[PATRONAT] Trzeci rozdział "Architektura uczuć Meg Adams
3
David
Przez
moment wpatrywałem się w zamknięte drzwi, dysząc ze złości. Nie dość, że Marek
zafundował mi te wszystkie rewelacje, to potem dostałem jeszcze ten cholerny
telefon z budowy pod Paryżem – wykonawca twierdził, że rozwiązania przyjęte w
moim projekcie są niewykonalne i skoro nie ma mnie na miejscu, to on zastosuje
własne. Dobrze, że mój zastępca pozostał w mieście i mógł natychmiast
interweniować. Nic nie wkurzyło mnie jednak bardziej, niż te niewiarygodnie
czerwone usta, które lekko rozchylone aż prosiły, żeby je ugryźć. I te włosy!
Lśniące, złote pasma spływały wokół zarumienionych policzków i kusiły,
kontrastując z dużymi, zielonymi oczami. Oczami wpatrującymi się we mnie z
żądzą. Niemal czułem ten wzrok ślizgający się po moim torsie i twarzy. Lizała mnie
nim, pozostawiając na skórze przyjemne dreszcze.
Westchnąłem
pod nosem. Mogłem się domyślić, że ta zołza będzie taka seksowna. Jak już się
coś pieprzy, to pociąga za sobą lawinę, której nie sposób zatrzymać, prawda?
Narzuciłem
resztę ubrań, wziąłem z gabinetu potrzebne materiały i wszedłem do sali
konferencyjnej, która w rzeczywistości była salonem. Nalegałem, aby pierwsze
spotkanie odbyło się właśnie tutaj, ponieważ mogłem wcześniej przygotować
prezentację oraz wizualizacje i nie byłem zmuszony wozić tego całego majdanu do
biura inwestora. Do Polski przyjechałem na ostatnią chwilę i nie miałem czasu
dostosować w pełni mieszkania. Prowizoryczne biuro musiało nam na razie
wystarczyć. Do końca tygodnia planowałem przerobić resztę pomieszczeń, które
obecnie oscylowały na granicy kiczu i niemiłosiernie działały mi na nerwy.
Rzadko bawiłem się w projekty wnętrz, ale to wymagało sporego zaangażowania i
wolałem nie powierzać tego nikomu innemu. Nikt nie znał mnie na tyle dobrze,
bym czuł się w nim komfortowo.
Po
przekroczeniu progu zerknąłem na Oliwię. Siedziała wyprostowana, z twarzą
skierowaną do okna i sączyła wodę ze szklanki. Jej spięte ciało, zaciśnięta w
pięść dłoń i błąkający się na ustach grymas niezadowolenia aż krzyczały.
Musiała być nieźle wkurzona. Bóg mi świadkiem, wyglądała tak drapieżnie, że nie
byłem w stanie powstrzymać podniecenia. Mój fiut drgnął, więc musiałem szybko
pozbyć się tego nieprzyjemnego uczucia i przejąć kontrolę nad sytuacją.
– Przepraszam
za spóźnienie. Miałem niespodziewaną konferencję z wykonawcą jednej z budów w
Paryżu i nie zdążyłem się przebrać po wcześniejszym niewielkim incydencie w
kawiarni – zacząłem, nieopatrznie przenosząc wzrok na szczupłe nogi Oliwii.
Skrzyżowane w kostkach, z gracją ułożone pod stołem i zwieńczone czarnymi
szpilkami, rozpalały wyobraźnię. Przełknąłem ślinę, by kontynuować. – Są już
wszyscy, możemy zatem startować! Nie wyjdziemy stąd, dopóki nie ustalimy
najważniejszych rzeczy – zażartowałem. Oliwia wzdrygnęła się i zakrztusiła
wodą. Odchrząknęła, po czym przeprosiła bezgłośnie zgromadzonych, unosząc
jedynie zgrabnie dłoń. Korzystając z chwili, podszedłem do każdego i
przywitałem się, podając rękę oraz wymieniając standardowe uprzejmości. Kiedy
dotarłem do asystentki Hermana, właściciela firmy deweloperskiej i naszego
inwestora, czując, że Oliwia zabija mnie wzrokiem, poświęciłem jej nieco więcej
uwagi. Ucałowałem kościstą, zbyt mocno opaloną dłoń i obdarzyłem szerokim
uśmiechem. Młoda dziewczyna natychmiast odwzajemniła gest, wyglądając przy tym
trochę jak spłoszona zwierzyna. Nie była ani urocza, ani specjalnie ładna, ale
to nie przeszkadzało mi w tym, aby przy jej pomocy utrzeć nosa zołzie.
Odwróciwszy się w jej stronę,
zauważyłem ten wymowny wyraz twarzy, który chciała zapewne przede mną ukryć,
ale nawet szybkie zatarcie go sztucznym uśmiechem, nie pomogło. Podszedłem i
ucałowałem ją w policzek. Była tak zszokowana, że nawet nie oponowała.
Zatrzymałem usta przy jej skórze sekundę dłużej, niż było to konieczne,
następnie odsunąłem się i zmusiłem ją, by spuściła wzrok pod naporem mojego
spojrzenia.
– Miło
cię znowu widzieć – zadrwiłem tak, żeby tylko ona zrozumiała. – Oliwio –
wypowiedziałem jej imię ciszej, wlewając w to słowo trochę lukru. – Cieszę się
na naszą współpracę.
– Znowu?
– szepnęła skonsternowana.
– No
chyba nie zapomniałaś o naszym wcześniejszym spotkaniu w… przypomnij mi, jak
nazywała się ta restauracja? To było chyba coś związanego ze spaniem. Ach wiem!
Sypialnia. – Mrugnąłem porozumiewawczo, po czym zostawiłem ją z tym komicznym
grymasem i plątaniną myśli.
Punkt dla mnie.
– Nie
kojarzę takiego baru w Krakowie – mruknął jeden z mężczyzn, jak dobrze
pamiętałem, odpowiedzialny za finanse w firmie Hermana.
– Tak,
pewnie coś pomyliłem, nie zaprzątam sobie głowy takimi drobiazgami – odparłem,
podchodząc do swojego miejsca u szczytu owalnego stołu, gdzie leżał mój laptop
oraz notatki. Położyłem obok nich resztę folderów. Zgarnąłem z blatu wskaźnik i
stanąłem przy tablicy z wydrukami wizualizacji. – Na początku chciałem
podziękować państwu za przybycie, a przede wszystkim za obdarzenie mnie
zaufaniem. Mam nadzieję, że nasza współpraca przyniesie ogromny sukces tej
budowie i pozwoli dołożyć kolejną cegiełkę do tego i tak już niesamowitego
miasta…
Po standardowym wstępie zacząłem
powoli wdrażać zgromadzonych w swoje wizje, cały czas bacznie obserwując
Oliwię. Ta wredna istota ciągle wchodziła mi w słowo, rujnując całe
przedstawienie. Jej chłodny wyraz twarzy także nie pomagał mi się skupić,
podobnie jak półprzeźroczysta biała bluzka, spod której prześwitywał koronkowy
stanik. Co za nieprofesjonalne zachowanie, pomyślałem, kończąc wywód na temat
możliwości architektonicznych nowego apartamentowca.
– Czy
zdaje sobie pan sprawę z tego, że ten teren znajduje się pod częściową ochroną
konserwatorską i takie rozwiązanie nie przejdzie. – Oliwia kolejny raz
przerwała mi w pół zdania.
– Wiem,
rozmawiałem już z wojewódzkim konserwatorem i…
– Ja
także! Pani Sylwia się na to nie zgodzi!
– Rozmawiałaś
z kimś bez mojej zgody? – warknąłem, kładąc ręce na blacie i nachylając się w
jej stronę z rozszerzonymi ze złości nozdrzami.
– Znam
Sylwię od dawna, więc to nic wielkiego… – fuknęła, a później opadła na krzesło
i założyła dłonie na piersiach.
Miałem ochotę przełożyć ją przez
kolano i spuścić porządne lanie. Nikt nigdy tak szybko nie doprowadził mnie do
takiego stanu. ZAWSZE! Zawsze potrafiłem się opanować. Zawsze z wyuczonym
chłodem traktowałem kobiety, z którymi pracowałem. Ale ona nie robiła sobie nic
z mojej pozycji, miała gdzieś moje doświadczenie i to, że miałem cholerną
rację!
Przez nią balansowałem na cienkiej
granicy, po której przekroczeniu mogłem stać się naprawdę nieprzyjemny.
– Ja
też znam ją od dawna i wyobraź sobie, że zgodziła się na to bez mrugnięcia
okiem.
– Nawet
nie chcę wiedzieć, jak ją pan przekonał, panie Arnaud – syknęła z pogardą.
– Czy
ty coś insynuujesz?
– Może
zróbmy sobie chwilę przerwy. Piętnaście minut i zaczniemy omawiać propozycję
pani Wróblewskiej. – Herman westchnął, potrząsając z dezaprobatą głową. Reszta
wpatrywała się w nas z mieszaniną strachu, konsternacji i zaciekawienia. – A
potem spróbujemy jakoś pogodzić je z tym, co właśnie widzieliśmy.
– Świetny
pomysł! – krzyknęliśmy z Oliwią jednogłośnie, na co oczywiście każde z nas
zareagowało złośliwym grymasem.
Kiedy tylko Herman wstał, Oliwia
zrobiła to samo. Chwyciła swoją torebkę, a następnie wyszła z pomieszczenia
pośpiesznym krokiem. Drżała ze złości. Nie czekając na to, aż ktoś mnie
zatrzyma, podążyłem za nią. Nie mogłem w to uwierzyć, ale ona weszła ponownie
do mojej sypialni. Uniosłem brwi i ze zdziwieniem, niemal tak silnym jak
ogarniające mnie podniecenie, sprawdziłem, czy nikt nie krąży po tej części
holu, po czym wślizgnąłem się do sypialni.
– Dlaczego
mnie tak traktujesz? Nawet mnie dobrze nie znasz – szepnęła, nadal stojąc do
mnie tyłem.
– No
widzisz, nie znam, ale już wiem, że jesteś irytująca! I podważasz moje
kompetencje, cukiereczku.
– Irytująca?
To ty mnie, do cholery, już raz wystawiłeś. – Odwróciła się i opuściła ramiona
wzdłuż ciała, pozwalając, aby torebka opadła na podłogę.
– Wystawiłem?
O czym ty, do cholery, mówisz? – Ta kobieta nie przestawała wprawiać mnie w
osłupienie. Ubzdurała sobie jakieś dziwne rzeczy w tej swojej małej główce i
zamierzała uprzykrzać mi życie. Miałem wrażenie, że znalazłem się w ukrytej
kamerze i zaraz ktoś krzyknie: „wkręciliśmy cię”. Poluzowałem krawat. Oliwia
westchnęła, po czym przymknęła oczy.
Mogłem bez wyrzutów sumienia
taksować jej twarz. Miała nieskazitelną cerę, którą zdobiło kilka drobnych
piegów na malutkim, kształtnym nosie. Ale to znowu usta przykuły moją uwagę.
Soczyste i wilgotne kusiły, obiecując niebiańskie przyjemności.
Musiałem przestać. I to natychmiast.
– Nieważne,
po prostu dajmy sobie z tym wszystkim spokój. Doprowadźmy ten projekt do
skutku, nie wchodząc sobie w drogę. – W jej głosie pobrzmiewało rozczarowanie.
Uniosła powieki, robiąc sarnie oczy.
Merde[1],
to było ponad moje siły. Miałem ochotę rzucić ją na to pieprzone łóżko i
porządnie przelecieć. Zacisnąłem zamiast tego z całej siły pięści.
Ostatnio, kiedy czułem tak
nieodpartą pokusę, to nie skończyło się dla mnie dobrze. Nie mogłem kolejny raz
tak igrać z losem.
Zresztą… ta kobieta była tak
okropnie denerwująca… Oczami wyobraźni zobaczyłem, jak podczas uniesienia
zrzędzi i próbuje postawić na swoim.
Potrząsnąłem głową, wyrzucając z
niej te wszystkie grzeszne myśli.
– Jak
mamy sobie nie wchodzić w drogę, skoro z założenia musimy zrobić to razem? –
Ostatnie słowa wypowiedziałem z dwuznaczną lubieżnością w głosie. Nie panowałem
na tym. Nie panowałem nad niczym.
– Poproszę
mojego wspólnika, aby mnie zastąpił. Tak chyba będzie lepiej – szepnęła.
– Ani
mi się waż. Widziałem wasze szkice, nie dogadam się z nim.
– A
ze mną? Przez telefon twierdziłeś, że moje też są pozbawione „tego czegoś”.
Chyba nawet nazwałeś je kiepskimi.
Przewróciłem oczami. Usiadłem na
krzesełku, które stało przy ścianie, i oparłem nogę na kolanie drugiej. Oliwia
mierzyła mnie tym szmaragdowym spojrzeniem, w którym można było utonąć.
– Przesadziłem.
Są całkiem dobre – burknąłem, spoglądając w bok.
– Całkiem
dobre? – powtórzyła głośno. – Jesteś niemożliwy, Arnaud. Kiedyś już się na
tobie zawiodłam, ale teraz zdobyłeś mistrzostwo w byciu dupkiem! – Schyliła się
z gracją, chwyciła torebkę i kołysząc seksownie biodrami, popędziła w stronę
drzwi. Wiedziałem, że specjalnie zintensyfikowała ruchy, bym mógł podziwiać jej
krągły tyłek i cóż… zadziałało. Zerwałem się z miejsca i złapałem jej drobne
ramię. Będąc tuż przy niej, zaciągnąłem się delikatnym zapachem kwiatowych
perfum, po czym nachyliłem się i szepnąłem wprost do jej ucha:
– Nie
wiem, o jakim „kiedyś” mówisz, także wyjaśnij mi to z łaski swojej i zmień
zachowanie, bo możesz pożałować. A do swoich propozycji będziesz musiała mnie
przekonać.
– Mam
się z tobą przespać, żebyś wziął je pod uwagę? – Gwałtownie skierowała głowę w
moją stronę. Nasze usta znalazły się dosłownie milimetry od siebie. Pożądanie
wisiało w powietrzu, którym oboje oddychaliśmy. Wystarczył niewielki ruch, aby
poczuć ciepło jej gładkich warg, jednak odsunąłem się w drugą stronę.
– Miałem
na myśli merytoryczną rozmowę, Wróbelku. Potrafisz być profesjonalistką, czy
myślisz już tylko o tym, jak posuwam cię na tym łóżku? – warknąłem, wskazując
wzrokiem na materac.
– Wal
się, Arnaud. – Jej dłoń zawisła tuż przy moim policzku. Zacisnęła palce
napiętej niczym struna ręki i cofnęła ją, mordując mnie wzrokiem.
– Wolałbym
ciebie, lecz nie mam w zwyczaju mieszać pracy z przyjemnością, więc pozostaje
mi pocierpieć do wieczora – odparowałem, nie panując już nad nerwami.
Wróblewska mruknęła kilka
przekleństw pod nosem i z miną urażonej księżniczki wyszła z sypialni.
Zołza.
Miałem pięć minut, by dojść do
siebie i ochłonąć. Po dwóch wiedziałem, że to niemożliwe. Wróciłem więc do sali
i, nie spuszczając wzroku z projektu, czekałem, aż będę mógł kontynuować.
Komentarze
Prześlij komentarz