[PATRONAT] Rozdział pierwszy Katarzyna Kubera "Wredny szef"
NOWY SZEF
Dzisiaj mój pierwszy dzień w nowej pracy. Przeczesuję
jasne włosy, zarzucam je za ramię, po czym wspinam się po schodach ku wejściu.
W lustrze zewnętrznych drzwi zerkam ostatni raz na własne odbicie i potwierdzam,
że jest dobrze. Powiedziałabym nawet, że perfekcyjnie.
Makijaż
mam bardzo minimalistyczny, bo ogranicza się tylko do lekkiego podkładu, tuszu
do rzęs oraz burgundowej pomadki. Kremowa sukienka jest ołówkowa, a beżowe
szpilki klasyczne. Całość uzupełnia trencz.
Wyglądam bardzo elegancko, ale też kobieco.
Myślę, że doskonale jak na osobę, która ma zająć stanowisko opiekuna klienta w
jednej z najbardziej prestiżowych agencji reklamowych w Polsce.
Oddycham głęboko, aby móc zachować wewnętrzny
spokój i w końcu wchodzę do szklanego wieżowca, w którym mieści się polski
oddział agencji N1. Czuję, że na jej progu zostawiam za sobą stare życie.
Jestem niezwykle szczęśliwa, że udało mi się w
końcu znaleźć pracę w branży, a do tego na tak intratnym stanowisku. To jest
niczym przesiadka z małego opla do dużego mercedesa. Dużo lepsza płaca, sporo
większe możliwości rozwoju, zdecydowanie większy prestiż, ale też
odpowiedzialność. W końcu wyrwałam się z miejsca, w którym odbierano mi dobrą
energię, i zajęłam stanowisko, o które ubiegało się kilkuset innych kandydatów.
Stanowisko, na którym mogę wykazać się własnymi ambicjami. A te są ogromne.
Nie było łatwo, ale się udało.
Uśmiecham się szeroko, czując przypływ
radości, gdy wchodzę do windy i przyciskam na panelu numer piętra agencji,
która mieści się na jednym z najwyższych pięter warszawskiego wieżowca,
oddanego do użytku zaledwie miesiąc temu.
Nie mogę się już doczekać, aż zacznę działać.
Mam wrażenie, że to nowe i lepsze życie czeka tuż za rogiem, muszę sobie tylko
na to wszystko pozwolić i nie rozpamiętywać przeszłości. I tak właśnie
zamierzam zrobić. Będę wówczas znów szczęśliwa.
Planuję dać z siebie wszystko.
Po wyjściu z windy widzę duży hol wyłożony
szarym marmurem, a po obu stronach szklane ściany ukazujące panoramę Warszawy w
całej jej okazałości.
Jest tak, jak to zapamiętałam, gdy w zeszłym
tygodniu byłam tutaj, by podpisać umowę na okres próbny z jednym z dwóch
właścicieli agencji.
Poznałam wtedy pana Daniela, przystojnego
starszego jegomościa, który budował tę markę przez prawie trzydzieści lat na
niemieckim rynku, a teraz, gdy był już niemal na emeryturze, przekazywał całe
dziedzictwo synowi. Ten był jeszcze współwłaścicielem, ale już niebawem miał
przejąć całość i zarządzać nie tylko nową częścią na naszej rodzimej ziemi, ale
także niemiecką filią. Parł na rozwój i był podobno rekinem biznesu, który
planował podbić rynek nie tylko w Europie, ale też na innych kontynentach.
Nie skłamię, mówiąc, że boję się nieco
spotkania z Martinem Flisem, który jest w połowie Niemcem, i który przez
większość swojego trzydziestotrzyletniego życia mieszkał w Berlinie, kierując
kampaniami reklamowymi takich marek, jak Rimmel, Volkswagen, Siemens, Aldi czy
Henkel.
Krążą o nim legendy, ponieważ wszystko, czego
dotknie, zamienia w złoto. To ogromny autorytet w branży. Zdobywca wielu
nagród, w tym prestiżowej Effie. Jeszcze w dawnej pracy dużo słyszałam o jego
osiągnięciach, a nie było wtedy nawet wiadomo, że wchodzi na nasz rynek. Teraz
inni trzęsą się ze strachu, bo potencjalni klienci są zainteresowani współpracą
z N1 i mówią o tym głośno.
I to ja będę prowadzić z nimi rozmowy.
– Dzień dobry, nazywam się Karolina Kot. – Witam
się z asystentką, która siedzi za eleganckim biurkiem tuż przy windzie, tak, by
była pierwszą osobą do kontaktu w tym miejscu. Jest bardzo elegancka i wzbudza
pozytywne odczucia. – Jestem nowym pracownikiem. Kazano mi się u pani stawić.
Kobieta unosi na mnie spojrzenie, po czym
uśmiecha się szeroko. Pomimo młodego wieku jej krótkie włosy są całkowicie
siwe, jakby uszło z nich już życie, ale za to uśmiech ma moc żarówki o mocy
kilkuset wat. Od razu zyskuje moją sympatię.
– Witaj, jestem Sandra. Pan Martin kazał mi
cię oprowadzić i wszystko pokazać. Gdy skończymy, dostaniesz od niego konkretne
wytyczne.
– Dobrze – odpowiadam grzecznie.
Sandra wstaje, a następnie wskazuje dłonią, żebym
szła tuż obok niej. Przechodzimy do ogromnego okrągłego pomieszczenia, na
powierzchni którego niemal wszędzie znajdują się boksy z biurkami. Czekają na
nowych pracowników. Podążamy eleganckim korytarzem, mijając co kilka metrów
wielkie donice z zamioculcasem. Sandra pokazuje mi najpierw pomieszczenia
socjalne, drukarnie, toalety, magazyn i inne miejsca, aż przechodzimy do części
typowo biurowej.
Na całym piętrze panuje cisza tak ogromna, że
wyraźnie słychać z zewnątrz uliczny gwar budzącej się do życia stolicy oraz
odgłos naszych szpilek uderzających o kamienną podłogę. Nawet zapach świeżo
wykończonego pomieszczenia jest jakby bardziej intensywny. Wszystko tutaj wydaje
się imponujące. Jestem pod wrażeniem.
– Na pierwszym oraz drugim piętrze są
kawiarnie i restauracje, gdybyś miała ochotę wyskoczyć na lunch, ale to już
pewnie wiesz. Pod budynkiem znajduje się parking. – Uśmiecha się do mnie i
macha dłonią, jakby ten szczegół był oczywistością. – Tutaj jest twoje biuro.
Staję przed szklanymi matowymi drzwiami, na
których jest wyryte moje imię i nazwisko, a pod nim stanowisko:
Karolina Kot
Account Manager
Rozpiera mnie duma, bo ten poważny etat
opiekuna klienta oznacza, że będę nie tylko z nimi pracować, ale też
współtworzyć kampanie reklamowe razem z dyrektorem N1 oraz innymi osobami
odpowiedzialnymi za konkretne działy. Będę odpowiedzialna za planowanie,
koordynowanie i realizację kampanii.
Sukces.
Już go czuję w kościach i w uśmiechu, który
ciśnie się na moje pełne wargi.
Zamierzam go osiągnąć właśnie w tym budynku.
Wchodzę do własnego biura i muszę się
powstrzymać, by nie zacząć płakać z zachwytu.
Mój prywatny gabinet.
Mam własne biuro!
Piękny, elegancki, z wielkim dębowym biurkiem
pośrodku, które stoi dumnie na czarnych metalowych nogach, a tuż za nim
rozpościera się widok na Pałac Kultury ze szczytem ginącym w porannej mgle.
Będę pracować w wieżowcu, z którego roztacza
się majestatyczny widok na całe moje miasto i który dosięga chmur. Byle tylko
atmosfera w pracy była przyjemna, bo cała otoczka straci urok, gdy ludzie okażą
się, tak jak wcześniej, po prostu samolubni.
Przechadzam się po pomieszczeniu, rejestrując
każdy szczegół. Jestem zachwycona minimalizmem tego wnętrza, ale też dbałością
o szczegóły. Słyszałam, że całe piętro projektował Adam Franke, który słynie z
jakości oraz niepowtarzalności, ale też najwyższych stawek w kraju.
Wypolerowane podłogi, gdzieniegdzie piękna zieleń, błękitna kanapa i stolik
kawowy w rogu pomieszczenia oraz przestronna biblioteczka w nowoczesnym stylu z
potrzebnymi mi do pracy materiałami witają mnie i jednocześnie zawstydzają.
Jeżeli tak wygląda moje biuro, to umieram z
ciekawości, by zobaczyć miejsce pracy moich przełożonych.
Czuję się, jakbym wygrała w totolotka. Ale to
jest lepsze niż pieniądze, które spadają z nieba, bo doszłam do tego sama. Przepełnia
mnie nie tylko radość, ale i czysta satysfakcja z własnych osiągnięć.
Chciałabym, żeby mój były zobaczył, jak teraz
będę pracować. I jestem mu teraz wdzięczna za zdradę, bo gdyby nie to, nie poczułabym
potrzeby poszukiwania czegoś innego.
– Cóż za niespodziewana okoliczność. – Nagle słyszę
tuż za sobą męski głos. Głos, który ocieka kpiną. – To zamierzone, że w podaniu
nie było twojego zdjęcia?
Zdezorientowana odwracam wzrok od Pałacu
Kultury i przenoszę go na mężczyznę, który właśnie wszedł do pomieszczenia i
który mierzy mnie wściekłym spojrzeniem.
W tym momencie cały mój zachwyt ustępuje
miejsca szokowi.
Krew zaczyna wrzeć w żyłach, a pot rosi moje
czoło, gdy stoję zamarła i zdumiona, patrząc przed siebie. Autentycznie
zaczynam się martwić, czy nie dostanę ataku paniki, który przydarzył mi się już
kilka razy.
Z otwartymi ustami, czując jak na moich
policzkach wykwita czerwony rumieniec wstydu, którego nie jestem w stanie
pohamować, gapię się na mężczyznę, któremu oddałam się miesiąc temu, nie znając
nawet jego imienia.
– Potrafisz mówić? – pyta, wyraźnie
poirytowany.
Cofam się i rozglądam po pomieszczeniu, jakby
to mogło sprawić, że ów delikwent zniknie. Jednak to na nic. Mężczyzna kipi
złością i czeka na moją odpowiedź.
– Ja… Eee… – jąkam się, całkowicie zbita z
tropu, zupełnie nie znajdując słów.
– Ty… Eeee?? – Mężczyzna patrzy na mnie jak na
głupią.
– To moje nowe biuro – dukam bezmyślnie.
Mężczyzna, z którym wylądowałam w łóżku,
którego ciało poznałam aż za dobrze, przypatruje mi się z konsternacją, ale i
furią.
Odwracam od niego wzrok i przełykam ślinę.
– A ja jestem twoim szefem. Wygląda na to, że
tak bardzo ci się spodobała nasza wspólna noc, że postanowiłaś mnie odszukać, a
potem zatrudnić w mojej firmie.
– Nie! – podnoszę głos oraz dłonie w geście
obronnym. – To zupełnie nie tak! Ja… Jestem w takim samym szoku jak ty. To
nieporozumienie.
Martin mierzy mnie zimnym spojrzeniem, po czym
podchodzi bliżej. Ubrany w drogi garnitur i gładko ogolony, wygląda jeszcze
przystojniej niż wtedy, jednak teraz wydaje się dużo bardziej odległy i jeszcze
bardziej pewny siebie, a do tego jest po prostu przerażający. Nie ma w nim
nawet śladu tego roześmianego mężczyzny, który ochoczo doprowadził moje ciało
do wielokrotnych orgazmów.
– Po pierwsze, panie Martinie, a po drugie, jeżeli
sypniesz chociaż słowo o tamtej nocy, to wylecisz stąd równie szybko, jak
zostałaś przyjęta. Rozumiesz? W tej firmie nie wolno wchodzić w prywatne
relacje z innymi pracownikami – warczy, zbliżając się, a ja mimowolnie robię
krok w tył, po czym zaczynam niekontrolowanie się trząść. Nie wiem czy bardziej
z nerwów, czy z zażenowania, a może ze strachu, ale nogi mam jak z galarety. –
Naprawdę ani słowa, rozumiesz? Jeżeli to wyjdzie, będziesz miała naprawdę
przegwizdane.
Jego granatowe oczy patrzą ostro w moje
błękitne. Widzę w nich bardzo wyraźne ostrzeżenie.
Moja jednonocna przygoda, o której nikt miał
się nie dowiedzieć, okazała się najgorszą decyzją, jaką kiedykolwiek podjęłam.
Przespałam się z własnym szefem.
Spędziłam najbardziej gorącą noc w moim życiu
z właścicielem agencji reklamowej, w której właśnie podjęłam pracę i który
wykorzystał moje ciało oraz pokazał, że seks może być dziki, gorący,
obezwładniający. A teraz właśnie na mnie wrzeszczy, tak samo zaskoczony
sytuacją.
– Jezu, to jakiś koszmar – mówię sama do
siebie drżącym głosem i chwytam za rozpalone do czerwoności policzki, patrząc
znów na panoramę miasta i starając się pohamować dygotanie. Tym razem jednak
mój wzrok jest tępy, a nie pełen zachwytu. Dlaczego nie sprawdziłam jego zdjęć
w Internecie? – Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę…
Martin kręci głową, sugerując niedowierzanie.
Rozluźnia krawat, jakby emocje rozsadzały jego skórę i po prostu musiał go
poluzować, po czym się oddala, rzucając jeszcze:
– Ochłoń, a potem przyjdź za kwadrans do
mojego gabinetu. Omówimy szczegóły naszej współpracy. I pamiętaj, że to, co
było między nami, nigdy się nie wydarzyło.
– Oczywiście – odpowiadam, a potem odprowadzam
go wzrokiem.
Łapię kilka głębszych oddechów, żeby nieco się
uspokoić, i oniemiała siadam na obrotowym fotelu. Serce bije mi jak szalone i
nie chce się uspokoić, a oddech mam bardzo płytki. Na szczęście nie dostałam
ataku paniki, chociaż jest blisko.
Jeszcze przez chwilę głośno wdycham i
wypuszczam powietrze, a potem zaciskam powieki, jakby to miało sprawić, że
patowa sytuacja nagle zniknie.
Kiedy pierwszy szok mija, dochodzi do mnie
kilka faktów na raz.
Pierwszy
to taki, że Martin i ja nie planowaliśmy tego, aby razem pracować, ale los
sobie z nas zadrwił. Kto by pomyślał, że niezobowiązujący numerek z nieznajomym
może rzucić negatywne światło na moją przyszłość. Wszystkie nasze czyny mają
swoje konsekwencje, powinnam już do tego przywyknąć. Trzeba było się nie
puszczać z kim popadnie. To zdecydowanie pierwszy i ostatni taki mój błąd.
Siedząc w ogromnym fotelu, ukrywam twarz w
dłoniach. Jestem tak strasznie zażenowana, jak jeszcze nigdy w życiu. No a
kolejny fakt jest taki, że…
O
Boże chyba spłonę.
Przed moimi oczami stają obrazy jak żywe,
chociaż wcale nie chcę ich pamiętać. I chociaż zaciskam powieki z całej siły,
to bardzo wyraźnie pamiętam moment, w którym mój szef calusieńki nagi leżał
spragniony moich ust i to nie na swoich wargach.
Tylko niżej.
Jeszcze niżej.
Znacznie niżej.
Wypuszczam drżący oddech, otwieram oczy, by
zerknąć na zegarek. Zdaję sobie sprawę, że piętnaście minut właśnie minęło.
Jak do cholery mam się pozbierać po czymś
takim w kilkanaście minut?
To jest niczym wybuch bomby.
Nie da się tego sprzątnąć w kilka minut.
Nawet gdy nakryłam Juliana na zdradzie, nie
czułam się tak źle jak teraz. Wtedy byłam wściekła i zraniona, a teraz czuję
się po prostu…
Czuję się tak, jakbym była łatwa, tymczasem
chciałabym wypaść przed nowo poznanym szefem jak osoba dojrzała, poważna i
inteligentna.
Jest mi tak przeokropnie wstyd.
Mam chociaż nadzieję, że Martin zapamiętał to
nasze intymne tête-à-tête tak jak ja.
Trzeba mu przyznać, że zrobił na mnie wtedy
przeogromne wrażenie. Jest namiętny, czuły, ale jednocześnie drapieżny.
Kochanek idealny.
Kręcę głową, by wyrzucić z myśli widok mojego
seksownego szefa, bo trzeci fakt jest taki, że muszę wrócić na ziemię i
sprostać zadaniu tej pracy. Muszę zapomnieć o tamtym felernym wieczorze.
Zresztą… Facet z jakiegoś względu nie chce, by to się wydało. Mam tylko
nadzieję, że nie jest żonaty! Zapisuję sobie w pamięci, aby sprawdzić jego
media społecznościowe. Gdyby się okazało, że jestem jego brudnym sekretem, to byłaby
już całkowicie kompletna katastrofa.
Marzyłam o takim stanowisku od zawsze i mam
nadzieję, że ten jeden błąd nie zniszczy ogromnego wysiłku, jaki włożyłam w to,
żeby dojść do tego miejsca. Rodzice chyba by mnie przeklęli.
Oddycham głęboko kilka razy, żeby maksymalnie
ochłonąć. W końcu zbieram się na odwagę i wychodzę z pomieszczenia.
Profesjonalizm. Muszę przywołać pełen
profesjonalizm.
Potem będzie łatwiej i wszystko wskoczy na
właściwe miejsce.
Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić.
Ale idę naprzód, bo właśnie tak trzeba kroczyć
przez życie – odważnie i zawsze przed siebie.
Przechodząc
przez agencję, zauważam nowych pracowników N1, którzy dopiero zaczynają się gromadzić.
Staram się podczas tej krótkiej trasy opanować i odpowiadam uśmiechem mijającym
mnie osobom. Dziś nie tylko ja zaczynam nową pracę. Jest nas tutaj znacznie
więcej. Sandra ma pełne ręce roboty, gdy kieruje ludzi na odpowiednie
stanowiska.
Po kilku minutach poszukiwań znajduję w końcu
odpowiednie drzwi. Widnieje na nich napis – „Martin Flis Managing Director”,
czyli nasz CEO. Osoba, która ma ostateczną władzę w firmie.
Ostatni raz wygładzam spódnicę, wypuszczam
powietrze i wciąż bardzo zdenerwowana pukam do drzwi.
– Proszę – słyszę jego głos.
Wchodzę po cichu do przestronnego biura, które
jest bardzo podobne do mojego. Od razu zauważam, że pracuje, pisząc coś na
laptopie. Nie odrywając wzroku od ekranu, wskazuje mi fotel naprzeciwko.
Podchodzę i bezszelestnie siadam, a potem
czekam, aż skończy robić to, co aktualnie zaprząta mu głowę.
I mimo że nie powinnam, to go obserwuję.
I katuję się jeszcze bardziej.
Oczy w kolorze burzowego nieba wpatrują się w
ekran laptopa w pełnym skupieniu, a usta są zaciśnięte w ciasną linię. Mimo to
pozostają pełne. Dolna warga jest nieco bardziej wydatna. Mężczyzna ma lekko
przymrużone oczy i patrzy na dokument mailowy z góry, co bardzo mi się w nim
podoba. To jest takie spojrzenie, które mówi o nim więcej, niż on sam chciałby
zdradzić. Spojrzenie pełne samozadowolenia, pewności siebie oraz rozbujałego
ego. Spojrzenie, które z jakiegoś względu szalenie mi się podoba. A gdy
podobają mi się u faceta oczy, ich kolor oraz wyraz, to przepadam.
Odrywam wzrok od jego twarzy, po czym zerkam
na lśniące, niemal czarne włosy, a także silne ramiona, aż zatrzymuję się na
pracujących na klawiaturze sprawnych dłoniach.
Staram się za wszelką cenę nie przypominać
sobie, co jeszcze potrafią te dłonie.
Nasze
spotkanie pomogło mi wtedy otrząsnąć się po nieudanym związku, za co powinnam
być mu wdzięczna, bo dzięki niemu zrozumiałam, że Julian nie jest jedynym
facetem na tej ziemi. I tylko tyle powinnam pamiętać.
Reszta musi odejść w zapomnienie.
Martin odsuwa laptopa na bok, następnie z
chrząknięciem otwiera szufladę. Wyjmuje z niej kolejny laptop oraz telefon i kładzie
przede mną.
– Panno Karolino – mówi do bólu oficjalnym
tonem głosu. – To pani służbowe urządzenia. Mają założoną pocztę firmową i są
zsynchronizowane z moim kalendarzem. Do całości ma dostęp Sandra, która będzie
kierować naszymi terminarzami. Jest to ważne, ponieważ często na spotkania z
klientami będziemy udawać się wspólnie. Rozumie pani? – pyta mnie tak, jakbym
była nieposłusznym dzieckiem.
– Oczywiście – odpowiadam grzecznie, chociaż
mam ochotę odpyskować i zapewnić, że nie jestem głupia. Muszę jednak pamiętać,
że to nie czas na takie spory, tylko na pracę.
Był
czas na zabawę, a teraz minął.
– Dobrze, cieszę się. W telefonie ma pani
zapisane najważniejsze firmowe kontakty, a o godzinie jedenastej odbędzie się
spotkanie w głównym holu ze wszystkimi pracownikami. Proszę o nim pamiętać. I
proszę pamiętać, że obowiązuje panią elegancki dress code. Jest pani wizytówką
naszej firmy. Może pani odejść. – Tymi słowami odprawia mnie.
Wstaję
i delikatnie zabieram z jego biurka firmowy sprzęt, starając się już mu nie
przyglądać, co jest trudne, bo najzwyczajniej w świecie jestem go ciekawa. Już
prawie wychodzę, gdy zatrzymują mnie jego słowa:
– Byłbym zapomniał, kody dostępów ma Sandra,
podejdź do niej.
Zatrzymuję się na chwilę, zerkając na niego
ostatni raz. Nasze spojrzenia się zderzają i, nim się rozmyślę, wypalam:
– To, że tutaj jestem z tobą, to nie jest
ustawka. To przypadek. Chciałabym, żeby to było jasne.
Mój szef zmienia wyraz twarzy na arogancki,
zakłada dłonie za głowę i uśmiecha się krzywo, wręcz kpiąco.
– Jakoś ci nie wierzę. Zbyt wiele kobiet już
próbowało na mnie takich sztuczek.
Wkurza mnie jeszcze bardziej tą swoją
pewnością. Chcę już zamknąć usta, ale postanawiam dodać stanowczo:
– Nie byłeś aż tak dobry.
A potem szybko się ewakuuję.
Komentarze
Prześlij komentarz