[PATRONAT] Fragment Tomasz Betcher "Szczęście z piernika"
FRAGMENT
Przekręciła
ebonitowy włącznik. Na końcu schodów o stopniach wyszlifowanych
przez czas i dziesiątki tysięcy kroków,
zapaliło się światło. Piwnica była obszerna, mieściła się pod całą powierzchnią
lokalu, pachniała wilgocią, ceglanym murem i czymś jeszcze, czego Oliwia nie
potrafiła nazwać. Pod ścianami umieszczono regały z rzędami półek.
–
Ale klimat! –Nastolatka z ciekawością rozglądała się po pomieszczeniu.
Kształtem przypominało tramwaj, wzdłuż którego rozstawiono masywne regały. Na
półkach stały nieliczne butelki wina i setki słoików. W mdłym świetle żarówki
wydawało się, że wszystkie mają tę samą zawartość. Na końcu piwnicy znajdowało
się małe okienko, przez które wpadała odrobina światła. – Zupełnie inna piwnica
niż te w blokach.
–
Podobno ma dobry mikroklimat do przechowywania drożdży i hodowania zakwasu.
Wiesz, taka lokalna flora bakteryjna. Myślę, że ciasto piernikowe także będzie
doskonale tutaj dojrzewać. Przywiozłam je z domu.
–
Nie za dużo tego? – Oliwia spojrzała na trzy rzędy drewnianych beczułek, które,
jak się domyśliła, były wypełnione ciastem. Wprawdzie nie miała pojęcia,
ile Kalina będzie go potrzebowała, ale zważając na to, że piernikarnia jeszcze
nie ruszyła, wydawało się, że jest go aż nadto.
–
Jeśli moje plany uda się zrealizować, to się obawiam, że może być go zbyt mało.
Wiesz, że w dawnych czasach zasobność piernikarskiego mistrza określało się na
podstawie jego zapasów? Im więcej miał dojrzałego ciasta, tym był bogatszy.
Najstarsze i najbardziej dojrzałe ciasto mistrzowie zachowywali na specjalne
okoliczności: jako posag dla córki, albo
na specjalne zlecenia. Na przykład kiedy mieli wypiekać pierniki dla księcia
lub króla.
–
To oni też jadali pierniki? – zdziwiła się nastolatka.
–
Pewnie. Albo nawet głównie oni. Piernik w dawnych czasach nie był tak
powszechny i tani
jak teraz. Ponieważ przyprawy korzenne były na wagę złota, pierniki również
kosztowały krocie. A w ogóle wiesz coś o przyprawach korzennych?
–
No… niewiele. Tyle, że jest tam cynamon i goździki. I
anyż… chyba?
Kalina
pokiwała w zamyśleniu głową. Obracała każdą beczułkę i sprawdzała naklejki z datą
zarobienia ciasta. Z zadowoleniem spostrzegła, że najstarsze ma już prawie rok
i idealnie
nadaje się do tegorocznego piernika staropolskiego, który będzie ozdobą każdego
świątecznego stołu. Przynajmniej taką miała nadzieję.
–
Zgadza się, ale nie tylko. Jest jeszcze pieprz, gałka muszkatołowa, imbir,
kardamon. Co najśmieszniejsze, żadna z nich nie jest wytwarzana z korzeni.
–
Jak to? To skąd ta nazwa?
–
Nie do końca wiadomo. Niektórzy mówią, że od Wysp Korzennych, z których
przywożono kiedyś przyprawy. W każdym razie wbrew nazwie, nie ma w nich
korzenia. Później ci pokażę.
Kalina
otrzepała ręce i z wysiłkiem ściągnęła z półek dwie dębowe beczułki przykryte
lnianymi ścierkami w kratę. Oliwia chciała jej pomóc we wnoszeniu ich na górę,
ciężar okazał się jednak ponad jej siły. Każda beczułka ważyła dobre
dwadzieścia kilogramów. Gospodyni wytaszczyła również dwa worki mąki, a z
samochodu obie przyniosły wszystkie pozostałe
składniki. Kiedy Kalina skończyła, dostała zadyszki, co było w pełni
zrozumiałe.
–
Chodź, pokażę ci piwnicę – powiedziała Kalina, otwierając małe drzwiczki ze
staroświeckim zamkiem. Wyglądały jak portal do magicznej krainy – Trzymam tam
to, co najlepsze.
Komentarze
Prześlij komentarz