[PATRONAT] Rozdział drugi Anna Szafrańska "Jaśmina"
Rozdział 2
They say
It’s better to have loved and lost
Than to never have loved at all
(…)
Some mistakes get made
That’s alright, that’s okay
You can think that you’re in love
When you’re really just in pain.
Ashe, Moral
of the Story
Z pewnością zabrakło
mi właśnie tych dwóch rzeczy, gdy odruchowo obróciłam się w stronę Tymona. W
blasku rozproszonego światła sączącego się z jadalni jego oczy wydawały się
niemal granatowe, a cała postać emanowała niepojętym dla mnie rodzajem
zniecierpliwienia. I co najważniejsze… Nadal nie puścił mojej ręki, mimo że
wysłałam mu jasny sygnał.
Z
westchnieniem pokręciłam głową i wskazałam na stojącą w ogrodzie parę.
–
Znasz go?
–
Tak. To mój kumpel – odparł zachowawczo.
–
Kumpel ze więźnia? –
rzuciłam obcesowo i specjalnie zmodulowałam głos, by był bardziej głęboki i
przywodził na myśl dość nierozgarniętego karka.
Cóż,
z pewnością nie rozbawiłam tym Tymona, wręcz przeciwnie – zasępił się jeszcze
bardziej.
–
Wyszedł jakiś czas temu. Malwina dopiero dzisiaj go poznała, jednak wcześniej…
Wspominałem jej o Krystianie kilka razy – dokończył dość opornie.
Zauważyłam
to już dawno – Tymon miał w zwyczaju przygryzać wewnętrzną stronę policzka, gdy
cofał się myślami do czasów, kiedy przebywał w zakładzie karnym. Właśnie wtedy
dopadały mnie palące wyrzuty sumienia, że traktowałam go w ten sposób,
niemniej… Musiałam go do siebie zrazić. A jak zrobić to inaczej, jeśli nie
głupim gadaniem i kąśliwymi uwagami. I jeśli normalnie moje praktyki przynosiły
efekt w postaci facetów, którzy czmychali gdzie pieprz rośnie, tak Tymon był
twardym zawodnikiem. Upartym, zapalczywym i przy tym diabelnie seksownym.
Szczególnie
gdy uśmiechał się krzywo, patrząc na mnie spod zmrużonych powiek.
–
I spokojnie, nie zrobi krzywdy Laurze. Nogi bym mu z dupy powyrywał.
Próbując
zapanować nad oddechem, parsknęłam i z wymuszoną nonszalancją skomentowałam
głośno:
–
I teraz brzmisz jak ty! No co? Żadnej ciętej riposty? Żadnej głupiej odzywki? –
Podjudzałam zdumiona, gdy Tymon w żaden sposób nie zareagował na moją bezczelną
odpowiedź. Po prostu stał i przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
–
Po co to robisz? – spytał krótko.
–
Robię co?
–
Dlaczego grasz? I to w dodatku tak marnie.
Włoski
zjeżyły mi się na karku, a poczucie zagrożenia zacisnęło lodowate palce na moim
gardle. Czym prędzej wyszarpnęłam ramię z uścisku Tymona.
–
Już ci kiedyś powiedziałam. Nie dopatruj się czegoś, co nie istnieje – rzuciłam
głosem kompletnie wypranym z emocji i schyliłam się po buty.
–
Bo nie lubisz komplikacji?
–
Nie. Nie lubię.
Cofnęłam
się, gdy Tymon ponownie chciał mnie zatrzymać w miejscu, i zwinnie przesunęłam
się pod jego wyciągniętym ramieniem. Miałam nacisnąć na klamkę i uciec do
jadalni, ale musiałam powiedzieć coś jeszcze. Coś, co sprawi, że odpuści i nie
pójdzie za mną. Dlatego zaciskając kurczowo powieki, wysyczałam przez zęby:
–
A szczególnie nie lubię, gdy naprzykrza mi się dzieciak.
Wypowiadając
te słowa, czułam, jak zawartość żołądka podchodzi mi do gardła. Czym prędzej
weszłam do domu. Malwina i Arek odprowadzili ostatnich gości do drzwi, a
obsługa błyskawicznie ogarniała salon. Zauważyłam, że pan Collins został aż do
końca przyjęcia i teraz kręcił się w korytarzu. A raczej stał w miejscu niczym
posąg i posępnie patrzył w przestrzeń. Nie chcąc przeszkadzać, wymamrotałam
krótkie pożegnanie do brata i chciałam czmychnąć na górę, ale Arek dogonił mnie
na schodach.
–
Jaśmina? Wszystko gra?
Nie!
To chciałam powiedzieć, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili. Odwracając
się do Arka, przykleiłam na twarz sztuczny uśmiech.
–
A jak ci się zdaje? Umieram od tych chrzanionych szpilek! Bycie elegancką
kobietą nie jest dla mnie. – Przewróciłam zadziornie oczami, ale nawet moja
zwyczajna swoboda nie zwiodła Arka, który przypatrywał mi się uważnie.
Zrównując się ze mną na schodach, tak po prostu przyciągnął mnie do swojej
piersi i mocno przytulił.
–
Wszystko ci pasuje, siostrzyczko – wyszeptał miękko w moje włosy. – Kwestia
przyzwyczajenia.
Przyzwyczajenia,
co? – parsknęłam w duchu i na samą myśl, ile od siebie wymagałam, poczułam
lodowate sopelki wbijające się w dno żołądka. Do pewnych rzeczy nie idzie się
przyzwyczaić. To oznaczało, że prędzej czy później coś stanie się normą, czymś,
co w końcu zaakceptujemy. Jednak ja nigdy nie będę potrafiła tego zrobić –
wybaczyć samej sobie.
Już
unosiłam dłonie, by wczepić palce w jego plecy, by mnie nie puszczał i dalej
tulił. Bym mogła się wypłakać, rozkleić, jak kiedyś to robiłam, ale… Zamiast
tego klepnęłam go pokrzepiająco w biceps i wyplątałam się z jego objęć.
–
Pogadamy, kiedy sam wbijesz się w kieckę i założysz dziesięciocentymetrowe
obcasy – prychnęłam, uciekając wzrokiem, i szybciej, niż zdążył zareagować,
wbiegłam na piętro. – Lecę trochę zaznać beauty sleep, bo rano będę
przypominać zombie!
Przystanęłam
przy barierce i zaczęłam nasłuchiwać, ale na całe szczęście Arek odpuścił i
zszedł do Malwiny.
Mój
brat był opiekuńczy i honorowy i doskonale wiedziałam, że gdybym poprosiła go o
chwilę rozmowy, o to, by został ze mną trochę dłużej – zrobiłby to. Ale to
Malwina potrzebowała go dzisiaj bardziej. I to ona była teraz na szczycie listy
jego priorytetów, nie ja.
Od
razu skierowałam się do pokoju, w którym miałam spędzić dzisiejszą noc. Była to
dawna sypialnia rodziców Malwiny, jednak pan Collins zrezygnował z pobytu w
rodzinnym domu, jako że jutro wracał do Irlandii. A mając na uwadze, że z
samego rana mieliśmy jechać do domku na wsi, najwygodniejszym rozwiązaniem było
zanocowanie w domu na Mazowieckiej. Chociaż prawdę powiedziawszy, teraz
wolałabym być wszędzie, byle nie tutaj.
Tuż
po zamknięciu za sobą drzwi, a przed walnięciem się na podwójne łóżko,
zrzuciłam z siebie sukienkę. Naszyjnik i kolczyki cisnęłam pod nogi, na dywan.
Niezbyt odpowiednie miejsce, ale… Tak właśnie robiłam. Bałaganiłam wokół
siebie. Tak samo wyglądało moje życie. Miałam tylko nadzieję, że Laura się nie
zabije, potykając o plątaninę moich ciuchów.
Zwijając
się w kłębek pod chłodną, czystą pościelą, zacisnęłam zęby tak mocno, że
rozbolała mnie szczęka.
Było
mi wstyd za te wszystkie odzywki do Tymona.
Za
to, jak się z niego naigrywałam, jak obcesowo go traktowałam. Ale musiałam tak
zrobić – dosłownie zrazić go do siebie.
Wyrzucałam
sobie, że nie potrafiłam być szczera wobec Arka, jednak gdyby się dowiedział,
że przespałam się z Tymonem… Nic nie było dostatecznym usprawiedliwieniem,
nawet to, że Tymon miał zadatki na wybitnego tatuażystę. Mogłam się założyć, że
dostałby honorowo od Arka po mordzie, zanim dokończyłabym swoją wersję tamtej
historii. Bo lata temu Arek obiecał mi, że nigdy i nikomu nie pozwoli mnie
skrzywdzić. Nie drugi raz. Nie po tym, gdy Alan zjawił się w PInk Tattoo,
komunikując mi, że chce się ze mną rozwieść…
Właśnie
tym była dla mnie miłość. Czymś, co dało mi skrzydła, bym w chwilę później
straciła je bezpowrotnie. Za to zyskałam nową przyjaciółkę – samotność.
Zdążyłam się do niej przyzwyczaić, a porzucenie tego stanu byłoby dla mnie…
obce. Nie chciałam tego drugi raz, mimo że chemia między mną a Tymonem była aż
nazbyt wyczuwalna. Dlatego powinnam pomyśleć o sobie. O tym, jak zmieniłam się
w te kilka lat po rozwodzie.
Sapnęłam
krótko, chcąc się pozbyć z głowy obrazów, gdy spaliśmy ze sobą ten jeden raz,
ale… To było tak dzikie, tak nieokiełznane, że nawet teraz, gdy wspominałam
nasz pełen pasji seks, fala ekscytacji przetoczyła się przez moje ciało, niczym
echo dawnego uniesienia. Sposób, w jaki mnie trzymał, jak pchał mnie na
krawędź…
Nie.
Nie powinnam o tym myśleć. Nie powinnam wspominać. Musiałam trzymać się
własnego postanowienia, bo… nikogo już nie mogłam uszczęśliwić. To prawo
zostało mi odebrane.
*
Przecierając
resztki zeschniętego makijażu, wymacałam zaplątaną w pościeli komórkę i
zerknęłam na wyświetlacz. Było grubo po dziewiątej rano i całkiem możliwe, że
kilka razy ktoś już próbował mnie obudzić. Oczywiście z marnym skutkiem. Miałam
twardy sen i nawet wystrzał armatni nie był w stanie poderwać mnie z łóżka.
Byłam
zbyt nieprzytomna, żeby przejmować się stanem mojej garderoby i najpewniej
zeszłabym na dół w samej bieliźnie, jednak Laura przezornie rzuciła mi na łóżko
krótkie spodenki i koszulkę z cienkimi ramiączkami. Mądra dziewczyna. Zostawiła
mi nawet opakowanie mokrych chusteczek do demakijażu, więc i z tego
dobrodziejstwa zdecydowałam się skorzystać. Tak przygotowana, a raczej zupełnie
naturalna i w niekompletnym odzieniu, zeszłam do kuchni.
Arka
zastałam z Lilką, jakżeby inaczej, przy kuchence, gdzie wesoło do siebie
trajkotali. Obok nich kawę parzyła Laura rozmawiająca cicho z Tymonem.
Uśmiechali się do siebie, a ich ramiona ocierały się w całkiem naturalnym
odruchu. I nie wiedzieć czemu, ale właśnie ten widok wprawił mnie w parszywy
nastrój.
–
No, wstałaś w końcu! – Zaśmiała się Malwina. Siedziała przy stole z Mateuszem i
Oskarem, a jej ogromny uśmiech oślepił mnie na moment. Zdołałam też dostrzec
cichego chłopaka siedzącego po przeciwnej stronie stołu, który sprawiał
wrażenie, jakby chciał pozostać niewidoczny. – Jak się spało?
–
A jak niby miało? –
burknęłam, odwracając wzrok od Krystiana i szurając nogami zajęłam miejsce przy
stole. – Było okej.
–
Poczekaj – zastopował Malwinę Mateusz i tłumiąc rozbawienie, podał Oskarowi
jego niebieski kubek z herbatą. – Jeszcze nie wchodźcie z nią w żadną dyskusję,
bo zacznie pluć jadem wokoło.
–
Bo co? Myślisz, że nie potrafię myśleć trzeźwo
od rana? Jest parno, wilgotno, słońce za mocno świeci i w ogóle, kto wpadł na
pomysł, by wyjeżdżać tak wcześnie?
–
Ty! – odpowiedział mi zgodny chórek.
–
Dziękuję za przypomnienie, więcej nie popełnię tego błędu – mruknęłam
niepocieszona, odrzucając włosy za ramię. Z olbrzymiego talerza stojącego
pośrodku stołu zgarnęłam kanapkę i czym prędzej wepchnęłam ją sobie do ust.
Jednak nim zdołałam przełknąć, wyczułam, że ktoś przystaje obok mnie i wybitnie
się na mnie gapi.
Tymon
zamrugał raz, a później kolejny i zacisnął usta, z trudem powstrzymując śmiech.
–
Wyglądasz trochę… inaczej.
To
brzmiało jak deklaracja wojny.
–
Słuchaj no…
–
Pij – rzucił Arek, stawiając przede mną kubek wypełniony po brzegi
ciemnobrązowym płynem. I wtedy wszystko przestało mieć znaczenie, bo liczył się
dla mnie ten cudowny, bajeczny zapach.
Pomiędzy
gorącymi łykami niejednokrotnie nazwałam mojego brata bogiem, zbawcą narodu,
bohaterem i określiłam także innymi epitetami. I dopiero gdy miałam już połowę
za sobą, odstawiłam kubek, wzdychając rozluźniona.
–
Ale będziemy mieli fantastyczną pogodę! Idealna na wypad za miasto! –
zaćwierkotałam raźnie i posłałam Oskarowi słodkiego buziaka.
–
I kto tu kogo nazywa cukrowym ćpunem – prychnął Mat, popijając kawę przyniesioną
przez Tymona.
–
Co jej podałeś? Melisę? Walerianę? Jakiś twardy narkotyk? – dopytywał Tymon i
z ciekawością zajrzał do kubka.
–
Kakao – wyjaśnił Arek, wzruszając ramionami.
–
W idealnych proporcjach pięć na pięć – dodałam, dźgając palcem powietrze.
Proporcje były najważniejsze!
Obróciłam
się, dziękując Arkowi uśmiechem, a moją chwilową nieuwagę wykorzystał Tymon,
który wyciągnął mi kubek z rąk.
–
Da się to w ogóle pić?
–
Oddawaj! – pisnęłam, podrywając się na nogi, ale on, uśmiechając się arogancko,
uciekł poza zasięg moich rąk i patrząc mi głęboko w oczy, podniósł do ust
kubek. Mój syk, gdy wciągnęłam szybko powietrze, zmieszał się z głuchym
odgłosem duszącego się Tymona. Czułam, jak rumieńce wpełzają mi na policzki,
więc szybko wyszarpnęłam mu napój, biadoląc głośno: – Zbezcześciłeś moje kakao!
Podczas
gdy Arek reanimował walczącego o oddech chłopaka, pozostali mieli ze mnie ubaw
po pachy, widząc, jak purpurowa na twarzy siadam przy stole i kurczowo
przyciskam do piersi kakao. Jeśli myśleli, że jestem wściekła, to bardzo
dobrze. Jednak prawda była inna: gapiłam się tępo w miejsce, w którym kilka
sekund temu były usta Tymona, a krew gotowała się we mnie na samo wspomnienie
jego warg błądzących po mojej skórze.
Drgnęłam,
czując na sobie uważny wzrok Malwiny. Ona jedna wiedziała, co zaszło między mną
a jej bratem. Powinnam zachowywać się względnie normalnie, by jej wrodzona
intuicja przestała szaleć, dlatego wychyliłam się przez stół w stronę Oskarka,
który wyciągał do mnie rączki, patrząc na mój kubek.
–
Tak, kochanie, napij się troszkę od cioci.
–
Dżas, nie dawaj mu tego, zemdli go!
–
Nie znasz się. – Zignorowałam Mata, który widząc, jak Oskar zlizuje resztki
kakao z ust, usiadł na krześle i pozostał przy mordowaniu mnie wzrokiem. –
Odrobina słodkości nikomu nie zaszkodzi. I jak, dobre? No i to rozumiem!
Piąteczka! Mój ty mały słodziaku – wymruczałam, obchodząc stół, by porwać go w
ramiona.
Oskar
natychmiast wtulił się we mnie i pociągnął lekko za jeden z moich kosmyków,
którymi gilgotałam go po twarzy. Patrzył na mnie z niemą fascynacją kryjącą się
w jasnych, zielonych oczkach i samo to spojrzenie znaczyło więcej niż tysiąc
słów. Uwielbiałam tego bystrego chłopczyka. Był skarbem.
W
tym momencie Oskar dotknął mojego policzka, uśmiechając się łagodnie i
dobrodusznie. Jakby w ten sposób chciał rozproszyć moje posępne myśli,
pocieszyć mnie. To było zachwycające, jak bardzo przypominał Lilkę, swoją mamę.
Wtuliłam się w malutką rączkę i pocałowałam głośno wnętrze dłoni chłopca, czym
wywołałam jego pełen nieskrępowanej radości pisk.
–
Zjedz coś i będziemy się zbierać. Za późno wstałaś – powiedział Arek, ale nie w
sposób, by przywołać mnie do porządku, tylko by sprowadzić mnie z powrotem na
ziemię.
Postawiłam
Oskara na krześle i natychmiast zajął się nim Mat, wciągając go na swoje
kolana. Rozprostowałam ramiona, bo musiałam przyznać, że pięcioletni Oskar
ważył nieco więcej niż mały, wątły chłopiec, którego poznałam dwa lata temu i
którego wtedy bez problemu mogłam wziąć na ręce.
–
Próbowałam cię obudzić, ale… – Urwała Laura, robiąc krzywą, acz przepraszającą
minę.
–
Obudzić Dżas z samego rana? – prychnął Mat. – Niewykonalne. Dobrze, że
otwieramy salon w okolicach południa.
W
zamyśleniu przesunęłam językiem po zębach.
–
Zabawne. Sama pamiętam, jak kiedyś spóźniłeś się do pracy, a pierwszego klienta
miałeś o trzeciej po południu. I co powiesz na to?
–
No? – poparła Lilka, podchodząc powoli do
Mata i przytulając się do jego pleców. – Co powiesz na to? – podłapała,
rozbrajając go swoim uśmiechem.
Ten
obrazek był jednym z najpiękniejszych, jakie widziałam w całym swoim życiu.
Buntowniczy i arogancki Mateusz, który nie tak znowu dawno wzbraniał się przed
klejącymi się do niego laskami, teraz rozluźniony odchylił się na krześle,
pozwalając Lilce objąć się ramionami. Pocałował ją w zagłębienie szyi, a
następnie głośno cmoknął w sam środek ust. Na jego wargi wypłynął firmowy
krzywy uśmiech, jednak na próżno było w nim szukać chociażby cienia dawnej
krnąbrności, a jego ciemne oczy zamigotały tajemniczo, gdy patrzył na swoją
narzeczoną z niegasnącym uwielbieniem. I z tym samym spojrzeniem pełnym miłości
potarmosił przydługie włoski Oskara, który siedział mu spokojnie na kolanach i
bawił się jego nowym iPhonem.
–
Tobie powiem wszystko – wymruczał chropowatym głosem do Lilki, jeszcze raz
całując jej obojczyki, po czym ciężko wzdychając, spojrzał po nas. – Wam nie
muszę się z niczego spowiadać.
–
W sumie to nawet lepiej. Niech Lilka wie, jakim byłeś wrzodem na tyłku, nim cię
poznała – przyznałam oficjalnym tonem, na co Lilka parsknęła prosto w kark
Mateusza. I zapewne normalnie doczekałabym się jakiegoś kontrataku, ale Mat
tylko przewrócił oczami i przekładając Oskara na jedno kolano, zgarnął Lilkę,
sadzając ją sobie na udzie. Jeśli kiedykolwiek szukałabym dowodu na to, jak
bardzo miłość potrafiła zmienić człowieka, właśnie miałam go przed oczami. Nie
mówiąc o tym, że sama doświadczyłam tego na własnej skórze. – Dobra, zwijam się
na górę zrobić twarz i za dziesięć minut będę gotowa.
–
Mówisz poważnie? – Zamrugał
zdezorientowany Tymon.
Patrzcie,
ile razy jeszcze dzisiaj go zszokuję? To już drugi raz, a nie wybiło nawet
południe!
–
Ja nigdy nie żartuję. – Mrugnęłam do niego przekornie, a zgarniając po drodze
kubek z kakao, poszłam do góry do łazienki.
I
dopiero spijając ostatnią kroplę, zrozumiałam jedną rzecz. Wypiłam kakao.
Przycisnęłam usta do miejsca, w którym jeszcze chwilę temu znajdowały się wargi
Tymona. O cholera…
Z
rozmysłem poklepałam się po policzkach. Nie powinno mnie to wprawić w aż takie
zakłopotanie. Przecież to głupota! Pośredni pocałunek powinien peszyć dzieciaki
w podstawówce, a nie mnie, dorosłą kobietę! Tymon z pewnością stroił sobie ze
mnie żarty. Powinnam potraktować to nie inaczej, tylko jako przykład tego, jak
bardzo był niedojrzały.
Ile
razy przyłapywałam go na zmyślnym uwodzeniu co ładniejszych klientek naszego
salonu, na rzucaniu zawadiackim uśmieszkiem, używaniu aksamitnego głosu tylko
po to, by zrobić kobiecie wodę z mózgu i móc się z nią umówić. Cel był wiadomy,
a w mojej ocenie gówniarz zawsze zostanie gówniarzem. Jeśli nadal zaliczał
chętne panienki, nie powinno mnie to obchodzić. Nie po tym, co od niego
usłyszałam tamtej nocy i nie po tym, jak Malwina przestrzegła mnie przed
własnym bratem. On się bawił, używał życia, nadrabiał stracone lata, korzystał
z wolności… I nie powinnam go za to winić, tylko siebie, bo gdybym tamtej nocy
nie porzuciła wszystkich zasad, których poprzysięgłam przestrzegać… To była
moja nauczka. Lekcja, bym trzymała się z daleka od Tymona.
A
jednak nie mogłam przejść obojętnie wobec tego, jak swobodnie zachowywał się
przy Laurze. Była chyba jedyną dziewczyną z naszej paczki (oprócz Lilki, rzecz
jasna, ale podejrzewałam, że Tymon miał wystarczająco instynktu
samozachowawczego, by nie wkurzać Mata), do której nie starał się podbić ani
flirtować z nią dla żartu. Różnica między jego podejściem do mnie i do Laury
była kolosalna oraz łatwa do zauważenia. I aż skręcało mnie w żołądku na samo
wspomnienie ich naturalnej bliskości – tego, jak rozmawiają na zupełnie banalne
tematy, bez cienia uszczypliwości czy krnąbrności ze strony Tymona, albo jak
wczoraj tańczyli na przyjęciu Malwiny i Arka. Kobieta zmieniała mężczyznę, a i
mężczyzna zmieniał kobietę. Być może, gdyby faktycznie Laura dała mu szansę,
chłopak w końcu porzuciłby latanie z kwiatka na kwiatek… Być może pasowali do
siebie… Wydawało mi się, że coś go ruszyło, gdy wczorajszej nocy obserwował z
ukrycia Laurę, kiedy ta rozmawiała z tym jego kumplem, Krystianem, tylko
zastanawiałam się, czemu stał w cieniu i nie interweniował…
Zaciskając
zęby, wymruczałam do siebie pod nosem, że coś wybitnie było ze mną nie tak.
Powinnam
czuć ulgę na samą myśl o tym, że Tymon mógłby z kimś się związać, a nie być
wściekła!
To
bez sensu.
Odwróciłam
wzrok od przeklętego kubka, odstawiłam go na brzeg umywalki i zrzuciłam z
siebie piżamę. Ekspresowo wykąpałam się i nałożyłam wodoodporny makijaż, a
włosy zostawiłam mokre, by same wyschły. Wyszłam z łazienki owinięta w biały
kąpielowy ręcznik i prześlizgnęłam się do pokoju, w którym spałam. A w zasadzie
chciałam się prześlizgnąć, jednak będąc w połowie korytarza, prawie na kogoś
wpadłam. Niestety, moje gwałtowne hamowanie sprawiło, że kosmetyczka, którą
przyciskałam do piersi, wymsknęła mi się z rąk. A i tak dobrze, że nie był to
ręcznik. Wówczas Tymon miałby całkiem dobry widok na moje piersi. Znowu.
–
Sorry, nie zauważyłam! – wysapałam pospiesznie, zbierając rozsypane kosmetyki,
które potoczyły się po dywanie we wszystkie strony.
Kątem
oka dostrzegłam, że Tymon pochyla się i zagarnia maskarę, róż oraz puderniczkę.
Wolałabym, żeby minął mnie bez słowa i poszedł na dół. Zbierałam garściami
swoje rzeczy i wrzucałam je chaotycznie do kosmetyczki, po czym wstałam,
czekając, aż i on podniesie się z kolan. Zrobił to powoli, zbyt wolno, przez co
zniecierpliwiona przestąpiłam kilka razy z nogi na nogę. Nie podnosząc głowy,
nadstawiłam kosmetyczkę, do której włożył moje rzeczy. Byłam bliska
odetchnięcia z ulgą, jednak gdy mnie wyminął, jego palce otarły się przelotnie o
moje nagie ramię.
Zacisnęłam
powieki, przygryzłam wargi, a w duchu przywołałam wszystkie znane mi inwektywy.
Bo w momencie, gdy przesunął opuszkami po wilgotnej skórze… krótki jęk wydostał
się z moich ust.
Nie
mogłam się ruszyć, chociaż wiedziałam, że powinnam uciec, gdzie pieprz rośnie.
Ale nie potrafiłam. Nie, jeśli wyczułam, że Tymon nadal stał obok mnie. Byłam
boleśnie świadoma, w którym momencie się odwrócił, a jego spojrzenie sunęło
wzdłuż moich pleców. Czułam, jak pali mnie skóra. Jak wibruje, rezonuje na samo
wspomnienie nocy, gdy jego dłonie poznawały moje ciało. Gdy obejmował je
władczo, łakomie, a zarazem zmysłowo…
Tymon
poruszył się gwałtownie, a do moich uszu dotarło nerwowe przełknięcie śliny.
Niemal z sykiem wciągnęłam powietrze, gdy poczułam, jak przesuwa palcami po
moich plecach. Po łopatkach, aż po końcówki mokrych włosów. Jak przysuwa się i
zniża głowę, by móc wyszeptać mi do ucha:
–
Dobrze, że w tym stroju nie zeszłaś na śniadanie. Nie ma szans, bym nad sobą
zapanował.
Dopiero
gdy echo jego kroków ucichło na schodach, mogłam swobodnie odetchnąć. Chociaż i
tak to nie było zbyt dobre określenie. Puls dudnił mi w uszach i miałam
wrażenie, że krew gotuje się w żyłach. I to nie z wściekłości. Gniew nie miał
nic do tego. On wyparował w chwili, gdy Tymon mnie dotknął.
To
była żądza. Czyste, pierwotne pożądanie, podsycone przez żarliwy szept
mężczyzny.
Pragnęłam
Tymona tak bardzo, że gdyby nadal stał tuż za mną, z pewnością bym mu się
poddała. Rozczarowanie samą sobą i wyrzuty sumienia zaatakowałyby mnie znacznie
później. Najpewniej wtedy, kiedy analizowałabym swoje postanowienia. To, że nie
miałam prawa nikogo pożądać.
Kiedy
już zebrałam się mentalnie do kupy, wróciłam do pokoju, włożyłam dwuczęściowy
kostium kąpielowy, wciągnęłam na tyłek dżinsowe szorty i na górę czarną,
przewiewną koszulkę. Spakowałam kilka rzeczy do plecaka. Resztę, w tym sukienkę
i eleganckie szpilki, miałam zabrać w ciągu kilku dni. Nim zeszłam na dół, skąd
dochodził odgłos krzątaniny sugerującej przygotowania do wyjazdu, odetchnęłam
głęboko pełną piersią.
Dam
radę. Czas przywitać starą, dobrą Dżas. Zabawną i irytującą. Kąśliwą i
zapalczywą. I ignorującą Tymona. Chociaż perspektywa spędzenia z nim kolejnego
dnia przyprawiała mnie o gęsią skórkę. Byłam już zmęczona tym uciekaniem, ale…
Nie widziałam innego wyjścia. To było najlepsze dla nas obojga. A ja musiałam
się po prostu uodpornić na samą obecność chłopaka.
I
niestety, przez to, że odrobinę się spóźniłam na zbiórkę, przypadła mi w
zaszczycie podróż wraz z Tymonem. To musiał być jakiś żart. Chciałam się nawet
zamienić z Laurą, jednak ona siedziała już w samochodzie Mata i zabawiała
Oskara. Powlokłam się do czarnego mercedesa z miną skazańca, a tak naprawdę w
głębi duszy panikowałam. Bałam się zostać z nim sama.
–
Tylko się nie pozabijajcie! – Roześmiał się Mat, machając na pożegnanie, gdy
wsiadał do swojej beemki. Odpowiedziałam mu uśmiechem. I środkowym palcem.
Zajęłam
miejsce na siedzeniu pasażera, chociaż byłam bardziej niż chętna, by całą
podróż przeleżeć w bagażniku. Zauważyłam, że Tymon pożegnał się z Krystianem,
który odprowadził nas do furtki, po czym bezszelestnie przemknął się do domu.
Natychmiast nasunęło mi się kilka pytań, dlaczego mężczyzna został w domu albo
czy to oznaczało, że zamieszkał z Tymonem… Ale zdecydowałam się zatrzymać je
dla siebie. Nie powinnam prowokować sytuacji skłaniającej do zwierzeń, a nawet
zwykłej rozmowy, skoro moje ciało nadal nie wróciło do normy i odruchowo
zaciskałam palce, starając się zapobiec chęci dotknięcia Tymona za każdym
razem, gdy na mnie spojrzał albo otwierał usta.
–
Zawsze możesz jechać z Malwiną i Arkiem.
–
Z nowożeńcami? Podziękuję – prychnęłam, zapinając pasy, a Tymon ruszył za
pozostałymi samochodami. – Lubię cukier, ale nie w nadmiarze.
–
To jak określisz swoje kakao? Po nim można zapaść w śpiączkę!
–
To była ekstaza! – wyjęczałam, wznosząc oczy do nieba. Zły ruch. Odchrząkując,
poprawiłam się na siedzeniu, a splatając ręce na piersi, rozmyślnie spojrzałam
przez okno. – Nie znasz się.
–
Najwidoczniej.
Jak
on to robił? Jak można wydobyć z siebie tak aksamitny, a zarazem lekko
zachrypnięty głos, od którego nagrzewało się nawet powietrze? To powinno być
fizycznie niemożliwe i z całą pewnością nielegalne!
Opuściłam
się na siedzeniu i odchylając głowę do tyłu, zacisnęłam powieki. Niemożliwe,
bym zasnęła w jego obecności, ale to był najbardziej rozsądny sposób, by
zignorować Tymona – po prostu będę udawać, że śpię.
Czułam,
jak chłopak obrzuca mnie ukradkowym spojrzeniem. W pierwszej chwili nic nie
powiedział, a minuty ciągnęły się jedna za drugą. Jednak gdy wyjechaliśmy na
wylotówkę z Poznania, do moich uszu dotarł zgrzyt zaciskanych zębów.
–
Zamierzasz spać?
–
Najwidoczniej – odpowiedziałam automatycznie i natychmiast mentalnie uderzyłam
się w czoło. Zawsze mogłam udawać, że gadam przez sen.
–
Przypominam, że nie znam drogi.
Akurat
tego nie mogłam zignorować. Nie chciałam, by Tymon wywiózł mnie w szczere pole.
Obracając głowę, opuściłam na nosie okulary przeciwsłoneczne, by móc na niego
spojrzeć.
–
Nie masz GPS-a?
–
Malwina uprzedziła mnie, że to dziura, której nawet satelita nie potrafi
zlokalizować.
–
To może będziesz po prostu jechał za resztą? – Wskazałam na dwa samochody przed nami. – Chyba że jesteś
tak wolny i zgubisz ich po drodze.
To
stwierdzenie nie miało mieć żadnego podtekstu, a jednak ostrożnie zerknęłam na
Tymona. Już po jednym spojrzeniu wiedziałam, że zdołał to wyłapać. Na ustach
miał przyklejony ten typowy dla siebie krzywy uśmieszek.
–
Powinnaś najlepiej wiedzieć, że jeśli chodzi o szybkość…
–
Okej, zamilcz już, dość!
Zareagowałam
instynktownie i nim się spostrzegłam, wychyliłam się w jego stronę i zasłoniłam
mu usta dłonią. Tymon na chwilę odwrócił wzrok od drogi, a swoje krystalicznie
niebieskie oczy zatrzymał na mnie. Jego tęczówki w ciągu ułamka sekundy stały
się ciemniejsze, zyskując na zapierającej dech w piersiach głębi.
Uciekłam
na siedzenie, ale to nie przeszkodziło Tymonowi złapać mnie za nadgarstek.
Cholerne automaty i ich drążki zmiany biegów, których nie trzeba trzymać!
–
To po co prowokujesz, skoro później podwijasz ogon i uciekasz? – wysyczał
cicho. Jego palce wczepiły się w moje ciało, a jednak nie sprawiał mi bólu. Po
prostu zatrzymał mnie w miejscu. Dla pewności lekko szarpnęłam ręką, a uścisk
Tymona natychmiast zelżał.
–
Sama chciałabym wiedzieć – mruknęłam do siebie, pocierając nadgarstek i
przeklinając wszystkie włoski, które stanęły dęba.
–
Co?
–
Jajco.
–
I kto tu się zachowuje jak dzieciak?
Westchnęłam,
tłumiąc frustrację, na co Tymon zareagował parsknięciem. Było to tak swobodne i
zwyczajne, że musiałam się powstrzymać, by do niego nie dołączyć. Chciało mi
się śmiać z samej siebie i poziomu moich mało twórczych docinków.
Z
powrotem wsunęłam okulary przeciwsłoneczne na nos, a układając się na
siedzeniu, ściągnęłam trampki i założyłam nogę na nogę.
–
Ty naprawdę idziesz spać?
Obróciłam
się w jego stronę, by powiedzieć mu, a raczej poprosić, by zamilkł chociaż na
pół godziny, ale w tym momencie wszystkie myśli wyparowały mi z głowy. Jak
miałam zignorować łakome spojrzenie, którym sunął wzdłuż moich odkrytych nóg?
Ugryzłam
się w język.
Nie,
nie dam rady. Musiałam to powiedzieć.
–
Pokaż mi, że jesteś dużym chłopcem i sam sobie poradzisz.
Słysząc
to wyzwanie, Tymon poprawił się na siedzeniu i skinął głową, uśmiechając się
przekornie.
–
Z miłą chęcią, księżniczko Dżas.
Coś
zatrzepotało w mojej piersi, gdy to przezwisko wypłynęło z jego ust. Tak
miękko, tak pieszczotliwie. Pospiesznie odwróciłam głowę, bo gdyby Tymon
zauważył przeklęte rumieńce barwiące moje policzki… Nie było możliwości, by tym
razem mi odpuścił. Zacisnęłam powieki i przez większość drogi udawałam, że
śpię.
Godzinę
później błyskawicznie wyprysnęłam z samochodu, jeszcze zanim Tymon zdołał
wyłączyć silnik mercedesa, i natychmiast popędziłam do Lilki i Mata, by pomóc
im powyciągać prowiant z bagażnika. Przejęłam od Arka klucze do domu i
zajęliśmy się rozpakowywaniem jedzenia, podczas gdy druga część ekipy poszła
już nad jeziorko, zahaczając po drodze o szopę, w której Arek trzymał leżaki.
–
Dobra, to wy idźcie nad jezioro, a ja zajmę się przygotowaniem obiadu –
zaproponowała Lilka i już ruszyła w stronę zlewu. Przewróciłam oczami, patrząc
z ukosa na Mata, który z Oskarem na rękach trząsł się od tłumionego śmiechu.
–
Powiedz, jakim cudem wczoraj na przyjęciu usiedziałaś spokojnie na tyłku, kiedy
wokół było tyle do zrobienia? – sarknęłam, ale gdy Lilka nabrała wody w usta,
Mat pospieszył mi z odpowiedzią.
–
Nie pytaj, ile razy musiałem ją zatrzymywać. – Śmiejąc się, przysunął się do
Lilki, a owijając ramię wokół jej biodra, przyciągnął ją do siebie. Spojrzała
na niego spod rzęs i gdy spłoszona zacisnęła usta, na jej policzki wpłynął
delikatny rumieniec. – Ale w końcu znalazłem całkiem dobre zastosowanie dla
tych rączek – wymruczał Mateusz, pochylając się, by pocałować swoją narzeczoną
w koniuszek ucha.
Zamachałam
dłońmi i dla podkreślenia, jak bardzo nie chciałam tego słyszeć, powiedziałam
piskliwie:
–
Błagam! Bez szczegółów, bo będę musiała wyprać mózg w jeziorze.
–
Jezioro! – zakrzyknął Oskar, a jego oczka rozbłysły podekscytowaniem.
Zaśmialiśmy
się krótko, widząc, jak podskakuje rozemocjonowany na biodrze Mateusza.
–
Tak, maluchu, idziemy nad jezioro – przytaknęłam, wyciągając do niego ręce, a
Oskar natychmiast mocno mnie przytulił i pozwolił, bym postawiła go na ziemi.
Przybiliśmy piątkę i nim podałam mu dłoń, zerknęłam z ukosa na Lilkę, której
oczy już pomknęły w stronę leżących w zlewie siatek z warzywami. – Oskarku? A
może weźmiesz mamusię za rączkę i razem pójdziemy nad jezioro?
Chłopiec
przypatrywał się moim ustom, gdy powoli i wyraźnie wymawiałam polecenie. Trwało
to może kilka sekund dłużej, jednak kiedy zrozumiał, o co go prosiłam, zgodnie
skinął głową i cofnął się do Lilki, by chwycić jej palce.
–
Cwaniara. – Zaśmiała się krótko i zadziornie przewróciła oczami.
–
Synkowi odmówisz? – Mrugnęłam i trąciłam łokciem przyjaciółkę, zachęcając ją,
byśmy w końcu wyszły z kuchni. – A obiadem się nie martw. Jak zgłodniejemy i
wrócimy, to zabierzemy się za jakiegoś grilla.
Mat
odrobinę się wystraszył, widząc, jak Oskar gwałtownie ciągnie Lilkę do wyjścia,
i by odrobinę przystopować chłopca, rozmyślnie ujął jego drugą rączkę.
Poszliśmy
nad jezioro, które znajdowało się za wzniesieniem, na którym stał dom. W okolicy
pełno było stawów i jeziorek, dlatego mieszkańcy nie zapuszczali się aż tak
daleko. Poza tym i tak weszliby na teren należący do mojego brata. Gdy
schodziliśmy po zboczu, dostrzegłam, że pozostali już rozłożyli koce i leżaki,
a nawet przynieśli zabawki Oskara, które położyli na polarowym, miękkim kocyku.
Swoje honorowe miejsce zajęła również nieśmiertelna żabka, która teraz pełniła
bardziej rolę pluszaka niż plecaka. Lilka i Mateusz stanęli na samym brzegu
jeziora, gdzie czysta, niemal krystaliczna woda wypływała na soczyście zieloną
trawę. Pokazywali Oskarowi kolorowe i gładkie kamienie, a także wspólnie
zanurzali dłonie w chłodnej wodzie. Nie mówili do siebie zbyt wiele, by
ograniczyć ilość bodźców. Pozwolili chłopcu chłonąć widoki, jakie miał przed sobą,
by zaznajomił się z nowym otoczeniem.
By
osłonić się przed oślepiającym późnokwietniowym słońcem, uniosłam rękę do
czoła, próbując odszukać Malwinę i Arka. Zlokalizowałam ich na krótkim
pomoście. Obejmowali się, skradając sobie czułe pocałunki. Arek musiał mówić
coś zabawnego, bo Malwina co jakiś czas odrzucała głowę i śmiała się perliście,
uczepiona mocarnych ramion swojego męża. Przesuwała dłońmi po jego
wytatuowanych bicepsach, po karku, aż po barki i łopatki.
Doskonale
wiedziałam, że musiała je wyczuwać – blizny, które Arek ukrywał pod tatuażami.
Ślady przeszłości, które nigdy nie znikną. Ślady, które odznaczyły się na jego
skórze i które na wiele lat sprawiły, że zapomniał, iż też miał prawo do
szczęścia. Do życia. Ślady, do których powstania niechybnie się przyczyniłam, a
raczej fakt, że w ogóle pojawiłam się na świecie. Bo gdyby nie ja, Arek miałby
szczęśliwą rodzinę, dom, rodziców, być może młodsze rodzeństwo. Ale nie mnie,
osobę, która to wszystko zniszczyła, która zabrała mu dzieciństwo i poczucie
bezpieczeństwa.
–
Zawiesiłaś się? Dżas?
Zamrugałam
gwałtownie i pospiesznie zwilżyłam suche usta. Gdy już serce przestało kotłować
mi się w piersi, spojrzałam na Mata, który stanął tuż za mną i przypatrywał mi
się z wyraźną troską. Lilka, siedząc z Oskarem na kolanach, machinalnie
przesypywała kamienie zebrane z jeziora, a w jej zielonych oczach dostrzegłam
ślady niepokoju. Czym prędzej pokręciłam głową, siląc się na uśmiech, i już
miałam mu odpowiedzieć, że wszystko gra, kiedy odwróciłam się, słysząc dźwięczny
śmiech Laury. Dostrzegłam ją, gdy próbowała wdrapać się na linę, którą Arek rok
temu powiesił na gałęzi drzewa rosnącego na skraju jeziora. Gwałtownie
wciągnęłam powietrze, widząc, jak Tymon pomagał jej stanąć na drewnianym drążku
i zaczął nią bujać, śmiejąc się w głos z braku jej koordynacji ruchowej.
–
Idę popływać – mruknęłam i chyba zbyt gwałtownie zrzuciłam z siebie ciuchy, bo
Oskar drgnął nerwowo.
Wymamrotałam
do Mateusza szybkie przeprosiny, jednak ten tylko skinął głową.
Burząc
spokojną taflę wody, weszłam do jeziora i gdy już byłam zanurzona po pas,
obmyłam ciało, chcąc szybko przystosować się do temperatury. Nie minęła nawet
chwila, jak zaczęłam szczękać zębami. Mimo że przy brzegu woda wydawała się
ciepła, to im głębiej się wchodziło, tym mocniej czuło się zimne prądy.
Zatykając nos, odważyłam się kilka razy zanurkować, a stojący na pomoście Arek
napomniał mnie, bym była ostrożna. Rzuciłam głośno, że dam radę i zaznaczyłam,
że potrafię pływać. Bo przecież, że umiałam, skoro kobieta, która mnie
urodziła, wymusiła na mnie lekcje akrobatyki, a w ich skład wchodziły
kilkugodzinne treningi na basenie.
Poza
tym ile razy sama, w chwilach kryzysu, przyjeżdżałam do domku brata, by
odrobinę pobyć w samotności.
Nie żebym nie odczuwała jej codziennie, ale… Inaczej smakuje samotność, gdy
siedzisz ciągle w czterech ścianach i każdy dzień wydaje się taki sam, a inaczej
można ją poczuć, kiedy choć na chwilę zmieni się otoczenie. To oczyszczało
umysł i pomagało mi zachować równowagę. A przynajmniej tak sobie wmawiałam.
–
Ścigamy się?
Zachłysnęłam
się wodą, gdy nagle podpłynął Tymon. Łapiąc grunt pod nogami, stanął i
naprężając bicepsy, przesunął zmoczone włosy na tył głowy. Mimo że właśnie
opiłam się wodą, poczułam suchość w ustach. Jak głupia zagapiłam się na drobne
kropelki spływające po jego szerokim czole, skapujące po prostym nosie wprost
na wargi, które przez niską temperaturę nabrały bardziej soczystego koloru.
Śledziłam kroplę, która spłynęła, przecinając podłużną bliznę na brodzie i
dalej w dół szyi, na jego tors. Nie pierwszy raz widziałam Tymona bez koszulki,
w zasadzie to był drugi, jednak z pełną odpowiedzialnością mogłam powiedzieć,
że te mięśnie były ze stali, a lekko zarysowany sześciopak – prawdziwy. I mniej
więcej był tak samo mokry, gdy…
–
Jaśmina?
Tymon,
wymawiając moje imię, natychmiast sprowadził mnie na ziemię. Albo raczej
podsycił płomień, który kumulował się w moim ciele już od wczesnego poranka.
Jednak całe podniecenie wyparowało ze mnie, gdy dostrzegłam zadziorny uśmiech,
który wykrzywiał jego wargi, a za moment w oczach pojawił się drwiący błysk.
Wkurzona na samą siebie, że tak łatwo dałam się podejść, zignorowałam krzyczący
głos rozsądku, że powinnam się bardziej rozgrzać, i głośno powiedziałam:
–
Dajesz. Do drugiego brzegu. Przegrany sprząta salon przez kolejny tydzień!
I
nie czekając na odpowiedź Tymona, rzuciłam się przed siebie.
Wiedziałam,
że prędzej czy później mnie wyprzedzi – w końcu był ode mnie znacznie wyższy i
miał dłuższe ramiona oraz nogi, jednak chciałam wykorzystać do maksimum element
zaskoczenia. I po prostu nie dać mu wygrać.
Nie
miałam czasu, by obejrzeć się za siebie, jednak wydawało mi się, że Tymon
właśnie mnie wyminął. Rozsierdzona, włożyłam w wymachy całą skumulowaną energię
i młóciłam ramionami wodę, a wierzgając nogami…
Zdążyłam
syknąć „kurwa”, nim poczułam, że coś zatrzymuje mnie w miejscu i ciągnie pod
wodę. Moja noga zamieniła się w sztywną kłodę, a jednostajny impuls w ułamku
sekundy poraził wszystkie mięśnie. Starałam się utrzymać na powierzchni, ale
promieniujący ból był zbyt silny, a moje ramiona coraz słabsze. Przez
pulsowanie w łydce nie potrafiłam się skupić. Byłam otumaniona bólem, strachem,
że nic nie mogę zrobić, nawet wezwać pomocy.
Czując,
że to mój ostatni głęboki wdech, dałam się wciągnąć pod wodę.
Komentarze
Prześlij komentarz