotów. Podtrzymując głowę jedną ręką, odczytałem
wiadomość, która przyszła od mamy.
„Natychmiast rusz swój tyłek do
domu!”
– Kurwa! – To
dwusylabowe słowo sprawiło, że moje pragnące wody gardło zaprotestowało palącym
bólem. Zmuszony raz jeszcze do wstania z łóżka, zatoczyłem się do drzwi
łazienki, naparłem na nie całym ciałem, a następnie zacząłem walić w pomalowane
na biało drewno. Tiffany otworzyła z taką szybkością, że niemal się na nią
przewróciłem. Spojrzała na mnie swoimi brązowymi oczami pełnymi pogardy.
Krzyżując opalone ręce na sztucznych piersiach, wysunęła nogę przed siebie,
czekając na to, co mam do powiedzenia.
– Musisz już iść, mama chce się
ze mną zobaczyć. – Chociaż drażniło mnie to, że musiałem przejść
teren posiadłości w jaskrawym słońcu, by spotkać się z mamą, cieszył mnie
pretekst do pozbycia się dziewczyny.
– Wszystko jedno, dupku. I tak
wiem, że chciałeś, żebym poszła. – Wyprostowała się i ruszyła,
popychając mnie z powrotem na framugę drzwi. Zignorowałem ją. Przewróciłem
oczami, a później podszedłem do umywalki, chwyciłem za kurek, po czym wsadziłem
głowę pod kran. Czułem, że wszystko, co zjadłem, przez całą noc drapało moje
wnętrzności, zmieniając mnie w spragnionego kundla. Kiedy wreszcie udało mi się
odkręcić kran, zacząłem językiem chłeptać wodę, desperacko próbując nawilżyć
odwodniony organizm. Po zaspokojeniu pragnienia zakręciłem kurek, a następnie podniosłem
wzrok na lustro. Moje zazwyczaj wyraziste niebieskie oczy stały się mętne, a
jasnobrązowe włosy sterczały w dość niechlujny sposób. Po szczegółowej
obserwacji mojego mizernego stanu zdałem sobie sprawę, że koniecznie muszę
opróżnić pęcherz. Sikałem chyba z piętnaście minut, zanim mogłem strzepnąć, a
potem potoczyłem się bezwładnie z powrotem do sypialni.
W kącikach moich ust pojawił się niewielki
uśmiech , gdy zauważyłem, że Tiffany zniknęła. Wiedziałem, że zobaczymy się w
ciągu godziny i znów będzie mi zrzędzić, tak jak tylko ona potrafi. Nie mogłem
nic poradzić na to, że cieszyłem się tą chwilą wytchnienia. Nie kochałem Tiff – nie
wiedziałem nawet, czym jest miłość – ale mimo to odgrywałem swoją
rolę w związku dla seksu oraz statusu osoby spotykającej się z najgorętszą laską
w szkole. Typowa popularna dziewczyna; jej uroda była godna podziwu,
inteligencja śmiechu warta, a przebywanie z nią możliwe tylko jeśli się
najebałem. Próbowałem z nią raz porozmawiać o ulotnej myśli, że życie to coś
więcej, że czegoś mi brakuje, że nam jako społeczeństwu umyka coś ważniejszego
od nas samych. W odpowiedzi roześmiała się, a po chwili odgarnęła włosy na
plecy, mówiąc, abym dał sobie z tym spokój, bo przecież jesteśmy bogaci i mamy
wszystko. Od tego czasu nie próbowałem już rozmawiać z nią na podobne tematy. Szybko
założyłem pogniecioną koszulkę i okulary przeciwsłoneczne, by przezwyciężyć
ociężałość i móc wyjść ze słabo oświetlonego mieszkania na rażące światło dnia.
Gdy w pośpiechu przemierzałem budynek, coś zwróciło moją uwagę, ale nie
zastanawiając się, szedłem dalej. Pensjonat stał na szczycie wzgórza, za domem
rodziców, co przyjmowałem z wdzięcznością, gdyż pochyłe zbocze było znacznym
ułatwieniem. Wiedziałem jednak, że zemści się ono na mnie w drodze powrotnej.
Po dotarciu do domu rodziców odrzuciłem od siebie tę przykrą myśl. Przechodząc
przez podwórko, ujrzałem matkę wpatrującą się w basen. Ręce oparła na biodrach,
a grymas na jej twarzy ostrzegał, że coś jest nie w porządku. Szedłem powoli,
zauważając, że rosnące niegdyś wzdłuż basenu krzewy leżały porozrzucane
dookoła, a do wody prowadził mokry szlak z liści oraz błota. Matka, zwróciwszy
głowę w moim kierunku, wskazała na coś ręką.
– Masz zamiar to wyjaśnić?
Patrząc we wskazaną stronę,
zobaczyłem liście unoszące się na odbijającej światło tafli wody. Wijące się
strumienie brudu wirowały na powierzchni. Spojrzałem na matkę, wzruszając
ramionami.
– Wytłumaczyć co? Nie
zniszczyłem tych jebanych krzewów.
Jej twarz wykrzywił grymas
cierpienia. Chwyciła się za głowę.
– Spójrz DO wody.
Zrobiłem kilka niepewnych kroków do
przodu i spojrzałem w dół, za krawędź basenu. Na widok, jaki tam zastałem,
zachwiałem się, wytrzeszczając szeroko oczy.
– Kurwa.
Ktoś, kto tylko przechodziłby obok i
nie zajrzał do środka, z łatwością mógłby to przeoczyć.
Czarny kolor
mojego BMW doskonale komponował się z lazurowymi kafelkami basenu, a gdy
promienie słońca sięgały wody, ledwie ocierając się o srebrzyste akcenty,
sprawiały, że chromowane elementy migotały.
Serce podeszło mi do gardła. Z
trudem je przełknąłem. Chciałem, by wróciło na swoje miejsce.
– Jak już pytałam, Hunter, CZY
zechcesz wytłumaczyć, dlaczego twój SAMOCHÓD znajduje się na dnie naszego
BASENU?!
Otworzyłem usta, jednak nie wydobył
się z nich żaden dźwięk. Stałem tak z rozdziawioną gębą, zszokowany i
upokorzony. Obróciwszy się na pięcie, spojrzałem na wzgórze, w kierunku
pensjonatu, i zdałem sobie sprawę z tego, co zwróciło moją uwagę zaledwie kilka
chwil wcześniej. Samochodu nie było tam, gdzie zwykle go zostawiam. Opony
zdarły trawę na trasie, którą pokonał pojazd, tocząc się w dół zbocza z taką
prędkością, że przedarł się przez krzewy, po czym wylądował na dnie basenu.
Zamrugałem raz… i znowu… Odwróciłem się na spotkanie budzącego grozę spojrzenia
mamy. Zębatki w moim mózgu obracały się z maksymalną prędkością, wypluwając
ładunek bzdur w nadziei, że uspokoi to bestię tkwiącą w stojącej przede mną
kobiecie.
– Ja pierdolę! Nie wierzę, że
architekci i inżynierowie projektujący to miejsce nie uwzględnili położenia
basenu. To oczywiste, że zaprojektowanie podjazdu na szczycie zbocza, które
prowadzi do basenu, jest kiepskim pomysłem. Natychmiast powinnaś do nich
zadzwonić, by zażądać odszkodowania.
Oboje skrzyżowaliśmy ręce na
piersiach. Ja w oburzeniu, a mama w absolutnej, czystej furii.
– Nie wciskaj mi kitu, Hunter!
Jak to się stało? Auta nie jeżdżą same od tak. Czy zadałeś sobie chociaż trud, gdy
parkowałeś samochód po powrocie do domu zeszłej nocy?
Nie miałem zielonego pojęcia.
Wspomnienia z poprzedniego wieczoru w najlepszym przypadku były mgliste.
Zabrałem Tiffany na imprezę do domu Ethana. Były tam czerwone, plastikowe
kubeczki oraz drobne prezenty zawierające narkotyki, jakich tylko dusza
zapragnie. Zaświtał mi pomysł – a przynajmniej tak mi się wydawało.
Nie byłem nawet pewien, jak wróciłem do domu. Prowadziła Tiffany? Czy ja? To
musiała być ona, ja nie zrobiłbym niczego tak kretyńskiego.
– Tiffany odwiozła nas do domu
zeszłej nocy. Musiała zaparkować za blisko pochyłości. Lepsze rozplanowanie
tego miejsca zapobiegłoby takiej sytuacji. To znaczy… Jaki fachowiec
umieściłby…
– Dość! – krzyknęła,
unosząc ręce, po czym ruszyła w kierunku podwójnych szklanych drzwi na tyłach
domu. Dała mi znak, żebym wszedł za nią do środka. Kopnąłem leżący na ziemi
śmieć, schowałem ręce do kieszeni i poszedłem za matką. Gdy dotarliśmy do
salonu, ojciec rozmawiał przez telefon, przeglądając dokumenty chaotycznie
porozrzucane na drewnianym stole. Podniósłszy wzrok, gdy weszliśmy do
pomieszczenia, powiedział szorstko do rozmówcy, że musi kończyć. Odrzucił
telefon na bok i wstał.
– Hunter, synu, to był ostatni
raz. Tego ranka, gdy znaleźliśmy z mamą samochód w naszym basenie, niemal
ruszyłem do twojego domu, by sprać cię na kwaśne jabłko za tak
nieodpowiedzialny wybryk! Czy masz pojęcie, ile to mnie będzie kosztować?!
Nowiuteńki samochód! Nie wspominając już o uszkodzonej nawierzchni basenu! Co,
do cholery, jest z tobą nie tak?!
Wzruszyłem ramionami i odsunąłem się
od ojca, by zwiększyć dystans pomiędzy mną a jego gniewem. Spojrzałem mu w
twarz, która przybrała już jasny odcień fioletu. Zauważyłem, że włosy zdają się
stawać mu dęba.
– To był wypadek…
– Wiesz
co? Mam dość twoich wypadków, które są tylko i wyłącznie wymówką od twojego
kompletnego braku odpowiedzialności. Musisz, do jasnej cholery, dorosnąć, synu.
Masz dziewiętnaście lat, powinieneś ukończyć szkołę w wieku siedemnastu,
ale nie chciało ci się przemęczać i zaczynać życia na własny rachunek.
Otrzymałeś stypendium na Harvardzie, ale nie spodziewaj się, że z takimi
nawykami pójdzie ci tam tak łatwo, jak w liceum. Musisz zacząć brać swoje życie
na poważnie. Wspieraliśmy cię do tej pory, ale jeżeli nie weźmiesz się w garść,
to się skończy. Co więcej, twój styl życia poważnie nas niepokoi. Podejrzewamy
oboje, że nie tylko pijesz, ale też bierzesz narkotyki. Właściwie dlaczego
teraz kołyszesz się w przód i w tył? Ściągnij te pieprzone okulary
przeciwsłoneczne, byśmy mogli spojrzeć ci w oczy! Jesteś pijany czy co?
Całe moje ciało naprężało się, gdy
próbowałem utrzymać się w pozycji pionowej. Nie zauważyłem, że się kołyszę, ale
biorąc pod uwagę to, jak wielkiego miałem kaca, było to bardzo prawdopodobne.
Chciałem usiąść, ale wtedy udowodniłbym tylko, że ojciec ma rację. Sięgnąłem po
okulary i ściągnąłem je, tylko po to, by napotkać wszystkowiedzące spojrzenia
rodziców. Od razu pożałowałem, że przed przyjściem tutaj nie użyłem kropli do
oczu.
Ojciec skrzyżował ręce na klatce
piersiowej, unosząc brew.
– Tak, jak myślałem. Twoje oczy
są przekrwione jak diabli. – Podszedł bliżej, po czym zaczął mnie obwąchiwać – Śmierdzisz
alkoholem i papierosami.
Nie miałem nic do powiedzenia, mimo
że normalnie mój mózg działał jak dobrze naoliwiona maszyna. Alkohol oraz
narkotyki, które ochoczo pochłaniałem zeszłej nocy, działały jak lepka maź
sklejająca zębatki. Nie byłem w stanie przywołać jakiegokolwiek argumentu,
który zmniejszyłby złość taty. Zrobiłem to, co każdy dziewiętnastolatek
zrobiłby na moim miejscu: patrzyłem na niego w osłupieniu, trzymając gębę na
kłódkę. Może w tym momencie myślenie przychodziło mi z trudem, jednak zdawałem
sobie sprawę, że czasem lepiej jest milczeć i zostać skrytykowanym, niż odezwać
się i dolewać oliwy do ognia.
– Usiądź, zanim się przewrócisz,
Hunter – powiedział nagle ojciec głosem pokonanego człowieka. Ale czy
to on przegrał, czy może ja?
Usiadłszy na kanapie, oparłem się o
poduszki, po czym wyciągnąłem przed siebie długie nogi i założyłem jedną na
drugą. Gdy kazali mi usiąść, wiedziałem, że czeka mnie wykład. Jeśli miałem go
przetrwać, to tylko w wygodnej pozycji.
Rodzice zajęli miejsca obok siebie
na kanapie naprzeciwko. Poruszali ustami, więc wiedziałem, że zaczęli tyradę. Ja
słyszałem jedynie bezładny zlepek słów oraz dźwięków, więc zacząłem odpływać
myślami w niezbadane jeszcze rejony świadomości.
Znudzony powtarzalnymi, motywującymi
przemowami, które towarzyszyły mi przez całe życie, błądziłem myślami.
Przypomniałem sobie, że wieczorem miałem jechać na kolejną imprezę. Zdałem
sobie jednak sprawę, że może to być nieco utrudnione przez leżący na dnie
basenu samochód. Skinąłem głową i przybrałem poważną minę, knując, jak
przekonać rodziców do użyczenia mi kolejnego auta z imponującej kolekcji
taty – przynajmniej do czasu, aż kupią mi nowy.
Rodzice wciąż poruszali ustami, a ja
wciąż im przytakiwałem, gdy nadchodziły kluczowe momenty.
– Nie będziemy przy tobie na
zawsze…
– Naucz się odpowiedzialności,
abyś w przyszłości stał się samowystarczalny…
– Życie nie polega tylko na
zabawie…
– Twoja przyszłość zależy od
decyzji, które podejmujesz teraz…
Dopóki sprawiałem wrażenie uważnego
słuchacza, rodzice powinni być usatysfakcjonowani. Szczerze, powinienem mieć podpisany
przez nich scenariusz tej przemowy , i obiecać, że będę go czytać raz na kilka
miesięcy, by uniknąć niepotrzebnych wykładów w przyszłości. Podczas gdy próbowałem
przypomnieć sobie, co działo się poprzedniej nocy, usłyszałem coś
niespodziewanego.
– …spędzając to lato na
Florydzie ze swoim wujkiem…
Co, do cholery?! Te słowa NIE
były częścią scenariusza.
Wyprostowawszy się, uniosłem ręce,
by przerwać tyradę ojca.
– Że co?! Proszę, powtórzcie
raz jeszcze ten fragment o Florydzie.
– Cóż, najwyższy czas, byś
zwrócił uwagę na to, co mówię – powiedział ojciec protekcjonalnym
tonem. – Razem z twoją matką uznaliśmy, że masz zbyt łatwe życie i
dlatego musisz ustalić swoje priorytety. Wysyłamy cię na wakacje do wujka
Billa. Zaprzęgnie cię do pracy w domu i zobaczysz, jak to jest żyć w ubóstwie,
zamiast mieć podsunięte wszystko pod nos. To będzie dla ciebie dobre. Synu –
westchnął – ja na początku nie miałem nic, musiałem ruszyć tyłek do roboty i na
wszystko zapracowałem sam. Dzięki temu znalazłem się tu, gdzie jestem dzisiaj.
I nie pozwolę, do cholery, abyś dalej zachowywał się jak nastoletni przestępca.
Albo dorośniesz, albo będziesz radził sobie sam. Zrozumiałeś?
Moje oczy przesuwały się między
matką a ojcem. Oboje skrzyżowali ręce na piersiach, a ich twarze wskazywały na
to, że są śmiertelnie poważni. Musiałem jakoś z tego wybrnąć. Zabranie mi
przerwy wakacyjnej zaraz przed rozpoczęciem studiów mogło kompletnie zrujnować
moje życie. No dobra, nie życie, ale co najmniej całe lato.
Odchrząknąwszy, postawiłem na swoją
ale-przecież-jestem-waszym-małym-synkiem minę i starałem się przełamać
najsłabsze ogniwo – mamę. Jeśli przekonam ją do odstąpienia od tej
decyzji, tata również może się złamać.
– Posłuchajcie, przepraszam za
samochód, jest mi przykro z powodu waszego basenu. Zapewniam, że to się już
nigdy nie powtórzy. Przecież nie mówicie serio o tej Florydzie. Nie widziałem
wujka Billa, od kiedy skończyłem pięć lat. Czy on nie żyje na kompletnym
odludziu? Jak łażenie po bagnach może mnie czegoś nauczyć? Jeśli chcecie mnie
ukarać, to lepiej zostawić mnie tu, gdzie możecie mnie mieć na oku.
Wyrazy ich twarzy mówiły mi, że tymi
argumentami niczego nie osiągnę. Szybko, myśl. Łomotało mi w głowie, a ponadto
zmagałem się z mazią sklejającą zgrzytające zębatki, jak więc miałem teraz na
coś wpaść? Uderzyła mnie smutna rzeczywistość.
Nie miałem wyjścia.
A więc lecę na Florydę.
Komentarze
Prześlij komentarz