[PATRONAT] Drugi rozdział Penelope Douglas "Hideway"


Rozdział 2

Kai

Noc Diabła
Sześć lat temu

Noc Diabła. Nadeszła ta chwila.
To już ostatni raz.
W maju nasza czwórka skończy szkołę i wyjedzie na studia; do domu będziemy wpadać tylko na ferie zimowe i na wakacje latem, a potem będziemy już na to za starzy. Trudno by nam było wtedy wytłumaczyć, dlaczego świętujemy w noc wigilii Halloween, płatając psikusy i oddając się innym dziecinnym wybrykom tylko po to, żeby narobić trochę zamieszania. Będziemy już dorośli, a dorosłym ludziom to nie przystoi, prawda?
Dlatego właśnie dzisiejsza noc będzie ostatnia. Wielki finał.
Zamknąłem samochód i przeszedłem przez parking w stronę tylnego wyjścia katedry, mijając BMW Damona. Otworzyłem drzwi i wszedłem do części wypoczynkowej; znajdowało się tu kilka stołów i kanap, aneks kuchenny oraz stolik zawalony broszurkami uczącymi, jak odmawiać różaniec i jak pościć bez szkody dla zdrowia.
Wziąłem głęboki wdech, wciągając do płuc zapach kadzidła, jak zawsze wypełniający ciche korytarze. Urodziłem się w katolickiej rodzinie, podobnie jak mój przyjaciel, Damon, ale w praktyce tacy z nas byli katolicy jak z Taco Bell meksykańska restauracja. Ja udawałem wierzącego przez wzgląd na matkę, a Damon dla zabawy.
Szedłem korytarzem w stronę głównej części kościoła, gdy nagle ciszę zburzył głośny huk. Zatrzymałem się i rozejrzałem dookoła, próbując ustalić, skąd dobiegł dźwięk. Brzmiał, jakby ktoś upuścił książkę na blat.
Był piątkowy poranek. Nie spodziewałem się tu zbyt wielu ludzi, chociaż paru wiernych pewnie klęczało jeszcze w ławkach, odmawiając pokutę, bo właśnie dobiegła końca poranna spowiedź.
– O czym wczoraj rozmawialiśmy? – Niski głos ojca Beira dobiegł mnie gdzieś z lewej.
– Nie pamiętam, ojcze.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Damon.
Skręciłem w lewo i ruszyłem cicho innym marmurowym korytarzem, sunąc palcami po lśniącej mahoniowej boazerii pokrywającej ściany i usiłując się nie roześmiać.
Przystanąłem tuż przed otwartymi drzwiami gabinetu księdza, nasłuchując. Damon odpowiadał Beirowi gładkim, spokojnym głosem, jakby wygłaszał kwestie ze scenariusza.
– Jesteś niereformowalny i nieodpowiedzialny.
– Tak, ojcze.
Moją piersią wstrząsnął tłumiony śmiech. Słowa Damona zawsze stały w kompletnej sprzeczności z tym, jak brzmiały w jego ustach. Tak, ojcze – jakby zgadzał się, że źle postąpił, ale jednocześnie Tak, ojcze, czy nie jesteś ze mnie dumny?
Większość z nas szukała pojednania z Bogiem w konfesjonałach stojących w nawie kościoła, ale Damon, po wielu latach bezskutecznych prób „naprostowania” go przez księdza i przez własnego ojca, zmuszony był pobierać nauki twarzą w twarz w ramach cotygodniowych sesji.
I sprawiało mu to cholerną przyjemność. Rozkoszował się odgrywaniem roli czarta.
Wyciągając szyję zajrzałem do pokoju i zobaczyłem, jak kapłan obchodzi biurko dookoła. Damon klęczał w jednoosobowej ławce, a przed nim leżała należąca do Beira wielka Biblia w czarnej oprawie.
– Chcesz zostać osądzony? – zapytał ksiądz.
– Wszyscy zostaniemy osądzeni.
– Nie tego cię uczyłem.
Damon pochylał głowę na tyle nisko, że czarne włosy opadały mu na oczy, ale widziałem na jego twarzy cień uśmiechu, którego Beir prawdopodobnie nie był w stanie dostrzec. Miał na sobie szkolny mundurek – spodnie koloru khaki, białą koszulę, jak zwykle pomiętą i z rozpiętymi mankietami, oraz niebiesko-zielony krawat zwisający luźno na szyi. Byliśmy w drodze do szkoły, ale on wyglądał, jakby spędził w tych ubraniach całą noc.
Nagle odwrócił głowę w moją stronę. Patrzyłem, jak wystawia język i przesuwa nim sugestywnie na boki, uśmiechając się jak dupek.
Zaśmiałem się bezgłośnie i posłałem mu uśmiech, kręcąc głową.
Palant.
Odwróciłem się i ruszyłem z powrotem w stronę kościoła, zostawiając Damona, żeby dokończył swoją „lekcję”.
Uwielbiałem w tym miejscu wiele rzeczy, ale tego typu kazania do nich nie należały. Msze były nudne, szkoła niedzielna – monotonna, wielu spośród kapłanów – oziębłych i wycofanych, a parafianie nazbyt często traktowali się nawzajem podle od poniedziałku do soboty, tylko po to, by nagle zmienić śpiewkę od dziesiątej do jedenastej rano w niedzielę. Jedna wielka ściema.
Ale kościół lubiłem. Panowała tu cisza i samemu też można było milczeć. Nikt nie oczekiwał, że będziesz się silił na towarzyskie interakcje.
Ruszyłem nawą w głąb kościoła i obrzuciłem wzrokiem cztery konfesjonały, upewniając się, że nie świecą się w nich lampki sygnalizujące obecność księdza. Wszystkie były puste, więc podszedłem do tego całkiem z prawej, najbliżej witraży, ukrytego częściowo za kolumną.
Odsunąłem zasłonę i wszedłem do niewielkiej, ciemnej kabiny, po czym z powrotem zasłoniłem wejście. Otoczył mnie zapach starego drewna, ale wyczułem coś jeszcze; ledwie dostrzegalną woń wiatru i wody, jakbym był na dworze.
Usiadłem na drewnianym krześle i spojrzałem przed siebie na wiklinową przegrodę, wiedząc, że po drugiej stronie nikogo nie ma. Wszyscy księża odeszli już zająć się innymi obowiązkami. Dokładnie tak, jak chciałem. Zawsze robiłem to w samotności.
Pochyliłem się, opierając łokcie na kolanach i składając dłonie. Mięśnie ramion zapiekły, kiedy mimowolnie je napiąłem.
– Wybacz mi, Ojcze, bo zgrzeszyłem – zacząłem cicho. – Minął miesiąc do mojej ostatniej spowiedzi.
Przełknąłem ślinę, jak zawsze świadomy, że kiedy nie słucha mnie ksiądz, wtedy słucham sam siebie – a wierzcie lub nie, ale czasem tak było trudniej. Nikt nie mógł odpuścić mi win poza mną samym.
– Wiem, że cię tam nie ma – powiedziałem do pustego krzesła po drugiej stronie. – Wiem, że robię to od zbyt dawna, żeby stale znajdować sobie wymówki, ale… – Urwałem, szukając odpowiednich słów. – Ale czasem potrafię mówić tylko wtedy, kiedy nikt mnie nie słucha.
Odetchnąłem głęboko i ciągnąłem bardziej otwarcie:
– Chyba po prostu muszę powiedzieć pewne rzeczy na głos. – Nawet jeśli nikt nie zada mi taniej pokuty, która w żaden sposób nie oczyści mnie z winy.
Wciągnąłem do płuc zapach wody i wiatru. Nie wiedziałem, skąd pochodził, ale sprawiał, że czułem się, jakbym siedział w jaskini, poza zasięgiem ludzkiego wzroku i słuchu.
– Nie potrzebuję cię. Potrzebuję tylko tego miejsca – przyznałem. – Co jest ze mną nie tak, że lubię się ukrywać? Że jestem tak przywiązany do swoich tajemnic?
Szczerze wątpiłem, żeby Damon miał jakiekolwiek tajemnice. Nie rozpowiadał na lewo i prawo o swoich postępkach, ale też się z nimi nie krył. Z kolei Will, inny członek naszej paczki, niczego nie robił bez wsparcia, więc zawsze miał jakichś świadków.
A Michael – kapitan naszej drużyny i mój najbliższy przyjaciel – ukrywał przed światem tylko to, co ukrywał przed samym sobą.
Ale ja… Ja wiedziałem, kim jestem, i dokładałem wszelkich starań, żeby nikt inny się o tym nie dowiedział.
– Lubię okłamywać rodziców powiedziałem niemal szeptem. – Lubię, kiedy nie wiedzą, co robiłem zeszłej nocy albo w ubiegłym tygodniu, ani co będę robić dzisiaj. Podoba mi się, że nikt nie wie, jak bardzo lubię być sam, jak bardzo lubię się bić i odwiedzać prywatne pokoje w klubach… – Urwałem, odpływając myślami. Wspominałem miesiąc, który upłynął od mojej ostatniej spowiedzi i wszystkie noce, kiedy pozwoliłem sobie się zatracić.
– Podoba mi się, że moi przyjaciele mają na mnie zły wpływ – ciągnąłem. – I lubię patrzeć.
Zacisnąłem jedną dłoń na drugiej, z trudem wydobywając z siebie słowa.
– Lubię patrzeć na ludzi. Dopiero niedawno to w sobie odkryłem. – Przeczesałem włosy palcami, czując sztywne od żelu końcówki. – To uczucie, kiedy chcę brać w czymś udział, poczuć to, co oni, jest niemal lepsze od faktycznego brania udziału. – Podniosłem wzrok na ciemną przegrodę, zauważając, że jest delikatnie uchylona. – I lubię się z tym ukrywać. Nie chcę, żeby moi przyjaciele znali mnie tak dobrze, jak im się wydaje, że mnie znają. Nie wiem, dlaczego. – Pokręciłem głową w zamyśleniu. – Niektóre rzeczy są po prostu bardziej ekscytujące, kiedy się je trzyma w tajemnicy.
Westchnąłem, spuszczając wzrok.
– Ale chociaż podnieca mnie to, że nikt mnie nie widzi, to jednocześnie doskwiera mi samotność. Nie potrafię się do nikogo zbliżyć.
Patrząc z zewnątrz, można było odnieść inne wrażenie. Michael, Will, Damon… w pewnym sensie wszyscy byliśmy ulepieni z tej samej gliny. Wszyscy lubiliśmy zaszaleć i kochaliśmy podniecenie, które mogliśmy poczuć tylko robiąc coś, czego robić nie powinniśmy.
Ale ja? Ceniłem sobie swoją prywatność, bardziej niż oni.
I tak samo jak oni lubiłem zagłębia się w brudzie.
Odsunąłem od siebie wstyd, wracając do rzeczywistości.
– W każdym razie kłamię. Przez cały czas. Zbyt często, żeby to zliczyć. – Okłamuję wszystkich. – Przez większość czasu nie mogę znieść mojego ojca. Wymawiałem imię Boga nadaremno jakieś pięćset razy w tym miesiącu i uprawiałem seks przedmałżeński, żeby uciec od monotonii nieczystych myśli wypełniających każdą minutę mojego życia. – Pokręciłem głową, śmiejąc się sam z siebie. – Pokuta nie sprawi, że przestanę i nie mam zamiaru się zmieniać, więc…
To dlatego właśnie nie ma sensu, żebym spowiadał się przed księdzem. Lubiłem robić wszystkie te złe rzeczy.
Ale miło było się do tego przyznać. Przynajmniej wyznałem swoje grzechy, prawda? Przynajmniej wiedziałem, że postępuję niewłaściwie, a to już coś.
Zamknąłem oczy, oparłem się o ścianę i odetchnąłem, chłonąc ciszę.
Jasna cholera, nie mogłem się doczekać dzisiejszej nocy. Na samą myśl o katakumbach, cmentarzu, czy gdzie tam wylądujemy, wypełniała mnie żądza. Moja maska, strach, pogoń… Przełknąłem ślinę, czując rozgrzewające mnie od środka ciepło.
W głębi kościoła sennie pluskała fontanna, a z oddali dobiegło mnie echo czyjegoś kaszlu. Nie wiedziałem, od czego zacznę – rozwalę coś, przelecę kogoś czy wdam się w bójkę, ale cokolwiek to będzie, chciałem tego już teraz, a jeszcze nawet się nie ściemniło. Dzisiejsza noc miała być najlepszym, co mnie spotka w tym roku.
– Jest taka historia… – Poderwałem się, słysząc nagle czyjś głos.
Otworzyłem oczy, czując, jakby serce opadło mi z piersi do żołądka. Co do…?
– Co do cholery? – wybuchnąłem, prostując się. – Kto tam jest?
Kobiecy głos dobiegał z niedaleka.
Jakby z drugiej strony pieprzonego konfesjonału.
Zerwałem się z krzesła, ze zgrzytem sunąc nim po marmurowej podłodze.
– Nie, proszę, nie rób tego – poprosiła błagalnie, wiedząc pewnie, że już miałem szarpnąć za drzwi prowadzące do pomieszczenia dla księdza. – Nie chciałam podsłuchiwać, ale byłam tu już wcześniej, i wtedy ty zacząłeś mówić. Nikomu nie powiem.
Jej głos brzmiał młodo – mógł należeć do osoby w moim wieku – i słychać w nim było zdenerwowanie. Wbiłem wzrok w przegrodę. Jej słowa rozbrzmiewały tuż obok mnie.
– Byłaś tu cały czas? – warknąłem. W głowie kłębiły mi się wspomnienia tego, co właśnie naopowiadałem. – Co to ma, kurwa, znaczyć? Kim ty jesteś?
Szarpnąłem za zasłonę, ale wtedy usłyszałem, jak przegroda po jej stronie otwiera się do końca.
– Proszę – szepnęła błagalnie. – Chcę z tobą porozmawiać, a nie będę w stanie, jeśli mnie zobaczysz. Daj mi tylko minutę. Tylko jedną minutę.
Zatrzymałem się, zaciskając szczęki. Co ona tam do cholery robiła? Czy wiedziała, kim jestem?
– Będziesz mógł mnie zobaczyć – powiedziała. – Tylko daj mi minutę.
W jej głosie brzmiała jakaś kruchość, jakby była wazą chwiejącą się na krawędzi stolika. Przez chwilę stałem bez ruchu, rozważając, czy zaspokoić swoją ciekawość i wywlec ją stamtąd, czy może ulec jej prośbom.
Dobra. Niech będzie minuta.
– Jest taka historia – zaczęła od nowa, kiedy nie ruszyłem się z miejsca – o hotelu The Pope w Meridian City. Wiesz, co to za miejsce?
Spojrzałem na przegrodę, ledwie dostrzegając w mroku zarys postaci.
The Pope? Ten porzucony budynek po gównianej stronie rzeki, w którym utopiono miliony dolarów?
Zaciągnąłem zasłonę i z powrotem usiadłem.
– Kim jesteś?
– Krążą plotki o jedenastym piętrze – ciągnęła, ignorując moje pytanie. – Istnieje, ale nikt nie może się na nie dostać. Słyszałeś tę historię?
Odchyliłem się lekko do tyłu, wciąż czujny i spięty.
– Nie.
– Podobno rodzina, do której należy The Pope, zbudowała jedenaste piętro w każdym swoim hotelu. Na własny użytek – powiedziała. – Służy im za mieszkanie, kiedy odwiedzają miasto, w którym stoi dany hotel. Ale dla gości jest niedostępne. Winda tam nie staje, a śledztwo wykazało, że nawet nie ma takiej możliwości. Szyb na tym piętrze jest zamurowany. – Jej głos uspokoił się i dosłyszałem w jej słowach nutę entuzjazmu. – Tak samo jak klatka schodowa.
– No to jak ta rodzina dostaje się na swoje sekretne piętro?
– No, niezła zagwozdka, co? – zapytała. – W tym właśnie tkwi tajemnica. Przez długi czas ludzie sądzili, że to tylko legenda rozgłaszana przez właścicieli i obsługę, żeby stworzyć odpowiednią otoczkę i zwabić klientów. – Urwała na moment i usłyszałem, jak bierze oddech. – Ale potem goście zaczęli widywać .
– Ją?
– Kobietę. Tańczącą – odparła.
– Tańczącą – powtórzyłem, nagle czując ukłucie zainteresowania. Sekretne piętro? Ukryte wejście? Dziewczyna-widmo?
Odniosłem wrażenie, że skinęła głową, ale nie miałem pewności.
– Po północy, kiedy prawie wszyscy siedzą w pokojach, a w hotelu panuje mrok i cisza, podobno można ją zobaczyć… – zniżyła głos niemal do szeptu. Po jego brzmieniu poznałem, że się uśmiecha. – Tańczącą samotnie, jak baletnica, w oświetlonej tylko promieniami księżyca sali balowej, do taktu upiornej kołysanki.
Patrzyłem, jak jej usta poruszają się. Były niemal całkiem skryte w cieniu, ale potrafiłem dostrzec zarys warg.
– Mówi się też o baletnicy tańczącej na balkonie jedenastego piętra – ciągnęła. – Widziano ją z położonych wyżej okien. Wiruje i wybija się w powietrze, a lekki deszcz, lśniący odbitym światłem miejskich latarni, tańczy razem z nią. Przez lata nazbierało się sporo opowieści, relacji i pytań… Dziewczyna, która nigdy się nie zameldowała ani nie wymeldowała, kryjąca się za dnia i tańcząca w nocy. – A potem dodała szeptem, od którego stanęły mi włoski na ramionach: – Zawsze samotna, zawsze w ukryciu.
Ta historia nie mogła być prawdą, ale po części chciałem w nią uwierzyć. To jak poszukiwanie skarbu, no nie? Dziewczyna kryjąca się przed wszystkimi tuż pod ich nosem.
– Dlaczego mi o tym opowiadasz?
– Bo ona wciąż tam jest – padła odpowiedź. – Na sekretnym piętrze. Sama. A przynajmniej lubię myśleć, że to prawda. Sekrety i tajemnice dodają życiu smaku, prawda?
Uśmiechnąłem się pod nosem, znów pochylając się do przodu i opierając łokcie na kolanach.
– Tak.
Uniosła palce do przegrody i w końcu zobaczyłem skrawek jej ciała: szczupłą dłoń, koniuszki palców i obcięte krótko paznokcie.
– Podobają mi się twoje sekrety. – Jej głos brzmiał, jakby brakowało jej tchu. – A co to komu tak naprawdę szkodzi, że je masz? Prawda?
Otoczył mnie zapach wiatru i wody, i wreszcie zdałem sobie sprawę, skąd pochodzi. Wyczułem ją, gdy tylko wszedłem do konfesjonału. Już tam była.
– Często podsłuchujesz, jak inni się spowiadają? – zapytałem z lekkim rozbawieniem.
– Czasami.
Zaimponowało mi, jak szybko odpowiedziała. Podobało mi się, jak łatwo przychodziła jej szczerość, i po trosze miałem nadzieję, że sprawiała to moja obecność.
– Ja też okłamuję innych – oświadczyła.
– Kogo?
– Moją rodzinę – powiedziała. – Bez przerwy.
– Na jaki temat?
– Mówię im to, co chcą usłyszeć. Twierdzę, że czuję się dobrze, kiedy wcale tak nie jest. Widuję się z matką, chociaż nie powinnam. Kłamię o tym, z jakim trudem przychodzi mi lojalność.
– Czy to ważne, żeby ukrywać przed nimi prawdę?
– Tak samo niezbędne jak ich potrzeba, żeby śledzić każdy mój krok, tak. – Przejechała palcami po przegrodzie, delikatnie drapiąc o nią paznokciami. – Wciąż mają mnie za nieporadne dziecko.
– Trochę tak brzmisz – stwierdziłem. – Młodo, znaczy się.
Z jej ust wyrwało się wyzywające prychnięcie.
– Byłam stara, zanim skończyłam sześć lat. To też słyszysz?
Zmrużyłem oczy, próbując ją rozgryźć. Jej głos, wszystko, co mówiła, kim była… Stara, zanim skończyłam sześć lat. Za szybko dorosła. To miała na myśli.
Znów odchyliłem się do tyłu, patrząc, jak jej ciemna sylwetka porusza się po drugiej stronie przegrody. Miałem ochotę ją zobaczyć, ale chciałem też, żeby mówiła dalej.
Powiedziała, że nie mogłaby ze mną rozmawiać, gdybym ją zobaczył. Czy to znaczyło, że była kimś, kogo znałem?
– Zachowujemy się dobrze tylko dlatego, że obawiamy się konsekwencji – powiedziałem. – Jeśli ich nie ma, każdy pokazuje swoje prawdziwe oblicze, jakby zdejmował maskę.
– Albo zakładał – odparła. – W końcu w ukryciu możemy być wolni, prawda?
No, w sumie…
– Lubisz nosić maskę? – zaszczebiotała, zmieniając temat.
Jej pytanie wzięło mnie z zaskoczenia. Serce zamarło mi w piersi.
– Dlaczego o to pytasz?
Wiedziała, kim jestem, prawda? Wiedziała, że to Noc Diabła.
– Ja lubię – powiedziała. – Dajmy na to, ciemność i ta przegroda… To też swego rodzaju maski, no nie?
Tak jakby.
– Mogę być kimkolwiek. – Jej delikatny głos uspokoił się i zabrzmiała w nim figlarna nuta. – Dziewczyną, którą znasz od dziecka. Koleżanką z klasy. Czyjąś młodszą siostrą. Dzieciakiem, którego czasem pilnowałeś, kiedy miałeś szesnaście lat…
Rozważyłem tę myśl, unosząc kąciki ust w uśmiechu. Nie poznawałem jej głosu, ale to nie znaczyło jeszcze, że jej nie znałem. Mogła być osobą, którą codzienne mijam na korytarzu, ale nigdy nie zatrzymuję na niej wzroku, a może dziewczyną kumpla albo jednym z dzieci ogrodnika. Kto wie?
– I ty też możesz być kimkolwiek – stwierdziła w zadumie. – Chłopakiem mojego przyjaciela, nauczycielem, w którym się kochałam, albo jednym ze znajomych ojca. Mógłbyś mi powiedzieć wszystko. Ja mogłabym powiedzieć wszystko tobie. Nie byłoby w tym nic krępującego, bo nigdy nie będziemy musieli spojrzeć sobie nawzajem w twarz, jeśli nie będziemy chcieli.
Znów nachyliłem się bliżej, próbując mocniej poczuć jej zapach.
Chciałem ją zobaczyć. Absolutnie musiałem ją zobaczyć.
– Nie zdradzę twoich tajemnic – zapewniłem. – Bez względu na to, kim jesteś.
– Ty też jesteś jedną z moich tajemnic – odparowała. – Próbuję cię ukraść, ale żałuję, że tego pragnę.
– Co to ma znaczyć? – Ukraść mnie?
– A na co lubisz patrzeć? – zapytała.
– Hę? – Znowu zmieniła temat. Gnała jak szalona i miałem problem za nią nadążyć.
– W swojej spowiedzi powiedziałeś, że lubisz patrzeć. Na co?
Przygryzłem wargę z wahaniem.
– Chyba już wiesz – odpowiedziałem. – Domyśl się, duża dziewczynko.
Po raz pierwszy się roześmiała. Jej śmiech był dźwięczny i niewinny, i nagle moje ręce aż zamrowiły z pragnienia, aby jej dotknąć.
– A co, jeśli ja też lubię patrzeć? – droczyła się. – Pokaż mi słowami.
– Nie mogę. – Spuściłem wzrok, mimo woli zakłopotany.
– Proszę. – Zniżyła głos do szeptu i mógłbym przysiąc, że poczułem na twarzy jej ciepły oddech. – Mów do mnie. Powiedz mi to, czego nie powiedziałbyś nikomu innemu.
Pokręciłem głową, skonfliktowany. Jej sposób mówienia… Czasami brzmiała jak kobieta, siedząca mi okrakiem na kolanach, z ustami zawieszonymi parę centymetrów od moich.
Ale w tej chwili zdawała się małym dzieckiem, rozpaczliwie proszącym o cukierka.
– Kiedy ostatni raz się spowiadałaś, dziewczynko? – zagadnąłem, próbując ją wybadać.
– Nigdy.
– Nie jesteś katoliczką?
– Nie.
W takim razie co tutaj robiła?
A właściwie, co w ogóle robiła na miejscu księdza?
– Sama jesteś chodzącą zagadką, co? – zapytałem, nie spodziewając się odpowiedzi.
– No weź. Na co lubisz patrzeć? – powtórzyła z naciskiem.
Otworzyłem usta, ale ostatecznie tylko westchnąłem.
Jezu. Na co lubię patrzeć? Nie mogę jej tego powiedzieć. Kurwa.
Zamknąłem oczy. Musiałem stąd wyjść. Co, jeśli ona mnie zna? Co, jeśli chodzimy do jednej szkoły? Co, gdyby okazała się kimś, kogo lubię? Nie chciałaby wiedzieć tego gówna.
Ale wtedy powiedziała, jakby świadoma moich obaw:
– Nie bój się. Już wyobrażam sobie najgorsze, a wciąż tu jestem, prawda?
Pokręciłem głową, czując się jak kretyn, ale mimo to parsknąłem śmiechem.
– Lubię… – Przetarłem twarz dłonią. – Tego lata jeden z moich przyjaciół siedział z dziewczyną w pokoju telewizyjnym – powiedziałem, zaczynając od początku. – Było późno, my byliśmy już nieźle wstawieni i atmosfera robiła się gorąca. Zaczął ją całować i obmacywać, nic, czego bym nie widział wcześniej, tylko że ona zerkała na mnie, pewnie spodziewając się, że do nich dołączę, ale…
Odetchnąłem głęboko. W tej chwili nie czułem się bezpieczny. Nie czułem się ukryty w mroku tego cholernego konfesjonału, oddzielony przegrodą od dziewczyny, którą może znałem, a może nie. Powinienem się zamknąć.
Ale w głębi duszy nie chciałem. Z każdym słowem zbliżałem się do krawędzi urwiska, gotowy w każdej chwili runąć w przepaść. Chciałem spaść.
Mówiłem dalej.
– Coś sprawiło, że siedziałem jak przymurowany. Nie mogłem oderwać od niej wzroku, ale nie mogłem też ruszyć się z miejsca.
Dziewczyna po drugiej stronie milczała, ale wiedziałem, że wciąż tam jest.
– Nie chciałem się ruszyć – wyznałem. – A ona też nie mogła oderwać ode mnie wzroku. Siedziała na nim okrakiem, pieprzyła się z nim, ale oczy cały czas miała skierowane na mnie.
Spuściłem na moment powieki, przywołując obraz dziewczyny ocierającej się o niego. Ale wszystko to było dla mnie. Robiła to, żebym na nią patrzył. Miałem nad nią władzę.
– Widziałem, jak jej pierś unosi się i opada coraz szybciej, widziałem pot na jej karku, nerwowe spojrzenie… Nie wiedziała, co zrobię. Nie wiedziała, czy podoba mi się to, co widzę, ani czy lada moment się na nią nie rzucę. Była wystraszona. I podniecona.
Nie miała pojęcia, o czym myślałem, jaką przyjemność sprawiało mi to, co dla mnie robiła, nawet mnie nie dotykając. Siedziałem nieruchomo, w milczeniu, nie dając jej żadnego znaku, tylko obiegając wzrokiem całe jej ciało, a ta niepewność doprowadzała ją do szaleństwa. Boże, jaką rozkosz jej to sprawiało.
– On ją pieprzył – powiedziałem – ale to ja doprowadziłem ją do orgazmu.
Poczułem ucisk w spodniach i sięgnąłem ręką, żeby poprawić pozycję, stękając cicho z bólu.
– Wstrętne, prawda? – stwierdziłem. – Niemoralne, obrzydliwe, obleśne…
– No – przytaknęła, ale poznałem po jej głosie, że się uśmiecha. – I co z tym zrobiłeś?
– W jakim sensie?
Znów przycisnęła palce do przegrody.
– Musiałeś być napalony po tym wszystkim. Co zrobiłeś?
Zdusiłem nerwowy śmiech. Nie traciła rezonu, co?
– Wykończysz mnie, mała.
Cichy śmiech wyrwał się z jej ust. Niemal byłem w stanie dostrzec kształt jej warg w mroku za przegrodą.
– Ile masz lat? – zapytałem.
– Na tyle dużo, że widziałam już i słyszałam gorsze rzeczy – odparła. – O nic się nie martw. No to co potem zrobiłeś?
– Nie mogę… – szepnąłem. – Nic… nic nie zrobiłem.
Ale ona czekała. Wiedziała, że kłamię.
Oblizałem wyschnięte wargi, ściszając głos tak bardzo, że nie wiedziałem, czy mnie słyszy.
– Nie zaczekałem, aż moi przyjaciele pójdą sobie i pojadą po coś do jedzenia – powiedziałem. – Nie zaczekałem, aż dziewczyna ruszy korytarzem do łazienki i wejdzie pod prysznic. Nie poszedłem za nią ani nie wystraszyłem jej, gasząc światło…
Wspomnienie jej spłoszonego westchnienia zadźwięczało w moich uszach, a świat przed moimi oczami jakby się przekrzywił. Pogrążona w mroku łazienka, falująca zasłona prysznicowa, para, której zapach już czułem…
– W porządku – powiedziała Tajemnicza Dziewczyna, przerywając milczenie.
– Nie sprawiał mi przyjemności jej strach ani dźwięk jej krzyku. – Zacisnąłem zęby, spuszczając głowę. – Ani to, jak wszedłem pod prysznic, złapałem ją i poczułem, jak rozsypuje się w moich rękach…
Przeczesałem włosy palcami, czując na twarzy palący rumieniec wstydu; zarazem jednak jakiś ciężar spadł mi z piersi. Jeśli ta młoda jeszcze nie zwiała, to chyba nie byłem aż taki zły, prawda?
Prawda?
– I nie rozkoszowałem się każdą sekundą wewnątrz jej jędrnego ciała…
– Nie, przestań – przerwała mi pospiesznie. – Nie mów nic więcej. Proszę.
Uniosłem głowę, czując ucisk w żołądku.
– Przerażam cię.
– Nie.
– Kłamczucha.
– Tak – przyznała w końcu. – Tak, przerażasz mnie. Ale to mi się podoba. Tylko że…
– Tylko że co?
– Jestem po prostu… – Urwała, oddychając nierówno. – Zazdrosna.
– Dlaczego?
– Bo poszedłeś za nią jak myśliwy polujący na zwierzynę. – Oparła się bladym czołem o przegrodę i dostrzegłem parę kosmyków gęstych, czarnych włosów. – Może nie powinnam ci się jeszcze pokazywać. Może powinnam pozwolić ci zapolować też na mnie. Wygląda na to, że jesteś w tym dobry.
Wyprostowałem się, a usta wygięły mi się w uśmiechu. Już nie byłem skrępowany. Nie spuszczając z niej wzroku, wyciągnąłem z kieszeni kluczyki i wbiłem ostry metal w jeden z otworów w wiklinowej przegrodzie. Zanim zdążyła się odsunąć, pociągnąłem go w dół, rozrywając wiklinę, i wsadziłem rękę w otwór, chwytając ją za bluzę akurat w chwili, gdy próbowała uciec. Przyciągnąłem ją do siebie i nachyliłem się w jej stronę, wdychając zapach wiatru na jej skórze i czując, jak bardzo jest drobna i lekka. Prawie nie musiałem się wysilać, żeby ją utrzymać.
– Dlaczego sądzisz, że już tego nie robię? – rzuciłem przekornie. – Myślisz, że to, o czym ci opowiadam, to szczyt moich możliwości? Mam ci powiedzieć, jak zeszłego lata natknąłem się pewnej nocy na moją dawną opiekunkę do dziecka, a teraz studentkę medycyny, która spędzała akurat wakacje w domu? Spodobało jej się, jak wyrosłem.
Oddychała głośno i płytko. Uniosła dłonie i złapała mnie za rękę.
– Tak.
Mrużąc oczy, puściłem jej bluzę i uniosłem dłoń do jej twarzy. Zadrżała, ale się nie cofnęła.
Jej gładka skóra przypominała w dotyku taflę wody, gdy sunąłem palcami wzdłuż ostrej linii szczęki i w górę, po policzku. Minąłem delikatny zarys ucha i zanurzyłem dłoń w jej włosach, czując ich miękkość i skrywaną długość. O grzbiet mojej dłoni otarła się tkanina i zdałem sobie sprawę, że dziewczyna ma na głowie kaptur.
Włosy miała założone za ucho, a każdy skrawek jej ciała był chłodny. Twarz, dłonie, włosy… nawet jej ucho przypominało w dotyku sopel lodu.
– Jesteś cała zimna – powiedziałem.
Ale ona obróciła twarz, owiewając moją dłoń gorącym oddechem.
– Nie jest mi zimno.
Jej wargi niemal dotykały mojej skóry; miałem ochotę wyciągnąć rękę o centymetr dalej i ich dotknąć, ale nie zrobiłem tego. Ona nigdzie się stąd nie ruszy, a ja chciałem jeszcze trochę to przeciągnąć. Przytrzymałem ją za kark i musnąłem kciukiem jej gardło, czując, jak przełyka ślinę.
Stała bez ruchu, jakby faktycznie się bała. Gdzieś w kościele rozległ się dźwięk, w którym rozpoznałem odgłos odbijanej piłki do kosza. Przez lata spędziłem na boisku tyle czasu, że znałem go równie dobrze jak głos własnej matki.
– Dzisiaj Noc Diabła, a na razie wszystko przed tobą – odezwała się w końcu. – Może będziesz miał okazję jeszcze kogoś przestraszyć.
Ścisnąłem mocniej.
– A jeśli to ciebie chcę straszyć?
Poczułem, jak trzęsie się ze śmiechu.
– W takim razie może jeszcze się spotkamy – rzuciła żartobliwie, odsuwając się. – Miłego polowania.
A potem usłyszałem szelest i zobaczyłem światło wlewające się do kabiny, po czym drzwi zamknęły się z trzaskiem i ponownie nastała ciemność.
– Hej. – Wyciągnąłem rękę z otworu. – Hej!
Wstałem, odsunąłem zasłonę i wyszedłem z konfesjonału; rozejrzałem się i otworzyłem drzwi. Pomieszczenie dla księdza było puste. Odwróciłem się i obiegłem wzrokiem wnętrze kościoła. Zobaczyłem w ławkach tylko kilka osób i żadna z nich nie wyglądała na nastoletnią dziewczynę. Podszedłem do rzędu kolumn ciągnącego się wzdłuż okien i zajrzałem za nie, ale tam też nikogo nie znalazłem.
– Co u licha? – Gdzie ona się podziała?
Znów usłyszałem odgłos kozłowania, a gdy podniosłem wzrok, zobaczyłem Damona, który właśnie okrążał ostatni rząd ławek i zmierzał w moją stronę. Najwyraźniej dopiero co skończył rozmowę z Beirem.
– Co tam? – zapytał, trzymając w zębach niezapalonego papierosa.
Wyprostowałem się i zamknąłem usta, próbując uspokoić oddech.
– Nic takiego.
Nie miałem pojęcia, jak wyjaśnić to, co się właśnie wydarzyło. Poza tym nie byłoby zbyt rozsądnie zwracać jego uwagę na tę dziewczynę, skoro zamierzałem zatrzymać ją dla siebie, przynajmniej na razie.
Ściskając piłkę pod pachą, pochylił się i odpalił papierosa od jednej ze świec modlitewnych.
– Weź, nie rób takich rzeczy – zbeształem go, próbując powstrzymać się przed szukaniem wzrokiem tamtej dziewczyny. Wciąż czułem jej obecność.
Damon wyprostował się. Końcówka jego papierosa żarzyła się na pomarańczowo, a w powietrze wzleciał obłoczek dymu.
– Mówisz tak, jakby nas to obchodziło. – Wyjął papierosa spomiędzy warg i wypuścił dym ustami.
– Nas nie, ale obrażasz uczucia ludzi, których to obchodzi. Nic dziwnego, że co tydzień lądujesz na pieprzonej spowiedzi. – Wyminąłem go. Nie wiedzieć czemu ogarnęło mnie zniecierpliwienie.
Damon starał się, jak mógł, żeby być dupkiem, ale on to on. Zawsze był taki sam.
Nagle poczułem, że z jakiegoś powodu nie chcę dziś robić tego samego gówna, co zawsze. Nie chciałem kolejnej nocy, kiedy Damon to Damon, a ja to ja. Tym razem nie miałem ochoty niczego ukrywać.
Dzisiaj Noc Diabła, powiedziała. Wiedziała, co planujemy. Wiedziała, kim jestem. Jeśli ona mnie nie znajdzie, ja znajdę ją.



Komentarze

Popularne posty