[PATRONAT]Prolog "Reaper" A.Zavarelli

 

PROLOG

 Sasha

 

– Nie podoba mi się, że wychodzisz z tym facetem – mówi mama.

Schylam się, żeby zapiąć buty i jednocześnie chcę ukryć przed nią moją minę.

– W porządku, mamo. Poradzę sobie z nim.

– Po prostu tego nie rozumiem, Sasho – zaczyna kolejną ze swoich tyrad. – Wychowałam cię na dobrą dziewczynkę. Zawsze taka byłaś. Miałaś przed sobą świetlaną przyszłość. Prawdziwą szansę, żeby uciec z tej okolicy i zrobić coś ze swoim życiem. A teraz jesteś taka zapatrzona w tych facetów…

Patrzy na moją siostrę Emily siedzącą w drugim końcu pokoju, jakby samo wypowiedzenie słowa „mafia” mogło mieć na nią jakiś wpływ. Za każdym razem, gdy widzą mnie w towarzystwie Blaine’a, dostrzegam rozczarowanie wymalowane na ich twarzach. Lecz wcale nie wiedzą, dlaczego robię to, co robię. Nie mają pojęcia, że tak będzie lepiej.

Bezpieczniej.

Zaciskam powieki, mrugając, próbuję przepędzić presję. Pięć rzeczy, w mojej głowie rozlega się głos ojca. Znajdź pięć rzeczy, które możesz poczuć, usłyszeć, zobaczyć i dotknąć. Uspokój się, Sasho.

Więc to robię.

Nikt nie wie, że robię to prawie dziesięć razy dziennie. Od zawsze byłam za bardzo spięta. Moja mama nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić – zresztą jak i z innymi rzeczami – więc zostawiła to mojemu ojcu. Jego głos mnie uspokajał. Miał pokorny ton ciężko pracującego mężczyzny, który kochał i dbał o swoją rodzinę. Gdyby był tu teraz, wiedziałby, co powinnam zrobić. Wiedziałby dokładnie, jak powstrzymać mnie przed utonięciem.

Jednak go tu nie ma. Nie ma go z nami, od kiedy skończyłam dwanaście lat. Zmarł na atak serca w dniu urodzin Emily. Teraz mieszkamy tu we trzy i jesteśmy niczym dom pozbawiony fundamentów.

Mamę łapie kolejny atak kaszlu, a mój lęk wraca z pełną mocą.

– Musisz znowu iść do lekarza – zaczynam na nią psioczyć. – Kaszlesz tak już od kilku tygodni. Nie podoba mi się to. No i za dużo palisz.

Wyrzuca ręce w powietrze i zaczyna kląć na mnie po portugalsku. Mimo że wyjechała z Brazylii jako młoda dziewczyna, wciąż używa ojczystego języka, głównie wtedy, gdy się denerwuje. A to zdarza się niemal cały czas.

– Palę tak dużo, bo ciągle się o was martwię. – Unosi rękę i ciągnie się za włosy. – To przez was robię się siwa. Sprawiacie, że wyglądam jak staruszka.

Chociaż tak naprawdę nie ma w tym nic zabawnego, śmieję się i kręcę głową. Martwię się o nią. Ona z kolei uwielbia oskarżać nas o to, że z naszej winy robi się siwa.

– Jakby to wszystko miało jakikolwiek związek z papierosami – wtrąca się Emily.

Mama wzrusza ramionami i klepie mnie dłonią po policzku.

– Moja piękna córeczka – mówi, a jej oczy błyszczą miłością. – Chcę dla ciebie tylko jak najlepiej.

– Wiem. – Unoszę ręce i ściskam palcami jej dłoń.

Pukanie do drzwi rujnuje ten moment. Mama powoli rusza w ich stronę, żeby otworzyć, a moje kiszki fikają kozła. Na ustach Blaine’a pojawia się uśmiech, gdy na nią patrzy tymi swoimi czarnymi jak atrament ślepiami. Dla kogoś innego ten uśmiech wydawałby się uprzejmy, a nawet czarujący, lecz dla mnie jest tylko oszustwem, które Blaine chciał mi pokazać. Pod jego powierzchnią kłębi się zło szukające okazji, żeby wypłynąć na wierzch i zniszczyć tę iluzję.

– Pani Varela. – Pochyla głowę i całuję mamę w dłoń. – Za każdym razem wygląda pani coraz piękniej.

Mama uśmiecha się sztywno, ale z szacunkiem, lecz wiem, że Blaine dostrzega w jej oczach strach. Ja również go widzę. Ten strach go podnieca. Świadomość, że ani ja, ani Emily czy nasza mama nic nie możemy zrobić. Faceci tacy jak on zawsze dostają to, czego chcą. Problem polega na tym, że zawsze im mało. Zawsze próbuję skupić na sobie jego uwagę, jednak im częściej tu przychodzi, tym śmielej błądzi spojrzeniem.

W tej chwili znowu patrzy na Emily. Zawsze kryjąca się w mojej piersi panika eksploduje z całą mocą, gdy pożera ją wzrokiem. Całą siłą woli próbuję zataić przed nim fakt, że mnie to niepokoi. W przyszłym tygodniu Emily rozpoczyna studia. Jeszcze tylko tydzień i będzie bezpieczna. Jeszcze tydzień i nie będzie wykorzystać jej przeciwko mnie.

– Nie wracaj zbyt późno, Sasho. – Mama całuje mnie w policzek, a ja specjalnie dla niej przywołuję uśmiech na twarzy.

– Przestań się martwić – mówię. – I zadzwoń do lekarza.

Kiwa głową, a Blaine odprowadza mnie do samochodu. Gwiżdże pod nosem, co napełnia mnie strachem.

Odwraca się w moją stronę, gdy już siedzi w fotelu kierowcy. Jego palce naruszają moją przestrzeń osobistą i mocno szczypią mnie w podbródek. Nie cofam głowy, jednak z trudem powstrzymuję wstręt.

– Hej, ale ta twoja siostra szybko rośnie. Ujeżdżała już kogoś?

– Ma chłopaka – kłamię.

Jego szorstkie palce wędrują po moim policzku i wzdłuż szyi, zatrzymując się na siniaku, który zostawił po ostatnim spotkaniu. Ciemne oczy przez chwilę podziwiają jego dzieło, a dopiero potem mierzą się z moimi na spojrzenia.

– Lepiej, żebyś była grzeczną dziewczynką, Sasho – oznajmia. – Twoja postawa zaczyna mnie już nudzić.

Pozostawia resztę słów niewypowiedzianą, odpala silnik i włącza muzykę. Nie muszę słyszeć jego gróźb. Doskonale zdaję sobie sprawę, co zrobi.

Odwracam wzrok i wyglądam przez okno, żałując, że kiedykolwiek na mnie spojrzał.

 

***

 

Znowu tu jest.

Patrzy na mnie. Zawsze się gapi. Obserwuje, rozmyśla… czeka. Jednak nie wiem na co. Nigdy nie mówi ani słowa. Ani jednego. Do innych, owszem, odzywa się. Jednak nie do mnie.

Często myślę, że nienawidzi mnie z powodów, których nie rozumiem. A potem odwraca w moją stronę te swoje smutne oczy w kolorze whisky, a ja chcę uwierzyć, że w ich cieniu kryje się coś więcej. Jako jedyny przenika wzrokiem sztuczny uśmiech wymalowany na mojej twarzy. Zupełnie jakby rozumiał, że gdy Blaine opowiada dowcip, to wydobywający się z mojej piersi śmiech jest równie sztuczny jak on sam.

Złudne nadzieje.

To właśnie widzę, gdy na niego patrzę.

Nigdy nie wierzyłam w bajki. W mojej opowieści nie ma żadnego rycerza na białym koniu. Jestem tylko ja. Nie jestem dziewczyną, która trafi na księcia. Jestem dziewczyną, którą się puka, bo można to robić.

Blaine nie jest pierwszy. Wszyscy mówią mi, jaka jestem śliczna i słodka. Jednak gdy patrzę w lustro, nie widzę nikogo ślicznego. Nie widzę nikogo słodkiego. Widzę zepsutą i paskudną osobę. Widzę wstyd i wstręt do samej siebie. Kurwę, której Blaine używa jako swojego prywatnego worka treningowego. Rzeczy, które musiałam robić w swoim życiu nie są ani ładne, ani słodkie. Ja również.

Już się z tym pogodziłam.

Udręczone dusze mają swoje własne piękno. Mroczne, przerażające piękno. Ten sam rodzaj piękna rozpoznaję w Ronanie. Nie jest jak pozostali faceci. Jak ci, którzy mówią mi, jak bardzo pragną mojego ciała. Którzy mówią o tych wszystkich sprośnych rzeczach, jakie chcieliby ze mną robić. Dla dziewczyny, która w wieku trzynastu lat w ciągu jednej nocy zmieniła się z kujonki w atrakcyjną laskę, kiedyś te słowa coś znaczyły. Chłopcy mówili mi wszystko, co ich zdaniem chciałam usłyszeć. I wierzyli, że kilka miłych słów da im prawo, żeby przez krótką chwilę mnie mieć. Ale tylko przez krótką chwilę.

Bo zawsze w końcu cię porzucą.

Bo jesteś dla nich niczym. Tak jak ja.

A w oczach Blaine’a znaczę jeszcze mniej.

W dniu, w którym mnie ujrzał i postanowił, że będę jego, mój los został wyryty w skale. Kłębiące się we mnie żal i nienawiść są niczym toksyna, która wypacza wszystko wokół.

Nie widzę już dobra na tym świecie. Nie potrafię dokładnie powiedzieć od kiedy, ale wiem, że tak jest. Moje serce zatrzymało się dawno temu. Skazywanie się na nicość jest proste. A mimo to zbyt często zalewa mnie rozpacz.

A potem Blaine przyprowadza mnie tutaj i widzę tego mężczyznę o smutnych, brązowych oczach, a mrok mojej duszy oświetlają srebrzyste linie światła słonecznego.

W jego oczach dostrzegam coś innego. Jest zabójczy i cichy. Zamknięty w sobie i tajemniczy. W przeciwieństwie do innych nie gada dla samego gadania. Wiem, kim jest i czym się zajmuje.

To Reaper[1].

Tak nazywają go w Syndykacie MacKenna. Jego przydomek mówi sam za siebie. A jednak ten człowiek – ten zimnokrwisty zabójca – nie ma dość odwagi, żeby ze mną porozmawiać. Za każdym razem, gdy na niego patrzę, oblewa się rumieńcem, a potem zaciska szczęki w złości.

To sprawia, że chcę go w sposób, w jaki chcieć nie powinnam. Za każdym razem, gdy tylko wejdzie do tego samego pomieszczenia, moje serce zatrzymuje się, po czym zaczyna szybciej bić. Jestem jak wymagający naprawy stary, zardzewiały silnik, a ten nieznajomy zdaje się być jedynym nadającym się do tej roboty mechanikiem.

Głupia fantazja małej dziewczynki, która wciąż wierzy w bajki.

Jednego jestem pewna, że ten zabójca – Reaper – nie jest moim księciem na białym rumaku. W sumie to podejrzewam, że w tej historii może być złoczyńcą. Bo jeśli Blaine kiedykolwiek się dowie, co do niego czuję, to z pewnością jego śmierć stanie się pierwszą, jaką będę miała na sumieniu.



[1] Reaper – (z ang.) żniwiarz, uosobienie śmierci, ten który zabiera dusze na „drugą stronę” (przyp. tłum.).


Komentarze

Popularne posty