[PATRONAT] Pierwszy rozdział Belle Aurora "Raw: Rebirth"
Twitch
Poruszałem się cicho, powoli, ukryty w
mroku nocy, a kiedy w zasięgu wzroku pojawił się dom, zamarłem. Światła nadal
się paliły. Stanąłem pod eukaliptusem na rogu ulicy i czekałem.
Sprawdziłem godzinę.
Odliczałem sekundy. Kiedy wskazówki pokazały dwudziestą trzecią, zerknąłem na
dom, który pogrążył się nagle w ciemności. Jak w zegarku. Każdej nocy Lexi szła
do łóżka o tej samej porze, tuż po zajrzeniu do AJ-a.
Wygiąłem wargi w lekkim
uśmiechu, kiedy lampka w pokoju mojego syna rozświetliła okno.
No i proszę.
Widzicie?
Jak w zegarku. Każdego
dnia robiła to samo.
Po chwili okno znów
pogrążyło się w ciemności, co było znakiem dla mnie.
Z rękami w kieszeniach
bluzy poruszałem się płynnie i bezgłośnie, a kiedy dotarłem do okna, położyłem
dłonie na drewnianej ramie i pchnąłem. Grzechotało, gdy je otwierałem.
Ściągnąłem moskitierę, położyłem ją na ziemi, po czym się wspiąłem. Gdy tylko
moje stopy dotknęły podłogi w sypialni, usłyszałem chrzęst plastiku.
Cmoknąłem językiem i
wymamrotałem:
– Kurwa. – Kiedy
mały chłopiec leżący w łóżku uniósł głowę i spojrzał na mnie zaspany,
wymruczałem cicho: – Chyba kazałem ci posprzątać to gówno.
Potarł oczy.
– Zapomniałem.
– Zapomniałeś. –
Parsknąłem pod nosem. – No jasne.
Uśmieszek na jego
ustach zdradzał, że kłamie. Może i mój syn odziedziczył po mnie wygląd, ale był
kropka w kropkę jak matka. Dobry i uczciwy.
Rozejrzałem się po
pokoju, po podłodze. Przeszedłem nad bałaganem do półki z książkami.
– Na co masz
ochotę, mały?
– Kto zje
zielone jajka sadzone? – odparł natychmiast.
Skrzywiłem się lekko.
– Znowu?
– Znowu. – Skinął
głową, siadając na łóżku.
Westchnąłem ponownie z
udawaną przesadą. Naprawdę miałem w dupie wybór lektury. Czytałbym mu bez końca
to samo, jeśli tylko mógłbym dzięki temu spędzać z nim więcej czasu. Mieliśmy
go tak niewiele, że cieszyłem się każdą chwilą. Tęskniłem za AJ-em całe jego
życie. Będę więc korzystał z każdej okazji, która się nadarzy.
Podszedłem do niego z
książką w dłoni.
– Suń się. – Gdy
zrobił mi miejsce, przysiadłem na krawędzi łóżka, oparłem się o drewniany
zagłówek i objąłem AJ-a ramieniem, po czym uniosłem książkę.
Bez wahania wtulił się
w moją pierś. Gdy ziewnął, umarłem w środku.
Umarłem,
kurwa.
Nigdy nie kochałem
żadnego dziecka tak jak swojego syna. Nie zasługiwałem na jego zaufanie, ale
przyjmowałem je, bo przywykłem do brania tego, co do mnie nie należy.
Gdy zacząłem cicho czytać,
zorientowałem się, że już nawet nie potrzebuję książki. Męczyłem to cholerstwo
tyle razy, że znałem je na pamięć. Ale zdaje się, że AJ lubił obrazki,
pozwalałem mu więc przewracać kolejne kartki i patrzyłem, jak uśmiecha się na
widok niemądrych ilustracji, uśmiechając się razem z nim.
Nigdy nie wiedziałem,
co ludzie mieli na myśli, gdy mówili o cieszeniu się z małych rzeczy.
Gdy patrzyłem na mojego
syna… rozumiałem.
Te uśmiechy, jego
śmiech, to, jak bezwstydnie drapał się po pupie… było warte całego czasu, jaki
spędziłem z dala od niego. Dla tego dziecka, dla Lexi, zrobiłbym ponownie
wszystko, co zrobiłem. Bez mrugnięcia okiem. Nie chciałbym tego powtarzać, ale przeszedłbym
przez to wszystko ponownie, gdyby była taka potrzeba. Dlatego bardzo ważne było
zajęcie się interesami przed wyjściem z ukrycia.
Byłem już tak bliski
wskrzeszenia: niemal czułem jego smak, smak pełnych, słodkich ust Lexi
szepczącej moje imię.
Na myśl o niej leżącej
samotnie w łóżku na końcu korytarza skręciły mi się wnętrzności. Z łatwością
mógłby się tam zakraść i poobserwować ją przez chwilę.
Tak. Byłem chorym
pojebem. Trudno się pozbyć starych nawyków.
Boże. Wspomnienie Lexi…
Serce mnie zabolało,
gdy przypomniałem sobie, jak ożywiała się na mój widok, jak uśmiechała tym
delikatnym, ciepłym uśmiechem zarezerwowanym wyłącznie dla mnie.
Tęskniłem za nią.
Minęło tyle czasu.
Skończyłem książkę,
zamknąłem ją, a potem przyciągnąłem do siebie zaspanego syna.
– Jesteś zmęczony,
mały? – Kiwnął głową przy mojej klatce piersiowej, a ja się uśmiechnąłem. –
Chcesz, żebym został, dopóki nie zaśniesz?
Kolejne przytaknięcie,
tym razem słabsze.
Zabiłbym za to dziecko.
Przeczesując palcami
potargane włosy, zamknąłem oczy, po czym zaciągnąłem się jego zapachem.
Pachniał zielonymi jabłkami, płynem do płukania i czymś unikatowym, należącym
tylko do niego. Przycisnąłem usta do jego głowy i trzymałem je tam, już za nim
tęskniąc.
Chuda ręka opadła na
mój brzuch i ścisnęła mnie mocno.
– Wrócisz, prawda?
– wyszeptał AJ.
Zmarszczyłem brwi. Jak
w ogóle mógł o to pytać?
Wtulił się we mnie
bardziej, a wtedy zmarszczki na moim czole się pogłębiły.
– Hej. – Nie
poruszył się, więc szturchnąłem go, na co spojrzał na mnie ze smutkiem w
oczach. – Wrócę. – To uczucie jednak nie znikało z jego spojrzenia, a ja
poczułem znajomy ból, który pojawiał się zawsze, gdy musiałem wyjść. –
Obiecuję.
AJ patrzył na mnie
długą chwilę, po czym przytaknął. Trzymałem go mocno, czekając, aż jego
wątpliwości znikną, choć nie byłem pewien, czego dotyczyły. Sięgnąłem do
zegarka, rozpiąłem go i podałem synowi ciężki metal.
Przyjął go z oporem, a
kiedy spojrzał na mnie pytająco, wyjaśniłem:
– Wrócę po niego.
– Otworzył szerzej oczy, przyglądając się podarunkowi. Boże, to dziecko… Ta
duma na jego twarzy wynikająca z tego, że powierzono mu drogi zegarek, była
ponad moje siły. – Przechowasz go dla mnie, prawda?
Pokiwał z entuzjazmem
głową, a kiedy zobaczyłem na jego ustach lekki uśmiech, ból w klatce piersiowej
nieco zmalał.
Wielu rzeczy nie byłem
w życiu pewien, ale co do jednej nie miałem wątpliwości. Kochałem swojego syna.
Kochałem go z całych sił. A jeśli ktoś będzie kiedyś na tyle głupi, by z nim zadrzeć,
będę obok – z glockiem w ręku.
Odbezpieczyć.
Pociągnąć za spust.
Bum.
Lepiej mnie, kurwa, nie
prowokować.
Jakąś godzinę później
maluch na mojej piersi już spał, a ja musiałem znikać. Ostrożnie wysunąłem się
z łóżka i poprawiłem kołdrę. Stałem przez chwilę, obserwując syna ze
ściśniętymi wnętrznościami.
Nie chciałem odchodzić.
Ale musiałem.
Przed wyjściem
pogłaskałem AJ-a po włosach, pochyliłem się i pocałowałem go w czoło.
– Kocham cię –
wyszeptałem cicho i kurewsko szczerze.
Te słowa nie
przychodziły mi z takim trudem jak kiedyś. Wiele się nauczyłem, gdy mnie nie
było. Na przykład tego, że należy cieszyć się w pełni życiem. Rzuciłem ostatnie
spojrzenie AJ-owi, po czym wymknąłem się w noc.
Gdy szedłem do domu, myślałem
o tym, jak długo dam jeszcze radę ukrywać się w świetle dnia.
Kurwa.
Wygiąłem usta w uśmieszku,
gdy w mojej głowie pojawiała się odpowiedź.
Wiecznie, jeśli będzie
trzeba.
***
– Długo jeszcze? – zapytałem
wyraźnie wkurwiony.
Mój rozmówca westchnął.
– Nie wiem, Twitch.
Na takie rzeczy potrzeba czasu. – Usłyszałem, jak jego krzesło skrzypi. –
Myślałeś, że tak po prostu mi zaufają i uwierzą we wszystko, co o tobie powiem?
Proszę cię, synu. Stany Zjednoczone dały ci czystą kartę, ale Australia nie
jest taka chętna. Myślisz, że to nie wzbudzi pytań? Zastanów się. Twój grób
zniknie, a twoja dziewczyna się wścieknie i zażąda odpowiedzi. – Westchnął
przeciągle. – Im dłużej to będzie trwało, tym lepiej dla ciebie. Zaufaj mi.
Ethan Black, mój
wątpliwej jakości wspólnik, miał rację i doprowadzało mnie to do szału.
– Jasne. Nieważne.
– Słuchaj –
odezwał się ważniak z FBI – wszystko się uda. Wiedziałeś, że to potrwa.
Powiedziałeś, że się na to piszesz. Coś się zmieniło?
Owszem, tak mówiłem.
Ale po wczorajszej wizycie u syna zacząłem się zastanawiać.
– Powiedzmy, że
wyszedłbym z ukrycia teraz – rzuciłem. – Co złego mogłoby się stać?
Ethan zaśmiał się bez
radości.
– Rozpętałoby się
jebane piekło. – Gdy nie odpowiedziałem, zamilkł na chwilę, a potem zaczął
wyjaśniać: – Sfingowałeś swoją śmierć, Twitch, i choć teoretycznie nie jest to
przestępstwem, szukano cię z powodu tak wielu innych zarzutów, że się od tego nie
wymigasz. Spiskowanie, przestępstwa podatkowe, fałszowanie aktu zgonu… Mam
mówić dalej? Twoja dziewczyna żyje z nielegalnie pozyskanego ubezpieczenia na
życie. Kolejne oszustwo.
Racja. Rozumiałem.
– To wszystko? –
Uśmiechnąłem się, gdy puścił wiązankę.
– Siedź na dupie i
trzymaj się z dala od kłopotów – burknął Ethan, a sądząc po jego tonie, miał
dość naszej rozmowy. – Muszę wracać do pracy. – Z tymi słowami się rozłączył.
Tkwiąc samotnie w
pokoju oddalonym przecznicę od domu, w którym znajdowali się mój syn i moja
kobieta, zastanawiałem się nad swoim obecnym położeniem i radą Ethana.
Siedź na dupie i
trzymaj się z dala od kłopotów.
Kąciki moich ust
uniosły się w górę.
Niee.
To nie w moim stylu.
Wstałem szybko, ubrałem
się i złapałem klucze. Zanim wyszedłem z domu, założyłem na głowę kaptur i
wsunąłem na nos ray-bany. Wytatuowane dłonie ukryłem w kieszeniach, po czym
ruszyłem w stronę swojego nierzucającego się w oczy nissana patrola.
Był poniedziałek, a ja
wiedziałem, gdzie znajdowała się Lexi. Tam, gdzie zwykłe w poniedziałki.
Moja Lexi miała swoje
nawyki.
Szybko podjechałem na
miejsce i zaparkowałem, a następnie wyjrzałem przez przyciemniane szyby. Była
tam.
Uspokoiłem się nieco na
jej widok.
Siedziałem na tyle
daleko, by mnie nie zauważyła, ale na tyle blisko, by widzieć delikatne
krzywizny jej tyłka. I, niech mnie licho, wyglądała pięknie.
Instruktor jogi,
szczupły koleś w okolicach czterdziestki, stał przed sześcioma kobietami na
jednej nodze, drugą przyciskając do kolana, i wyciągał ręce nad głową. Jego
uczennice powtórzyły tę pozę, a kiedy Lexi się zachwiała, koleś pospieszył do
niej i położył ręce na jej talii, by zapewnić podparcie.
Oczy błysnęły mi
gniewnie, wściekłość zaczęła narastać.
Może i trochę się
zmieniłem podczas swojej nieobecności, ale nie byłem jebanym świętym. Widok łap
innego faceta na mojej kobiecie sprawiał, że serce waliło mi jak młot. Miałem
ochotę rozwalić czyjąś głowę.
Patrzyłem dalej,
zaciskając szczękę.
Gdy powiedział coś z
uśmiechem, a Lexi odpowiedziała, szczerząc się szeroko, wnętrzności skręciły mi
się boleśnie. Rozmawiali przez kilka chwil. Nie mogłem oderwać wzroku od rąk na
jej talii, szyja zaczęła mnie palić, a dłonie zacisnęły się w pięści.
– Zabieraj te
łapska.
Dupek, zupełnie jakby
mnie usłyszał, zsunął z niej dłonie, ale nie dość prędko. Szczerze mówiąc, nie
mogłem go za to winić. Lexi była piękną kobietą.
W żołądku przestało mi
wrzeć dopiero, kiedy się odsunął. Wziąłem głęboki wdech i wypuściłem powoli
powietrze.
Problemy z kontrolowaniem
gniewu będą mnie dręczyć przez resztę życia, ale pracowałem nad tym.
Lexi miała na sobie
czarne legginsy i białą, luźną koszulkę. Patrzyłem, jak zsuwa jej się na jedno
ramię, odsłaniając ramiączko sportowego stanika. Założyła białe adidasy, a brązowe
włosy spięła w wysokiego kucyka.
Napłynęły wspomnienia,
więc zamknąłem oczy, desperacko pragnąc się w nich zatopić i pożyć nimi przez
chwilę.
Lexi w moim łóżku.
Lexi na kolanach.
Lexi ssąca mojego
kutasa i patrząca mi w oczy.
Wyrwał mi się niski jęk,
gdy chwyciłem twardniejącego fiuta i ścisnąłem go mocno.
– Cholera.
Głowa opadła mi w tył,
zacisnąłem powieki. Rozchyliłem usta, a kiedy walczyłem, by odzyskać nad sobą
kontrolę, wydobyło się z nich pełne frustracji westchnienie.
Tak.
Minęło już zbyt wiele
czasu.
Potrzebowałem swojej
dzieciny.
Wykrzywiłem wargi.
Czy ona potrzebowała
mnie?
Gdy tylko w mojej
głowie pojawiała się ta myśl, parsknąłem cichym śmiechem.
Oczywiście, że tak.
Jedyne, czego potrzebowała, to mnie kochać.
Postarałbym się, żeby było
warto. Odwzajemniłbym jej miłość, zadowalał ją i sprawiał, że ulegałaby mi bez
końca, z chęcią. Znałem upodobania swojej kobiety. Czas raczej ich nie zmienił.
Coś o tym wiedziałem.
Moje pozostały takie same.
Myśl o Lexi, nagiej i
chętnej, moich dłoniach w jej grubych, ciemnych włosach, sprawiła, że mi
stanął. Ścisnąłem fiuta na tyle mocno, by zostawić siniaki, i przygryzłem
wnętrze policzka, rozkoszując się bólem.
– Jezu – wysyczałem przez zaciśnięte
zęby. – Muszę stąd spadać.
Zanim odjechałem, rzuciłem
ostatnie spojrzenie w kierunku swojej kobiety. Odwróciła się akurat, by
porozmawiać z babką, która stała za nią, uśmiechając się szczerze i
przyciskając rękę do piersi.
Moja dusza krzyczała.
Z głębokim
westchnieniem odpaliłem wóz i wycofałem z parkingu.
***
Dawno, dawno temu, w świecie bogów i
potworów żył anioł.
Miał na imię Lexi.
Komentarze
Prześlij komentarz