[PATRONAT] Rozdział pierwszy Cora Reilly "Luca Vitiello"
ROZDZIAŁ
PIERWSZY
Luca,
9 lat
Siedziałem
z Matteo przy stole w jadalni i wpatrywaliśmy się w drzwi, czekając na matkę.
Dzwonek na kolację był już dawno temu.
Nasza niania Marianna stała pod
ścianą i zerkała to na zegar na kredensie, to na nas. Ojciec rzadko z nami
jadał, ale matka zawsze – przynajmniej kolację, nawet gdy ledwie trzymała się
na nogach. Zawsze przychodziła na czas, na wypadek gdyby ojciec postanowił się
jednak pojawić.
Gdzie
się podziewała?
Rozchorowała
się?
Wczoraj wyglądała blado, nie licząc
sinożółtych siniaków na twarzy i rękach, śladów po dyscyplinowaniu przez ojca.
Często źle się zachowywała. Ojcu trudno było czymś nie podpaść. Jednego dnia
coś mu odpowiadało, a następnego już nie. Ja i Matteo też często popełnialiśmy
tego rodzaju pomyłki, więc nas też karał.
Matteo złapał nóż i wbił go w
czekające w misce tłuczone ziemniaki, które przestały parować już jakiś czas
temu, po czym wsadził ostrze z ziemniaczaną papką do ust.
– Potniesz się
kiedyś – zagdakała Marianna.
Matteo ponownie wbił nóż w
ziemniaki, uniósł go, oblizał ostrze i hardo zadarł podbródek.
– Nie potnę.
Odsunąłem krzesło i wstałem.
Wstawanie od stołu przed końcem kolacji było zakazane, ale pod nieobecność ojca
ja rządziłem w domu, bo Matteo był dwa lata młodszy.
Obszedłem stół. Marianna zrobiła
krok w moją stronę.
– Luca, nie
powinieneś… – Gdy spojrzała w moją twarz, słowa utknęły jej w gardle.
Wyglądałem jak ojciec. Dlatego bała
się mnie bardziej niż Mattea. I dlatego, że to ja miałem zostać capo.
Wkrótce to ja będę wszystkich karał za niewłaściwe uczynki.
Nie poszła za mną, gdy opuściłem
jadalnię i wszedłem na schody.
– Matko? Kolacja gotowa.
Żadnej odpowiedzi. Wszedłem na
półpiętro, a potem skierowałem się do jej sypialni. Drzwi były uchylone. Gdy poprzednim
razem miała miejsce taka sytuacja, znalazłem ją zawodzącą na łóżku, ale teraz w
środku było cicho. Popchnąłem drzwi, przełykając ślinę. Było zbyt cicho. Z
otwartej łazienki wydobywał się blask lampy.
Usłyszałem z dołu głos ojca. Wrócił
z pracy. Pewnie już się wściekł, że nie siedzę przy stole w jadalni. Powinienem
zejść na dół i przeprosić, ale stopy same poniosły mnie do źródła światła.
Nasze łazienki były wyłożone
marmurem z Carrary, ale z jakiegoś powodu widoczna za drzwiami poświata miała
różowawy odcień. Stanąłem w drzwiach i zamarłem. Podłoga była zalana krwią.
Napatrzyłem się już na krew, więc od razu ją rozpoznałem. Również jej zapach, z
typową miedziano-słodką nutą, tego dnia jeszcze słodszą, bo mieszał się z
perfumami matki.
Mój wzrok podążył za krwistą rzeką,
przez zaschnięty, czerwony wodospad oblepiający wannę, aż do bezwładnej ręki. Z
rozciętej białej skóry sączyła się posoka, tworząc na podłodze wielką kałużę.
Zwiotczała ręka należała do matki.
To na pewno była ona, choć wyglądała jak kosmitka. Jakby założyła maskę, była
cała sztywna, w jej brązowych oczach brakowało wyrazu. Wpatrywały się we mnie
ze smutkiem i samotnością.
Zbliżyłem się o kilka kroków.
– Matko? – Kolejny
krok. – Mamo?
Nie zareagowała. Była martwa.
Martwa. Mój wzrok zarejestrował nóż na posadzce. Należał do Matteo, czarny
karambit. Ona nie miała własnej broni.
Pocięła się. Dookoła było pełno jej
krwi. Spojrzałem na własne stopy. Czerwona ciecz przemoczyła mi skarpetki.
Zachwiałem się i poślizgnąłem, a ułamek sekundy później przewróciłem i
krzyknąłem. Pieprznąłem tyłkiem o podłogę i teraz całe moje ubranie też
przesiąkło jej krwią, przez to przylepiło mi się do skóry.
Zerwałem się na nogi i wybiegłem z
łazienki z szeroko rozdziawionymi ustami i otwartymi oczami. Dudniło mi w
głowie, a oczy szczypały. Uderzyłem w coś. Podniosłem wzrok i natrafiłem na
wściekłe spojrzenie ojca. Zdzielił mnie mocno w twarz.
– Przestań się drzeć!
Zacisnąłem wargi. Naprawdę
krzyczałem? Zamrugałem, ale ojciec był jakby zamglony. Złapał mnie za kołnierz
i mocno potrząsnął.
– Czy ty płaczesz?
Nie byłem pewien. Wiedziałem, że
płacz jest zakazany. I nigdy nie płakałem, nawet gdy ojciec robił mi krzywdę.
Uderzył mnie jeszcze mocniej.
– Odpowiadaj!
– Matka nie
żyje – wychrypiałem.
Zmarszczył brwi i przyjrzał się krwi
na moim ubraniu. Puścił mnie i poszedł do sypialni.
– Chodź – rozkazał.
Na korytarzu towarzyszyli nam dwaj jego ochroniarze. Patrzyli na mnie, a w ich
wzroku było coś, czego nie rozumiałem.
Ani drgnąłem.
– Luca,
chodź – syknął na mnie.
– Proszę – powiedziałem.
Błaganie, złamałem kolejny zakaz. – Nie chcę znowu na nią patrzeć.
Twarz ojca wykrzywiła się z
wściekłości, skuliłem się. Wrócił do mnie i złapał mnie za rękę.
– Nigdy więcej. Nigdy więcej
nie wypowiesz tego słowa. I żadnych łez, żadnych obrzydliwych łez albo wypalę
ci lewe oko. W mafii wystarczy ci jedno.
Skinąłem głową i otarłem łzy
wierzchem dłoni. Gdy ojciec zawlekł mnie z powrotem do łazienki, nie uciekłem i
już nie płakałem. Gapiłem się tylko na ciało w wannie. Zwykłe ciało. Ryk w
mojej piersi ucichł. To było zwykłe ciało.
– Żałosne – wycedził
pod nosem ojciec. – Żałosna dziwka.
Ściągnąłem brwi. Poza domem ojciec
spotykał się z dziwkami, ale matka nie była jedną z nich. Była jego żoną.
Dziwki o niego dbały, żeby zanadto nie krzywdził matki. Przynajmniej tak mi to
wyjaśniła. Ale to nie działało.
– Pierwszy! – krzyknął
ojciec.
Przyszedł jeden z jego ochroniarzy. To
nie było jego imię, ale ojciec nie zaprzątał sobie głowy zapamiętywaniem imion
żołnierzy niskiego szczebla, więc nadawał im numery.
Pierwszy stanął tuż za mną, a gdy ojciec,
z okrutnym uśmiechem, przyglądał się dokładniej zwłokom matki, ochroniarz
ścisnął mnie za ramię. Zerknąłem na niego, zastanawiałem się, po co to robi, co
to znaczy, ale on patrzył na ojca, nie na mnie.
– Niech ktoś posprząta ten
burdel i zadzwoni do Bardoniego. Ma mi znaleźć nową żonę.
– Nową żonę? – Nie
zrozumiałem, co miał na myśli.
Ojciec zmrużył swoje szare oczy.
Szare jak moje.
– Przebierz się i zachowuj jak
mężczyzna, do cholery, a nie jak mały chłopiec. – Na moment zawiesił
głos. – I przyprowadź Mattea. Musi zobaczyć, jaką tchórzliwą dziwkę
miał za matkę.
– Nie – odrzekłem.
– Coś ty
powiedział? – wbił we mnie wzrok.
– Nie – powtórzyłem
cicho. Matteo kochał matkę. To by go bardzo zabolało.
Ojciec spojrzał na wciąż
spoczywającą na moim ramieniu dłoń, a potem na ochroniarza.
– Pierwszy, wbij mu trochę
rozumu do głowy.
Pierwszy cofnął rękę, zerknął
przelotnie na moją twarz i zaczął mnie bić. Opadłem na kolana, znowu brodziłem
we krwi matki. Prawie nie zwracałem uwagi na jego ciosy, gapiłem się tylko w
czerwień na białym marmurze.
– Dosyć – rozkazał
ojciec i razy ustały. Podniosłem na niego wzrok, dzwoniło mi w uszach, plecy i
brzuch piekły z bólu. Ojciec przez dłuższy czas patrzył mi w oczy, ale ja nie
odwróciłem wzroku. Nie, nie, nie. Nie pójdę po Mattea. Pierwszy może mnie lać,
ile chce. Przywykłem do bólu.
Ojciec zacisnął usta.
– Drugi! – Ochroniarz
numer dwa wszedł do łazienki. – Przyprowadź Mattea. Luca zapaćkałby
krwią nasze drogie perskie dywany.
Prawie się uśmiechnąłem, wygrałem.
Próbowałem zerwać się na nogi, żeby zatrzymać Drugiego, ale Pierwszy złapał
mnie za rękę. Walczyłem i prawie się wyrwałem, lecz gdy w drzwiach stanął
Matteo, straciłem resztki sił.
Gdy ujrzał naszą matkę, krew i
własny nóż obok wanny, jego oczy rozszerzyły się dwukrotnie.
– Matka cię porzuciła. Zabiła
się – stwierdził ojciec, wskazując głową na wannę.
Matteo tylko patrzył.
– Podnieś swój
nóż – rozkazał mu ojciec.
Matteo wtoczył się niepewnie do
łazienki, Pierwszy zacisnął uścisk na mojej ręce. Ojciec spojrzał na mnie, a
potem na brata, który podniósł nóż drżącymi dłońmi.
Nienawidziłem ojca. Tak bardzo go
nienawidziłem.
I nienawidziłem matki za to, że to
zrobiła. Że nas zostawiła.
– A teraz się umyjcie, obaj.
Matteo stał jak słup soli, patrzył
na zakrwawiony nóż. Złapałem go za rękę i wyprowadziłem z łazienki, wlókł się
za mną obojętnie. Zaprowadziłem go do mojego pokoju i dalej, do łazienki. Wciąż
patrzył na nóż. Wyrwałem mu go z dłoni i wsadziłem pod kran. Wymyłem go gorącą
wodą, żeby pozbyć się zaschniętej krwi. Szczypały mnie oczy, ale przełknąłem
ślinę i wziąłem się w garść.
Żadnych
łez. Nigdy więcej.
– Czemu użyła mojego
noża? – zapytał cicho Matteo.
Zakręciłem wodę, wytarłem broń
ręcznikiem i mu ją oddałem. Po chwili pokręcił głową i zaczął się cofać, aż wpadł
plecami na ścianę, a w końcu opadł ciężko tyłkiem na podłogę.
– Dlaczego? – wymamrotał,
jego oczy wypełniły się łzami.
– Nie becz – syknąłem
i pośpiesznie zamknąłem drzwi łazienki, na wypadek gdyby ojciec przyszedł do
mojego pokoju.
Matteo zadarł głowę, zmrużył oczy i
się rozpłakał. Ja napiąłem się z nerwów, złapałem czysty ręcznik i uklęknąłem
przed bratem.
– Matteo, przestań płakać.
Przestań – powiedziałem cicho. Praktycznie wepchnąłem mu ręcznik w
twarz. – Wytrzyj twarz. Ojciec cię ukarze.
– Mam to
gdzieś – wykrztusił. – Mam gdzieś, co
zrobi. – Jego rozedrgany ze zgrozy głos dowodził, że kłamie.
Spojrzałem na drzwi, wydawało mi
się, że słyszę kroki. Cisza. Może ojciec nas podsłuchiwał, ale raczej zajmował
się zwłokami matki. Może rozkaże swojemu consigliere Bardoniemu, żeby
wrzucił ją do rzeki Hudson. Przeszedł mnie dreszcz.
– Weź ten
ręcznik – rozkazałem.
Matteo w końcu mnie posłuchał i
wytarł z grubsza zaczerwienione oczy. Podałem mu nóż. Spojrzał na niego
krytycznie.
– No bierz.
Zacisnął wargi.
– Matteo, musisz go
wziąć. – Ojciec nie pozwoliłby mu pozbyć się tego noża. Mój młodszy
brat w końcu wyciągnął rękę i zacisnął palce wokół rękojeści.
– To tylko
nóż – powiedziałem, ale sam też widziałem krew, którą jeszcze przed
chwilą był pokryty.
Skinął głową i schował go do
kieszeni. Patrzyliśmy sobie w oczy.
– Zostaliśmy
sami – stwierdził.
– Masz mnie – odparłem.
Rozległo się pukanie do drzwi,
panicznie poderwałem Mattea na nogi. Drzwi otworzyły się szeroko i do środka
weszła Marianna. Spojrzała na nas załzawionymi oczami. Jej zazwyczaj spięte w
kok włosy były rozczochrane, jakby zerwała z nich siatkę.
– Pan przysłał mnie, żeby
sprawdzić, czy się szykujecie. Wkrótce przyjedzie consigliere. – W
jej głosie pobrzmiewała dziwna, nie znana mi nuta, a gdy spoglądała to na mnie,
to na Mattea, jej usta drżały.
Skinąłem głową. Podeszła bliżej i
musnęła moje ramię.
– Przykro mi.
Cofnąłem się gwałtownie, z dala od
jej rąk, i spojrzałem na nią spod ściągniętych brwi, bo tak łatwiej kontrolować
płacz.
– A mi
nie – mruknąłem. – Była słaba.
Marianna cofnęła się o krok,
spojrzała na nas raz jeszcze, na jej twarzy pojawiło się rozczarowanie.
– Pośpieszcie
się – rzuciła i wyszła.
– Będę za nią
tęsknił – powiedział Matteo, chwytając mnie za rękę.
Spojrzałem w dół, na moje
przesiąknięte krwią skarpetki. Nie skomentowałem, bo wykazałbym słabość. A ja
nie miałem prawa być słaby. Nigdy.
***
Cesare
zadał mi mocny cios w żołądek. Upadłem na kolana, walcząc o oddech. Marianna
odłożyła robótki ręczne i głośno zachłysnęła się powietrzem. Zanim trafił mnie
w głowę, odtoczyłem się, zerwałem na nogi i uniosłem pięści. Cesare skinął głową.
– Nigdy więcej nie trać
koncentracji.
Zacisnąłem zęby i natarłem,
zamarkowałem podbródkowy i wyprowadziłem silny cios na ciało. Stęknął i
odskoczył. Cesare dawał mi lekcje walki odkąd skończyłem trzy lata.
– Jak dorośniesz, będziesz
niepokonany – stwierdził, cofając się o krok.
Chciałem być niepokonany natychmiast,
powstrzymałbym ojca i nie mógłby dłużej nas krzywdzić. Już byłem znacznie
wyższy i silniejszy od innych dzieciaków w szkole, ale to wciąż za mało.
Zacząłem ściągać rękawice.
Cesare obrócił się do siedzącego na
skraju ringu, z kolanami podciągniętymi do piersi, Mattea. Mój brat marszczył
czoło w zamyśleniu.
– Twoja kolej.
Matteo nie zareagował, wpatrywał się
gdzieś przed siebie. Rzuciłem w niego rękawicą. Jęknął, pomasował bok głowy,
mierzwiąc przy okazji swoje brązowe włosy, i spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Twoja
kolej – powiedziałem.
Wstał, ale widziałem, że jest w złym
nastroju. Wiedziałem dlaczego, ale szczerze liczyłem, że zachowa to wszystko
dla siebie.
– Czemu nie jesteśmy na
pogrzebie mamy?
Marianna ruszyła w naszą stronę.
– Zamknij
się – powiedziałem i rzuciłem mu drugą rękawicę.
– Nie! – krzyknął,
tupiąc nogą. Zeskoczył z ringu i ruszył w stronę drzwi sali gimnastycznej. Co
on wyrabiał?
– Matteo! – zawołałem
i pobiegłem za nim.
– Chcę ją pożegnać! To nie
fair, że musi być sama.
Nie, nie, nie! Dlaczego wygadywał
takie rzeczy przy innych? Próbował mi się wyrwać, ale byłem silniejszy.
Spojrzał na mnie ze łzami w oczach.
– Przestań
beczeć – wyszeptałem ostro.
– Nie chcesz jej
pożegnać? – wydukał.
Ścisnęło mnie w piersi.
– Ona się z nami nie
pożegnała. – Puściłem brata, a ten znowu się rozpłakał.
Marianna położyła dłoń na jego
ramieniu. Na moim, nie. Wyciągała wnioski. Odrzucałem ją za każdym razem, gdy w
ostatnich dniach próbowała mnie pocieszać.
– Smutek to nic złego.
– Nieprawda – zaprzeczyłem
stanowczo. Czy ona tego nie rozumiała? Gdyby ojciec dowiedział się, że Matteo
płakał po matce, zwłaszcza przy Cesare, ukarałby go. Może wypaliłby mu lewe
oko, jak zagroził mnie. Nie mogłem do tego dopuścić. Zerknąłem na stojącego
kilka kroków dalej Cesare, który odwijał taśmę z nadgarstka.
– Nasza matka była grzesznicą.
Samobójstwo to grzech. Nie zasługuje na nasz smutek – powtórzyłem to,
co usłyszałem od pastora, gdy odwiedziliśmy z ojcem kościół. Nie rozumiałem
tego. Zabijanie to też grzech, a jednak pastor nigdy nie mówił tak o ojcu.
Marianna pokręciła głową i dotknęła
mojego ramienia, miała smutek w oczach. Dlaczego ciągle to robiła?
– Nie powinna była zostawiać
was samych, chłopcy.
– Nigdy się nami nie
zajmowała – stwierdziłem ostro, tłumiąc w sobie emocje.
Marianna skinęła
głową. – Wiem, wiem, wasza matka…
– … była
słaba – syknąłem, wyrywając się spod jej ręki. Nie chciałem rozmawiać
o matce. Chciałem zapomnieć, że w ogóle istniała, chciałem, żeby Matteo w końcu
przestał ciągle gapić się na ten nóż, jakby bał się, że też od niego zginie.
– Nie… – wyszeptała
Marianna. – Nie zamień się w ojca, Luca.
Babcia Marcella powiedziała mi przed
śmiercią dokładnie to samo.
Babcia
wyglądała na bardzo wątłą i malutką. Wydawało się, jakby miała na sobie o kilka
rozmiarów za dużą skórę, jakby pożyczyła ją od kogoś dwa razy większego od
siebie.
Nikt nie uśmiechał się do mnie tak
jak ona, gdy wyciągnęła do mnie swoją pomarszczoną rękę. Złapałem ją. Jej skóra
przypominała papier, była sucha i zimna.
– Nie
odchodź – zażądałem. Ojciec powiedział, że niedługo umrze. Dlatego
wysłał mnie do jej pokoju, żebym zrozumiał, co to jest śmierć, choć ja już
dobrze to wiedziałem.
Babcia lekko ścisnęła moją
dłoń. – Będę pilnowała cię z nieba.
– Stamtąd nie możesz nas
chronić – odparłem kręcąc głową.
– Już wkrótce nie będziecie
potrzebowali ochrony. – W jej ciemnych oczach była dobroć.
– Będę rządził
wszystkimi – wyszeptałem. – Potem zabiję ojca, żeby nie
mógł już krzywdzić Mattea i matki.
– Twój ojciec zabił swojego
ojca, żeby zostać capo – powiedziała, gładząc mnie po policzku.
– Znienawidziłaś go za
to? – zapytałem, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami.
– Nie – odrzekła. – Twój
dziadek był okrutnikiem. Nie potrafiłam ochronić przed nim
Salvatore. – Jej głos stał się ochrypły i jeszcze cichszy, musiałem
się nachylić, żeby ją słyszeć. – Dlatego próbowałam cię chronić przed
twoim ojcem, ale znowu mi się nie udało.
Jej powieki zatrzepotały, a dłoń
zwiotczała, ale ja jej nie puściłem.
– Nie bądź taki jak ojciec i
dziadek, Luca.
Zamknęła oczy.
– Babciu?
Zrobiłem gniewną
minę i zerknąłem na przyglądającego się całej scenie, ze skrzyżowanymi na
piersi rękami, Cesare. Usłyszał, co powiedziała? Ojciec byłby na nią za to zły.
Bardzo zły.
Odwróciłem się na pięcie i
podszedłem do niego. Stanąłem tuż przed nim i zmrużyłem oczy.
– Nic nie słyszałeś.
Cesare uniósł brwi. Uznał, że
żartuję?
Niewiele mogłem zrobić. Ojciec
dzierżył całą władzę.
– Nie piśniesz ani słowem albo
powiem ojcu, że obgadujesz go za plecami. Jestem jego dziedzicem, uwierzy mi.
Cesare spuścił ręce wzdłuż ciała.
– Luca, nie musisz mi grozić. Jestem
po twojej stronie.
Obrócił się i odszedł do szatni.
Ojciec zawsze powtarzał, że otaczają nas wrogowie. Więc skąd miałem wiedzieć,
komu mogę zaufać?
Luca,
11 lat
Mój
koszmar, wizję krwawego potoku na białym marmurze, rozwiały krzyki. Usiadłem
zdezorientowany, słyszałem wrzaski i wystrzały. Co się działo?
W korytarzu rozbłysło światło,
pewnie fotokomórka. Gdy drzwi się otworzyły, przetoczyłem się na krawędź łóżka.
W drzwiach stanął wysoki mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie widziałem.
Wymierzył pistolet w moją głowę.
Zamarłem.
Zamierzał mnie zabić. Widziałem to w
jego twarzy. Patrzyłem mu w oczy, chciałem umrzeć z podniesioną głową, jak
mężczyzna. Za nieznajomym do skoku zerwał się niewielki cień, Matteo rzucił mu
się na plecy z okrzykiem bojowym na ustach. Pistolet wystrzelił, targnął mną
gorący ból w samym środku ciała.
Kula trafiła znacznie niżej, niż
chciał strzelec. Zabiłby mnie, gdyby nie Matteo. Do oczu napłynęły mi łzy, ale
jakoś zlazłem z łóżka i złapałem leżący na stoliku nocnym pistolet. Mężczyzna celował
do Mattea. Uniosłem broń, wymierzyłem w jego głowę, tak jak uczyli Cesare i
Pierwszy, i nacisnąłem spust. Krew bryzgnęła na wszystkie strony, nawet na
zszokowaną twarz Mattea. Wydawało się, że na moment wszystko się zatrzymało –
włącznie z moim sercem – a potem ruszyło galopem.
Mężczyzna runął do przodu i przygniótłby
mojego brata, gdyby ten, nadal wstrząśnięty, w ostatniej chwili nie odskoczył.
Matteo spojrzał panicznie w moją twarz, a potem na moje ciało. Jego wzrok
przesuwał się bardzo powoli i zatrzymał dłużej na moim brzuchu.
– Krwawisz.
Ścisnąłem dłonią ranę w boku,
trzęsąc się z bólu. Trzymająca pistolet dłoń również drżała, ale go nie
wypuściłem. Z dołu nadal dochodziły krzyki i strzały.
– Schowaj
się – rzuciłem, wskazując głową na szafę.
Matteo zmarszczył brwi.
– Już – dodałem
ostro.
– Nie.
Powlokłem się ku niemu, ledwie utrzymując
równowagę. Prawie zeszczałem się z bólu. Złapałam go za rękaw piżamy i
zaciągnąłem do szafy. Wyrywał się, ale wepchnąłem go do środka i zamknąłem na
klucz.
– Wypuść
mnie! – wołał i walił pięściami w drzwi od środka.
Drżąc ze strachu i bólu, popełzłem
na dół, w stronę salonu, bo stamtąd dochodziły odgłosy. W środku ujrzałem
kucającego za kanapą ojca, ostrzeliwał się z dwoma innymi mężczyznami. Obaj
stali plecami do mnie. Ojciec mnie dostrzegł. Przeszło mi przez myśl, żeby nic
nie robić. Nienawidziłem go. Nienawidziłem, jak krzywdził mnie i Mattea, a
nawet nową żonę, Ninę.
A jednak, podniosłem broń i
zastrzeliłem jednego z napastników. Drugim ojciec zajął się sam. Mężczyzna padł
na podłogę, kurczowo trzymając się za ramię. Ojciec kopnął jego pistolet, po
czym strzelił mu w obie stopy. Gdzieś z głębi domu dobiegły mnie kolejne
strzały, a potem odgłosy ciężkich kroków. Do salonu wtoczył się Pierwszy,
krwawił z rany w głowie.
– Zabiłeś wszystkich? – zapytał
ojciec.
– Tak. Dorwali
Drugiego – odparł Pierwszy.
– Nie powinni dotrzeć tak
daleko – burknął ojciec. Nagle wycelował w Pierwszego i nacisnął
spust. Ochroniarz zwalił się na ziemię tuż obok mnie, a ja krzyknąłem z
zaskoczenia. Znałem go całe życie.
Moje nogi odmówiły posłuszeństwa, w
ranie pulsował ból. Ojciec przyglądał mi się bacznie, łapiąc za słuchawkę i
wykręcając numer.
– Poślijcie po Doktorka, niech
przyprowadzi Duranta. Nikogo więcej, dopóki nie dojdę, kto jest szczurem.
Podszedł do mnie i brutalnie postawił
mnie na nogi. Trzymając mnie, odepchnął moją dłoń od rany. Szturchnął ją
palcem, ujrzałem ciemność i zadrżałem z cierpienia. Ojciec mną potrząsnął.
– Weź się w garść. Nie umieraj
mi tu.
Z trudem otworzyłem oczy. Ojciec
pokręcił głową, puścił mnie, więc znowu zwaliłem się na podłogę. Jęcząc z bólu,
uniosłem się na dłoniach.
Ojciec wyszedł z pokoju. Zostawił
mnie samego z rannym napastnikiem, który próbował gdzieś odpełznąć. Wrócił ze
sznurem w rękach. Związał mężczyznę, wyciągnął nóż i przyłożył ostrze do jego
przedramienia. Gdy ojciec zabrał się za wycinanie mu skóry, mężczyzna zaczął
wrzeszczeć. To jak obieranie jabłka. Ojciec zawsze tak mówił, ale jabłka
nie wrzeszczały i nie skamlały o litość.
Trzymałem się za krwawiący brzuch i
patrzyłem, choć w gardle rosła mi gula. Ojciec co chwilę zerkał na mnie kątem
oka. Wiedziałem, że gdybym odwrócił wzrok, czekałaby mnie kara. Ryki mężczyzny
pobrzmiewały mi w uszach, przeszedł mnie dreszcz. Tym razem moje ręce odmówiły
posłuszeństwa, uderzyłem policzkiem o twardą podłogę. Po chwili krzyki
zagłuszył jednostajny szum, a potem wszystko spowiła czerń.
***
Podszefowie
i kapitanowie czekali w salonie naszej posiadłości. Ojciec stał na środku,
przywołał mnie gestem. Gdy do niego szedłem, śledziła mnie każda para oczu.
Zadarłem głowę, żeby wyglądać na wyższego. Jak na swój wiek i tak byłem wysoki,
ale pozostali mężczyźni w salonie znacznie mnie przewyższali. Patrzyli, jakby
widzieli mnie po raz pierwszy.
Zatrzymałem się tuż przed ojcem.
– Najmłodszy wtajemniczony w
historii naszej rodziny mafijnej – obwieścił donośnym
głosem. – Ma tylko jedenaście lat, a już jest silniejszy i
okrutniejszy, niż mógłby życzyć sobie którykolwiek ojciec.
Duma rozsadzała moją pierś. Ojciec
nigdy nie pokazywał, że jest ze mnie dumny, nigdy nie pokazywał, że ja albo
Matteo jesteśmy dla niego czymś więcej niż tylko uciążliwym ciężarem.
Wyprostowałem ramiona. Miałem na sobie czarny garnitur i eleganckie buty,
chciałem wyglądać jak mężczyzna.
– Nasi wrogowie będą szeptali
twoje imię ze strachem, mój synu. Moja krew.
Mój dziedzic.
Wydobył nóż, a ja wyciągnąłem rękę.
Wiedziałem, co się zaraz stanie. Gdy ojciec nacinał wnętrze mojej dłoni, nawet
się nie skrzywiłem. Ciął mnie w ten sposób wiele razy, żeby przygotować mnie na
ten właśnie moment. Za każdym razem, gdy wzdrygałem się z bólu, ciął od nowa,
lał mi na ranę sok z cytryny i sypał sól, dopóki nie nauczyłem się ukrywać ból.
– Zrodzony we krwi,
zaprzysiężony we krwi. Wkraczam żywy, wyjdę martwy – wyrecytowałem pewnym
głosem.
– Luca, jesteś członkiem
rodziny mafijnej. Będziesz zabijał i okaleczał w moim imieniu. Będziesz
niszczył i palił.
Przywlekli do salonu jakiegoś
mężczyznę. Nie znałem go i nie wiedziałem, co zrobił. Był posiniaczony i
zakrwawiony. Spojrzał na mnie błagalnie opuchniętymi oczami. Nikt nigdy tak na
mnie nie patrzył, jakbym to ja dzierżył władzę.
Ojciec skinął głową i podał mi nóż,
ten sam, którym zabiła się matka. Wziąłem go i podszedłem do mężczyzny. Wił się
w rękach nowych ochroniarzy ojca, ale nie miał szans. Zacisnąłem palce na
rękojeści. Wszyscy bacznie mnie obserwowali, wypatrywali najdrobniejszej oznaki
słabości, ale byłem synem mojego ojca i miałem zostać capo. Szybkim
ruchem przesunąłem ręką w bok, ciągnąc ostrzem po jego gardle. Cięcie było
niechlujne, krew trysnęła na moje buty i garnitur. Cofnąłem się o krok, a
mężczyzna rozszerzył oczy. Pozwolili mu upaść na ziemię, a gdy się krztusił i
targały nim konwulsje, wpatrywał się we mnie ze zgrozą.
Przyglądałem się, jak wycieka z niego
życie.
Dwa dni później najważniejsze słowa
mojego życia zostały wytatuowane na mojej piersi, zostałem wprowadzony do
rodziny, na całe życie. Nic nie mogło być dla mnie ważniejsze od mafii.
Komentarze
Prześlij komentarz