Recenzja Sylwia Bachleda „Pocałunek cesarza”
Jeśli pewnego dnia
zaufasz komuś za bardzo, razem ze wspomnieniami możesz stracić część siebie. Dziewiętnastowieczna
Francja to idealne miejsce na historię miłosną o kopciuszku, który spotkał
swojego księcia… Jednak w tej bajce nie wszystko okaże się tak piękne, jak
mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Oto młoda Charlotte, która olśniewa
swoją urodą wszystkich dookoła, oczekuje powrotu swojego narzeczonego.
Niestety, Victor wkrótce zdecyduje o opuszczeniu Charlotte na zawsze, a złamane
serce dziewczyny będzie się domagać pociechy… Czy znajdzie się ktoś, komu
będzie mogła zaufać? Co wydarzy się na francuskim dworze, kiedy piękna
Charlotte zagości w murach Wersalu? I jaką rolę w tych wszystkich wydarzeniach
odegra dumny cesarz Francji?
Rok
wydania: 2018
Format:
Książka
Liczba
stron: 450
„Pocałunek
cesarza” otrzymałam od autorki wraz z imienną dedykacją i ładnie pachnącymi
świeczkami, które przestawiały głównych bohaterów. Książka ciekawiła mnie od
jakiegoś czasu, dlatego, kiedy nadarzyła się okazja do uzyskania jej do
recenzji, postanowiłam się zgłosić i liczyć na łut szczęścia. Sylwia Bachleda
stworzyła rozbudowaną w miłosne uniesienia historię, którą umieściła w XIX
wieku we Francji. Z reguły unikam tego typu książek, chociaż jak byłam młodsza
nie przepuściłam żadnego filmu o cesarzowej Sisi, tym razem zwyciężyła
ciekawość i nie żałuję, że dałam jej się poprowadzić.
„Nie
musisz robić dla mnie wszystkiego. Wystarczy mi twoja obecność przy mnie”.
„Pocałunek cesarza” jest powieścią o miłości, jej różnych
odcieniach, rodzajach i cierpieniu, jakie przynosi, kiedy rozpada się na
kawałki wraz z sercem. Charlotte jest
główną bohaterką, która mieszka z rodzicami i młodszą siostrą w dworku w Lille,
ma narzeczonego Victora, który przyjeżdża do niej z jednej ze swoich wypraw. Ich
szczęście i radość nie trwa zbyt długo, bowiem mężczyzna oznajmia kobiecie, że
musi na zawsze opuścić Lille i służyć cesarzowi, co uważa za wielki zaszczyt.
Zakochana kobieta nie rozumie jego podejścia, obiecywali sobie wieczną i
dozgonną miłość, nie widzieli poza sobą świata. Victor był nie tylko jej
kochankiem, ale także najlepszym przyjacielem. Spędzili ze sobą osiem lat, w
obliczu rozłąki zdecydowali się na próbę utrzymania związku i przyjazd
Charlotte do Paryża, gdzie osiedliłaby się z ukochanym na stałe. Niestety po
rozmowie z rodzicami dziewczyny, Victor kończy ten związek i wyjeżdża bez
pożegnania pozostawiając za sobą ból, który spowodował pęknięcie na kruchym
sercu Charlotte.
„Wyglądał
jak anioł, który zstąpił na ziemię, by pomóc mi odnaleźć szczęście”.
Dziewczyna mocno przeżywa jego brak,
staje się cieniem samej siebie, który chowa się i płacze po kątach. Tamtejszy
świat jest obfity w dostojne spotkania towarzyskie, przyjęcia i bale, a kiedy
jej rodzina przygotowuje takie przyjęcie, Charlotte próbuje z powrotem wrócić
do świata żywych. Mimo wszystko jej myśli płyną wokoło postaci utraconej
miłości, liczyła, że otrzyma od Victora list, krótką wiadomość, że dotarł do
Paryża i wszystko jest w porządku. Niestety nic takiego się nie dzieje.
Na przyjęciu matka przedstawia
dziewczynie mężczyznę, który marzy o tym, aby zostać lekarzem. Młodzi czują do
siebie pociąg, podczas tańca Charlotte skrada mu pocałunek, po czym zawstydzona
próbuje się ukryć z dala od
przedstawienia, jakie wywołała. Franciszek jest pierwszym mężczyzną, który
sprawia, że wierzy w to, że jest w stanie ułożyć sobie życie z dala od Victora.
Ten drobny epizod sprawia, że rany na sercu dziewczyny lekko się zaczynały
goić. W ocenie tej relacji myślę, że kierował nią przede wszystkim strach przed
samotnością i byciem starą panną. Postać młodego lekarza nie przekonała mnie do
siebie, nie wyróżniał się niczym specjalnym, tak, jak przypuszczałam „z tej
mąki chleba nie będzie”. Chwilowy spokój
burzy list z Paryża, którego nadawcą jest Victor, pisze w nim, że chciałby, aby
dołączyła do niego, ale nie tylko, Charlotte otrzymuje także zaproszenie na
cesarski bal.
„Jego pocałunek był jak prezent za wszystkie
wyrządzone mi krzywdy. Był delikatny, ale i gorący. Słodki i gorzki. Był
obietnicą, że wszystko skończy się dobrze. Nie chciałam oderwać się od tych
ust. Gdy mnie całował, znikały wszystkie problemy i troski.”
Charlotte jest kobietą, która nie wie,
czego tak naprawdę chce, co też sama podkreśliła. Mota się między Victorem, a
Franciszkiem, który bardziej miał być zapełnieniem jej czasu, niż przyszłym
mężem. Wystarczył jeden bodziec, napaść na nią w domu absztyfikanta ze strony
jego brata, aby natychmiast podjęła decyzję o tym, że chce spróbować odnaleźć szczęście
u boku Victora w Paryżu. Sprawia
wrażenie kobiety, której życiowym celem jest odnalezienie miłości, dąży do
niego za wszelką cenę nie zwracając uwagi na nic więcej. Jest wyjątkowo kochliwa, wpada w ramiona mężczyzn czując do nich pociąg, trochę
rozpaczliwie łapiąc się tego, ze wszystkich sił. Może to być nieco denerwujące,
jednak dojrzewa, co działa na korzyść kreacji postaci oraz całej powieści.
Podobała mi się postać całuśnego
cesarza- Aleksandra, który potrafił utrzymywać wokoło siebie tajemniczość, która
przyciągała czytelnika. Brakowało mi tutaj jedynie większej dominacji, w końcu
to on władał krajem. Cesarz jest niesamowicie zazdrosny, musze przyznać, że były
sytuacje, że w pełni to rozumiałam, zwłaszcza, że w głowie Charlotte czasem
gościł Victor, który porzucił ją po raz drugi we Francji z miłości do innej
kobiety, ale czy na pewno? W pałacu intrygi są na porządku dziennym, życie
cesarza niejednokrotnie było zagrożone, spiski i zamachy są w książce obecne.
Taka jest cena dzierżenia władzy.
Książkę czytało się szybko i
przyjemnie, podobał mi się styl Sylwii Bachledy, akcja biegnie dość żwawym
tempem. Jeśli chodzi o nieścisłości historyczne, czy niezachowane normy
zachowań przyjęte w tamtym okresie postanowiłam podejść do tego, jak do fikcji literackiej, nie zagłębiając się w analizę, z której wynikałoby to, że Charlotte
jest dość odważną i rozwiązłą kobietą, taką buntowniczką, którą wszyscy będą
mieli na językach.
Jako debiut książka wypada dość
dobrze, będzie idealną pozycją dla tych pań, które uwielbiają romanse osadzone
w historycznej otoczce, która ściśle nie łączy się z realnymi wydarzeniami. Byłam jej ciekawa, chciałam dowiedzieć się,
co dalej przygotowała nam Sylwia Bachleda, dlatego siedziałam i czytałam
warcząc na tych, którzy śmieli mnie od niej oderwać, z tak błahych powodów jak
obowiązki domowe. Zakończenie „Pocałunku cesarza” podsyciło ciekawość zamiast
ją ugasić, jestem chciałabym poznać dalszy rozwój wydarzeń, czy to, co wyszło na jaw
okaże się prawdą? Z jednej strony jest bardzo prawdopodobne, a z drugiej, czy
Aleksander posunąłby się do takiego czynu? Czekam na kontynuację, mam nadzieję,
że się ukaże, a wszystkie pytania otrzymają odpowiedzi.
Za możliwość recenzji dziękuję autorce Sylwii Bachledzie oraz Wydawnictwu Novae Res.
Komentarze
Prześlij komentarz