[PATRONAT] Rozdział pierwszy Lily White "Jej stalker"
Rozdział
1
Ari
Kiedy
wspominam tamtą noc – tę pierwszą i ostatnią – początek końca tego wszystkiego,
nie pamiętam szczegółów ataku. Powód śmierci Liama Kane’a nie miał dla mnie
większego znaczenia.
Urodziłem się do jednego zadania,
mój temperament wykuwał się w piecu obojętności, moja moralność w zasadzie nie
istniała.
Jeżeli chodzi o szczegóły, liczyło
się dla mnie tylko to, że Liam musiał umrzeć i że jeżeli umrze z mojej ręki,
moje życie będzie lepsze. Miałem gdzieś, czy jest demonem opychającym prochy,
które zabiły setki ludzi, czy aniołem harującym całymi dniami, żeby przekazywać
miliony na cele dobroczynne.
Takie fakty mnie nie obchodziły. Ważne
było tylko to, że wyznaczono za niego nagrodę. Dwa miliony dolarów, by być
dokładnym.
Jedyne szczegóły, jakie musiałem
znać, to że jest zwalistym facetem w średnim wieku, ma na oko metr
osiemdziesiąt wzrostu, mieszka na strzeżonym osiedlu na północny zachód od
Hollow Lake, że wróci do domu po dziesiątej wieczorem i będzie sam w gabinecie
na pierwszym piętrze, gdzie przez pewien czas nikt na pewno nie będzie zawracał
mu głowy.
A przynajmniej nikt oprócz mnie –
człowieka, który miał go zabić. Intruza, którego nie interesowało, dlaczego
kula miała znaleźć się w jego czaszce. Liczyło się tylko to, by trafiła.
I trafiła.
Kwadrans po dziesiątej Liam wydał
ostatnie tchnienie. Pocisk, który zostawił po sobie niewielki otwór w prawej
skroni i znacznie większy w lewej, pogruchotał mu mózg. Według wszystkich
doniesień Liam cierpiał na depresję i sam złapał za broń –potwierdzały to ślady
prochu na jego dłoni. Jego bezwładne ciało leżało na biurku.
Ja byłem jedynie duchem, niewidoczną
siłą sterującą jego ręką. I tak by pozostało, gdyby tylko jego córka – tuż po
tym, jak zamknąłem za sobą okno – nie przyszła sprawdzić, co się stało.
Odwróciłem się, gdy usłyszałem jej
głos, zachowałem się jak idiota. Jak kretyn. Nigdy się nie angażowałem. Była
jednym z wielu szczegółów, których nie musiałem znać.
A jednak krzyk, który wydobył się z
jej gardła, zatrzymał mnie w miejscu. Wylewające się z niej cierpienie, kiedy
wołała do martwego ojca, sprawiło, że się odwróciłem i na nią spojrzałem.
Wymknął mi się oddech, obłok białej
mgły w zimnym powietrzu nocy.
Nie byłem pewien, co takiego w niej
dostrzegłem, że zamarłem w cieniu, by po raz pierwszy na nią popatrzeć, ale ta
chwila spowodowała błąd oraz koniec życia bez przejmowania się innymi.
Tamtej nocy ujrzałem ją po raz
pierwszy i już nigdy nie wyzbyłem się poczucia winy.
Adeline Kane miała wtedy szesnaście lat.
Była zjawą o kruczoczarnych włosach i skórze tak bladej, że prawie połyskiwała
w świetle księżyca. Miała kryształowo-błękitne oczy i usta tak czerwone, że ich
barwy nie byłaby w stanie zmienić żadna szminka. A do tego sylwetkę anioła, nie
pulchnego cherubina, lecz takiego, który spadł z niebios i miał tylko jeden cel:
nieść karę ludzkiej duszy.
Nie chciałem wiedzieć, że jest
artystką, która stawia tragedię nad romans.
Nie powinno mnie interesować, że
najlepiej czuje się w samotności.
Nie zwracałem większej uwagi na
fakt, że zaledwie kilka miesięcy wcześniej, zanim zabiłem jej ojca, straciła
matkę i że była dziedziczką niewielkiej fortuny po rodzicach.
Przez te wszystkie lata, gdy ją
obserwowałem, przejmowałem się jedynie tym, że w chwili śmierci ojca pękła, że
ja odszedłem, a jej życie, właśnie w tamtym momencie, wymknęło się spod
kontroli. Że poczułem się odpowiedzialny za tę przeistaczającą się w kobietę
dziewczynę. I że poruszyła we mnie coś, z czego istnienia nawet nie zdawałem
sobie wcześniej sprawy.
Byłem od niej dziesięć lat starszy.
Byłem zawodowym zabójcą.
Byłem znakomitym zabójcą.
Ale tamtej nocy stałem się kimś
jeszcze.
Prześladowcą.
Nieniknącym cieniem.
Mężczyzną, który zamierzał bronić ją
przed światem.
***
8
listopada 2014
Sobotnia
noc, na niebie wisi księżyc w pełni, a mnie otula całun pierwszego śniegu. Ostatnim
miejscem, w którym chciałbym się znaleźć, jest chodnik przed nocnym klubem.
Nie znoszę takich spelun. Zawsze są
rzęsiście oświetlone, dudnią muzyką i emanuje z nich zapach buzujących
młodzieńczych hormonów, przebijających się spod smrodu papierosów i alkoholu.
Od lat unikałem zatłoczonych pomieszczeń i ocierających się o mnie spoconych
ciał.
Tylko przez nią mogłem trafić do
jednego z tych przybytków, Czarnej Orchidei, klubu dla gości z upodobaniem do
makabry.
Muszę przyznać, to nie jest typowy
klub. Wnętrze ma udawać lochy, zewnętrzną fasadę pokrywają sztuczne głazy
odgrywające zamkowe mury. Wszyscy ludzie w kolejce ubrani są na czarno,
niektórzy poprzebierani za wampiry, inni zbyt tępi, żeby wiedzieć, że fantazja
zawsze jest przyjemniejsza od rzeczywistości.
Tak, też tam jestem, stoję obok
drzewa zasadzonego na środku chodnika, opieram się o otaczające pień metalowe
okratowanie i wbijam wzrok w od niedawna pełnoletnią kobietę, która zbyt dużo
wypiła i niecierpliwie czeka, aż wpuszczą ją do środka.
Kobiecie towarzyszy jej skretyniały
chłopak, kolejna przelotna znajomość. Na widok jego obcisłych dżinsów i
bezładnie zwisających włosów ledwie utrzymuję nerwy na wodzy. Nie ma co ukrywać
– Adeline ma fatalny gust, ale na szczęście ten palant na pewno szybko zniknie
z jej życia.
Adeline wytrzymuje z kolejnymi
chłopakami kilka tygodni, co najwyżej miesięcy, bo nie należy do kobiet skorych
do trwałych zobowiązań.
Jej nawyki i decyzje doprowadzają
mnie do szału już od dwóch lat. Przyglądałem się, jak traciła dziewictwo na
tylnym siedzeniu samochodu, widziałem, jak skakała z kwiatka na kwiatek. Byłem
milczącą zjawą zliczającą chłopaków i mężczyzn, z którymi się zadawała, nie
bacząc na swoją reputację. Było ich trzynastu, skoro już przy tym jesteśmy, ale
jeżeli przyjdzie wam ochota, żeby ją oceniać, to was wypatroszę i będę się rozkoszował
waszymi krzykami.
Nie chodzi o to, że zależy jej na
uwadze innych i chce się popisywać, po prostu znajdowała się w złych miejscach
o złej porze, a ci goście, jak wszystko, co ma fiuta, bez mrugnięcia okiem
wykorzystywali okazję.
Wygląda na to, że ona ani razu się
tym nie przejęła i podziwiam ją za to bardziej, niż powinienem. Jest wolnym
duchem, promieniem światła, który potrafi przebić się przez mroczny krajobraz
mojego wycofanego życia.
Adeline nie należy do ludzi, którzy
się do czegoś przywiązują. W bolesnych chwilach szuka jedynie ulgi, ucieczki
łagodzącej ciężar egzystencji spędzonej w niezrozumieniu ze strony wszystkich,
którzy ją znają.
Wszystkich poza mną. Z drugiej
strony przecież nigdy się nie spotkaliśmy, przynajmniej nie w formalnym
znaczeniu tego słowa. Nie w sposób, który mogłaby zapamiętać.
Mimo to wiem o niej wszystko.
Wiem, że jest piekielną otchłanią,
która pochłonie cię, zanim w ogóle się zorientujesz, co się dzieje.
Wiem, że kręci ją władczość i
strach, nie znosi za to słodziutkich i płytkich romansów.
Wiem, że miewa fantazje, które
ludzie uznaliby za niemoralne i złe.
Wiem, że nigdy nie odsłania się
przed światem, bo ten od razu by ją osądził.
I wiem, że żaden z kretynów, z
którymi była, nigdy nie pojął, jak brudna i złamana naprawdę jest.
Nie potrafią wydusić z niej krzyku. Nie
potrafią doprowadzić jej do końca. Potrafią co najwyżej skłonić ją, żeby kładła
się pod nimi i udawała, że sprawia jej to przyjemność.
Nie będę zaprzeczał, że to ostatnie
mnie bawi, choć nie pozwolę sobie, żeby coś w tej kwestii zrobić. Ta kobieta ma
swoje problemy. Identyczne z moimi.
Dziś ma osiemnaste urodziny i stoi
właśnie pod klubem, do którego wpuszczają od dwudziestu jeden lat. To dla niej
typowe – buntowniczość, cecha, która większość rozsądnych ludzi doprowadza do
szaleństwa, natomiast mnie przyzywa niczym szepcząca kochanka.
W pewnym momencie ruszę jej śladem,
ale na razie wystarczy mi stanowisko pod drzewem.
Komórka w mojej kieszeni zaczyna
dzwonić; wyciągam ją i widzę nazwisko Lincolna.
– Gdzie jesteś?
Nie czeka nawet na jedno moje słowo
i od razu domaga się odpowiedzi, której nie mam ochoty udzielać.
– Na spacerze – mówię.
Z głośnika dobiega jego głośny,
głęboki śmiech.
– Sracerze. Znowu ją śledzisz, prawda?
– Trzeba jej pilnować.
Lincoln przeklina pod nosem.
– Tu akurat masz rację. Co
aktualnie porabia mała psychopatka?
– Czeka pod Czarną Orchideą.
Lincoln na moment milknie, po czym
stwierdza:
– Jest za młoda.
– Jak zwykle – stwierdzam
ze szczyptą rozbawienia w głosie. – Ale ma podrobiony dowód.
– Myślałem, że jej go zabrałeś.
Zabrałem jej trzy fałszywe dowody,
ale zawsze zdobywa nowy. Skończy się na tym, że będę musiał zabić gnoi, którzy
sprzedają jej takie dokumenty. Wspominam o tym Lincolnowi, na co ciężko
wzdycha.
– Nie ma nad nią żadnej
kontroli.
– Cierpi – rzucam,
choć nie powinno to mieć żadnego znaczenia.
– Ari, to jeszcze dzieciak.
Odbiło ci, że za nią łazisz.
Ma rację.
– Wchodzi do środka. Fajnie się
gawędziło. Pouczające pogadanki zawsze w cenie, ale muszę kończyć.
Uciszyłem jego śmiech, naciskając
kciukiem właściwy przycisk i przerywając połączenie.
Dupek.
Lincoln Major to zabójca, jak ja.
Nieznikający wrzód na mojej dupie, odkąd się zaprzyjaźniliśmy, gdy wszedłem w
tę branżę. Tylko jemu ufam na tyle, że pozwalam mu pilnować Adeline, kiedy sam
mam zlecenia. Zdążył się już nauczyć, że ona też jest wrzodem na dupie.
Jak większość gości czekających w
kolejce do Czarnej Orchidei jestem od stóp do głów ubrany na czarno, włosy mam
równie czarne jak odzież, tylko oczy stalowoszare i niewzruszone. Jestem
przynajmniej siedem lat starszy od większości z nich, ale nie uczesałem się i
nie goliłem od kilku dni, żeby upodobnić się do młodych.
Wiedziałem, że zbliżają się urodziny
Adeline i że będę musiał wtopić się w jakiś przybytek tego pokroju.
Zamiast stawać w kolejce jak reszta
tego niecierpliwego prostactwa, podchodzę prosto do drzwi, płacę bramkarzowi
połowę jego miesięcznej pensji, wchodzę do środka i wodzę wzrokiem po licznych
parkietach, podestach tanecznych i klatkach. Szukam cholernie wkurwiającej
dziewczyny, której nie potrafię pozbyć się z głowy.
Gdy znajduję ją przy barze, palec,
którym naciskam spust, automatycznie drga. Spomiędzy jej pełnych ust wystaje
patyczek lizaka, a debil, którego ze sobą przyprowadziła, trzyma ręce na jej
tyłku i wtula się w jej szyję.
Muszę się hamować, żeby tam nie
podejść i go nie połamać. Zasługuje na to każdy, który jej dotyka.
Wcale nie sprawia jej to
przyjemności, choć on tak myśli. Wiem swoje. Uśmiech, którym go obdarza, jest fałszywy
jak ćwiek połyskujący w jego uchu. Kwadratowy cyrkon, bo przecież na brylant go
nie stać. Koleś posiada dokładnie dwieście siedemdziesiąt trzy dolary i
dwadzieścia dwa centy. Nie żebym monitorował jego konto, odkąd zaczęli się
spotykać.
No dobrze, niech będzie. Wiem o
Jasonie Ayersie wszystko, ale wyłącznie dla jej dobra.
Maca paluchami jej podbródek, po
czym bierze drinki, za które ona zapłaciła.
Zaciskam zęby i obserwuję, jak
przedzierają się przez gęstniejący tłum i stawiają szklanki na wysokim stoliku
w udającej loch salce. Ściany zdobią sztuczne pejcze i plastikowe łańcuchy, w
klatkach wyginają się półnagie kobiety.
Jason trzyma się blisko stolika,
podczas gdy Adeline staje przy rurze, wyciąga ręce i łapie ciemny metal nad
głową, a jej biodra zaczynają bujać się do kretyńskiej emo/retro/alternatywnej
gówno-muzyki, przez którą krwawią mi uszy… i którą już zawsze będę z nią
kojarzył, bo tylko przez nią muszę jej słuchać.
Niemniej widok Adeline sprawia, że
nawet ta muzyka robi się znośna. Jestem zahipnotyzowany jej ruchami tak samo,
jak jej pozbawiony jaj chłopaczek, który coraz bardziej mnie wpienia.
Czuję się jak pedofil, ale i tak
wślizguję się do salki, stapiam z ciemną ścianą i obserwuję Adeline. Jej biodra
przeistaczają się w ciecz, jej ciało staje się muzyką.
Z głośników dudni Send Me An
Angel Real Life; szybkie tempo kawałka wymusza dynamiczniejsze ruchy ciała,
samo wyciąga jej ręce do przodu. Falowanie jej bioder rozbudza pożądanie w
mojej piersi. Moje oczy zazdroszczą stroboskopom oświetlającym jej twarz i
kolorowym światełkom sunącym po jej skórze jak dłonie kochanka. Patrzę jak
urzeczony, moja głowa opiera się o ścianę, a język przemyka nieśpiesznie po
zębach.
Nie pomaga nisko opuszczona miniówka,
która i tak sięga ledwie do połowy ud, ani to, że kawałek szmaty, którą nazywa
koszulką, w ogóle nie zasłania jej wyrzeźbionego brzucha. Opina ją za to ciasno
w piersiach, nie pozostawiając wyobraźni pola do popisu. Adeline nie ma
problemu z tym, że ludzie znają wygląd jej ciała.
Lubi nagość. Często się zastanawiam,
czy wie, że patrzę. Jest kusicielką z tragedią w oczach i czarną duszą, jej
serce bije w stalowej klatce. Tylko ja mam do niej klucz, ale ona o tym nie
wie. I nigdy się nie dowie.
Krzyżuję ramiona na torsie; mam
wrażenie, że patrzę na nią od wielu godzin. Jej chłopaczek goni po kolejne
drinki – na jej rachunek, mógłbym dodać – i pochłania je, podczas gdy ona wciąż
tańczy. Adeline jest pokusą, która przyciąga wzrok wielu drapieżników. Krążą
wokół niej jak rekiny.
Tymczasem ten kretyn w przyciasnych
portkach nie ma o tym pojęcia, przynajmniej dopóki jeden z odważniejszych
rekinów nie podpływa, żeby posmakować, co Adeline ma do zaoferowania.
Na moje oko jest niewiele starszy od
niej: łażący strach na wróble z nażelowanymi w szpic blond włosami i kolczykami
w twarzy. Kiedy staje przed Adeline, spod kołnierzyka na karku wystaje mu
tatuaż. Jej oczy delikatnie się otwierają i obdarza go tym samym ulotnym,
sztucznym uśmiechem, co wszystkich pozostałych. Tym, przez który czują się wyjątkowo,
choć ona ma ich za nic. Facet ujmuje jej policzek w dłoń i nachyla się, żeby ją
pocałować.
Wiem, co sobie myślicie. Powinna go
odepchnąć. Powiedzieć, że ma chłopaka. Napomknąć, że tenże chłopak stoi niecałe
dwa metry dalej.
Ale tego nie robi.
Nie Adeline.
Nie dziewczyna, która ma ich
wszystkich gdzieś.
Jeśli chcecie, możecie nazwać ją
zdzirą. Święcie oburzyć się jej rozwiązłością. Ale ona będzie miała w dupie
wasze zdanie, bo żyje, jak chce. Nie można tego powiedzieć o dziewięćdziesięciu
dziewięciu procentach populacji, ludziach uwielbiających wygodne mury więzienia
społeczeństwa.
Adeline zlegnie w grobie, nie
żałując tego, jak żyła, co najwyżej będzie miała żal o gówno, jakie to życie
próbowało jej wciskać. Szanuję to. Sam też to ucieleśniam. Znajduję w niej
więcej prawdy niż w kimkolwiek innym.
Dlatego nie potrafię odwrócić wzroku.
Dlatego, że zawsze daje mi znakomitą
rozrywkę, zwłaszcza w chwilach takich jak ta.
Zamiast odepchnąć nieznajomego,
wtapia się w niego. Nadal się porusza w kuszącym rytmie, a jej usta otwierają
się szeroko, by przyjąć jego język. Wiem, że gdyby ktoś potrafił zagrać na jej
ciele, to rżnęłaby się tak samo, jak teraz całuje.
Gorąco.
Otwarcie.
Bezwstydnie.
Nie jestem zazdrosny. Reakcja
niektórych części mojego ciała to czysta natura. Nie da się jej zapobiec. Jak
przy oglądaniu pornoli. To nie znaczy, że chciałbym ją dla siebie.
Jest za młoda. Jestem jednym z
głównych powodów, przez które ma złamane serce. Byłbym samolubny, gdybym ją
wykorzystał.
Więc dlaczego sam sobie nie wierzę,
gdy opowiadam takie rzeczy? W pewnej mierze pomogłem ją stworzyć, byłem częścią
szajsu, przed którym próbuje teraz uciec.
Ale, ja pierdolę, dzięki tym
wszystkim ranom jest piękniejsza.
Gdy jej bezjajeczny chłopaczek
odrywa w końcu oczy od telefonu i zauważa, co wyczynia jego dziewczyna, kącik
moich ust delikatnie się unosi. Kiedy z zaskoczenia opada mu szczęka, moje
ramiona podnoszą się od stłumionego parsknięcia. Biedaczek dowiedział się
właśnie, że jest tylko kolejnym numerem, żałosnym wypełnieniem jednej z
milionów chwil jej życia.
Większość ludzi mogłaby założyć, że
Adeline jest pijana i nie wie, co robi, ale ja ją już widziałem w podobnych
sytuacjach. Doskonale wie, co się dzieje. Bezjajeczny popełnił fatalny w
skutkach błąd: na moment odwrócił uwagę, przez co dziewczyna przelała mu się
pomiędzy palcami jak bystra woda.
Cholera, naprawdę ją podziwiam. Kobieta,
która do tego stopnia niczym się nie przejmuje i niczego nie boi, to biały
kruk, zwłaszcza w jej wieku.
Zmieniam pozycję i obserwuję z
krzywym uśmieszkiem, jak Jason zrywa się z krzesła, żeby wysunąć roszczenia do
swej przyszłej byłej, ale zamiast skonfrontować się z facetem, który właśnie
wciska jej język w gardło, jak zrobiłby prawdziwy mężczyzna, łapie ją za rękę,
szarpie i próbuje odciągnąć.
W tym momencie powinienem
zainterweniować i pomóc. I zrobiłbym to, gdybym nie znał Adeline. Ona nie jest
ofiarą – to kolejny powód, dla którego tak mnie intryguje. Jason nie ma pojęcia,
co go czeka.
Przypadkowy koleś, z którym się
całowała, odchodzi w swoją stronę jak jakiś wystraszony dupek; nie pali się do
pomocy kobiecie poniewieranej przez dwa razy większego typa.
Adeline wyrywa się Jasonowi, a jej błękitne
oczy rozpala blask jaśniejszy niż tysiąc słońc, zaciekły żar, przestroga przed
jej gwałtownością.
Jeden cios i odpycha Jasona o kilka
kroków, a jej usta się otwierają. Mówi mu, żeby trzymał łapy przy sobie,
następnie łapie drinka i naprawdę mocno rzuca nim w chłopaczka. I nie mówię
tylko o płynie, ale o całej szklance. Na koniec przygważdża go do ściany i
wyjaśnia, gdzie sobie może wsadzić takie zachowania.
Moja dziewczynka…
Randka w
zasadzie dobiegła końca. Jason z podkulonym ogonem niknie w tłumie, a Adeline
odprowadza go wzrokiem. Adrenalina zarumienia jej policzki i unosi pierś w
szybszym oddechu.
Uśmiecham się od ucha do ucha.
Jest naprawdę niezwykła.
Zamiast się rozpłakać albo przejąć
sceną, którą właśnie zrobiła, Adeline znajduje niedopitego drinka, bierze łyk,
odkłada szklankę i wraca do tańca, tym razem do bitu nieco szybszego kawałka.
Wzdycham i kręcę głową; cieszę się,
że przyszedłem ją poniańczyć. Jest teraz samotną, pijaną dziewczyną w klubie.
Rekiny krążą więc szybciej, a ja muszę się upewnić, że nie skończy w szczękach
drapieżnika, z którym sama nie da sobie rady.
Mija kilka godzin. W tym czasie
Adeline pije zdecydowanie zbyt szybko jak na swoją wagę i cały czas tańczy –
jej ciało pokrywa lśniący pot. Jej włosy, które nieustannie przeczesuje,
zamieniły się w dziką burzę. Z zamkniętymi oczami zatraca się w muzyce; ubrania
ciasno przywarły do jej rozgrzanej skóry.
Kilku facetów spróbowało szczęścia.
Niektórzy tańczyli obok i odchodzili, gdy do nich docierało, że nawet nie
dostrzegła ich obecności. Jeden próbował ją pocałować, ale, ku mojemu
zdziwieniu, odepchnęła go. Był to dla niej typowy wieczór – spirala
autodestrukcyjnych zachowań, przez które pada ofiarą samej siebie.
Z biegiem nocy obserwuję, jak coraz
bardziej chwieje się na nogach, nie potrafiąc skupić spojrzenia. Jak płynący w
jej żyłach alkohol w końcu bierze nad nią górę.
I wtedy podchodzi kolejny facet.
Ponad metr osiemdziesiąt pięć, dobrze ponad stówa wagi, typowy awanturnik –
widziałem, jak wcześniej pracował nad inną dziewczyną. Nie rozumie słowa „nie”,
a Adeline w tym stanie nie da rady go odepchnąć.
Znowu jest przy rurze, buja
biodrami, zanurzona myślami w prześladujących ją koszmarach. I po raz pierwszy
od lat wiem, że muszę wkroczyć.
Gnój zaczął od tego, że przyszpilił ją
do rury. Jego tłuste paluchy bez trudu objęły jej delikatne nadgarstki.
Stawiam krok. Nie mam ochoty się
ujawniać i mam nadzieję, że jest zbyt napruta, żeby to zapamiętać.
Gdy przemykam pomiędzy ludźmi,
bydlak kładzie drugą dłoń na jej biodrze, a ona otwiera oczy i wbija w niego
upojony wzrok.
Widzę, jak mówi mu, żeby spierdalał,
jak próbuje się wyrwać, ale to nie jest typ, którego obchodzi, co kobieta ma do
powiedzenia. To typ, który poluje na słabszych, pozbawionych ochrony.
Z nim Adeline sobie nie poradzi.
Powinienem zostać pod ścianą. Nie
powinienem interweniować.
Gdybym tylko pilnował swoich
pieprzonych spraw, nie popełniłbym błędu, który w ogóle wciągnął mnie w jej
orbitę, którego będę żałował do końca pieprzonego życia.
Błędu, przez który uzależniłem się
już po pierwszym posmakowaniu towaru.
Komentarze
Prześlij komentarz