[PATRONAT] Drugi rozdział "Architektura uczuć Meg Adams
2
Oliwia
Czy
ten dzień mógł rozpocząć się gorzej?
Nie dość, że byłam strasznie
spóźniona, to jeszcze nie miałam na sobie ulubionej sukienki, która zawsze
przynosiła mi szczęście. A przecież od tego spotkania zależała nasza kariera!
Nowy kontrakt, znajomości i sława. I
oczywiście już od samego rana wszystko szło źle. Pasmo katastrof zapoczątkowało
niespodziewane wezwanie na budowę, które zajęło mi większość czasu
przeznaczonego na przygotowania. Potem wcale nie było lepiej. Oczko w
rajstopach, plama na sukience oraz zablokowany samochód. Ledwie przecisnęłam
się pomiędzy autami, a i tak wsiadałam od strony pasażera, co zaowocowało
kolejną dziurką w okolicy uda. Dobrze, że spódnica, w którą byłam zmuszona się
przebrać, po wpadce z dżemem wesoło spływającym po strategicznym miejscu na
biało-czarnej kiecce, zakrywała to miejsce.
Kiedy uradowana, że już nic nie
stanie mi na drodze, ruszyłam do firmy, po niespełna kilkunastu minutach
znalazłam się w ogromnym, ciągnącym się aż do centrum korku. Utknęłam bez możliwości
wybrania innej trasy. Jakiś pijany morderca, bo inaczej nie można go nazwać,
zjechał na przeciwległy pas i uderzył w jadący z naprzeciwka samochód. Zanim
przebiłam się przez te parę ulic, lokalne radia informowały o czterech ofiarach
śmiertelnych. Zadrżałam na samą myśl, że mogłam znaleźć się wśród nich, gdybym
wyjechała odrobinę wcześniej. Szybko wyrzuciłam fatalistyczne wyobrażenia z
głowy i, próbując nie walić nią ze złości w kierownicę, powoli przemieszczałam
się do przodu. Jakby tego było mało, pod budynkiem, gdzie mieściło się nasze
biuro, nie było wolnych miejsc parkingowych, więc musiałam przebiec spory
kawałek. Na szpilkach! I tak właśnie do kompletu nieszczęść dołączyła jeszcze
zepsuta winda. Gdy, zipiąc niczym stara lokomotywa, dotarłam do zardzewiałego
dźwigu, znalazłam na nim niby niewinną, a jednak złowieszczo brzmiącą kartkę.
Remont!
Sama zgłaszałam, że prędzej czy
później urządzenie spadnie z hukiem, ale że akurat dziś musieli zacząć? Karma
bywa suką i ja tego właśnie boleśnie doświadczałam. Szłam na trzecie piętro, z
ledwością łapiąc oddech.
Kondycję miałam całkiem dobrą, ale
te wszystkie wpadki pokonały nawet mnie. Po moich skroniach oraz kręgosłupie
spływały strużki zimnego potu. Dlaczego, jak na złość, w październiku musiało
być cieplej niż w sierpniu?
Przekroczywszy próg lokalu, poczułam
na sobie karcący wzrok wspólnika. Mikołaj stał oparty o swoje biurko i
wpatrywał się we mnie z chęcią mordu w oczach. Uderzył palcem wskazującym w
elegancki zegarek.
Pfff!
–
To ja powinnam się tak na ciebie gapić! – warknęłam w jego stronę. – Gdybyś
wczoraj dał mi te dokumenty, już dawno byłabym na miejscu. Spóźnię się na
najważniejsze spotkanie w naszym życiu i to tylko przez twoje lenistwo! – No i
jeszcze przez koszmarny splot nieszczęśliwych wypadków, dodałam w myślach,
szybkim krokiem przemierzając dzielący nas dystans. – I nie, nie mogłam
przyjechać po nie z samego rana, bo o ósmej zadzwoniła Gabi, że mają jakiś
problem w tym nowym budynku i nawet nie chciała słyszeć, że mnie zastąpisz. Chyba
nadal jest urażona brakiem zainteresowania z twojej strony. – Z rozbawieniem
obserwowałam, jak Mikołaj zaciska szczękę i przewraca oczami.
–
Proszę cię, nie wspominaj mi o niej więcej! – Podniósł
z biurka papiery. – Tu masz wszystko! Jeśli ominiesz Aleje, zdążysz. –
Złagodniał i podał mi wypchaną teczkę opatrzoną naszym logo.
„Design Team. Projektujemy z pasją”
– nazwa i motto przewodnie zawsze wzbudzały we mnie pozytywne emocje.
Wymyśliliśmy je z Mikołajem po pijaku, ale brzmiało całkiem rozsądnie i nie
były to jedynie puste słowa. Oboje kochaliśmy tę pracę. Nasze niewielkie biuro
architektoniczne prowadziliśmy od dwóch lat razem. Wcześniej pracowałam w
firmie jako główna architektka, lecz moje pomysły szybko zdobyły uznanie na
rynku, więc Mikołaj zaproponował, że powinniśmy złączyć siły. Wtedy
nieoczekiwanie w moim życiu wszystko się zmieniło. Nagle z radosnej, pełnej
siły i wiary we własne możliwości dziewczyny stałam się cieniem człowieka. Z
tego powodu nie mogłam przyjąć jego propozycji; nie byłabym w stanie zarządzać
firmą ani godnie nas reprezentować, ale on wykazał się niebywałą cierpliwością.
Czekał, aż będę gotowa, dawał proste zadania, pilnował, żebym niczego nie
schrzaniła. Był zawsze obok. Kiedy wreszcie pokonałam najmroczniejszy okres w
moim życiu i poczułam, że dam radę sprostać nowym wyzwaniom, zostaliśmy
wspólnikami. Od tamtego czasu wykonaliśmy wiele mniejszych i większych
projektów, przyjęliśmy i zwolniliśmy kilku pracowników, a także staliśmy się
prawdziwymi przyjaciółmi. Aż w końcu, któregoś dnia, jeden z naszych
wcześniejszych klientów zaproponował nam ten projekt. To była ogromna szansa.
Nowoczesny budynek prawie nad samym brzegiem Wisły i współpraca ze światowej
sławy architektem. Dotąd ciężko było mi uwierzyć, że to właśnie nas chciał
zatrudnić.
– Znam to
miasto jak własną kieszeń, jeśli ponownie nie wpadnę w niemożliwy do ominięcia
korek, będzie okej. – Puściłam do niego oczko i mocniej
ścisnęłam teczkę. – Dzięki i trzymaj kciuki. – Uśmiechnęłam się szczerze, chcąc
wykrzesać z siebie trochę pozytywnej energii.
Powoli dosięgały mnie macki paniki.
W końcu to była niecodzienna sytuacja. Ogromna inwestycja, paryski idol
architektury i wymagający inwestor.
I w tym wszystkim ja.
Niby miałam już renomę, kilka
świetnych projektów za sobą, jednak… w tej chwili poczułam się trochę
przytłoczona.
– Trzymam
z całej siły, ale z takim wyglądem to chyba niepotrzebne. Arnaud padnie z
wrażenia, gdy cię zobaczy.
Uniosłam groźnie brwi i prychnęłam
pod nosem.
– Daj
spokój! Wyglądam całkiem zwyczajnie. Cały ranek spędziłam, goniąc jedno
nieszczęście za drugim, do tego musiałam wbiec tu na tych cholernych obcasach,
więc serio nie mam siły na głupoty. Nie interesuje mnie, co będzie miał do
powiedzenia na mój temat, chcę jedynie sprawnie dogadać szczegóły projektu.
– Wiesz,
że to dupek? I facet, o którym marzą po nocach kobiety? – Mikołaj
zaśmiał się szyderczo.
– Co
nieco wiem. Rozmawiałam z nim przecież. Nie zrobił na mnie dobrego wrażenia,
ale choćbym miała zjeść własny język, skończę ten projekt – bąknęłam pod nosem
lekko zawstydzona. Tamta rozmowa była straszna. Okropna. Tragiczna. Dobrze, że
przynajmniej Arnaud mówił świetnie po angielsku, bo moja nauka francuskiego
skończyła się w gimnazjum.
–
Chyba nie tylko na tobie nie zrobił pozytywnego wrażenia. Afery,
przyjęcia… Nie wiem, dlaczego wszyscy pragną tych jego zwyczajnych budyneczków.
Jak dla mnie nie są jakoś specjalnie odkrywcze.
Zerknęłam
na Mikołaja z zaciekawieniem. Chyba przemawiała przez niego zazdrość, bo akurat
projekty Arnauda w większości były boskie. Niestety…
Innowacyjne,
nowoczesne, lekkie i dopracowane w najmniejszych detalach.
Perfekcyjne.
Co
nie znaczyło, że oddam mu ten projekt bez walki. Miałam swoją koncepcję, którą
zamierzałam przeforsować. Kraków to było moje miejsce i ja znałam je najlepiej.
– Co do
jego projektów, to się nie zgodzę, ale rzeczywiście czytałam
na jakimś plotkarskim forum, że kiedyś z nim i jakąś modelką była całkiem spora
afera towarzyska. Nie czułam potrzeby, by zgłębiać dalej ten temat, a teraz
trochę żałuję. Może mogłabym to użyć przeciw niemu, jednak naprawdę mam lepsze
rzeczy do roboty. Kiedy ty go googlowałeś, ja przygotowywałam szkice.
– Serio
nie wiesz, jak wygląda?
– Widziałam
jakieś zdjęcia robione przez paparazzich i z całą pewnością stwierdzam, że ten typ
facetów nie przykuwa mojej uwagi. Wolę mężczyzn, którzy nie biegają od bankietu
do bankietu.
– Gość
wygląda jak wyciągnięty z reklamy Diora, a ty nie zwróciłaś na niego uwagi?
Oli, nie ściemniaj.
Chrząknęłam
nerwowo.
–
Skupiłam się na jego
pracach – odpowiedziałam z przekąsem. Wiedziałam, że jest cholernym ciachem,
ale co z tego? Praca to praca! – Mikołaj, ty też wyglądasz jak z reklamy Diora,
a jednak nie rzucam się na ciebie jak pies na kiełbasę. Myślę, że przy nim również
dam radę zapanować nad swoim popędem. Może i nie bzykałam od dawna, ale… –
Zakryłam usta dłonią, o mało nie dławiąc się przy tym ze śmiechu. –
Przepraszam. Wyrwało mi się. Nie chciałam cię angażować w moje życie seksualne,
które tak właściwie to nie istnieje.
–
Daj spokój. Znamy się tyle lat. Poza tym już nie pamiętam, co mówiłaś.
Uśmiechnęłam się, upijając łyk
kawy z jego kubka. To była prawda. Mikołaj znał mnie na wylot. Wszystkie moje
wady i zalety. Jasne oraz ciemne punkty na mapie mojego pochrzanionego życia.
– Fujjj… cukier kiedyś cię
zabije! – Skrzywiłam się z obrzydzeniem, bo
przez ten słodki ulepek aż zabolały mnie zęby.
Mikołaj
wyrwał mi napój, po czym przybliżył się i pocałował mnie w policzek.
–
Powodzenia mała.
Uważaj na siebie! Szkoda, że nie mogę z tobą jechać – mruknął wprost do mojego
ucha. Po kręgosłupie przebiegł mi dreszcz. To było dziwne. Poczułam dyskomfort,
a jednocześnie przez chwilę w głowie wizualizowałam obraz, na którym trzymamy
się za ręce w jakiejś romantycznej scenerii, całując namiętnie.
Postradałam
zmysły! To był przecież MÓJ Mikołaj. Przyjaciel.
–
Mikołaj… to, ja, w
sensie, że… no, pójdę już. I oczywiście też żałuję, że akurat dzisiaj musisz
być na tej budowie. – Odsunęłam się, po czym chwiejnym krokiem pomaszerowałam
do wyjścia. – Postaram się stanąć na wysokości zadania i powalić wszystkich na
kolana! – rzuciłam przez ramię. Przed samymi drzwiami przystanęłam na moment i,
spojrzawszy na niego spod przymrużonych powiek, krzyknęłam:
–
Widzimy się później,
tam gdzie zawsze! Zadzwonię, gdy skończę.
Mikołaj
jedynie przytaknął. Opierał się o swoje biurko z rękami założonymi na piersiach
i skrzyżowanymi nogami. W jego pozie było coś seksownego, jakiś niewymuszony
luz i swoboda, pomimo że miał na sobie eleganckie spodnie w ciemnym kolorze i
dopasowaną do nich koszulę. I chyba rzeczywiście mógłby zagrać w jakiejś
reklamie. Miał przystojną twarz i całkiem apetyczne ciało. Jego ciemnoblond
włosy idealnie pasowały do dużych niebieskich oczu i w połączeniu z nowoczesną,
trochę niegrzeczną fryzurą tworzyły naprawdę fantastyczną całość.
Wspólnik
uniósł brwi, jakby chciał zapytać, w czym rzecz, więc potrząsnęłam szybko
głową, odwróciłam się i wyszłam z biura, zostawiając wszystkie figlarne myśli w
jego progach.
Na
szczęście tym razem droga upłynęła bez żadnych wpadek i pięć minut przed czasem
udało mi się zaparkować nie dalej niż kilkaset metrów od miejsca przeznaczenia.
Wygrzebałam się naprędce z auta, poprawiłam czarną, ołówkową spódnicę,
ujarzmiłam nieco potargane od wiatru włosy i wraz z wszelkimi niezbędnymi
dokumentami podążyłam w stronę samego serca mojego ukochanego miasta.
Arnaud
na czas pobytu w Polsce zamieszkał w jednym z okazałych apartamentów
znajdujących się w szpalerze kamienic okalających krakowski rynek. Podobno z
ogromnego mieszkania wydzielił część na swoje biuro, tak by nie tracić czasu na
przejazdy po Krakowie. Byłam ciekawa, jak wygląda miejsce warte miliony,
którego wynajęcie nawet na miesiąc pewnie przekraczało mój budżet i
pochłonęłoby całe oszczędności.
Ponieważ zostało mi naprawdę
niewiele czasu, przyśpieszyłam kroku, wymijając szkolną wycieczkę i parę
studentów zlepionych ze sobą niczym palce polane super glue. Po kilku minutach
wreszcie znalazłam się na płycie rynku. Pozostało mi tylko przemierzyć ją
wzdłuż i wdrapać się na pierwsze piętro szarego, wąskiego budynku z pięknymi,
niedawno odrestaurowanymi zdobieniami. Westchnęłam głęboko, unosząc głowę i
spoglądając na zegar znajdujący się na wieży ratusza. Miałam wrażenie, że
dzisiaj nawet czas robi mi na złość, a złowrogie wskazówki wrzeszczą, że
właśnie się spóźniłam. Puściłam się pędem, nie zwracając uwagi na zbyt wysokie
obcasy, które co chwilę grzęzły pomiędzy kocimi łbami. Kiedy mijałam dorożki,
ledwie uniknęłam wdepnięcia w końskie odchody. Przeskoczywszy brązowy placek,
omal nie dostałam zawału, gdy kilka gołębi wzbiło się w niebo dokładnie przed
moim nosem. Do tego za moimi plecami prychnął koń, zapewne także wystraszony
szarymi ptaszyskami. Byłam na skraju wytrzymałości i jedyne, co przychodziło mi
na myśl, to krzyknąć: Cholerny, ukochany Kraków.
Po kilkudziesięciu sekundach
przystanęłam przy drzwiach prowadzących do kamienicy i wcisnęłam odpowiedni
guzik na domofonie, jednocześnie narzucając na siebie marynarkę, która
dotychczas tkwiła przewieszona przez torebkę. Z jej kieszeni wygrzebałam
chusteczkę i otarłam pot z czoła. Musiałam wyglądać tragicznie, ale przecież
nie przyszłam na casting dla modelek, prawda?
Dookoła
rozległo się buczenie.
–
Słucham? –
Usłyszałam męski głos, zniekształcony przez specyficzne syczenie urządzenia.
–
Oliwia Wróblewska…
do pana Arnauda – odpowiedziałam pewnie, pomimo spóźnienia.
–
Proszę. Pierwsze
piętro, mieszkanie numer dwa.
Popchnęłam ciężkie drzwi i weszłam do
wilgotnej klatki schodowej. Przystanęłam na parterze, łapiąc odrobinę chłodu.
Dzięki niemu moje policzki przestały piec żywym ogniem, a spocone i trzęsące
się ręce… no cóż, nadal się trzęsły, ale przynajmniej serce nie waliło z
prędkością torpedy. Gdy dotarłam na piętro, przywitał mnie
dwudziestokilkuletni, piegowaty chłopak. Uśmiechnął się przyjaźnie i zaprosił
do środka. Przestąpiłam próg, od razu klasyfikując wnętrze jako przeładowane.
Ociekające luksusem, wzorowane na barokowych pałacach apartamenty, takie jak
ten, przyprawiały mnie o mdłości. Uwielbiałam tę epokę, piękne zdobienia czy
nawet atłasowe meble, jednak wszystko w zbyt dużych ilościach gryzło się z moim
poczuciem estetyki. Doceniałam styl późniejszego baroku, noszący w sobie ślady
powoli wschodzącego rokoko, jednak bezmiar złoceń i masywne sztukaterie to nie
była moja bajka. Ogromny hol obfitował w różnego rodzaju fotele, lustra i
stoliczki na złotych nóżkach. Lokal musiał mieć ogromną powierzchnię, ponieważ
z tego, co zdążyłam zauważyć, było tu osiem par drzwi, a nie podejrzewałam, że
kryją się za nimi schowki na miotły.
Lekko
spięta, wpatrując się w marmurową podłogę, czekałam na dalsze instrukcje. Młody
mężczyzna skierował mnie do jednego z pokoi i wskazał ogromny stół, przy którym
siedziało już trzech mężczyzn. Byli to przedstawiciele dewelopera, będącego
naszym inwestorem. Sam Herman stał w rogu pomieszczenia, rozmawiając ze
znacznie młodszą od niego, niską blondynką. Podejrzewałam, że to jego nowa
asystentka, bo poprzednia wyglądała całkiem podobnie. Chyba miał słabość do
szkieletów z tlenionymi włosami.
Skinęłam
do wszystkich uprzejmie głową i spojrzałam na chłopaka.
–
Ach, gdzie moje maniery. Aleksander Miller, jestem asystentem pana Arnauda, który dołączy do nas
za moment. Może napije się pani czegoś, zanim rozpoczniemy spotkanie? –
Ponownie wyszczerzył zęby, po czym wyciągnął dłoń w stronę pełnego barku.
–
Poproszę wodę. I
może mogłabym skorzystać z łazienki, skoro pana Arnauda jeszcze nie ma?
–
Korytarzem w lewo i
do końca.
W łazience panował ten sam paskudny
przesyt. Bogato zdobione lustra i meble na stylizowanych nóżkach były nawet
całkiem niezłe, jednak dodatki, a raczej ich nadmiar, wywoływał u mnie ból
głowy. Czyżby Arnaud nie miał aż tak dobrego gustu?
Spojrzałam w swoje odbicie i
soczyście zaklęłam. Wyglądałam idiotycznie. Zaróżowione policzki, fryzura w
nieładzie i zawinięty do środka kołnierzyk marynarki. Szybko poprawiłam
wszystko, co tylko się dało, przypudrowałam nos oraz nałożyłam na usta trochę
błyszczyku, a następnie zwinęłam włosy w stosowny kok. Dobrze, że w torebce
zawsze miałam kilka spinek, którymi mogłam wyczarować cuda z moimi długimi,
frywolnie falującymi włosami. Zerknąwszy jeszcze raz w lustro, stwierdziłam, że
mogę zmierzyć się z przeznaczeniem. Biorąc pod uwagę niesprzyjające warunki,
wyglądałam całkiem przyzwoicie. Zanim opuściłam toaletę, chcąc dodać sobie
otuchy, uśmiechnęłam się pod nosem, po czym wyciągnęłam dwa niewielkie,
karmelowo-rude pasma włosów, które jeszcze bardziej zwiększyły moją pewność
siebie.
Odetchnęłam
z ulgą i wypięłam pierś do przodu.
Kiedy
weszłam do holu, od razu skierowałam się do sali, gdzie miało odbyć się
spotkanie. Pewnie nacisnęłam złotą klamkę i wparowałam do środka. Zamiast w
pokoju konferencyjnym, wylądowałam w oświetlonej ostrymi promieniami słońca sypialni.
Jak, do diabła, mogłam się tak pomylić? Co prawda część biurowa nie była w
żaden sposób oddzielona od reszty mieszkania, to zwykle nie miałam problemu z
orientacją. Chciałam natychmiast zawrócić, ale nie potrafiłam wykonać kroku.
Stałam jak oczarowana – to wnętrze emanowało klasą i idealną równowagą pomiędzy
barokowym przepychem a minimalizmem, który zawsze mnie fascynował. Było
zupełnie inne niż reszta pomieszczeń. Nietypowe, męskie i bardzo… zmysłowe?
Tak, to słowo dokładnie oddawało, co poczułam na jego widok. Chłonęłam
zafascynowana ten specyficzny klimat, aż do momentu, kiedy mój wzrok spoczął na
skotłowanej pościeli. W pierwszej chwili przez myśl przemknęło mi kilka
niegrzecznych rzeczy, ale potem skrzywiłam się z odrazą, wyobrażając sobie tego
dupka, którego widziałam w internecie z jakąś blond lafiryndą. Ta wizja po
prostu wybuchła w mojej głowie, wywołując niedorzeczne ukłucie zazdrości.
Przecież nawet go nie znałam, a mimo tego poczułam wściekłość. Fantazje nie
chciały dać mi spokoju, plądrując umysł i ograbiając go z rozsądku. Ciarki
przemknęły po mojej skórze, wywołując zimne dreszcze.
Nagle
usłyszałam ciche chrząknięcie. Wzdrygnęłam się i natychmiast spojrzałam w róg
pomieszczenia. Przy otwartej szafie stał półnagi mężczyzna.
O
Boże! Jak mogłam go nie zauważyć? Zdrętwiałam z przerażenia, każda komórka w
moim ciele krzyczała, żebym uciekała. Najlepiej tam, gdzie pieprz rośnie. Ten
facet na żywo wyglądał milion razy lepiej niż na zdjęciach i na kilometr
pachniał kłopotami. Ogromnymi kłopotami.
– Vous
vous êtes perdu? – bąknął, narzucając na swój
wyrzeźbiony tors białą koszulę, a widząc moje zmieszanie, dodał po polsku: – Zabłądziłaś?
Mimowolnie westchnęłam z zachwytu,
modląc się, aby tego nie usłyszał.
– Yyy…
tak, przepraszam, pomyliłam pokoje – wydusiłam z siebie jakimś cudem, licząc,
że zna więcej polskich słów. – Ja już pójdę! – Wskazałam palcem drzwi, stojąc
nadal nieruchomo i wlepiając w niego oczy. A było naprawdę na co popatrzeć.
Ciemnobrązowe włosy zaczesane do góry, kilkudniowy zarost podkreślający mocną,
delikatnie trójkątną szczękę oraz przeszywające na wskroś spojrzenie.
Mikołaj się pomylił. On wcale nie
wyglądał jak model z reklamy. Nie był wymuskanym chłopczykiem. Był mężczyzną z
krwi i kości, którego nadal częściowo nieosłonięty tors wprawiał mnie w dziwne
osłupienie.
– Nie
widzę, żebyś miała ochotę stąd wychodzić – mruknął z francuskim akcentem, po
czym podszedł bliżej, w tym samym czasie zapinając kolejne guziki. Gdy stanął
kilkanaście centymetrów ode mnie, dojrzałam w skupionym na mnie wzroku mroczny
błysk. Jego tęczówki pociemniały, przechodząc z krystalicznej szarości, aż po
grafitowe chmury burzowe. Cofnęłam się o krok, zmieszana jego zachowaniem.
Miałam ochotę czym prędzej stamtąd zwiać, lecz moje nogi przypominające galaretkę
nie miały zamiaru mi tego ułatwić. Drżałam, nie kontrolując odruchów.
Co się ze mną dzieje?
– Pan
Arnaud, prawda? – Odzyskując nieco rezonu, spytałam o coś oczywistego, by dać
sobie trochę więcej czasu. To musiał być on, a jednak jego dobra znajomość
języka polskiego zbiła mnie z tropu. W końcu zrozumiałam, co miał na myśli nasz
inwestor, mówiąc o braku przeszkód komunikacyjnych. Tylko dlaczego przez
telefon rozmawialiśmy po angielsku? Naigrywał się ze mnie? Sprawdzał mnie?
– A
spodziewałaś się tu zobaczyć Świętego Mikołaja, Oliwio? – zadrwił uszczypliwie.
No tak, oczywiście także domyślił
się, kim jestem.
Zmrużyłam oczy i wygięłam lekko
usta, dając mu do zrozumienia, że to wcale nie było takie zabawne.
– Spodziewałam
się spotkać tu kogoś z klasą, ale marnie trafiłam. I nie przypominam sobie,
byśmy przeszli na ty – parsknęłam. Odwróciłam się, po czym wyszłam z pokoju.
Zatrzasnęłam z hukiem drzwi, zatrzymując się tuż za nimi. Cała drżałam, a
strużka lodowatego potu zrosiła moje skronie. Wzięłam najgłębszy oddech, na
jaki było mnie stać, i po strzepnięciu nieistniejących okruchów ze spódnicy
ruszyłam tym razem już we właściwym kierunku.
Gratuluję patronatu, a sama książka wydaje się bardzo ciekawa. Z chęcią się za nią rozejrzę ;)
OdpowiedzUsuń