PROLOG
LAUREEN
Silny podmuch wiatru poruszył moimi
włosami i przyniósł zapach śmierci. Zamarłam. Powinnam się ruszyć, coś zrobić,
lecz nie mogłam oderwać wzroku od Sigarra, który nadal klęczał i oddychał
ciężko – klatka piersiowa unosiła się równomiernie, choć szybko. Podążyłam za
jego spojrzeniem utkwionym w truchle leżącym pod jego stopami. Podeszłam parę
kroków i dostrzegłam, że drżą mu ramiona. Strach podchodził mi do gardła,
jednak musiałam zyskać pewność, że nic mu się nie stało. Musiałam. Ruszyłam
dalej, ostrożnie omijając porozrzucane ciała. Starałam się nie patrzeć, nie
widzieć ludzkich szczątków rozsypanych na asfalcie niczym niepotrzebne klocki
na dziecięcym dywanie. Zacisnęłam powieki. Proszę,
proszę, proszę, niech to się okaże głupim snem. Potknęłam się i upadłam.
Jedną ręką oparłam się o szorstki asfalt, drugą… Otworzyłam oczy i z
przestrachem cofnęłam dłoń. Oddech mi przyspieszył. Leżący przede mną trup
patrzył pustym wzrokiem w niebo. Jego szyję przecinała głęboka rana,
oddzielająca głowę od tułowia. Tkanki, mięśnie, krew, błysk kości. Przewróciło
mi się w żołądku, odwróciłam głowę i zwymiotowałam. Otarłam usta. Weź się w garść! Uspokoiłam oddech, a
następnie wstałam, wspierając się o zimny mur. Poszukałam Sigarra spojrzeniem,
jednak on nadal nie podnosił się z ziemi. Niepokój przejmował nade mną
kontrolę, a ja nie chciałam mu się poddać. Ruszyłam dalej. Wdepnęłam obcasem w
kałużę i zadrżałam. Krew, wszędzie krew. I to wszystko wydarzyło się
niepotrzebnie. Gdzie sprawiedliwość? Przecież to nie musiało… Powietrze
uchodziło z moich płuc ze świstem, pot spływał wzdłuż kręgosłupa, a ja coraz
bardziej zapadałam się w absurdzie obecnej sytuacji. Potrząsnęłam głową. Nie, nie teraz. Muszę się opanować. Nie czas
na rozmyślanie. Potrafisz się opanować, Laureen, wiem, że potrafisz.
Nabrałam więcej powietrza, po czym wypuściłam je bardzo powoli. Powtórzyłam to
jeszcze raz i kolejny, a potem mój umysł wypełniła jedna myśl, której uczepiłam
się niczym ostatniej szansy: Nie mógł
postąpić inaczej.
Dostrzegłam ruch i zobaczyłam, że
Sigarr wreszcie podniósł się z klęczek. Widok muskularnego, stworzonego do
walki ciała sprawił, że włoski na plecach stanęły mi dęba. Dlaczego tak na mnie działasz? Mogłam zatracać się w jego
obecności, ale nie w tym momencie, nie kiedy stał pośród morza trupów i
wycierał zakrwawiony miecz o płaszcz niewinnej ofiary. Zrobiłam krok naprzód i
następny, butem szturchnęłam metalowy pręt, który wyślizgnął się z dłoni
martwego i upadł kawałek dalej z cichym trzaskiem. Sigarr znieruchomiał i
dopiero wtedy podniósł na mnie wzrok. Przystanęłam i przełknęłam ślinę. Moc
wręcz z niego wypływała. Czułam, że pragnie się uwolnić. Wydawała się tak żywa
– zupełnie jakby wewnątrz Sigarra mieszkała nieujarzmiona bestia. Emanowała z
taką siłą, że odnosiłam wrażenie, jak gdyby stała obok. Sigarr nie zrobiłby mi
krzywdy, miałam pewność. Jednak bestia… to już osobny problem. Stanowiła rdzeń
istnienia Sigarra, a przynajmniej jego sporą część.
– Chcesz tak żyć? – zapytał nagle
Sigarr.
Rozpacz przedzierająca się przez ciche
słowa odebrała mi mowę. Spod jego stóp wydostał się cichy jęk. Spojrzeliśmy w
dół. Jeden z pokonanych ludzi z widocznym wysiłkiem wyciągnął ku niemu rękę.
Sigarr uniósł miecz i pchnął człowieka prosto w serce.
– Nie! – krzyknęłam, zaraz zasłaniając
drżące usta dłonią.
Nie wierzyłam w to, co właśnie
zobaczyłam, chociaż byłam tego świadkiem. Serce przepełniała trwoga, a ja
wpatrywałam się w Sigarra niczym w nieoswojone zwierzę. Twarz wykrzywiła mu się
w wyrazie bólu, popatrzył z odrazą na miecz. Cierpiał, wiedziałam to, a jednak
zabijał. Pragnęłam mu ulżyć, a jednocześnie zrozumieć. Wreszcie cokolwiek
zrozumieć.
Nie
mogę teraz zostawić go z tym wszystkim… Spojrzałam
na zmasakrowane ciała i zaschło mi w gardle, a myśl się urwała.
– Chcesz tak żyć? – zapytał ponownie.
Adrenalina dodała mi odwagi.
– Przecież sam wybrałeś takie życie.
Czułam, że bestia cofnęła się i –
zaskoczona moją zuchwałością – ukryła we wnętrzu Sigarra. Oddech powoli mi się
wyrównywał i skoncentrowałam się, by skupić wzrok na Sigarze. Wyczułam zmianę.
Powietrze się ochłodziło, a bestia powoli usuwała się w cień, zastąpiona przez
smutek oraz tęsknotę za czymś dawno zapomnianym. Za czymś, o czym nie mogłam
mieć pojęcia. Sigarr opuścił ramiona, ostrze oparło się o ziemię.
Wtem uniósł na mnie wzrok, a wzdłuż
mojego kręgosłupa przeszedł dreszcz.
– Nie musiałem wybierać – szepnął. –
Już byłem mordercą.




Komentarze
Prześlij komentarz