[PATRONAT] Pierwszy rozdział Christina McDonald "Ostatnia noc Olivii"
1
ABI
Obudziłam
się gwałtownie. Nie mogłam przypomnieć sobie, kiedy zasnęłam, ale musiałam
przed tym wyłączyć lampkę nocną. Jedynym źródłem światła w moim pokoju był
księżyc za oknem.
Dzwonił telefon.
– Olivia? – mruknęłam z
nadzieją, że wstanie, żebym ja nie musiała tego robić. Moja córka była jedną z
tych osób, które budziły się i zasypiały w ułamku sekundy.
Przekręciłam się na bok i spojrzałam
na zegarek. Czerwone cyfry pokazywały 4:48 rano. Nikt, kto dzwoni o tej porze,
nie ma do przekazania dobrych wieści.
Pochyliłam się i chwyciłam telefon, a kołdra z naturalnego pierza
zsunęła się z moich rozgrzanych ramion, wystawiając je na powiew chłodnego
powietrza.
– Tak, słucham?
– Czy rozmawiam z panią Abigail Knight? – Męski głos był niski i
spięty, przypominał syk żmii szykującej się do ataku.
– Tak.
– Dzwonię ze szpitala Portage Point. Chodzi o pani córkę, Olivię.
Obawiam się, że doszło do wypadku.
Pobiegłam do pokoju Olivii, żołądek zaciskał mi się z nerwów.
Drzwi były zamknięte, więc otworzyłam je, irracjonalnie myśląc, że
będzie siedziała na łóżku i patrzyła na mnie zaspanym wzrokiem. Wyobraziłam
sobie z nadzieją, że wścieknie się na mnie za naruszenie jej przestrzeni i
rzuci we mnie poduszką. Ja zaśmieję się cicho, kładąc z ulgą rękę na piersi, a
moje serce znowu zacznie bić normalnie.
– Miałam straszny sen – powiedziałabym.
– Nic mi nie jest, mamo – odpowiedziałaby, patrząc na mnie z
pogardą, na jaką stać tylko siedemnastolatkę. – Za bardzo się martwisz.
Ale jej pokój był pusty. Na łóżku leżała skopana kołdra. Brudne ubrania
niemalże wypadały z kosza na pranie wystającego z niedomkniętej szafy. Na
komodzie walały się kartki papieru.
Wybiegłam z pokoju, zeszłam po schodach, po czym popędziłam do
samochodu.
Minionego wieczoru, na grillu u Stokesów, wszystko było w porządku.
Nie. Pokręciłam głową, dopuszczając do siebie prawdę. Nie, nie było w porządku. Już od jakiegoś
czasu coś się z nią działo.
Może to tylko typowe humorki nastolatki, ale miałam złe przeczucie.
Olivia była zwykle pogodna i słodka. Nie sprawiała problemów. Nigdy nie
imprezowała, dobrze się uczyła, pomagała przyjaciołom odrabiać lekcje.
Z czasem zrobiła się rozkojarzona i drażliwa. Reagowała złością za
każdym razem, gdy pytałam, czy coś się dzieje. A potem zaczęła pytać o swojego
ojca.
Chce poznać prawdę.
Nagle uderzyła mnie pewna myśl, wywołując nieprzyjemne uczucie.
Zacisnęłam zęby. Tak długo martwiłam się, że wszystkie kłamstwa, które
ukrywałam w mrocznej części swojego serca, pewnego dnia ujrzą światło dzienne.
Te kłamstwa i moja przeszłość nie pozwalały mi ani na chwilę stracić czujności.
Wiatr omiótł samochód, rzucając na przednią szybę garść brązowych liści.
Gdy wsiadałam do auta, kwas z żołądka wydrapywał sobie drogę do gardła. Wyjątkowo
mój stary gruchot odpalił bez problemu, jakby wiedział, że musimy się spieszyć.
Kiedy ruszyłam z podjazdu, opony wyrzuciły w powietrze żwir. Włączyłam
wycieraczki. Mały liść utknął pod jedną z nich i z każdym jej ruchem zostawiał
na szybie wilgotną smugę. Tam i z powrotem, tam i z powrotem.
Przypomniałam sobie ostatni raz, gdy byłam w szpitalu z Olivią – złamała
rękę, spadając ze starej wierzby w ogrodzie. Miała dziesięć lat. Wywołane tym poczucie
winy było przytłaczające. Zawiodłam w najważniejszej pracy, jaką miałam w życiu
do wykonania: dbaniu o jej bezpieczeństwo.
Chwyciłam mocno skórzaną kierownicę, wracając do teraźniejszości, bo nie
chciałam zatonąć we wspomnieniach. W samochodzie coś aż zazgrzytało, gdy zbyt
gwałtownie weszłam w zakręt. Byłam lekkomyślna, musiałam zwolnić, ale Olivia…
Nie potrafiłam dokończyć tej myśli. Ona była centrum mojego
wszechświata, jedynym, co nadawało sens mojemu życiu. Bez niej znajdę się w
próżni.
Gdy kolana zaczęły mi się trząść, docisnęłam pedał gazu. Ten jeden liść
ciągle znajdował się za wycieraczką, tyle że był już naderwany i kształtem
przypominał złamane serce.
Kiedy znalazłam się na szpitalnym parkingu, szybko zahamowałam. Był prawie
pusty. Przed wejściem stała karetka, a dookoła znajdowało się kilka samochodów.
Światło latarni odbijało się od mokrego asfaltu. Zatrzymałam się pod samym
wejściem w chwili, gdy liść pod moją wycieraczką został brutalnie rozszarpany.
Wpadłam do budynku, mocno uderzając łokciem w przesuwne drzwi. Poczułam
ból aż w czubkach palców, ale to mnie nie spowolniło. Musiałam znaleźć Olivię.
Proszę, proszę, niech nic ci nie będzie.
Nagle zza drzwi wahadłowych wyłonił się lekarz. Szedł szybko, pewnie,
jak człowiek, który wie, co robi. Spoglądał na mnie przekrwionymi oczami.
– Abigail Knight? – Rozpoznałam głos, który słyszałam przez
telefon. Doktor miał przerzedzone białe włosy i gładko ogoloną twarz. Z szyi
zwisał mu stetoskop. Biały kitel znaczyły smugi w kolorze rdzy.
Podszedł bliżej, wyciągnął do mnie rękę, po czym uniósł grube jak
gąsienica brwi.
– Gdzie jest Olivia? – wydyszałam, czując, jakbym miała hiperwentylować.
Ludzie patrzyli na mnie, ale miałam to gdzieś. – Gdzie moja córka?
Gdy chciałam go ominąć, zablokował mi drogę.
– Nazywam się Griffith. Jestem doktorem. – Podszedł krok bliżej.
Zobaczyłam w jego brązowych oczach złote plamki. – Proszę iść ze mną.
– Dlaczego? – Głos miałam spięty, słowa ledwo wypływały z moich
ust. – Gdzie jest Olivia?
– Zabiorę panią do niej, ale najpierw musimy porozmawiać w jakimś
bardziej odosobnionym miejscu.
Ton, którym to powiedział, świadczył o powadze tego, co miał do
powiedzenia. Tylko dlatego nie byłam w stanie wyrzucić z siebie pytań, które
próbowały wyrwać się z moich ust.
Rozejrzałam się po poczekalni. Kilka osób na nas patrzyło, a reszta siedziała
z nosami w telefonach albo udawała, że czyta gazety.
Kiwnęłam głową.
Doktor Griffith poprowadził mnie przez drzwi wahadłowe, za którymi
znajdował się przestrzenny i jasny korytarz prowadzący do małej salki.
Pomieszczenie pachniało mieszanką kwiatów i było ozdobione pastelowymi
detalami. Lśniąca podłoga miała kolor cynamonu, a ściany pokryto szaro-kremową
farbą.
– Proszę usiąść. – Doktor Griffith wskazał skórzane krzesło.
Usiadłam sztywno na jego krawędzi.
Doktor podszedł do stojącego w kącie pokoju dystrybutora z wodą. Obok,
na czarnym stoliku, stał stos białych kubeczków. Doktor wziął jeden i napełnił
go wodą. Dystrybutor zabulgotał, wypychając powietrze w górę zbiornika.
Lekarz zaoferował mi kubek, ale tylko na niego patrzyłam. Nie byłam w
stanie wyciągnąć ręki i objąć go palcami. Ostatecznie doktor odstawił kubek na
stolik. Złapał plastikowe krzesło stojące pod ścianą i postawił je naprzeciwko
mnie. Przez chwilę ciągnął jego nogami po podłodze, na co aż zazgrzytałam
zębami. Usiadł, wsparł łokcie na kolanach i splótł palce jak do modlitwy.
– Miał miejsce wypadek… – powiedział, powtarzając swoje
wcześniejsze słowa.
– Czy z Olivią wszystko w porządku? – wtrąciłam.
To, jak na mnie patrzył. Ze współczuciem. Wiedziałam.
Nagle poczułam, że muszę uciec. Nogi wciąż bolały mnie od wczorajszego
biegania, mięśnie miałam spięte, ale to było silniejsze ode mnie.
Zerwałam się z miejsca i zaczęłam rozglądać dookoła. Doktor wstał,
obserwując mnie, jakbym była dzikim zwierzęciem. Pragnienie poznania prawdy nie
pozwalało mi poruszyć stopami.
– Proszę mi powiedzieć – wyszeptałam.
– Pani córka… – Doktor Griffith położył mi rękę na ramieniu. Jego
dotyk był uspokajający.
Powiedział coś o wypadku.
Ktoś znalazł Olivię na brzegu rzeki, blisko mostu.
Potem mówił coś o napadzie padaczkowym, odruchu rogówkowym i czterech
punktach w skali Glasgow.
Mówił o ranie głowy, nieruchomych i rozszerzonych źrenicach, o
tomografii komputerowej.
Zabrali ją na salę operacyjną, gdy tylko przywieziono ją do szpitala.
Nic nie miało dla mnie sensu.
Opadłam na krzesło i pochyliłam się, chowając głowę między kolanami,
jakbym przygotowywała się do katastrofy lotniczej. Słyszałam łomoczące w mojej
piersi serce, krew ryczącą w uszach, ciężki oddech. Łokieć nadal bolał mnie po
uderzeniu w drzwi.
– Nie… nie… – powtarzałam błagalnie, zaciskając i rozluźniając
spocone dłonie.
Doktor usiadł obok mnie, a jego głos przedarł się przez otaczającą mnie
ochronną bańkę.
– …doznała ciężkiego urazu głowy. Naprawdę mi przykro, pani Knight,
ale mózg pani córki został trwale i nieodwracalnie uszkodzony.
Myśli tłukły się w mojej głowie. Usiłowałam złożyć to, co mówił, w
logiczną całość. Mimo nasilającej się paniki, zarejestrowałam pojedyncze słowa
z jego wypowiedzi.
– Czy jest ktoś, do kogo możemy zadzwonić?
Był ktoś taki? Mama nie żyła. Ojca nigdy nie znałam. Nie miałam męża ani
chłopaka. Byłam zbyt zajęta macierzyństwem, by randkować lub nawiązać
przyjaźnie. Miałam tylko…
– Moja siostra. – Głos miałam odległy, jakby dobiegał z końca
korytarza, a nie moich ust.
Zapisałam numer Sary na skrawku papieru. Doktor zabrał go i otworzył
drzwi, żeby wręczyć kawałek kartki komuś na zewnątrz, a potem wrócił do mnie.
– Przykro mi, pani Knight. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy,
żeby ją uratować, ale Olivia się nie obudzi. Obecnie jest podłączona do
respiratora, który nie pozwala jej ciału umrzeć. – Oblizał usta, szykując się
do powiedzenia czegoś jeszcze. – Ale ona…
– Jest dawczynią organów – wyszeptałam beznamiętnie.
To tego chcieli, prawda? W dniu, w którym zdała prawo jazdy, Olivia
zgodziła się w razie śmierci oddać organy, by ratować życie innym ludziom.
– No wiesz – powiedziała wtedy, wzruszając ramionami z pewnością
młodego człowieka, dla którego temat śmierci jest czymś obojętnym. – Jeśli
kiedyś do tego dojdzie.
Moja kochana, czuła dziewczynka.
– Nie, nie o to… Chciałem powiedzieć, że w stanie, w jakim znajduje
się Olivia, nie możemy legalnie odłączyć jej od respiratora.
Nie rozumiałam. Miałam wrażenie, jakby nagle zaczął mówić w języku urdu.
Czułam pulsowanie w oczach.
Odchrząknął, na chwilę odwracając wzrok.
– Nie możemy odłączyć od aparatury kobiety w ciąży. Nie w stanie
Waszyngton.
– Cc… co? – wyszeptałam. Ciało miałam bezwładne, wiotkie, w głowie
zaczęło mi się kręcić.
– Olivia była… jest… Olivia jest w ciąży.
Komentarze
Prześlij komentarz