[PATRONAT] Rozdział trzeci "Krwawy obowiązek. Aleksander" Amelia Sowińska

 



Rozdział 3

Annika

 

Zabrałam butelkę szampana i kieliszek i zaszyłam się w ogrodzie gospodarza, Aleksandra, przeklinając w myślach dzień, w którym będę musiała powiedzieć na ślubnym kobiercu tak” jego krewnemu, Antonowi.

Czy istniała jakakolwiek cena, za którą mogłabym pozbyć się swojego obowiązku? Przedłużyć dorastanie, cofnąć się w czasie albo po prostu zostać wydana za kogoś, dla kogo szybciej biło moje serce? Niestety, prawda była okrutnie gorzka. Zostałam skazana na wyjazd z ukochanego miasta, z ojczyzny, która już na zawsze miała mi się kojarzyć z Aleksandrem.

Gdybym tylko się go nie bała… Gdybym znalazła w sobie odwagę, może mogłabym coś zmienić. Może…

Westchnęłam głośno i upiłam łyk alkoholu, zastanawiając się, czy mężczyzna taki jak on spojrzałby kiedykolwiek na dziewczynę taką jak ja. Spojrzałam na swoje pokryte piegami ramiona. Delikatny wietrzyk sprawił, że loki owinęły mi się wokół szyi.

Rude dziwadło”. Doskonale znałam to przezwisko i zdecydowanie wolałam czułe zdrobnienie mojego ojca, lisku”. Nie byłam jednak tak przebiegła jak lisica. Bardziej przypominałam wystraszoną wiewiórkę, uciekającą przed najcichszym ruchem i szelestem.

Nie chciałam płakać. Nie chciałam okazać jakiejkolwiek słabości, a już na pewno nie chciałam zostawać na przyjęciu i słuchać zachwytów Nadii nad Aleksem. Z drugiej strony, nie dziwiłam jej się ani trochę. W szarym, szytym na miarę garniturze wyglądał jak coś, co z chęcią bym zjadła. A moją największą słabością wcale nie były słodycze, tylko piękny, muskularnie zbudowany mężczyzna.

Oczami wyobraźni widziałam, jak zdejmuje szarą kamizelkę, nie spuszczając ze mnie bacznego wzroku. Skupiałby się tylko na mnie, do momentu, w którym zsunąłby białą koszulę ze swoich silnych ramion. Później podeszłabym do niego pewnym krokiem i…

I co?

I zarumieniłam się po czubki uszu, nie wiedząc, co robić. Chociaż moja wyobraźnia była bujna i czasem zaskakiwała mnie samą, tak naprawdę nie miałam o mężczyznach zielonego pojęcia, a tym bardziej o tym, czego pragną. Mogłam się tylko domyślać, że w ich guście są piękne, chude modelki, o wiele wyższe ode mnie. A ja miałam zaledwie metr pięćdziesiąt pięć i stojąc przy Aleksandrze, wyglądałabym jak dziecko. Ewentualnie mogłabym mu służyć jako podparcie, zdecydowanie nie jako obiekt zainteresowania.

Szlag by to trafił, zaklęłam w myślach, biorąc kolejny łyk słodkiego alkoholu, i ponownie wyobraziłam sobie, jak zastępuję miejsce Nadii w jego wielkim, wygodnym łóżku.

Chociaż… czy byłabym zdolna do czegoś takiego? Do wyzbycia się wszelkich zahamowań i sięgnięcia po to, o czym od dawna marzyłam?

Moja mama wiedziałaby, co robić. Nigdy jej nie poznałam, ale ojciec nieraz opowiadał mi o jej ciętym, ognistym temperamencie. A fizycznie? Bez wątpienia wyglądałam jak jej kopia, z tą różnicą, że jej oczy były zielone, a moje miały ciemnobrązowe plamki jak u ojca.

Nie nadawałam się na żonę. Ledwie skończyłam osiemnaście lat, a ojciec już wyganiał mnie z domu prosto w ramiona obcego człowieka. Na dodatek żyjącego w Nowym Jorku i słynącego z zakrapianych imprez.

– Ya nenavizhu etu zhiznʹ. Nienawidzę tego życia – mruknęłam pod nosem i usiadłam pod drzewem, opierając się o nie i całkowicie ignorując pobrudzenie sukni.

Cisza, która mnie otaczała, została nagle zakłócona, a nad uchem usłyszałam szelest kroków. Zdezorientowana wstałam z wygodnego miejsca i w obronnym geście chwyciłam butelkę szampana.

– Chcesz mnie tym zaatakować?

Cholera, moje serce zrobiło fikołka, a żołądek zacisnął się w supeł.

Aleksander. Jego niski, męski głos zakłócił moje otępiałe pod wpływem alkoholu zmysły i sprawił, że puls w mojej piersi zaczął szaleć.

– Ni… nie – wyjąkałam, widząc jego zaciekawioną i zarazem poważną minę.

– Ukrywasz się tu.

Nie pytanie, lecz stwierdzenie.

– Przyłapana – próbowałam zażartować, unosząc ręce w pokojowym geście.

– Nie podoba cię się przyjęcie?

Westchnęłam głośno. Czułam się jak na przesłuchaniu, a na dodatek filtr w moim mózgu przestał działać. Nie powinnam… Nie powinnam tu być, uciekać, a przede wszystkim wdawać się z Aleksandrem w pyskówki, z dala od ojca. Nie wypadało, by młoda dziewczyna chowała się w ogrodzie z dużo starszym mężczyzną, nawet jeśli był szefem szefów, i to on ustalał prawo. Nawet jeśli rozbierałam go w myślach i śniłam o chwili, w której znaleźlibyśmy się sam na sam…

Co mi jednak zostało? Mogłam zignorować wyrzuty sumienia i zawstydzenie i skorzystać z ostatnich chwil w jego towarzystwie. Przytłaczającym, męskim i niebezpiecznym towarzystwie, ale którego pragnęłam od tak dawna.

– Przyjęcie jest wspaniałe – odpowiedziałam, wracając na miejsce pod drzewem. – Wyszłam tylko na chwilę zaczerpnąć świeżego powietrza.

– I wypić w spokoju butelkę najlepszego szampana w Rosji.

– Najlepszego? – Skrzywiłam się. – Nie smakuje najlepiej. Ale nie dla smaku go piję.

Aleksandrowi powieka drgnęła niespokojnie i przez chwilę myślałam, że się zaraz roześmieje. Niestety, jego twarz wciąż wydawała się wykutą w kamieniu maską, bez cienia jakiejkolwiek emocji.

Wzięłam kolejny, dosyć spory łyk alkoholu i patrzyłam w niebieskie, przejrzyste oczy mężczyzny. Były piękne, jasne i dużo ładniejsze niż innych chłopców, których poznałam w ciągu swojego życia.

– Powinienem zawołać twojego ojca i zabrać ci tę butelkę – wymamrotał stanowczym tonem, ale zamiast zrobić to, o czym powiedział, wyciągnął z kieszeni marynarki papierosy i podał mi jednego. – Weź.

Z nieskrywanym zaskoczeniem mieszającym się z przerażeniem pokręciłam głową.

– Nie palę.

– Nie kłam. Nie ma tu Stepana, więc nie musisz udawać.

A więc Tołstoj wiedział o mnie więcej, niż sądziłam, a myśl, że mnie obserwował, wywołała u mnie niechcianą falę podniecenia. Prawie jęknęłam, gdy przyjęłam od niego czerwonego marlboro i przyłożyłam go sobie do ust. W tym prostym, niepozornym geście skrywała się ogromna intymność, rozsadzająca moje głupie nastoletnie serce od środka.

Paliliśmy w ciszy, patrząc na trwającą w najlepsze zabawę. On spokojny, ja cała rozedrgana od szalejących we mnie emocji.

– Ojciec nie powiedział mi, z jakiej okazji zorganizował pan to przyjęcie. – Kiwnęłam głową w tamtą stronę, a z moich upiętych włosów wysunął się kolejny kosmyk loków.

– Urodziny.

– Czyje? – dopytywałam, oblizując usta po papierosie.

– Moje – odpowiedział, jakby nie miało to znaczenia.

– Och! – Poderwałam się z miejsca, jakby poraził mnie prąd, a Aleksander posłał mi pełne zaciekawienia spojrzenie. – Nie wiedziałam.

– Nie musiałaś wiedzieć. – Wzruszył ramionami i odwrócił ode mnie zimne, lodowate oczy. – Nikt nie wie, że to właśnie z tej okazji wydałem to przyjęcie. Nie obchodzę urodzin, ale każda okazja jest dobra, żeby napić się niezłego alkoholu.

– I spędzić czas u boku pięknej kobiety – wymsknęło mi się, nim zdążyłam pomyśleć.

Cholera, źle to zabrzmiało. Oczywiście nie miałam na myśli siebie, ale Aleks uśmiechnął się jednym kącikiem ust, jakby wbrew swojej woli. Tak, na krótką chwilę na jego wargach pojawił się uśmiech.

– Miałam na myśli Nadię – dodałam speszonym tonem, czerwieniąc się przy tym jak złodziej przyłapany na gorącym uczynku. – Jest niezaprzeczalnie piękną kobietą… To modelka, prawda?

Stres wziął nade mną górę i paplałam wszystko, co ślina przyniosła mi na język. Jeszcze chwila, a zaczęłabym  komplementować jego ubiór, dom i przekonywać go, że z okazji urodzin Nadia powinna się dzisiaj postarać. W jego łóżku, chociaż najchętniej zajęłabym jej miejsce, ale tego szczegółu nie musiał poznawać.

Mężczyzna patrzył na mnie coraz bardziej zdezorientowany, jakbym mówiła w innym języku.

– Przepraszam – parsknęłam, popijając łyk szampana, aż w butelce nic nie zostało. – To nie jest moja sprawa, proszę pana.

Proszę pana.

Zażenowana odwróciłam się w kierunku przyjęcia i przymknęłam oczy, marząc o tym, by zniknąć. Aleksander Tołstoj zapamięta mnie jako niezrównoważoną, dziwną smarkulę. A jeśli w końcu się nie zamknę, jeszcze zmieni zdanie i odwoła moje zaręczyny ze swoim kuzynem.

Chwila

Czy to nie o to mi właśnie chodzi?

Pomysł zrodzony w moim pijackim umyśle od razu został zaakceptowany i bez namysłu przeszłam do jego realizacji.

Może jeśli wystarczająco mocno go wystraszę nietypowym, odchodzącym zdecydowanie od wymaganych standardów zachowaniem, Aleksander postanowi znaleźć Durovowi lepszy materiał na żonkę.

Pisnęłam zachwycona genialnym pomysłem.

– Wszystko w porządku? – Zachrypnięty głos mężczyzny rozbrzmiał tuż nad moim uchem.

– Nie bardzo – wyjąkałam teatralnie, chwiejąc się na własnych nogach. – W zasadzie to muszę się panu do czegoś przyznać.

Okręciłam się w jego kierunku i przysunęłam blisko, łamiąc tym samym wszystkie podstawy dobrego wychowania. Dziewczyna nigdy nie powinna być tak blisko obcego mężczyzny. Tym bardziej sam na sam, w ciemnym, bezludnym ogrodzie.

Aleksander uniósł wysoko brew i spojrzał w dół, prosto w moje szeroko otwarte oczy. Na jego męskiej, szerokiej szczęce zauważyłam ślady jednodniowego zarostu i jasne, stare blizny zdobiące jego szyję. Był ogromny. Wyższy ode mnie o kilka głów i dużo, dużo cięższy.

– Panie Tołstoj – zaczęłam niewinnym głosikiem. – Ma pan dzisiaj urodziny i z tej okazji mogłabym podzielić się z panem pewnym swoim talentem.

– Nie sądzę

– Cicho – uciszyłam go, bojąc się, że albo naprawdę postradałam zmysły, albo wymyśliłam cudowne antidotum na wszystkie swoje nadchodzące problemy. – Otóż każdy chciałby znać swoją przyszłość, a tak się składa, że potrafię ją przewidywać. Z okazji pańskich urodzin użyję tych zdolności i przepowiem panu, co czeka pana w niedalekim czasie.

Nie zastanawiając się dłużej, chwyciłam go za silną dłoń i drżącymi palcami wodziłam po jej wewnętrznej stronie. Drżałam ze strachu, podniecenia i obawy, że Tołstoj przejrzy mój niecny plan albo w ogóle nie uwierzy, że mówię poważnie.

W końcu musiałam się postarać, by na szybko znaleźć w sobie jakieś szaleństwo i przekonać samego pakhana, że wcale się nie nadaję na żonę dla Antona Durova. Mogłam widzieć duchy, słyszeć głosy, albo… przepowiadać przyszłość niczym pokręcona, wyrwana z nieudanej bajki wróżka.

Przełknęłam ślinę, nie słysząc, by Aleksander komentował moje dziwne zachowanie, a wręcz przeciwnie, jego tytoniowy oddech zaczął pieścić moje ucho.

– Anniko – syknął pełnym z napięcia, niskim głosem. – I co widzisz, malenʹkaya lisa?

Maleńki lisku”. Nazwał mnie maleńkim liskiem, a moje wilgotne majtki przylgnęły do zdradzieckiej kobiecości.

Cholera, włożyłam rękę do ognia i jeszcze miałam czelność dziwić się, że parzy. Ale na odwrót było już za późno. Zostałam złapana w swoją własną, marną pułapkę.




Komentarze

Popularne posty