[PATRONAT] Rozdział drugi Monika Nerc "Dziedzic podziemia"
Catriona
Najgorsza
rzecz, jaka może się przydarzyć pierwszego dnia pracy? Spóźnienie. Mój budzik
wył, a ja spałam jak mały niedźwiadek. Nawet wybuch bomby atomowej nie byłby w
stanie mnie zbudzić. Wizyta w klubie ze striptizem okazała się zapowiedzią okropnego
tygodnia, więc teraz może być tylko gorzej. Biegnę do budynku firmy, jakby od
tego zależało moje życie, jednak jestem pewna, że żadne wyjaśnienie nie zdoła
mi pomóc. Stracę pracę jeszcze przed jej rozpoczęciem.
Miałabym szansę przyjechać na czas po tym, jak zwlekłam tyłek
z łóżka, lecz nieszczęścia chodzą parami i mój samochód postanowił dzisiaj
rozpocząć bunt. Błagałam go na kolanach, by się uruchomił, ale ta zawzięta
bestia się uparła, że nie ruszy. Już wczoraj wieczorem silnik miał problem z
zapalaniem, mimo to nie sądziłam, że dzisiaj padnie na amen. Po prostu
złośliwość rzeczy martwych. Kopnęłam jedno z kół, żeby chociaż trochę spuścić
złe emocje, po czym pognałam na przystanek autobusowy. Czułam się jak ogórek
konserwowy zamknięty w słoiku, otoczona zapachem potu, który sprawiał, że
miałam ochotę zwymiotować. Najgorsza przejażdżka w moim życiu.
Teraz muszę po prostu przejść na drugą stronę ulicy i znajdę
się w firmie. Dlaczego akurat w tym momencie trafiłam na czerwone światło? Patrzę
w obie strony, upewniając się, że nic nie jedzie po dwupasmowej ulicy. Stoję
jak idiotka na tych światłach, a moje spóźnienie rośnie z każdą sekundą. Biorę
głęboki oddech, a następnie przebiegam w obcasach na drugą stronę, modląc się w
duszy, żeby tylko policja nie wyjechała z bocznej dróżki.
Niespodziewanie z mojej lewej pojawia się granatowe volvo z
przyciemnianymi szybami. Moje serce na parę sekund przestaje bić, a ciało
odmawia posłuszeństwa. Wpatruję się w te szyby i stoję niczym słup soli, dając
kierowcy szansę, aby mnie przejechał. Dopiero głośny klakson wprawia mnie w
ruch. Przepraszam grzecznie kierującego, po czym uciekam na drugą stronę ulicy.
Zatrzymuję się na chwilę, przyglądając się sceptycznie
budynkowi, który przypomina mi wielkie przeszklone więzienie dla marzeń. Każda
cząstka mojego ciała pragnie stąd uciec, zamiast tego przechodzę przez drzwi i kieruję
się do recepcji.
– Dzień dobry, nazywam się Catriona Fijewska. Mam dzisiaj
zacząć pracę – wyjaśniam blondynce, która mogłaby się nauczyć żuć gumę z
zamkniętymi ustami.
Przylepiam sztuczny uśmiech do twarzy, a potem pokornie
czekam, aż dziewczyna łaskawie zdecyduje się mi pomóc. Wzdycha, jakby miała
zaraz przenieść cały budynek na swoich barkach, a następnie zerka do komputera.
– Spóźniłaś się. – Jeszcze raz dramatycznie wzdycha. – Winda
po prawej. Wjedź na dziesiąte piętro. Na końcu korytarza znajduje się gabinet pana
Rucińskiego.
Rzucam krótkie „dzięki” za plecy, po czym wreszcie kieruję
się w podaną stronę. Już w windzie zerkam w lustro, przez co natychmiast się
załamuję. Wiatr nie obszedł się łaskawie z moimi włosami. Staram się ułożyć je
w dobrą stronę, ale nic nie działa, więc równie szybko rezygnuję. Dobrze, że
chociaż mój makijaż przetrwał tę przygodę. Delikatnie podkreślone piwne oczy
oraz błyszczyk na wydatnych ustach nadal ładnie wyglądają. Dzięki Bogu, że piegi
również są wciąż niewidoczne pod tonami pudru. Zamiast odziedziczyć ognisty kolor włosów po irlandzkich przodkach mojej
mamy, dostałam wszystko, co najgorsze, czyli bladość cery oraz przebarwienia na
twarzy. Poprawiam ołówkową spódnicę opinającą tyłek i wychodzę z windy.
Mijam przeszklone gabinety, aż docieram do jedynego ukrytego przed wzrokiem
postronnych. Pukam, a po chwili wchodzę do środka.
– Dzień dobry. Najmocniej przepraszam za spóźnienie – mówię,
kierując się do ogromnego biurka.
Całe pomieszczenie wygląda, jakby zatrzymało się w epoce
wiktoriańskiej. Przepych, przepych i jeszcze raz przepych. Całkowity kontrast
względem reszty nowoczesnych gabinetów, których wnętrza dostrzegłam, idąc
korytarzem.
– Siadaj – odpowiada mi szorstki, męski głos. Przez moment
wpatruję się w stronę człowieka, który wypowiedział tę komendę bez grama
szacunku. Mężczyzna z delikatną siwizną uraczył się na krześle, jakby był tutaj
królem. Grzecznie się uśmiecham, po czym spełniam polecenie. – Nadal nie
rozumiem, czemu mój przyjaciel cię zatrudnił – stwierdza niezadowolony. Zapowiada
się dobry początek współpracy.
– Jeśli ma pan jakiekolwiek wątpliwości co do mojego
wykształcenia… – zaczynam mu tłumaczyć, ale macha na mnie ręką, żebym nie
kończyła.
– Mam twoje CV. Studia z zarządzania i ekonomii skończone z
wyróżnieniem. Listy polecające od profesorów. I co z tego? – pyta retorycznie, przypominając
znudzony posąg. Brakuje tylko tego, żeby zaczął ziewać. – Doświadczenie
zawodowe zerowe.
– Przepraszam bardzo, ale miałam staże w… – Nie mogę nawet
dokończyć myśli, ponieważ natychmiast mi przerywa:
– W jakichś małych przedsiębiorstwach, które nie mają żadnego
znaczenia w tej branży. Jedyne, co mogę ci zaoferować w takiej sytuacji, to
miesiąc próbny jako moja asystentka – tłumaczy mi znużony, a ja wybałuszam oczy
ze zdziwienia.
– W umowie było napisane, że będę zajmować stanowisko
młodszego asystenta w zespole doradztwa transakcyjnego i w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej
ubiegałam się właśnie o takie stanowisko – odpowiadam mu, bo to musi być jakiś
żart.
– Rozumiem, ale w tamtej umowie był również podpunkt o
miesiącu próbnym. Twój miesiąc próbny będzie przy moim boku. – Wzdycha niechętnie.
– Pokażesz, że się nadajesz, zostaniesz przeniesiona. Zgoda?
Wpatruję się w podane mi pismo i czuję się oszukana. Przez
okres studiów starałam się zdobyć jak największe doświadczenie, a mimo wszystko
dostaję kopa w dupę od życia. Kiwam głową na znak zgody. Po miesiącu próbnym
wreszcie zajmę stanowisko, do którego się kształciłam. Muszę przetrwać tylko
trzydzieści dni.
– Nie sądzisz, że powinnaś zmienić wizerunek? Jesteśmy
profesjonalną firmą – tłumaczy mi zdegustowany. Przenoszę wzrok na jego twarz.
Wiem, o co dokładnie mu chodzi. Przygląda się z dezaprobatą moim długim, różowym
włosom.
– Gdy byłam na rozmowie kwalifikacyjnej, wyglądałam
identycznie i pański współpracownik zdecydował się na zatrudnienie mnie. Więc
prosiłabym o ocenianie mojej pracy, a nie wyglądu – odpowiadam mu jak najdelikatniej.
Zauważam, jak jego wąskie usta formują się w uśmiech uznania.
– Twoje biurko znajduje się po prawej stronie. Zostawiłem ci
tam zadania na dziś. Drzwi mają być ciągle otwarte. – Podaje mi rękę.
Dzięki temu drobnemu gestowi jestem w stanie przyjrzeć się nowemu
szefowi bliżej. Wygląda na mężczyznę koło sześćdziesiątki, ale te zmarszczki
przy oczach nadzwyczajnie go postarzają. Przeciętny wzrost, tak samo jak
postawa typowa dla człowieka, pracującego przez większość dnia przy komputerze.
– Mam nadzieję, że będzie nam się miło pracować – oznajmia,
puszczając moją dłoń. Zgarniam umowę z biurka, po czym wychodzę z jego
gabinetu.
A tak się cieszyłam, kiedy dostałam tę pracę. Międzynarodowo
znana firma dała szansę osobie takiej jak ja. Co za dobry żart. Jeszcze raz
rzucam okiem na nowe miejsce pracy: wszyscy się śpieszą, biegając z jednego
miejsca do drugiego jak mrówki… Pracowite mróweczki, które są nawet identycznie
ubrane. To otoczenie nie wzbudza we mnie żadnych pozytywnych odczuć. Brakuje mi
zapachu oleju i dźwięków kusząco mruczących silników. Oddałabym wszystko, żeby
wrócić do warsztatu na pełen etat.
Kręcę głową, spychając tę myśl w głąb umysłu, a następnie zmierzam
do swojego gabinetu.
***
Natychmiast
po wejściu do mieszkania zrzucam obcasy i kładę się wygodnie na kanapie. To
moja pierwsza wolna chwila w ciągu całego dnia. Nawet nie miałam dzisiaj czasu,
żeby coś zjeść. Pragnę wyłącznie błogiego spokoju, ale ledwie przymykam powieki,
dociera do mnie świergoczący głos Niny, ponieważ oczywiście sama wpuściła się do
mojego mieszkania.
– I jak mojemu skrzatowi poszło w pracy? – pyta, lecz gdy
tylko zbliża się do mojego ciała leżącego w pozycji trupa, jej zachwyt mija
całkowicie. – Aż tak źle?
Kiwam głową, żeby nie musieć odpowiadać jej na głos. Ta
kanapa jest tak wygodna, że może będę dziś na niej spała. Nie mam ochoty poruszyć
nawet małym palcem.
– Czuję się zużyta jak prezerwatywa po stosunku. Nadaję się
tylko do wyrzucenia – stwierdzam, wtulając się w poduszkę. – Mój szef przez
cały dzień popijał sobie kawkę i rozmawiał przez telefon z jakąś panienką. A
ja? Latałam i wszystko za niego robiłam. Nie chcę tam jutro wracać.
Nina siada obok mnie, po czym natychmiast włącza telewizor,
zamiast mnie pocieszyć. Zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że moja przyjaciółka
nie lubi ciszy, choć tak naprawdę to stwierdzenie nawet w połowie nie oddaje
rzeczywistości. Za każdym razem, gdy ją odwiedzam, telewizor zawsze jest włączony
na pełen głos. Dla mnie cisza to błogosławieństwo, ale ona zasypia ze
słuchawkami w uszach i z muzyką tak głośną, że obudziłaby zmarłego.
– Spójrz na to z innej perspektywy. Cała firma funkcjonuje
dzięki takiemu zaradnemu krasnoludkowi jak ty – pociesza, klepiąc mnie po
głowie. Stanowczo skupiam na niej spojrzenie, lecz ona nie zwraca uwagi na chęć
mordu wypisaną na mojej twarzy.
– Tylko szkoda, że moja pensja tego nie odzwierciedla –
odpowiadam jej zirytowana. – A gdzie zgubiłaś swojego młodszego i słodszego
klona? – pytam, zmieniając temat na coś przyjemniejszego.
– Dzisiaj poszła do babci. Nie wiem, czego ta zgryźliwa baba
chce, ale wolałam się z nią nie kłócić – rzuca, wzruszając ramionami. – To ona
tak naprawdę płaci alimenty, a nie ten głupi dawca spermy.
Kieruję wzrok w stronę sufitu, a następnie przypominam sobie
te chwile, które tak drastycznie zmieniły życie mojej przyjaciółki. Nina zaszła
w ciąże, gdy miała osiemnaście lat, i niestety nie mogła liczyć na pomoc,
ponieważ cała rodzina ją opuściła, gdy się dowiedziała o niechcianym dziecku.
Kazali jej poddać się aborcji, bo inaczej zniszczy sobie życie. Dzisiaj ta mała
słodkość ma osiem lat i jest z nią więcej problemów niż z jej matką. Aż strach
pomyśleć, w jakie kłopoty będzie się pakowała. Nina otrzymała wsparcie jedynie
od swojego chłopaka, który postanowił, że razem wychowają maluszka i stworzą
kochającą rodzinę. W taki sposób szalona imprezowiczka została kurą domową… aż
do momentu, gdy ówczesny narzeczony nakrył ją w łóżku na pieszczotach z
dziewczyną.
– Znalazłaś już nową pracę? – zaczynam zaczepnie. – Pomóc ci
poszukać jakiegoś klubu? A może zamiast tańczenia, wolałabyś zająć się czymś normalniejszym?
Jako kelnerka mogłabyś dostawać wysokie napiwki – tłumaczę jej, chociaż sama
mam wątpliwości, czy wypłata na takim stanowisku wystarczyłaby na utrzymanie
kobiety z obsesją zakupową.
Nigdy nie zrozumiem, dlaczego tak naprawdę Nina na samym
początku zgodziła się na pracę tancerki erotycznej. Mogła zostać modelką, jednak
zamknęła się w klubie z podejrzanymi typami, którzy po każdym tańcu próbowali
zaciągnąć ją do prywatnych pokoi na seks. Wiem, że raz nawet myślała o
znalezieniu sponsora, jednak po mnóstwie rozmów udało mi się ją odciągnąć od tego
chorego pomysłu. Nina zastanawiała się tylko nad tym, jak mogłaby wykorzystać
swoje ciało, by nie pracować aż tak ciężko jak inni.
– Nie – zaprzecza stanowczo, wstając z kanapy, po czym idzie
do kuchni.
Wiodę niepewnie spojrzeniem za nią. Moje mieszkanie jest
niewielkie, ale chociaż nie muszę z nikim go dzielić. Salono-kuchnio-przedpokój
wraz z łazienką oraz maleńką sypialnią, w której mam aż łóżko, ponieważ nic
więcej się nie mieści. To miejsce ani trochę nie odzwierciedla mnie – tak
naprawdę niczego nie zmieniłam w nim od początku wynajmowania. Nie widziałam
sensu inwestowania pieniędzy w cudze mieszkanie, poza tym i tak nie mam żadnych
oszczędności, które mogłabym wydać na zachcianki.
– Czas spełniać marzenia – odpowiada mi, zaglądając do
lodówki. – Wystarczająco długo odkładam swoje potrzeby na drugi plan. Jezu.
Kiedy ty byłaś ostatnio na zakupach? – Wzdycham ciężko, powoli wstając z
kanapy.
– Nie miałam czasu – odpieram podirytowana. Stawiam dwa kroki
i już znajduję się w kuchni – kompaktowe mieszkanie.
Moje życie krążyło od studiów do stażu i jeszcze do tego w
międzyczasie pojawił się warsztat. Dobrze, że znajdowałam chwilę, żeby się
wysikać. Nina uśmiecha się do mnie smutno, ale ja szybko odwracam wzrok w inną
stronę, by tego nie widzieć. Nie potrzebuję, aby ktoś się nade mną użalał.
– Nie chcę znowu tego słuchać. Mam dość wykładów, że powinnam
się nacieszyć życiem, dopóki jestem piękna i młoda – odpowiadam.
Nina od jakiegoś czasu próbuje wprowadzić nieco pikanterii do
mojego świata, bo jak to mówi: Żyjesz jak jakaś stara zakonnica. Każde
wejście zamknięte na kłódkę, a kluczyk zakopałaś na starym cmentarzu.
– Poza tym czemu twoje usta wyglądają, jakby ugryzła je osa i
masz właśnie reakcję alergiczną? – pytam, przyglądając się bacznie jej
opuchniętym wargom.
– To przecież najnowsza moda – odparowuje mi gniewnie,
wyjmując z lodówki serek waniliowy.
– Jak ktoś traci pracę, to wtedy oszczędza każdy grosz, a nie
wydaje pieniądze na takie głupoty. Przecież mężczyźni i tak nie mogą oderwać od
ciebie wzroku, więc po co ci to? – dociekam. – A do tego Weronika potrzebuje
nowych butów.
– Z całą pewnością jej babunia rzuci trochę kasy na kochaną
wnuczkę. – Zbywa mnie machnięciem dłoni.
Nagle drzwi wejściowe znowu uderzają o ścianę, a po chwili słyszę
tupot męskich stóp.
– No to może chociaż jednej osobie ten dzień minął lepiej –
mówię, chichocząc pod nosem. Podchodzę do drzwi, a mój uśmiech natychmiast
znika, gdy moim oczom ukazuje się Łukasz. Wpatruję się w niego przez
kilkanaście sekund, nie wiedząc, jak zareagować. – Co ci się stało? – pytam
przerażona.
Biegnę w jego stronę, po czym jak najdelikatniej dotykam jego
twarzy. Wygląda, jakby przejechał po niej traktor: podbite oko, siniaki na
szyi, rozwalone usta z krwią zaschniętą w prawym rogu. Nina pojawia się przy
nim równie szybko i łapiąc go za brodę, przygląda się dokładnie obrażeniom. Moje
serce się kraje, gdy widzę go w takim stanie. Łukasz nigdy nie wpadał w kłopoty.
On ma wszędzie przyjaciół, a nie wrogów.
– Nieważne – zbywa nas, dotykając włosów, a na jego wargi
wypływa zadziorny uśmiech. – Przecież żyję!
– Łukasz – szepczę w jego stronę, przez co natychmiast skupia
spojrzenie na mnie. Z jego oczu zniknęły iskierki radości, które zastąpiło
mnóstwo zmartwień. – W co się wpakowałeś? Jak możemy ci pomóc?
Przez parę sekund po prostu się na mnie patrzy, nic nie
mówiąc. Gładzi się delikatnie po kręconych, brązowych włosach, które są w
większym nieładzie niż normalnie, i posyła mi jeden z najsmutniejszych
uśmiechów.
– Podrywałem dziewczynę w klubie, a jej chłopak to zobaczył.
Nie był szczególnie zadowolony. – Wzdycha, kręcąc głową. Natychmiast marszczę
brwi na tę odpowiedź. Spodziewałam się tragedii, a nie historii o nieudanym
romansie. Łukasz jest atletycznie zbudowany, niemniej nigdy nie widziałam, by
się bił. Nie jest typem Rambo pokonującego przeciwników przy pomocy wykałaczki.
– Niezła z niej dupa była. W twoim typie – dodaje, puszczając oczko w stronę
Niny.
Wpatruję się na zmianę w tę dwójkę, a potem kręcę z
niedowierzaniem głową. Gdy kiedyś chodziłam z nimi do klubów, za każdym razem zakładali
się o to, która dziewczyna będzie ich i robili wszystko, co tylko się da, by
zaciągnąć ofiarę do łóżka. A ja miałam osądzać, komu lepiej poszło, jeśli
jakimś cudem panna uciekła z tych sideł. Chora rywalizacja, której nigdy nie
zrozumiem. Przygody na jedną noc są dla nich lepsze niż solidny związek pełen
miłości i zrozumienia.
– Miałam cię perfidnie wykorzystać, ale będę dzisiaj dla
ciebie litościwa – mówię do mężczyzny, a następnie przytulam się do jego boku,
ponieważ emanuje ciepłem, którego teraz potrzebuję. Jego ramiona bez wahania
przyciągają mnie jeszcze bliżej.
– Coś się stało? – pyta zmartwiony, gdy Nina znika w kuchni,
próbując znaleźć prawdopodobnie lód. Może to być trudne, bo w zamrażarce mam wyłącznie
zamrożoną pizzę sprzed paru lat.
Zerkam w górę, przez co nasze spojrzenia znowu się spotykają.
Łukasz ma dobre serce i zawsze jest chętny do pomocy. Obojętnie jak zajęty był
swoimi sprawami, jeszcze nigdy mi nie odmówił. Kiedy padł mi silnik, to zwolnił
się specjalnie z pracy, żeby odwieźć mnie do domu. Gdy pękła mi opona,
przyjechał, by pomóc mi z jej zmianą. Jest moim aniołem stróżem.
– Akumulator odmówił współpracy, ale nie spieszy mi się –
wyznaję, klepiąc go delikatnie po ramieniu, po czym powoli wysuwam się z
uścisku. – Dzisiaj mamy ważniejsze sprawy. Otwieramy nalewkę pigwową! –
wykrzykuję, skacząc z radości niczym małe dziecko. Biegnę do szafy, ponieważ
tam mam tajemną skrytkę przed Niną, która nie zna czegoś takiego jak cierpliwe
czekanie.
– I ty sądzisz, że jutro pójdziesz do pracy? – pyta moja przyjaciółka.
Wracając do salonu z płynnym niebem, zauważam, że chłopak
wygląda na zamyślonego. Przyciska mrożoną pizzę hawajską do opuchlizny, a jego
brązowe oczy są wypełnione smutkiem oraz zdystansowane, jakby myślami przebywał
w innym miejscu. Zawsze było w nich tyle ciepła, że mógłby ogrzać całe
mieszkanie. Zaraz po tym, jak zauważa, że mu się przyglądam, na jego twarzy
pojawia się uśmiech będący tylko słabą grą aktorską.
– Czyń honory, mężczyzno! Rozlewaj. – Podaję mu butelkę.
Od paru dni siedziałam jak na szpilkach, nie mogąc się
doczekać tego momentu. Mój ojciec był mistrzem w robieniu nalewek i pewnego
dnia udało mu się wymyślić przepis na innowacyjny trunek pigwowy. Nadal
pamiętam ten smak… nawet po tylu latach od jego śmierci. Niestety nigdy nikomu
nie zdradził tajemnego składnika, którego używał. Staram się z całych sił odnaleźć
odpowiednią recepturę, ale każda z prób kończy się niepowodzeniem. Dlatego co
trzy miesiące organizuję degustacje, by jeszcze raz się poczuć, jakby mój
ojciec był obok mnie. Chociaż przez chwilę. Wpatruję się w ten pomarańczowy
płyn, podczas gdy Nina od razu rusza po ogromne szklanki, a nie małe
kieliszeczki.
Przed spróbowaniem przyglądam się przez chwilę zawartości
mojego naczynia i niemal natychmiast przypomina mi się uśmiech ojca, kiedy
obserwował mnie w warsztacie samochodowym. Był kochającym i pobłażliwym
rodzicem, który pragnął dla mnie wszystkiego, co najlepsze. Los zabrał go z
mojego życia o wiele za szybko. Podnoszę szklankę do ust, a następnie po moim
gardle rozlewają się słodkie tortury.
– Pokonałaś samą siebie, to jest przecudne. Dolej mi! To jest
lepsze niż ciasto czekoladowe twojej matki – mówi Nina, zbliżając się do
Łukasza, który nadal trzyma butelkę.
– Moje kubki smakowe umarły. Jak ty to możesz pić? To jest
zbyt słodkie! – jęczy chłopak, krztusząc się. – Dajcie mi coś bardziej męskiego
do picia.
Bez jakiegokolwiek pozwolenia idzie do lodówki, szukając piwa,
a ja wpatruję się w kieliszek i nie czuję niczego. To nie jest smak mojego
ojca. Próbowałam już wielu kombinacji, ale to nadal nie jest to. Z cynamonem, z
szafranem, skórką pomarańczową, imbirem, goździkami. Dzisiaj postawiłam na miód
jako dodatek. Sama byłam zaskoczona, że ludzie dodają takie składniki, ale w odmętach
internetu można znaleźć odpowiedzi na wszelkie wątpliwości. Pomimo moich
ogromnych starań to nadal nie było to. Mój ojciec naprawdę postanowił zabrać
ten sekret do grobu.
– No to za trzy miesiące powtórka – szepczę do siebie, a
następnie uśmiecham się do moich gości, którzy skupili się wyłącznie na
alkoholu. Moja skromna osoba przestała dla nich istnieć. Podchodzę do nich, po
czym wtulam się w ramię Łukasza, wsłuchując się w opowieści Niny o jej
szalonych wypadach po klubach. Niech chociaż ten wieczór minie miło, ponieważ
jutro znowu będę musiała radzić sobie z panem Rucińskim oraz jego sposobami na
pozbycie się mnie z firmy.
Komentarze
Prześlij komentarz