[PATRONAT] Trzeci rozdział "Mój Torin" K. Webster
ROZDZIAŁ 3
Casey
Lubię Tylera. Wciąż się uśmiecha i ma radosne oczy. Jednak
wiem, że pod tym uśmiechem skrywa smutek, którego głębia przenika mnie aż do
szpiku kości. Nie znam go na tyle dobrze, by móc go o to spytać, ale nie mogę
przestać o tym myśleć.
Gdy tylko wspomina o Torinie, nagle
się zmienia. Jest dumny, ale zachowuje się tak, jakby się przed czymś bronił.
Zastanawiam się, co może być nie tak z jego bratem. Przez te wszystkie lata,
które spędziłam w zastępczych domach, poznałam upośledzone dzieci, więc to dla
mnie nic nowego. Może niedługo powie mi coś więcej. Na razie zamierzam cieszyć
się czasem spędzonym w restauracji, do której nie pasuję, siedząc naprzeciw
mężczyzny, który byłby dla mnie idealny, gdybym tylko była po drugiej stronie
swojego życia. Tej szczęśliwej. Tej, która rozpocznie się, gdy skończę
osiemnaście lat.
– Poproszę keczup – bełkoczę do
kelnera, a on patrzy na mnie z przerażeniem. Jego oczy są wielkie jak spodki.
Tyler się śmieje.
– Proszę przynieść nam keczup –
mówi do niego.
Gdy kelner odchodzi, Tyler wskazuje
mój stek.
– Keczup nie będzie ci
potrzebny. Zaufaj mi.
Unoszę brew, a następnie zaczynam
kroić mięso. Ładnie pachnie. Przez swoje niecałe osiemnaście lat życia nigdy
nie jadłam czegoś podobnego. Moim najwytworniejszym posiłkiem był gulasz, który
Guy przyrządził według przepisu otrzymanego od jednej matki z kliniki.
Podnoszę kawałek steku do ust. Tyler
przygląda mi się z niecierpliwością. Chce, aby mi smakował. Boże, mam nadzieję,
że będzie mi smakował. Wsuwam go do ust i nagle przeżywam prawdziwą eksplozję
niesamowitego smaku. Nie mogąc powstrzymać jęku przyjemności, zaczynam żuć
mięso.
– Dobre?
– Rzeczywiście są najlepsze –
zgadzam się z nim.
– Wciąż chcesz oblać go
keczupem?
– Nigdy w życiu.
Śmieje się. Lubię jego śmiech. Żaden
dorosły człowiek nigdy nie chciał mnie lepiej poznać lub zrozumieć. Nikt nigdy
nie spytał mnie o zdanie, czy zainteresował się tym, czego pragnę.
Nikt oprócz Tylera.
On wydaje się szczerze pragnąć
mojego szczęścia.
Nie jestem w stanie tego zrozumieć.
Kiedy jemy posiłek, zastanawiam się,
z jakich innych powodów chciałby właśnie taką dziewczynę jak ja. Może skłamał,
gdy mówił, że nie handluje żywym towarem lub ludzkimi organami. A może mówi
prawdę. A co, jeśli to wszystko okaże się jeszcze prostsze i może po prostu
chce, żebym z nim sypiała? Bardzo chciałabym być tym zdegustowana, ale nie mogę
zaprzeczyć, że to dość przyjemna wizja. Nie żebym kiedyś w ogóle uprawiała seks
albo ktoś tak przystojny i bogaty zainteresował się kimś takim jak ja.
– Opowiedz mi o sobie, Casey.
Mogę dużo o sobie powiedzieć.
Uwielbiam czytać. Moją sekretną słabością są prowokujące do myślenia książki.
Muzyka koi moją duszę. Uwielbiam ciepło. Nienawidzę śniegu. Nie znoszę wakacji,
bo wtedy jestem dręczona wszystkim tym, czego nigdy nie miałam. Najmniej lubię
zajęcia z angielskiego, bo podczas nich omawiamy same nudne teksty, a ja lubię
przemoc, seks i krew w literaturze. Najbardziej lubię matematykę. Gdy myślę o
liczbach, rozumiem je. Zawsze chciałam mieć zwierzaka, ale w żadnym z domów, w
których mieszkałam, nikt nigdy mi na to nie pozwolił.
Jednak nie wyznam mu żadnej z tych
rzeczy.
– Uwielbiam kosmiczne
ciasteczka – mówię.
Tyler mruży oczy.
– Kosmiczne ciasteczka?
– To o nie toczą się wszystkie
wojny. To o nie spiera się wszechświat. To właśnie nimi wyrażamy szczęście w
każdym z istniejących języków. – Szczerzę się, a on kręci głową.
– A gdzie mogę dostać te
kosmiczne ciasteczka? Zaczekaj – przerywa nagle. – Mówisz o ciastkach z
marihuaną?
Wybucham śmiechem, a gość z czerwoną
twarzą gromi mnie wzrokiem.
– Nie! To zwykłe ciasteczka.
Guy czasami je kupuje, ale nigdy nie starczają na długo. Dzieciaki się o nie
biją.
– Powiem Ethel, by je kupiła –
zapewnia mnie.
– Ethel? To twoja żona? – Serce
przestaje mi bić. Nawet przez chwilę nie pomyślałam, że on może mieć rodzinę.
Nie zauważyłam obrączki, ale to przecież nie musi niczego oznaczać.
– Nie, nie jestem żonaty. Ethel
jest naszą kucharką i gosposią.
Wow. Naprawdę ma sporo kasy. Muszę o
tym pamiętać.
– Rozumiem.
– Powiedziałaś mi o
ciasteczkach, ale chyba zastanawiasz się nad czymś innym. Czyżby te myśli nie
chciały wyjść na zewnątrz, czy może po prostu wolisz odsłonić tylko kawałek
siebie? – pyta, mrużąc oczy, jakby chciał mnie zrozumieć.
Powodzenia.
Sama ledwie siebie rozumiem.
– Zwykle mówię ludziom to, co
chcą usłyszeć – przyznaję.
Tyler zaciska usta, wbijając we mnie
surowe spojrzenie.
– Mnie musisz powiedzieć
wszystko, Casey.
***
– Dziwnie
się czuję – mówię, gdy muskam palcami jedwabisty materiał.
– Dlatego, że kupuję ci
ubrania?
Kiwam głową, ale nie patrzę na
niego. Obiad w restauracji był fajny i odprężający, ale teraz powietrze jest
naładowane oczekiwaniami. Nie wiem, co mam zrobić ani jak powinnam się
zachowywać. Sprzedawczyni wciąż posyła mi pogardliwe spojrzenia, ale gdy Tyler
ją o coś pyta, cała promienieje.
– Mają tu coś wygodnego? –
pytam go po kilku minutach.
Podchodzi do mnie i rozgląda się
wokół.
– Ach, to przecież nie do końca
jest twój styl, prawda?
– Nie.
– Wybacz mi. – Oddycha ciężko.
– Niezbyt znam się na kobietach.
Rumienię się, gdy sugeruje, że dla
niego jestem kobietą. Ludzie różnie mnie nazywali, ale nikt nigdy nie nazwał
mnie kobietą. Byłam dzieciakiem, dziewczyną, francą, ale nigdy kobietą.
– Zauważyłam jedno miejsce po
drodze – mamroczę, po czym szybko wychodzę ze sklepu.
Tyler bez wysiłku mnie dogania.
Zmierzam w kierunku sklepu w centrum handlowym, o którym tyle słyszałam w
szkole. Ten sklep jest dla ludzi takich jak ja. Dobiega z niego głośna rockowa
muzyka, a na pomalowanych na czarno ścianach wiszą bluzy oraz koszulki z logo
zespołów. Kiedy wchodzimy do środka, facet z dwoma kolczykami w ustach i słowem
„Harmonia” wytatuowanym na policzku podchodzi do nas.
– W czym mogę pomóc?
– Ona potrzebuje czegoś
ciepłego – mówi Tyler.
– Dziękuję, poradzę sobie. –
Kiwam głową.
– Jeśli ty lub twój tata
będziecie czegoś potrzebować, daj mi znać.
Na dźwięk tych słów serce podchodzi
mi do gardła. Ja nie mam ojca. Nie mam nikogo. Tyler nie protestuje i nie oznajmia,
że nie jestem jego córką, a ja przez krótką chwilę jestem mu za to wdzięczna.
Kiedy robimy zakupy, przez sekundę udaję, że rzeczywiście nią jestem.
– Nadchodzi zima? – pyta,
pokazując mi bluzę z Jonem Snowem.
– Nie musisz mi o tym
przypominać – odpowiadam ze śmiechem. Po kilku minutach znajduję bluzę, która
mi się podoba. – Chcę tę.
Tyler przeszukuje stosik bluz, po
czym wyciąga mniejszy rozmiar.
– Ta powinna na ciebie pasować.
– Okej – mówię. – To wszystko.
Patrzy się na mnie, jakbym
postradała zmysły.
– Nie ma mowy. Wybrałaś tylko
jedną bluzę.
– Dobrze, tato. – Śmieję się.
Macha do sprzedawcy.
– Poproszę każdą bluzę w tym
stylu w mniejszym rozmiarze – mówi. Sprzedawca jest zaskoczony.
– Mamy przynajmniej dwadzieścia
takich – oświadcza.
– Chcę wszystkie. Czy może mi
pan pokazać, gdzie są inne ciepłe rzeczy?
– Oczywiście. Są tutaj.
Tyler i ja buszujemy w skarpetkach z
zabawnymi nadrukami. Każda para ma inny kolor. Większość to podkolanówki, które
uwielbiam. Potem przeglądamy piżamy. Są po prostu absurdalne, ale i tak je
uwielbiam. Znajdujemy nawet ciepłe spodnie, w których można spać. Następnie
wybieram też kilka par dżinsów. Kiedy zakupy dobiegają końca, zaczynam się
martwić, że to wszystko będzie sporo kosztowało.
– Casey, mogłabyś skoczyć do
sklepu ze słodyczami i kupić mi ogniste cukierki? Zaraz tam przyjdę. Nie krępuj
się i weź też coś dla siebie.
Tyler nie chce, abym usłyszała, ile
zapłaci za moje ubrania. Tak naprawdę wcale nie chcę wiedzieć. Chwytam dwa
dwudziestodolarowe banknoty, które mi podaje, po czym wkładam je do kieszeni
bluzy, a następnie idę prosto do sklepu ze słodyczami. Wrzucam do małej
siateczki ogniste cukierki, zawiązuję ją, a potem chwytam kolejną i wrzucam do
niej tropikalne Skittlesy.
– Te siateczki szybko się
wypełniają. Może powinnaś zwolnić – mówi do mnie starszy mężczyzna siedzący za
ladą.
Tyler dał mi sporo pieniędzy, więc
stać mnie na te słodkości. Ignoruję starszego pana i wrzucam cukierki do
siateczki.
– Panienko. – Głos mężczyzny
staje się ostrzejszy.
Zawiązuję siateczkę z cukierkami, po
czym podchodzę do półki, na której znajdują się czekoladowe kuleczki.
– Panienko. – Starszy mężczyzna
ponownie zwraca się do mnie ostrym tonem. – Muszę cię poprosić o opuszczenie
sklepu.
– Dlaczego? – Wbijam w niego
wzrok.
– Ten sklep jest dla klientów,
którzy mogą sobie pozwolić na zakup tych słodyczy.
– Policzyłam, że będą kosztować
trzydzieści osiem dolarów – cedzę przez zaciśnięte zęby. Zawiązawszy ostatnią
siateczkę, kładę ją na wadze stojącej na ladzie i rzucam obok dwie dwudziestki.
Starszy mężczyzna podlicza rachunek.
– Razem to będzie czterdzieści
jeden dolarów i czterdzieści trzy centy.
Chcę mu powiedzieć, by odliczył
czekoladowe kuleczki, ale nie zdążam tego zrobić, ponieważ ktoś kładzie na
ladzie dwa dolary. Patrzę na Tylera z wdzięcznością. Staruszek prostuje się, po
czym wydaje mi resztę. Tyler podnosi siatki ze słodyczami, wskazując głową na
wyjście.
Krzywiąc się, zabieram mu słodycze,
po czym kieruję się w stronę drzwi.
– Jeśli jeszcze raz potraktuje
pan kogoś w ten sposób, to kupię ten sklep tylko po to, aby pana zwolnić –
syczy Tyler do sprzedawcy.
W całym swoim dotychczasowym życiu
nigdy nie uśmiechnęłam się tak szeroko, jak w tej chwili.
***
Kupił mi bardzo
drogie auto, które jest tak luksusowe, że boję się nawet na nie spojrzeć. Teraz
należy do mnie. A przynajmniej będzie należało od dnia, w którym skończę
osiemnaście lat. To kolejna obietnica Tylera, w którą chcę wierzyć.
Sprzedawca powiedział, że dostarczą
je za tydzień, ale przecież ja i tak nie umiem prowadzić.
Nieważne.
– Casey. – Tyler zwraca się do
mnie, kiedy już jesteśmy w jego samochodzie.
Kiedy odwracam się w jego stronę, zauważam, że jest spięty i zdenerwowany.
Również zaczynam się denerwować, zwłaszcza że zjeżdżamy z głównej drogi w
ciemną, krętą uliczkę otoczoną z obu stron drzewami.
– Tak?
Tyler masuje kark, spoglądając na
mnie. Jego oczy są pełne bólu.
– To może się nie spodobać
Torinowi. On jest przyzwyczajony do swojego harmonogramu i rutyny, i… –
Przerywa, po czym wzdycha. – Wiem jednak, że tego potrzebuje. Obiecaj mi, że z
nami zostaniesz. Jeśli poczujesz się niekomfortowo, porozmawiaj ze mną, zanim
podejmiesz pochopną decyzję, dobrze?
Zaczynam szczękać zębami, ale nie z
zimna. Jestem zaniepokojona tym, co usłyszałam. Tyler podkręca temperaturę w
samochodzie. Ten gest sprawia, że cały mój niepokój ulatuje, jak powietrze z
przebitego balonu.
– Obiecuję.
Uśmiecha się do mnie z
wdzięcznością, po czym przez następne kilka minut jedziemy w ciszy. Kiedy
docieramy na miejsce, jestem bardzo zdumiona. Dom Tylera jest tak ogromny, że
brakuje mi tchu. Nigdy nie widziałam tak dużej posiadłości.
– Mieszkasz w zamku! –
wykrzykuję. Serce wali mi w piersi. Co prawda większość zamków jest zbudowana z
cegieł, ale to wciąż jest zamek. Nawet jeśli jest z drewna.
Tyler śmieje się, zatrzymując
samochód na podjeździe.
– Nie powiedziałbym, że
mieszkam w zamku, ale tak, to jest mój dom.
Wyłączywszy silnik, sięga do
kieszeni marynarki.
– Proszę. To dla ciebie.
Biorę iPhone'a, który mi wręcza, i
wpatruję się w niego.
– Co to?
– Dzięki temu będę mógł w
każdej chwili się z tobą skontaktować. Chcę, żebyś zawsze miała go przy sobie i
mogła do mnie zadzwonić lub napisać, jeśli nie będzie mnie w domu.
Czuję nagły atak paniki, który
rozlewa się w moim żołądku niczym chmara robaków.
– Dobrze.
Chcę mu powiedzieć, że mnie
przeraża, ale nie potrafię tego z siebie wydusić. Kiedy patrzę na niego, mruży
oczy, po czym kładzie dłoń na mojej ręce.
– To się uda. To musi się udać.
Po tych słowach wysiada z samochodu,
podchodzi do drzwi od strony pasażera i je otwiera. Na schodach prowadzących do
domu pojawia się wysoki starszy pan, który kiwa głową na powitanie. – Lokaj. Nieźle – szepczę pod nosem.
Tyler chichocze.
– Lepiej nie nazywaj tak
Ronniego w jego obecności.
– A na jakim stanowisku tutaj
pracuje?
– Jest pomocą domową.
– Brzmi lepiej niż lokaj –
mówię, zmierzając za Tylerem do domu.
W całej posiadłości panuje mrok, ale
jest ciepło.
– Strasznie tu ciemno –
oznajmiam, gdy prowadzi mnie do pomieszczenia z rozpalonym kominkiem, nad
którym wisi ogromny portret rodzinny.
Od razu rozpoznaję uśmiech Tylera.
Na obrazie jest małym chłopcem, ma siedem lub osiem lat, a jego młodszy brat
jest dzieckiem, które ma najwyżej roczek. Poza maleństwem wszystkie osoby
uśmiechają się, wyglądają na szczęśliwe. Ojciec czule obejmuje swoją śliczną
żonę, a drugą dłoń trzyma na ramieniu Tylera.
To rodzina.
Nie wiem, jak się czuje ktoś, kto ma
prawdziwą rodzinę.
Mogę sobie tylko wyobrazić, że czuje
ciepło i jest szczęśliwy.
Pewnego dnia chciałabym mieć własną
rodzinę.
– To stary dom – mówi Tyler. W
jego głosie słyszę, że jest odrobinę spięty. – Wybudowano go specjalnie dla
jego poprzednich właścicieli.
– Nieźle.
Przygląda mi się, mrużąc oczy.
– Casey, w tym domu nie ma
okien.
Komentarze
Prześlij komentarz