[PATRONAT] Rozdział drugi część I Cherie Dale "Przebudzenie. Córka Wiatru"



ROZDZIAŁ 2

 Czarodziei naszego typu, czyli czarodziei dobrych, a tym samych takich, którzy złamali zasady, nazywano Nersai. W świecie magii określenie to funkcjonowało od wielu stuleci. Oznaczało kogoś posługującego się czarami, kto z różnych przyczyn zbaczał na złą ścieżkę, jednocześnie wyrzekając się lub narażając na niebezpieczeństwo swoich pobratymców. Dotyczyło to zarówno mężczyzn, jak i kobiet, a choć ilość lat nie miała w tym przypadku większego znaczenia, zazwyczaj zdarzało się u czarodziei w wieku nastoletnim. Młodzi magowie podchodzili bardzo sceptycznie do ograniczeń związanych z zaklęciami, co z kolei często kończyło się łamaniem reguł lub, w najgorszych przypadkach, dekonspiracją. Czarodzieje albo nie potrafili się kontrolować, albo po prostu nie chcieli tego robić, sądząc, że rygorystyczne zasady wcale ich nie dotyczyły. Łamanie zasad stawało się więc coraz częstszym, a także groźniejszym zjawiskiem. Z każdym rokiem odsetek zbuntowanych magów niebezpiecznie wzrastał. Niedługo po tym, jak okazało się, że przekroczył dopuszczalną normę, zrozumiano, że problem stał się naprawdę poważny i ktoś powinien zainterweniować. Było to jakieś trzysta lat temu. Wtedy też zaczęto tworzyć specjalne, ukryte szkoły. Za zgodą Rady miał do nich trafiać każdy, kto podejrzanie się zachowywał lub sprawiał wrażenie potencjalnego Nersai. W odizolowanym miejscu wykwalifikowani nauczyciele mieli uświadamiać zbuntowanych czarodziei o konsekwencjach ich czynów. Próbowano w ten sposób uniknąć dalszych kłopotów, zapewniając w międzyczasie bezpieczeństwo innym przedstawicielom gatunku. Do szkół nie przyjmowano jedynie magów. Na świecie istniały również wampiry, które od wieków tworzyły własną, odrębną, doskonale funkcjonującą społeczność. Nie przepadali raczej za magami, zresztą z wzajemnością. Wiązało się to między innymi z naszą odmienną mentalnością i przyzwyczajeniami. Zupełnie jak w naturze, kiedy spotykały się dwa różne gatunki, czarodzieje i przedstawiciele nocnych, postrzegali się jako wrogów. Nasze rasy bez przerwy walczyły o dominację, a choć magów było zdecydowanie więcej, wampiry, dzięki swoim równie wyjątkowym, trudniejszym do wykrycia umiejętnościom, działały na szerszą skalę. Jeżeli ktoś zastanawiał się kiedyś, dlaczego powstawało tyle rozchwytywanych książek, filmów lub opowieści o wampirach, to nie musiał dłużej zaprzątać sobie tym głowy. Krwiopijcy sami rozpuszczali wśród ciekawskich uszu wiele niestworzonych historii na swój temat. Potem używali ulubionej mocy – wpływania na ludzi – aby ci myśleli, że sami wymyślili zasłyszane wcześniej opowieści. Oczywiście nadnaturalni, bez względu na rasę, wiek, czy płeć, ze wszystkich sił ukrywali swoje istnienie. Nie wychylaliśmy się umyślnie, pozwalaliśmy jedynie, żeby ludzie przekazywali sobie krążące o nas pogłoski, a następnie na ich podstawie, z poszarpanych urywków, tworzyli nieprawdopodobne, aczkolwiek spójne historie. Dzięki temu mieliśmy choć namiastkę pewności, że bardzo bać, jeśli coś poszłoby nie tak i jakimś sposobem ktoś ujawniłby nasze istnienie. Za żadne skarby nie mogliśmy pozwolić, żeby powtórzyły się wydarzenia z dawnych czasów, kiedy to ludzie, przerażeni magią i rzeczami wykraczającymi poza ich rozumowanie, zaczęli mordować wszystkich podejrzanych o praktykowanie czarów, czy posiadanie zakazanej wiedzy. Świat widział już zbyt wiele krwawych wojen. Nawet jeśli teraz, dzięki czarom, czy ponadprzeciętnej sile, wiedzieliśmy, jak się bronić, nie zamierzaliśmy dopuścić do kolejnej. Nie, kiedy zdawaliśmy sobie sprawę, jaką cenę ponieślibyśmy za wygraną. Między innymi i także przez to, nadnaturalni, nie mogli niczego robić przy ludziach, a tym bardziej używać magii na ludziach. Wampiry, z racji tego, iż nie miały tylu zasad, posiadały zdecydowanie większą swobodę. Jednak mimo, iż żyło im się zdecydowanie łatwiej, także podlegały Radzie i chcąc nie chcąc, musiały podporządkowywać się woli Najwyższego Radcy, najważniejszego maga, stojącego na straży Kodeksu Najwyższej Rady Magów i Kodeksu Wampirów. Jeśli któryś z nocnych złamał zawarte w nich zasady, bez względu na status, czy styl życia, również otrzymywał karę. Mówiło się wtedy, że zbuntowany wampir stawał się Careai. Jeśli magowie lub wampiry nie zgadzali się na pójście do szkoły, trafiali przed sąd, czyli przed obliczę Rady. Jeśli nie udało im się obronić swoich racji, ogłaszano najgorszy z możliwych wyroków. Czarodziejom odbierano moce, a wampirom, podczas bolesnego zabiegu, kły i umiejętności. Żadne z tych rozwiązań nie było przyjemne.

* * *

 Pomimo próśb mamy, zdecydowałam się iść następnego dnia do szkoły. Nie przepadałam zbytnio za ludzkimi, niewymagającymi zajęciami, ale podejrzewałam, że wyjątkowo o wiele ciężej byłoby mi wytrzymać, siedząc przez cały dzień bezczynnie w domu, niż w klasie, słuchając monotonnych wykładów nauczycieli. Świadomość, że w najbliższym czasie miałam zamieszkać gdzie indziej, była zbyt dołująca, abym cieszyła się z wolnego dnia. Starałam zachowywać się tak jak zwykle. Przyjęłam najbezpieczniejszy mechanizm obronny, czyli stuprocentowe wyparcie. Chciałam usunąć ze świadomości myśli, wspomnienia, a nawet uczucia związane z rozmową z rodzicami i wyjazdem. Wolałam udawać, że spędzam po prostu kolejny nudny dzień na lekcjach, słuchając jeszcze nudniejszego wykładu nauczyciela od historii. Mężczyzna o podsiwiałych, tłustych włosach był po sześćdziesiątce i bardziej skupiał się, żeby równo pisać na tablicy, niż na pilnowaniu, czy uczniowie aby przypadkiem zbyt głośno nie rozmawiali. A Debbie dosyć głośno mówiła, gdy dowiedziała się o tym, że zamierzałam wyjechać. 
– Z tym liceum jest coś nie tak? – Dziewczynie nie dało się niczego wytłumaczyć. Zresztą co miałam powiedzieć? Że jej najlepsza przyjaciółka była czarownicą i właśnie zesłano ją do magicznego poprawczaka, chociaż nic poważnego nie zrobiła? – Nie podoba ci się tu?
 – Jasne, że mi się podoba. – Pokręciłam głową, wytrzymując jej przewiercające na wskroś spojrzenie. Zapewniałam ją o tym już chyba szósty raz i mówiąc szczerze, powoli kończyły mi się argumenty. Nie przewidziałam i w ogóle nie przygotowałam się na to, że będę się musiała aż tyle tłumaczyć. 
– Bzdura. Powiedz, że zostajesz i koniec. Nikt cię do niczego nie zmusi. 
Jęknęłam, marząc w duchu, aby sprawa rzeczywiście była tak prosta, jak się jej wydawało. Zanotowałam to, co nauczyciel napisał na tablicy, by zyskać czas na odpowiedź. Już nawet nie skupiałam się na słowach mężczyzny. Zależało mi tylko na tym, aby zapełnić kartkę w zeszycie.  „Jak przekonać przyjaciółkę, że muszę wyjechać, ale nie mogę powiedzieć dlaczego?” – zastanawiałam się w myślach. Gdybym urodziła się człowiekiem, a nie w połowie czarownicą, rozwiązanie faktycznie mogłoby się okazać tak banalne, jak uważała nastolatka. Niestety, ci którzy kontrolowali ów „drugą” połowę, nie uznawali odmowy. 
– To elitarna szkoła. Drugiej szansy nie będzie – odparłam, za co powinnam dostać medal za najgłupsze usprawiedliwienie.
 Debbie doskonale wiedziała, że nie przepadałam za zbyt intensywną nauką, a już tym bardziej nie zdobywałam najwyższych stopni. Nie miałam jednak lepszego pomysłu, a tekst typu „nie mogę ci wyjaśnić, o co chodzi” zrodziłby jeszcze więcej pytań.
 – Będę miała zapewnioną przyszłość. Dziewczyna odrzuciła do tyłu rude, naumyślnie nierówno obcięte włosy spięte białą spinką. Nie tryskała entuzjazmem, ale jakaś część jej umysłu doskonale zdawała sobie sprawę, że decyzja została podjęta. Rozmowa z przyjaciółką miała być wyłącznie formalnością. Byłam niepełnoletnia, a ona nawet nie wiedziała o magicznym świecie. Żadna z nas nie mogła nic poradzić ani w związku z krzywdzącą decyzją Rady, ani z uporem moich rodziców. Zdawałyśmy sobie sprawę z tego, jak bardzo byłyśmy bezradne. Chyba właśnie to powodowało u Debbie frustrację, którą, odkąd dowiedziała się o moich przenosinach, skrupulatnie na mnie wyładowywała.
– Proszę cię – prychnęła z wyrzutem, splatając dłonie na piersi. Odchyliła się na krześle i zaczęła się na nim bujać. – Zwyczajnie nie chcesz mi powiedzieć. Swojej najlepszej przyjaciółce. 
Wypadło po prostu wspaniale. Nastolatka uznała, że coś przed nią ukrywam. Co jak co, ale zaczynając z nią rozmowę, nie dokładnie o taki efekt końcowy mi chodziło. Westchnęłam. Utrzymywanie bliskich kontaktów z ludźmi nie należało do najprostszych zadań. Takie relacje, pomimo iż potrafiły być silne, opierały się głównie na przeplatanych bolesnymi wymówkami kłamstwach ze strony czarodziei. Połowy informacji nie wolno nam było zdradzać, a drugiej połowy, tej bardziej wizualnej, pod żadnym pozorem pokazywać. Niezwykle komplikowało to wiele spraw, w szczególności, jeśli chodziło o dociekliwych, ciekawskich nastolatków. Aż dziwne, że tyle związków pomiędzy magami i ludźmi dawało radę przetrwać. Nawet moja mama poznała tatę jeszcze w szkolę. Z pewnością musiała się nieźle natrudzić, aby do ślubu utrzymać przed nim swoje pochodzenie w sekrecie. Swoją drogą, ciekawe jak mężczyzna zareagował na wieść o nadnaturalnych umiejętnościach świeżo upieczonej żony. Nigdy mi o tym nie opowiadał. Oświeciło mnie. W sumie, skoro już pomyślałam o rodzicach, mogłam spróbować na nich zwalić całą winę za zmianę szkoły. Debbie dobrze znała moją mamę i aż za wiele razy miała do czynienia z jej nieugiętym charakterem. Wcale bym zresztą przy okazji nie skłamała. Bądź co bądź to oni nie dali mi prawa wyboru, przez nich musiałam rozstać się z przyjaciółmi w tak zatrważająco szybkim tempie. 
– Moi rodzice chcą, żebym zawczasu pomyślała o swojej przyszłości. Dobrze wiesz, że z moimi obecnymi ocenami skończę najwyżej jako ekspedientka. – Narysowałam kilka gwiazdek z boku kartki. Ten argument nie należał co prawda do najwybitniejszych, ale musiałam zaryzykować. – W nowej szkole poprawię stopnie. 
Debbie nadal nie wyglądała na przekonaną. Do bujania się na krześle, dołączyła uparte wpatrywanie się w jeden punkt, gdzieś nad głową nauczyciela. Wydęła usta, intensywnie nad czymś myśląc, a jej dłoń automatycznie podążyła w stronę białej spinki. Odpięła ją i z powrotem wpięła we włosy. Dopiero, kiedy zrobiła tak trzy razy, coś widocznie przyszło jej do głowy. Wyprostowała się na krześle, wbijając we mnie znaczący wzrok. 
– Jeszcze trochę czasu i miałabyś Chrissa w garści – zauważyła, machając spinką, a w jej głosie słychać było zalążek nadziei. Najwyraźniej chłopak był w jej mniemaniu ostatnią osobą, która mogłaby mnie zatrzymać w mieście. – Od dwóch lat próbujesz go uwieść, a teraz, gdy w końcu cię zauważył i powiedział, że jesteś pociągająca, rezygnujesz? Przewróciłam oczami.
 – W nowej szkole na pewno będzie mnóstwo przy... – przerwałam, bo nagle zaschło mi w ustach. Z trudem przełknęłam ślinę. Chwilę docierał do mnie sens jej słów. – Zaraz… Sądzi, że jestem... pociągająca? 
Przyjaciółka uśmiechnęła się z satysfakcją. Wiedziała jaką przynętę zarzucić, żebym jak ta mała, naiwna rybka chwyciła haczyk. 
– Mam znajomych wśród jego kolegów. Podobno jeden gość słyszał, jak Chriss coś wspominał, że jesteś interesująca z tymi swoimi kolorowymi włosami i soczewkami. Że niby wyróżniasz się w grupie.
 Pisnęłam z radości i zaczęłam przebierać nogami na tyle, na ile pozwalała mi obecność nauczyciela w klasie. Całkiem zapomniałam o tym, co mówiłam wcześniej. Wyszczerzyłam zęby w przesadnie szerokim uśmiechu, po czym zabrałam się do szkicowania długopisem na kartce ogromnego serca. Nie mogłam wprost uwierzyć, że obiekt moich westchnień, nastolatek, w którym podkochiwałam się od dłuższego czasu, uważał mnie za atrakcyjną! Zanim zdążyłam nacieszyć się szczęściem, jakie mnie spotkało, podświadomość brutalnie ściągnęła mnie na ziemię. Jakiś cichy głosik, wyłamujący się na tle rozmów i monologu wychowawcy, szyderczo przypomniał, że chłopak moich marzeń nie powinien pozostawać dłużej w kręgu moich zainteresowań. Niedługo miałam wyjechać, opuścić miasto, może nawet kraj... Rychło w czas. Na początku próbowałam ignorować przygnębiające myśli, jednak głos powtarzał je ciągle niczym zaklęcie. Mówił coraz głośniej i głośniej, z coraz większym przekonaniem. W końcu nie wytrzymałam i ze złością zamazałam serce. Wydając z siebie umęczone westchnięcie, oparłam łokieć na ławce i położyłam brodę na ręku.
 – To już nie ma znaczenia – burknęłam, odwracając głowę w kierunku okien. Zyskałam kolejny powód, aby przeklinać Radę za zapisanie mnie do szkoły im. Ursula Cennerowe’a. Debbie opadły ramiona. 
– Naprawdę wyjedziesz? – zapytała, podobnie jak ja, tracąc humor. Najwyraźniej olanie mojej licealnej miłości było dla niej najlepszym tego dowodem. Pokiwałam głową, chociaż bardzo chciałam powiedzieć „nie”. – Wyjawisz mi chociaż, co to za szkoła?
 Zacisnęłam usta. Wymowne milczenie zabolało mnie równie mocno, co przyjaciółkę.
 – Będziesz pisać?
 – Oczywiście. – Chciało mi się płakać. 
Gdyby w sali nie było nauczyciela i prawie trzydziestu uczniów, pewnie wyściskałabym przyjaciółkę, zapewniając, że będę dzwonić, pisać, wysyłać listy, a jeśli by się udało, to i gołębie pocztowe. 
– Zostaniemy w kontakcie choćby nie wiem co! Debbie przez jakiś czas nic nie mówiła, rozważając moje słowa. W końcu włożyła rękę do kieszeni czarnej bluzy. Wyciągnęła z niej błyszczącą wizytówkę i położyła na biurku. Spojrzała na mnie znacząco, więc podniosłam karteczkę i przeczytałam to, co było na niej napisane.
 – Klub? – zdziwiłam się. 
Dziewczyna wyszczerzyła zęby. Marnie wychodziło jej udawanie, że jej humor zdołał tak szybko wrócić na bezpieczne, stabilne tory, ale przynajmniej starała się wyglądać na wesołą, a nie przybitą. Byłam jej za to niezmiernie wdzięczna. 
– Skoro jutro wyjedziesz, to dzisiaj możemy się zabawić. – Postukała krótkim, obgryzionym do krwi paznokciem w karteczkę. Na środku, srebrnymi literami napisano „Mollyn”. To musiała być nazwa klubu. – Dostałam ją rano od jakiegoś faceta na ulicy. Chciałam ją wyrzucić, ale w tej sytuacji...
 Już otworzyłam usta, żeby się zgodzić, ale zaraz je zamknęłam, przytłoczona myślami o przymusowej przeprowadzce. Nie miałam czasu na imprezy. Niechętnie pokręciłam głową. 
– Nie mogę. Wieczorem muszę się pakować. 
Debbie spojrzała na mnie z tak dramatyczną miną, że aż musiałam się odwrócić. Nie wiedziałam, jak ona to robiła, ale pomimo mocnych rysów twarzy i ubrań, których pozazdrościłby jej nie jeden fan jakiegoś zespołu heavy metalowego, potrafiła przybrać maskę naburmuszonej pięciolatki. 
– Zerwiemy się z dwóch ostatnich lekcji – nalegała. – To całodobowy klub, o tej porze i tak nikogo tam pewnie nie będzie, więc nikt nas nie przyłapie. Co ci szkodzi? I tak wyjeżdżasz. Przygryzłam wargę. Mama chciała, żebym wróciła do domu od razu po zajęciach albo nawet wcześniej, ale...
 – Daleko jest ten klub?
 Debbie wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. Odwróciła wizytówkę, by w następnej kolejności wskazać na niewyraźną linijkę z nadrukowanym adresem. 
– Dwie przecznice od szkoły – odpowiedziała podniecona. – Co prawda najlepiej byłoby iść tam wieczorem, ale trudno. Cieszmy się tym, co mamy. Poimprezujemy ze trzy godziny i wrócisz do domu, jak gdyby nigdy nic. 
Uśmiechnęłam się połową twarzy, wciąż nie do końca przekonana co do pomysłu nastolatki. Widząc to, moja przyjaciółka jedynie ciężko westchnęła.



Komentarze

Popularne posty