[PATRONAT] Rozdział pierwszy "Luca" Agnieszka Siepielska

 

Rozdział 1

LUCA

Stając przed przeszkloną ścianą niedawno kupionego apartamentu w Phoenix, popijam bourbona, a następnie skupiam wzrok na ulicznym ruchu – na ludziach pędzących przed siebie w poszukiwaniu cholernego szczęścia. Jedni są zapewne doświadczeni przeżyciami, inni mają jeszcze wiele przed sobą, a wszyscy wierzą w pieprzone bajki ze szczęśliwymi zakończeniami. Głupcy.

Gdybym mógł każdej z tych osób coś przekazać i byłoby to w stanie mi poprawić humor, powiedziałbym, że wszyscy w końcu umrzemy… Powodzenia zatem!

Choć w sumie… Ja mam własną bajkę, naznaczoną litrami płynącej krwi, swądem palonej skóry, akompaniamentem uderzeń batów, strzałów, krzyków i błagania o litość.

Za każdym razem, gdy zamykam oczy, widzę wszystko tak wyraźnie, jakby wydarzyło się wczoraj.

Pięcioletni chłopiec, który siedzi na fotelu, napina ciało, jakby czekał na następne zdarzenie. Ma jeszcze w pamięci rozchodzące się po całym domu wrzaski swojej matki z poprzedniego wieczora. Jednak doświadczony tymi przeżyciami już nie reaguje. Nie stara się zgrywać bohatera i nie biegnie, by ją uratować, bo wie, że tak jak poprzednio sam będzie cierpieć.

Obok, jedna z dwóch opiekunek, Emma, czesze włosy jego małej siostry. Wtedy chłopak przypomina sobie, że za chwilę wyjadą z mrocznego miejsca, który wszyscy wokół nazywają domem, i przepełnia go ekscytacja. Nie okazuje jej jednak, nie okazuje już nic. Siedzi z posępną miną.

Spogląda w kierunku drzwi, którymi do pomieszczenia wchodzi jego mama. Piękna kobieta. Na jej twarzy nie ma już sińców, które miała jeszcze tego poranka. Jej ciemne włosy ułożone są w fale, a podartą pidżamę zastąpiła czerwona sukienka. Kobieta kuca przed nim i uśmiecha się, ale on nie potrafi tego odwzajemnić. Jest zły, zbuntowany przeciwko dobru i złu, choć w jego domu dobra nie ma. Wszystko, co czuje, zamyka natychmiast w sobie i nie ma zamiaru wypuszczać tego na zewnątrz.

– Mój słodki chłopczyk – mówi matka, gładząc jego policzek, a sztuczny uśmiech, który jeszcze przed chwilą był na jej twarzy, gaśnie, gdy widzi jego zaciętą minę. – Nie cieszysz się, że jedziemy na urodziny Ricarda?

Chłopiec nie odpowiada. Coś go blokuje, choć przez moment, krótką chwilę, widząc zawód na twarzy matki, ma ochotę zarzucić jej ręce na szyję.

Kobieta wstaje i spogląda na nianię, trzymającą jej córkę.

– Jesteśmy gotowi – mówi Emma.

Do pokoju wchodzi też jego opiekunka, Irys.

– W takim razie ruszamy. Emilio czeka już na zewnątrz.

Uwadze chłopaka nie umyka, że głos matki załamuje się, gdy wypowiada imię ojca. Sam nie może się ruszyć na wzmiankę o nim. Paraliż obejmuje jego ciało od stóp aż do głowy. W końcu jednak rusza.

Kiedy wraz z obstawą wychodzi na zewnątrz, z ulgą obserwuje, jak Emilio Valenti wsiada do pierwszego samochodu, podczas gdy on z matką i niańkami kierują się do innego.

Gdy są już w limuzynie, która wiezie go daleko od tego przeklętego miejsca, czuje dłoń matki na swojej.

– Luca, spójrz na mnie, proszę.

Słysząc łamiący się głos, zerka na nią pustym wzrokiem.

– Obiecuję, że teraz wszystko się zmieni. Wiem, że kochasz dom Antonia i Ricarda. Od dzisiaj będziemy tam mieszkać. Ale nie możesz nic powiedzieć swojemu ojcu, nikomu nie mów, dopóki nie skończy się przyjęcie, rozumiesz?

Chłopiec kiwa głową i czuje wilgoć pod powiekami, łzy nadziei.

W końcu nie będę się bał – mówi do siebie w myślach, a kąciki jego ust drgają.

Od tego momentu podekscytowany nie może się doczekać, kiedy dotrą do swojego azylu.

Gdy samochód w końcu parkuje pod ogromną rezydencją, czuje się wolny. Wybiega z pojazdu i pędzi do drzwi, jakby miał przeżyć własne urodziny. To jest właśnie ten moment. Chwila, w której wierzy w zwycięstwo dobra nad złem, w szczęśliwe zakończenia.

– Luca! – krzyczy rozbawiona niania. – A prezent dla Ricarda?

Chłopak odwraca się i bierze od kobiety pakunek, po czym rusza biegiem do ogrodu wypełnionego uśmiechniętymi ludźmi. Chwilę później w końcu czuje się jak u siebie, jest w swoim domu.

Podekscytowany składa życzenia starszemu o kilka miesięcy kuzynowi, a potem zjada kawałek tortu. Przez cały czas wierzy, że to będzie od teraz jego życie.

Potem biegnie z kuzynami w kierunku fontanny i opada na trawę, śmiejąc się ze ścigających ich ochroniarzy.

Rozgląda się i zauważa jedną nianię z wózkiem, w którym leży mała Amelia, i drugą, trzymającą na rękach Marię. Niedaleko stoi też opiekunka zajmująca się małym Leandro.

– Gdzie jest Antonio? – pyta, nagle odzyskując głos.

– Pewnie chodzi za tatą i zadziera nosa – odpowiada Ricardo.

– Dlaczego?

– Bo chce być taki jak wujek – wtrąca Xavier.

– Nie zadzieram nosa! – krzyczy pojawiający się nagle najstarszy kuzyn.

– A właśnie, że tak – upiera się Ricardo.

– Zazdrościsz mi, bo tato obiecał, że już za rok, kiedy skończę trzynaście lat, będę pomagać mu w pracy.

– Dostaniesz prawdziwą broń? – pyta Xavi.

– Tak, i będę mógł palić cygara.

– Na pewno tego ci nie obiecał! – Śmieje się jego młodszy brat. – Mama oberwałaby ci uszy!

– Nic mi nie zrobi, będę już prawdziwym mężczyzną!

Wszyscy oprócz Antonia się śmieją. Potem spędzają godziny na zabawie.

– Chłopcy, chodźcie. Niedługo będzie kolacja – woła mama Ricarda i Antonia.

Chłopak rusza więc do domu, po czym biegnie do toalety, ale zatrzymuje się, słysząc głos własnego ojca.

– Nie obchodzi mnie, czy jesteście przygotowani. To ma być dzisiaj! – krzyczy mężczyzna. – Za godzinę stąd wyjdę, pół godziny później macie zrównać to miejsce z ziemią, zrozumiano?!

Chłopak uśmiecha się, bo jest przekonany, że w tym miejscu, w tym domu nic złego się nie wydarzy. Wujek na to nie pozwoli. Przekonany o tym, dzieciak idzie do łazienki.

    Kolejne obrazy przesuwają się i obserwuję kolację, wyjazd ojca. A potem nagły popłoch i wyraz twarzy chłopaka, gdy dociera do niego, że jego wiara w dobro, choć krótka, była wielkim błędem.

Krzyczy, gdy opiekunka wraz z ochroniarzem ciągną go w nieznanym kierunku, a on ostatni raz ogląda się na przerażoną matkę. Próbuje się wyrwać i do niej pobiec, gdy ochroniarz popycha go wzdłuż korytarza, potem zmusza, by wsiadł do samochodu.

    Godziny później, w zupełnie nieznanym mu miejscu wypełnionym krzykiem innych dzieci, pojawia się jego ojciec. Od tego momentu chłopak codziennie upewnia się, że rzeczywistość daje dobro tylko po to, by potem napluć w twarz. Każdego kolejnego dnia traci chęć życia, aż do chwili, gdy bierze ostatni oddech niewinności.

    Unoszę powieki i spoglądam na trzymaną w ręce szklankę, poruszam nią, obserwując wirujące kostki lodu. W tym samym czasie zastanawiam się, kiedy mały, bezbronny dzieciak oddał swoje ostatnie tchnienie, by zrobić miejsce dla mnie.

Kim jestem ja?

Stworzono mnie z zemsty, a zrodzono z nienawiści. W moich żyłach płynie trucizna. Ciało pokrywają blizny, a wnętrze wypełnia demon, dziedzictwo mojego ojca. Rozpycha się, rozdzierając mnie od środka, by się uwolnić i to właśnie teraz.

Odwracam się, a następnie spoglądam na Ottavio. Siada na sofie w moim salonie i przesuwa dłońmi po twarzy.

Jeszcze do wczoraj mieliśmy ułożony plan idealny. Ludzie Ronniego zdołali przedostać się do kręgów, w których zajmują się przewozem dziewczyn do Kolumbii. Każdy dzień przybliżał nas do uwolnienia córek Cesara. Teraz jesteśmy w dupie, bo okazało się, że ich tam, kurwa, nie ma. Zostały zabrane zaraz po tym, jak próbowały uciec. Pomimo złości niemal uśmiecham się na myśl o ich waleczności, a jednocześnie naiwności. Stamtąd nie ma ucieczki i, jakby nie było, spieprzyły nam całą robotę.

– Przynajmniej z zeznań informatora wiemy, że żyją – mówi. – Zobaczymy, co powie Ronnie, za chwilę powinien być. – Spogląda zmęczonym wzrokiem na zegarek.

Oby jego wizyta była warta mojego czasu.

– Panowie!

Jak na zawołanie pojawia się nasz ochroniarz i informator w jednym. Kieruje się od razu do kuchni, a tam kładzie na blacie neseser, z którego po chwili wyjmuje zdjęcia i akta.

– Co mamy? – pyta Ottavio.

– Dwie wiadomości, dobrą i… mniej dobrą – oświadcza Ronnie. – Ta gorsza dotyczy ciotki Mii, właściwie to przyjaciółka jej matki, ale były blisko. Jak się okazuje, babka ma na koncie pokaźną sumkę i pochodzi z dzianej rodziny. Nie wiedzielibyśmy tego, gdyby nie zgłosiła się akurat do mojej firmy. Potrzebowała dobrego informatora i kilku ludzi do ochrony. Szuka dziewczyny i wie już o Maxine. Poszukuje także jej matki. Najwyraźniej Cesar zabił obie kobiety i dobrze posprzątał.

– Cesar zabił więc też matkę Mii? Gdzie była wtedy ta cała ciotka? – dziwi się teść Rhysa.

– Nie było jej w kraju – odpowiada ochroniarz. – Ale dobra wiadomość jest taka, że wiemy, gdzie są dziewczyny – kontynuuje.

Rozsuwam fotografie na blacie i sięgam po jedną, która przykuwa moją uwagę.

– Mów – nakazuję, mimo że już wiem, dokąd zmierza.

– Odkryliśmy, kto był ponad Cesarem – Franco Cavillo. Wysoka figura w tym światku. Ostatnio jednak coś facetowi nie poszło, zawarł kilka umów, z których się nie wywiązał, a tym samym narobił sobie wrogów. Z zeznań moich ludzi wynika, że kupił ogromną posesję w Meksyku – cholernie dobrze strzeżoną, ale to nie jest problem. Mam w środku ludzi, ogarniemy to szybko.

– Co z siostrami? – pytam.

– Z tego, co wiem, zostały rozdzielone i zamknięte. Tylko Cavillo i jego najbardziej zaufani ludzie wiedzą, gdzie są, ale… – Spogląda na mnie, a potem na Ottavio. – Jak już wspomniałem, kupił rezydencję w Meksyku i tam urządza libacje z „udogodnieniami”, gdzie panowie mogą sobie ulżyć.

Zerkam na swoją dłoń, w której trzymam zgniecioną już fotografię Cavillo. Dosłownie to samo mam zamiar zrobić z nim.

– Kiedy jedziemy? – warczę.

– Już zająłem się przygotowaniami.

Ottavio wyjmuje z kieszeni komórkę, a następnie, marszcząc brwi, odczytuje wiadomość.

– Muszę jechać do Rhysa, dajcie znać, co ustaliliście.

Odwraca się, a po chwili opuszcza mieszkanie.

Zerkam ostatni raz na stertę zdjęć, między innymi jedno, na którym widać Maxine, po czym idę do salonu. Wypełniam szklankę lodem, dolewam alkohol i siadam w fotelu skierowanym do okna.

– Odzyskamy je – mówi Ronnie, dołączając do mnie. – Ale mam jeszcze jedno pytanie.

– Tak?

– Możesz mi powiedzieć, dlaczego, do cholery, zrezygnowałeś z ochrony?

– Nie potrzebuję nikogo – odpowiadam.

Kątem oka obserwuję, jak Ronnie siada na drugim fotelu. Spoglądam na niego, po czym prycham, kiedy tylko zauważam cholerną litość.

– Luca… Prędzej czy później będziesz kogoś potrzebował.

– Do tej pory jakoś sobie radziłem, wątpisz we mnie? – Uśmiecham się i puszczam do niego oczko.

– Nigdy – prycha, kręcąc głową.

– Tak w ogóle, nie powinieneś szukać panny Scott? – pytam, zmieniając temat. – Słyszałem, że Antonio odchodzi od zmysłów.

– Już wie, gdzie jest, ale nie on jeden szaleje przez kobietę, prawda?

– O czym ty mówisz?

– O Maxine. Wszyscy wiemy, że masz pierdolca na jej punkcie. Myślę, że powinieneś odpuścić.

– A ja myślę, że czas na ciebie, Ronnie.

– Luca, ona nie ma jeszcze dziewiętnastu lat, co chcesz z nią zrobić?

Na myśl, która automatycznie wpada do mojej głowy, uśmiecham się.

– Wcisnę ją w mundurek szkolny, każę zrobić warkocze z wielkimi kokardami, za które będę ciągnął, kiedy będzie niegrzeczna.

Słysząc prychnięcie, odwracam się.

– Jesteś popierdolony – śmieje się Ronnie i wstaje. – Może faktycznie pora na mnie. Do zobaczenia.

Gdzieś z tyłu głowy pojawia się pytanie, dlaczego jego wnętrzności jeszcze nie leżą na podłodze.

– Mam nadzieję, że nie.

Odprowadzam go wzrokiem. Przed wyjściem jednak zatrzymuje się.

– Luca?

– Słucham?

– Nie jesteś twoim ojcem, jesteś jak brat Rhysa i An...

– Wypierdalaj, Ronnie.

Tym razem nie muszę powtarzać dwa razy. Ochroniarz wychodzi, a ja dolewam sobie alkohol i zastanawiam się nad jego słowami. Nie jestem jak Rhys czy Antonio, jestem tym najgorszym, noszącym piętno przeszłości. Tym, który mógł wszystko powstrzymać, ale tego nie zrobił.



Komentarze

Popularne posty