[Patronat] Czwarty rozdział "Dirty" Belle Aurora
Twitch
Tydzień
wcześniej…
Wzdycham z irytacją, gdy idę przez
miasto ze spuszczoną głową, kryjąc się za kapturem. Nie opuszcza mnie
świadomość, że nie jestem w domu.
Zamiast tego jestem
tutaj. Mam zlecenie.
Jezu, kurwa, Chryste,
nienawidzę tego miasta. Jasne światła, klaksony, wyraźny zapach śmierci
unoszący się w powietrzu, kiedy ludzie zmierzają przed siebie z telefonami
przyciśniętymi do uszu i z kijami w dupach.
Zbliżam się do budynku
i kieruję w dół uliczki. Muszę odczekać piętnaście minut, zanim będę mógł
wejść.
Wyciągam komórkę, by
napisać szybką wiadomość.
Ja:
Zaraz spotkam Nr 1.
Po minucie dostaję
odpowiedź.
Happy:
Niech to będzie krótkie spotkanie. Musimy porozmawiać.
Czuję ucisk w piersi.
Bez namysłu wybieram numer i unoszę telefon do ucha. Gdy tylko odbiera, pytam:
– Co się stało?
Happy odbiera telefon chwilę
przed tym, jak słyszę kroki.
– Oszalałeś? Nie
możesz tak po prostu dzwonić, dupku. Mamy procedury – syczy do słuchawki.
Jebać to.
– Coś jest nie
tak. Co?
Brzmi na wyczerpanego.
– Wszystko gra,
chłopie. Jezu, ja po prostu…
W tle słyszę dziecięcy
głos.
– Wujku Happy,
chcesz loda?
Cholera.
Kurwa.
Oddech mi przyspiesza,
głos chrypnie.
– To on, prawda?
Ignorując mnie, Happy
odpowiada mojemu synowi:
– No jasne.
Powiedz mamie, że chcę takiego z mnóstwem gorącego sosu. – Zamykam oczy z bólu
na wzmiankę o Lexi. Happy wraca do rozmowy z westchnieniem. – Nie możesz tak po
prostu dzwonić, T.
– Wiem – wyduszam
głosem wyzutym z emocji.
– Wszystko spierdolisz.
– Wiem.
Chwila ciszy, a potem
Happy informuje:
– W przyszłym
tygodniu są jego urodziny.
Wiem o tym. Myśli,
kurwa, że zapomniałbym o czymś takim, jak jebane urodziny mojego syna? Jestem
tutaj właśnie z jego powodu. Bo go, kurwa, kocham. Zaciskam szczękę, walcząc z
chęcią zgrzytnięcia zębami. Uspokajam się.
– Wiem.
– Wiem, że wiesz,
durniu – stwierdza Happy. – Chciałem z tobą porozmawiać, bo mam zamiar dać mu
coś twojego, ale wolałem się z tobą skonsultować.
I tak po prostu mój
gniew wyparowuje.
– To… – kaszlę –
naprawdę miłe. Dzięki, stary.
– Żaden problem.
Myślałem o twoich spinkach do mankietów w kształcie czaszek ze skrzyżowanymi
kośćmi.
To były moje ulubione
spinki. Uśmiecham się.
– Dobry pomysł.
– No dobrze. –
Chwila wahania. – Ile jeszcze będziesz to ciągnął, T? On ma już niemal cztery
lata. Rośnie bez ciebie, chłopie.
Nie mam nastroju na
wykład, odpowiadam więc szorstko:
– Tyle, ile będzie
trzeba. – A potem się rozłączam.
Zostanę tu na zawsze,
jeśli będę musiał. Zrobię, co konieczne, by moja rodzina była bezpieczna.
Wkładam telefon do
tylnej kieszeni i sprawdzam godzinę.
Osiemnasta pięćdziesiąt
dziewięć.
Wychodzę z uliczki,
wyciągam fałszywy identyfikator, zbliżam się do interkomu, po czym naciskam
guzik.
– Tak?
– Hej, mam pilną
przesyłkę dla Andrew Ivanona – oznajmiam znudzonym tonem.
– Masz na myśli
Andreia Ivanova? – syczy ktoś.
– Tak, jasne.
Jego.
– Okej. Podpiszę.
Wypuszczam oddech przez
usta i drapię się po brodzie.
– Cóż, z tym
będzie kłopot. Potrzebuję podpisu adresata. To jakieś pismo z sądu czy inne
gówno.
Chwila ciszy, a potem:
– Proszę chwilę
poczekać. – Stoję przy drzwiach, pogwizdując fałszywie. Gdy interkom odzywa się
po raz kolejny, głos instruuje: – Podejdź do bocznego wejścia. Zaprowadzę cię.
Jezu. Za bardzo mi to
ułatwiają. Andrei powinien być zniesmaczony.
Idę uliczką i czekam
przy drzwiach dla ochrony. Kiedy się otwierają, wita mnie dwóch ochroniarzy z
minami, które uważają pewnie za groźne. W odpowiedzi pokazuję plakietkę kuriera
UPS i unoszę brwi.
Wyższy wręcza mi
książkę, do której bez wahania się wpisuję. Drugi prowadzi mnie do windy. Gdy
wsiada do niej ze mną, muszę zwalczyć grymas. Wbija trzecie piętro, a wtedy,
zgodnie z planem, odzywa się alarm w moim telefonie. Robię całe przedstawienie,
wyciągając go z kieszeni i wzdycham:
– Wybacz.
Alarm dzwoni coraz
głośniej i głośniej, aż windę wypełniają hałaśliwy śpiew ptaków i łagodna
fortepianowa melodia.
– Ustawiłem go,
żeby nie zapomnieć obejrzeć Ocalonych
– przekrzykuję alarm.
Wyłączam go w końcu, a
strażnik rzuca po chwili ciszy:
– Założę się, że
Missy wygra.
Odwracam się powoli z
urazą wymalowaną na twarzy.
– Oszalałeś,
chłopie. Natalie zwycięży z palcem w nosie. Missy będzie miała szczęście, jeśli
wyjdzie z tego z twarzą.
Ochroniarz parska
śmiechem.
– Nie ma mowy.
Missy złamała nogę i często płacze. Ludzie uwielbiają takie rzeczy.
Śmiem się nie zgodzić.
– Nieprawda. Nat
jest bezwzględna i nie wie, co to skrupuły. – Uśmiecham się chytrze. – Ludzie
uwielbiają czarne charaktery.
Drzwi windy otwierają
się z brzdękiem i wysiadamy, a ja dyskretnie wciskam guzik aktywujący w
aplikacji na telefonie. Walkie-talkie ochroniarza szumi. Facet zatrzymuje się
wpół kroku, unosi urządzenie do ucha i naciska przycisk.
– Dyspozytornia,
odbiór.
Nic.
– Sy? Słyszysz
mnie?
Po raz kolejny
odpowiada mu cisza.
Ochroniarz wzdycha.
– Cholera. –
Odwraca się do mnie. – Pospiesz się. Muszę wracać na dół.
Żongluję telefonem,
torbą i listem.
– Jasna sprawa.
Naciskam kolejny guzik
w aplikacji i krótkofalówka ochroniarza wraca do życia.
– Chodź tutaj,
Johnson! Kod czerwony w piwnicy!
Kolejne kliknięcie w
aplikacji i urządzenie ponownie zamiera. Johnson, teraz spanikowany, potrząsa
krótkofalówką i puka w nią.
– Halo? Sy, zgłoś się.
Cholera. – Patrzy na mnie. – Muszę
zejść na dół. Zostań tu, dopóki po ciebie nie wrócę.
Facet biegnie już w
przeciwnym kierunku, gdy wołam za nim:
– Ale chłopie, Ocaleni.
Winda zaczyna się
zamykać, a ja widzę, jak wzrusza ramionami. Zanim drzwi się zamykają, woła:
– W takim razie
się pospiesz!
Koleje wciśnięcie
guzika w aplikacji, którą zrobiłem, i budynek zostaje odcięty od zasilania. Z
jednym ochroniarzem zamkniętym w windzie i drugim krążącym gdzieś w piwnicy,
mogę robić, co mi się podoba.
Naciągam kaptur na
głowę, a potem kieruję się do biura na końcu korytarza, z którego dobiegają
liczne rosyjskie przekleństwa. Palą się jedynie światła bezpieczeństwa, gdy
pukam do drzwi.
– Wejść –
wrzeszczy Andrei, ale ja jestem już w środku.
Gość wali w komputer,
jakby od tego miał zacząć znowu działać. W tym czasie ja podchodzę do barku po
kryształową karafkę z wódką i dwie szklanki.
Gdy stawiam je przed
nim i otwieram butelkę, Andrei zauważa, że nie jestem z ochrony.
– Kim jesteś? –
pyta z mocnym akcentem.
W ciszy rozlewam alkohol,
po czym kładę na biurku trunek. Sięgam po telefon i chwilę później
pomieszczenie wypełnia silne białe światło.
Ach, technologia.
Opuszczam kaptur,
pragnąc, by moje ujawnienie przypominało scenę z koszmarów. Gdy Andrei
dostrzega moją twarz, przez chwilę udaje, że mnie nie rozpoznaje, aż w końcu
wybucha śmiechem. Oczy mu błyszczą, gdy z niedowierzaniem potrząsa głową.
– Chodzący trup.
Przytakuję, a następnie
upijam łyk trunku. Alkohol jest mocny, ale dobrze wchodzi, bez wątpienia sporo
kosztował. Andrei unosi swoją szklankę i osusza ją, jakby pił wodę. Jest
pięćdziesięcioletnim Rosjaninem, pewnie kąpie się w wódce.
Andrei siada i wskazuje
na mnie.
– Czego mógłby ode
mnie chcieć martwy człowiek?
Patrząc mu w oczy,
upijam kolejny łyk. Wie, dlaczego tu jestem.
Przypatruje mi się
uważnie, rozmyślając. Uśmiech mu rzednie, a potem znika całkowicie. Po chwili
wzdycha.
– Pewnie nic cię
nie powstrzyma.
– To tylko
interesy, Andrei – odpowiadam z żelazną determinacją w głosie.
Siedzi cicho, aż w
końcu się prostuje. Kiwa głową.
– Zrób to szybko.
Sięgam do torby,
wyciągam kradzioną trzydziestkę szóstkę i odbezpieczam. Unoszę dłoń, by
wycelować w czoło, a potem opuszczam ją lekko. Wiem, że nie powinienem się
przejmować, ale nie potrafię.
– Masz ochotę na
jeszcze jednego drinka?
Andrei Ivanov uśmiecha
się do mnie i nie ma w tym uśmiechu złośliwości. Nie rozumiem tego.
– Dlaczego się
uśmiechasz, Andrei? Za dwie sekundy twój mózg rozbryźnie się na ścianie.
Wzrusza ramionami.
– Jestem zmęczony
życiem na pół gwizdka, Twitch. Żona mnie zostawiła. Dzieci mnie nienawidzą.
Wspólnicy chcą tylko pieniędzy. Wszyscy, dla których kiedyś żyłem, życzą mi
śmierci. Nie chcę tego dłużej ciągnąć. – Wstaje, by napełnić nasze szklanki.
Unosi swoją w toaście. – Twoje zdrowie.
O ironio.
Błyskawicznie unoszę
dłoń i chwilę później rozlega się głośny wystrzał, któremu wtóruje rozbłysk
światła, a Andrei Ivanov pada na podłogę w kałuży krwi.
I po raz pierwszy w
życiu naprawdę źle mi z tym, że kogoś zabiłem.
Potrząsam głową,
podchodzę do okna i je otwieram. Wspinam się, a potem schodzę po schodach
pożarowych.
Ja:
Spotkanie z Nr. 1 było krótkie.
Chwilę później dostaję
odpowiedź.
Happy:
Cieszę się. Nie myśl, że będziesz miał tyle szczęścia z Nr. 2.
Dzięki, kutasie.
Jakbym nie widział.
Ale jak mus, to mus.
Komentarze
Prześlij komentarz