[PATRONAT] Rozdział trzeci "Tracąc nadzieję" Lily Madaleine

 


Rozdział trzeci

Bezmyślni

 

– Czyli muszę dobierać kolejne cienkie pasma i splatać z grubszymi?

Chwilowo zawiesiłam broń ze Stellą, która nawet nie wiedziała, o tym, że się nie lubimy. Cóż, właściwie, że ja jej nie lubię.

– Dokładnie tak.

– Podaj gumkę.

Obwiązuję kłosa gumką do włosów i pokazuję go Stelli, która była moją modelką. Dziewczyna wstając, podchodzi do lustra. Nie mam pojęcia po co ono tutaj jest, przecież to tor wyścigowy.

– Jak na pierwszy raz, wyszło ci całkiem nieźle, ale trochę niechlujny.

Przewracam oczami, jednak kiedy dziewczyna obraca się w moją stronę, posyłam jej swój najlepszy udawany uśmiech. Odchrząkuję i sprawdzam godzinę. Nauka zajęła nam niewiele czasu, a Deana dalej nie ma, przez co zaczynam się trochę niecierpliwić. Jednak po spędzeniu tego krótkiego czasu z dziewczyną, jestem w stanie przyznać, że nie jest taka zła.. Każdy chyba spotkał w swoim życiu osobę, która wydawała się idealna. Właśnie takie wrażenie wywarła na mnie Stella. Wydaje mi się, że dziewczyna byłaby dobra we wszystkim, czego by się podjęła. Podobnie jak moja kuzynka, z którą nie widziałam się od czasu śmierci mamy. Lily była chyba najbardziej kreatywną osobą, jaką znałam. Wszystko zawsze wychodziło jej perfekcyjnie – rysowanie, olimpiady w szkole, nauka języków, oceny, wolontariat, oddanie rodzinie. Kiedy byłyśmy jeszcze małe, nieraz próbowałam jej dorównać. Jednak gdy teraz o tym myślę, żałuję, że byłam zazdrosna. Ona nigdy nikomu nie zazdrościła, nie dokuczała, każdemu szybko wybaczała.

– To… wyjdę, może Dean zaraz przyjdzie…

Zmierzam do wyjścia, ale Stella zaczyna się śmiać. Spoglądam na nią i widzę jej uśmiechniętą twarz.

– Ty tak serio? Weź na luz, Joss. Siadaj, poczekamy razem.

– No dobrze.

Zajmuję miejsce obok Stelli, a ona po chwili unosi z podekscytowaniem głowę.

– Ej. – Szczerzy się w moją stronę, a ja wyginam wargi. Co tym razem? – Co ty na to, żebyś spróbowała?

Dziewczyna wskazuje ręką za okno, a podążam za jej gestem i tym razem to ja zaczynam się śmiać. Po chwili jednak dostrzegam, że ona nie żartuje. Mina momentalnie mi rzednie i otwieram szerzej oczy.

– Ja? Na tym… czymś? Nawet nie mam prawa jazdy.

Stella kręci głową i mówi:

– Właśnie w tym rzecz. Pierwsza jazda za kółkiem na takim torze? Gdybym ja miała taką szansę, nie traciłabym czasu.

Ale ja nie jestem tobą.

Kręcę głową, a przerażenie i adrenalina zaczynają brać górę nad zdrowym rozsądkiem.

– Ale ja nie mogę. Nie jestem zawodnikiem. To w ogóle legalne?

– O czwartej zaczynają się profesjonalne treningi, ale do tej godziny każdy może wejść na tor. No prawie każdy. Oprócz dzieci. Ale ty nie jesteś dzieckiem, prawda?

 

***

 

Rory pokazuje mi samochód, wskazuje, w którym miejscu jest gaz i hamulec, a także tłumaczy, jak działają biegi. Później zakładam kombinezon i kask, po czym wsiadam do środka. Auto wydaje się o stokroć niższe od zwykłych.

Brawo, Joss. Odkryłaś Amerykę.

– Pamiętaj, tutaj naciskasz, jeśli chcesz zmienić bieg. Dalej masz gaz, dociskaj, ale nie za bardzo. Nie walnij w trybuny i zapnij pasy. Masz też słuchawki z mikrofonem, jeśli będziesz chciała zadać jakieś pytanie, odpowiem ci – mówi, podając mi sprzęt.

Następnie pokazuje mi wszystko jeszcze raz, a ja kiwam głową i uważnie słucham, jak przystało na grzeczną uczennicę. Może dopiszę to do mojej listy celów do zrealizowania. Zawsze to będzie coś nowego i odważnego.

Chłopak odchodzi kawałek, pokazuje kciuk w górę i gestem ręki zachęca mnie do ruszenia. Jeszcze raz potakuję, zakładam słuchawki i odwracam się. Szukam wzrokiem Deana, ale nie znam żadnej twarzy, którą widzę.

Do diabła z nim.

Z tą myślą ruszam z miejsca. Za pierwszym razem gaśnie mi auto. Próbuję ponownie i tym razem się udaje.

Na początku nie wiem, co się dzieje, ale po sekundzie czuję odepchnięcie w tył, wstrząs i zaczynam pędzić przed siebie. Cholera.

– Powoli, Joss. Nie tak szybko – słyszę głos Rory’ego w słuchawkach i kiwam głową, mimo że on mnie nie widzi.

Odrywam stopę od gazu i kręcę kierownicą. Ta jednak reaguje odrobinę za bardzo, przez co odrzuca mnie w prawo. Szlag.

– Hej, uważaj. Zahamuj i ponownie rusz, ale nie skręcaj tak kierownicą.

Teraz już wiem.

Zatrzymuję się, a po chwili znowu jadę, tym razem delikatnie skręcając w prawo.

Mimo że samochód jest zamknięty, a okna nie są otwarte, czuję powiew wiatru i ogromną prędkość, z którą jadę. Wciągam powietrze i zauważam kolejny zakręt. Gwałtownie hamuję, przez co pochylam się do przodu.

Szlag. Odchrząkuję i widzę za sobą chmarę aut.

– Tym razem jedziesz za wolno. Uważaj na nadwozie – odzywa się ponownie Rory.

Nie mam pojęcia, o czym mówi.

Przyśpieszam, przez co do moich uszu dochodzą szmery i słyszę jedynie urywki zdania Rory’ego. Poprawiam słuchawki i próbuję się wsłuchać w jego głos. Cholera.

Zerkam przed siebie i nagle widzę trybuny. Gwałtownie skręcam kierownicą, przez co znowu odrzuca mnie w prawo. Szlaaag.

Wzdycham i słyszę pisk w słuchawce. Czując ból w uszach zdejmuję je i odkładam na siedzenie obok. Patrzę w lusterko i zauważam za sobą auta. Przewracam oczami i dodaję gazu. Znowu.

Zerkam na narzędzie porozumiewania się i zmieniam zdanie. Sięgam po nie, odrywając rękę od kierownicy. Tracę jednak kontrolę, dlatego ponownie przyszpilam do niej dłonie.

Dobra. Skupiam się na jeździe i kieruję wzrok na tor przede mną.

Nie wierzę.

Prowadzę auto. I to nie byle jakie.

Otrząsam się, a na moich ustach pojawia się uśmiech.

Czuję… ulgę. Czuję się… swobodnie, do cholery. To działa. Znowu zerkam w lusterko i nie widzę już tak dużej liczby aut za mną. Przymykam oczy i przygryzam dolną wargę.

Patrzę na licznik i ze zdziwieniem zauważam, że wskazówka pokasuje sto mil na godzinę. Skręcam tym razem w lewo, ale znów wykonuję za mocny ruch.

Widzę przede mną auto, które o dziwo jedzie wolniej, więc zwalniam. Mam czas, żeby założyć słuchawki. Wkładam je, ale nadal słyszę cholerne szmery. Poprawiam je dokładnie na uszach i nagle słyszę inny niż wcześniej głos.

– Kurwa, Joss.

Dean.

Nie orientuję się nawet, że zwolniłam. Przełykam głośno ślinę. Głos więźnie mi w gardle, ale po chwili trzeźwieję.

Ponownie naciskam pedał gazu i mknę przed siebie.

Zjawił się pan i władca.

Co to to nie.

– …ty pierdolisz… pozwoliłem…?

Odgłos silnika zagłusza dźwięki dochodzące ze budynku. Wciągam głośno powietrze. Jest zły. Jednak nie mówi do mnie, tylko do Rory’ego.

Skręcam, przez co mnie odrzuca. Kurde, znowu. Nie nauczę się tego.

– Joss, kurwa, jak już przywieziesz z powrotem swój tyłek, to powyrywam ci wszystkie cholerne włosy.

Kręcę w odpowiedzi głową.

– Daj mi spokój.

Zaciskam wargi i próbuję skupić się na jeździe. Czuję jego miarowy oddech w słuchawce.

– Kurwa, mów do mnie.

Wyrywa mi się parsknięcie i ponownie potrząsam głową.

– Kozioł – mruczę i czuję, jak co chwilę mnie podrzuca.

– Nie odrywaj nogi, wtedy tobą szarpie.

Mrużę oczy, a następnie nimi przewracam. Dociskam pedał i znowu czuję, jak prędkość powoli się zwiększa.

– Ojej – mruczę nieświadomie i widzę obok siebie przejeżdżające auta.

Spoglądam w bok, ale ze słuchawki od razu dobiega karcący głos:

– Patrz przed siebie, Joss.

Kurna, skąd on to wszystko wie?

Słyszę ciągle szmery, jakby chodził. Tak. To całkiem możliwe. W jego głosie wyczuwam złość i może… coś jeszcze. Strach. Strach, który Dean coraz częściej przy mnie odczuwa.

Skręcam kierownicą w prawo, a moim oczom ukazuje się meta.

– To już koniec? Może jeszcze jedno kół… – zaczynam mówić i uśmiecham się, ale Dean od razu wcina mi się w słowo.

– Ani mi się waż, zjeżdżaj na pobocze. Tylko uważaj na kamienie.

Do moich uszu dociera jego zaborczy głos, tak bardzo mi już znany.

– Poproś ładnie, Dean. Nie jestem twoją zabawką.

Jadę coraz wolniej, a jego syczący oddech aż podrażnia moje kanaliki. Przechylam głowę i czekam.

– Jaja sobie teraz robisz.

Słyszę złośliwy i chrapliwy śmiech, ale nie odpuszczam.

– Dobra, to poćwiczę jeszcze skręty podczas kolejnej rundki.

Wzruszam nieświadomie ramionami.

– Kurwa… – Jedno, drugie, trzecie. Następuje cisza, a po chwili, gdy jestem już nieopodal zjazdu, ponownie się odzywa: – Wracaj, proszę.

Przymykam oczy i wzdycham z ulgą.

Zatrzymuję się przy barierkach, gwałtownie hamując. Po chwili szyba sama się otwiera. Jak? Zdejmuję kask i kiedy odwracam się z powrotem w kierunku okna, zauważam Deana.

Odchrząkuję i widzę, jak chłopak otwiera drzwi i staje pewny siebie przed autem.

Przełykam ślinę, a następnie wychodzę, zdejmując przy tym kask.

Po chwili staję przed nim twarzą w twarz i czuję ulgę. Cholera, stęskniłam się za nim.

– Widzisz, jak chcesz, to potrafisz. Ale już rozumiem, czemu tak to polubiłeś! – mówię, nawiązując do jego prośby i jednocześnie wskazując na tor za mną.

Po chwili podnoszę wzrok i widzę, że Dean prycha, odwraca się i odchodzi. Marszczę czoło, ale maszeruję już za nim. Wchodzi do pomieszczenia, w którym siedzi Stella. Odruchowo przewracam oczami, ale dalej idę za nim.

Przyglądam się, jak Dean zabiera moje rzeczy z krzesła i wskazuje na mój kombinezon, który mam na sobie.

Potakuję i zmierzam w kierunku szatni. Zdejmuję go i pośpiesznie wracam do poprzedniego pokoju.

– Ale nieźle sobie radziła, opanuj się. Po prostu podekscytowałam się, że kogoś tu przyprowadziłeś po takim długim czasie.

– Ona nawet nie potrafi prowadzić zwykłego samochodu.

Słyszę, jak wzdycha, i od razu wyobrażam sobie, że przeczesuje dłonią czuprynę włosów.

– Dobra, Dean. Wyluzuj, wiele osób tak robi. Tylko że ona tym razem nie musi za to płacić. Nie dziękuj.

Nie słyszę już jego odpowiedzi, a po chwili widzę sylwetkę wychodzącą z sali.

– Nie musiałeś jej robić wykładów. Sama zdecydowałam, że pojadę. – Dean odwraca wzrok, kręcąc głową. – Tak samo Rory. On niczym nie zawinił. Pokazał mi nawet, jak wszystko działa. Poza tym to ty gdzieś zniknąłeś.

– Nigdy więcej tak nie rób albo chociaż mniej uprzedzaj, kurwa, zadzwoń czy coś. – Dean zjeżdża wzrokiem na moją klatkę piersiową. – Jak się czujesz?

– W porządku.

– Nie czujesz skurczów albo duszności?

Wzdycham i kręcę głową. Robię krok i próbuję przejść obok niego, ale łapie mnie za ramię. Przechylam głowę w bok i marszczę czoło.

– Przez trzy dni nie byłaś na badaniach, to kolejna sprawa. Pojedziemy teraz do szpitala i nie będziesz się ze mną spierać. Dobrze? – dopowiada z zaciśniętymi zębami.

Przymykam oczy, ale się zgadzam. Dean, widząc mój ruch, urywa nasz kontakt wzrokowy i mija mnie.

– Nie musisz się o mnie tak martwić – mruczę, truchtając za nim do wyjścia.

Słyszę chropowaty śmiech. Dean momentalnie się odwraca i łapiąc mnie w talii, popycha na najbliższą ścianę.

– Skąd myśl, że się o ciebie martwię?

Wciągam powietrze przez jego nagły ruch i cała się spinam. Cholera. Czemu on zawsze musi to robić tak nieoczekiwanie?

Zaczynam niespokojnie oddychać, podczas gdy Dean zagląda w moje oczy. Widzę, jak jego źrenice powoli ciemnieją, a po chwili wracają do pierwotnego stanu.

Kątem oka zauważam, że unosi dłoń i dotyka delikatnie mojego policzka.

– Sprytna z ciebie istota, Hathaway – szepcze, dotykając moich włosów i przejeżdżając po nich ręką.

Śmieję się i wzruszam ramionami na tyle, na ile pozwala mi niewielka przestrzeń pomiędzy naszymi ciałami.

– Wiesz, czekam, aż powyrywasz mi wszystkie włosy… – mruczę i unoszę brwi, widząc, jak Dean powoli się rozluźnia.

Jego zachowanie zmienia się tak szybko, jak kobiecie podczas miesiączki. Uśmiecha się i zakłada mi włosy za ucho.

– Za bardzo mi ich szkoda. To byłyby większe tortury dla mnie niż dla ciebie.

Czuję, jak mięknie mi serce, a głos więźnie w gardle. Znowu. Odchrząkuję i wyczuwam jego drugą dłoń na moich plecach.

– Mogłeś nie wychodzić, wtedy miałbyś mnie pod kontrolą.

Dean zbliża twarz do mojej szyi. Urywa nasz kontakt wzrokowy, co trochę mnie frustruje. Czuję, jak przez moje ciało przechodzą ciarki, kiedy zaczyna całować każde miejsce na szyi, a później przechodzi na brodę.

– Kolejny punkt zaliczony? – mruczy, ale nie przetwarzam jego słów, będąc jakby w transie. – Joss?

Uwielbiam, gdy wypowiada moje imię. Idealnie pasuje do kształtu jego ust.

Dean kreśli ustami drogę od moich kości policzkowych do ucha. Wzdrygam się.

– Umiesz już robić kłosa?

– T-tak… – odpowiadam, choć nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam jego słowa.

Cholera. Co ja wygaduję?

Wciągam powietrze i unoszę lekko brodę, a Dean czując to, zatrzymuje się. Zaprzestaje pocałunków, prawie dochodząc do drugiego ucha, i podnosi głowę.

Ponownie patrzy na mnie wzrokiem przepełnionym konkretną emocją. Nie potrafię jednak odczytać jaką. Spogląda w moje oczy i przechyla głowę, jakby chciał zobaczyć mnie pod innym kątem.

– Martwię się o ciebie, Joss – szepcze, a ja po raz pierwszy odczuwam swobodę podczas bliskości z nim.

Nigdy nie usłyszałam tak ładnych, a jednocześnie prostych słów.





Komentarze

Popularne posty