[PATRONAT] Rozdział drugi Agnieszka Siepielska "Antonio"
Rozdział 2
ALYSSA
Przez
kilka dni przesiaduję w swoim małym salonie przypominającym pole bitwy,
rozmyślając nad wydarzeniami, które miały miejsce w moim życiu. Ponowne
spotkanie z Cameronem, przy okazji którego o mały włos nie wpakowałam się w
kolejne tarapaty, oraz niedawna utrata pracy przelały czarę goryczy.
Ostatecznie podjęłam pewne decyzje i wykonałam pierwsze kroki, aby nie móc się
już wycofać. Podczas niedzielnego obiadu muszę jeszcze przekazać wiadomość
rodzicom.
Parkuję na
podjeździe przed domem rodzinnym, wysiadam z samochodu, po czym otwieram
drewnianą furtkę prowadzącą na tyły domu. Idąc ścieżką przy kremowej ścianie
budynku, zmierzam do ogrodu. Mam nadzieję, że będziemy jeść na zewnątrz, bo
przebywanie w panującym w domu sajgonie doprowadza mnie do białej gorączki.
Wszystko przez
moją zwariowaną mamę, która pewnego dnia stwierdziła, że trzeba żyć zgodnie z
naturą, i zaczęła przerabiać wnętrze według zasad feng shui. Ostatecznie
zaprojektowała coś w rodzaju ogrodu botanicznego, w którym z niewyjaśnionych
przyczyn odbywa się wyprzedaż garażowa.
Docieram na
miejsce. W jednym z czterech wiklinowych foteli, ustawionych przy stoliku
ogrodowym, siedzi wymęczony tato. Jego ciemne, przerzedzone włosy są w
nieładzie, a przymknięte powieki ledwo odkrywają niebieskie tęczówki.
Sądząc po kilku
nowych krzewach przy płocie, mama zadbała, by jej mąż miał bardzo pracowity
poranek.
– Hej, córciu! –
wita mnie z wymuszonym uśmiechem.
– Hej, tato. –
Podchodzę bliżej, pochylam się, po czym całuję go w policzek. – Co dziś na
obiad? – pytam niegrzecznie, siadając po jego prawej stronie. Umieram z głodu.
– Mama zamówiła
pizzę – odpowiada, spoglądając na mnie leniwie.
– Co?! –
wykrzykuję ze śmiechem.
Lynn Scott nie
znosi jedzenia typu fast food.
– To nie jest
śmieszne – mruczy. – Mamy tutaj sytuację kryzysową. Twoja matka naoglądała się
chyba za dużo telewizji, bo nagle stwierdziła, że jest medium i miała wizję.
Teraz biega po domu, pali jakieś zioła i wymachuje piórem. – Patrzy na mnie
tak, jakby błagał o pomoc.
Mój tato jest z
natury spokojnym człowiekiem, wręcz za spokojnym. W towarzystwie mamy, biedny,
może ograniczyć się tylko do kiwania głową. Ta kobieta zagadałaby każdego bez
wyjątku. A teraz jeszcze to.
– Żarcie! –
krzyczy mój dziewiętnastoletni brat, który wchodzi do ogrodu przez drzwi
kuchenne, trzymając dwa pudełka z pizzą.
Dawson to
młodsza wersja ojca, z tym że w odróżnieniu od niego ma gęste kruczoczarne
włosy. Ja z kolei swoje, ni to zielone, ni to szare oczy odziedziczyłam po
mamie, wraz z rudymi włosami. Te jakoś nigdy mi nie przeszkadzały, mimo że
przez pół życia byłam dla innych dynią albo marchewą.
Młody kładzie na
stoliku obiad. Nie czekając na przybycie mamy, otwiera pierwsze opakowanie, po
czym wyjmuje kawałek pizzy. Normalnie dałabym mu po łapach, jednak skoro został
wprowadzony jakiś stan wyjątkowy – przecież mama nie toleruje tego typu
jedzenia – to co mi tam. Sięgam po kawałek, który od razu zaczynam pochłaniać,
a tato id
zie w moje
ślady.
Jak na zawołanie
w ogrodzie pojawia się mama, ubrana w białą letnią sukienkę; z dezaprobatą
kręci głową. Kładzie z boku na stoliku tacę z napojami i, pochyliwszy się,
całuje mnie w nadęty od jedzenia policzek. Teraz dopiero czuję swąd jakiegoś
zielska. Ta kobieta na serio do reszty zwariowała. Prawdopodobnie za jakiś
tydzień zmieni zainteresowania i wszystko wróci do normy, o ile nie wpadnie na
bardziej szalony pomysł.
Lynn zajmuje
miejsce obok taty, życzy nam smacznego, po czym sięga po swoją porcję.
Gdy już wszystko
zjadamy, leniwie zsuwamy się w fotelach. Cały czas zastanawiam się, w którym
momencie obwieścić wielką nowinę.
– Wyprowadzam
się – wypalam w końcu, na co nikt specjalnie nie reaguje.
– O! – mówi mama
z udawanym zdziwieniem. – Chyba już to zrobiłaś.
No to teraz
czeka mnie najgorsza część. Kiedy oznajmiłam, że wyprowadzam się z domu, żeby
zamieszkać po drugiej stronie Phoenix, rodzicielka o mało co nie przywiązała
mnie do łóżka. Biorę głęboki wdech, powoli wypuszczam powietrze, a następnie
spuszczam bombę:
– Nie, opuszczam
Phoenix.
Mama blednie, tata
prycha, dając do zrozumienia, że już sobie pojechałam, natomiast Dawson
klaszcze.
– Brawo, siora.
Jak tylko będę miał okazję, też zwieję od tej patologii – żartuje i natychmiast
odskakuje, aby uniknąć strzału z rozpędzonej ręki mamy.
– Jak na razie
jesteś na moim garnuszku, więc mi tu nie bluźnij – psioczy do śmiejącego się
brata, po czym spogląda na mnie z powagą. – Myślałam, że ta wizyta u psychologa
ci pomogła.
Ach, tak! Przez
cały czas w towarzystwie mamy udawałam, że magicznym sposobem zostałam wyleczona
z Camerona. Gdyby tylko wiedziała, jak naprawdę się wtedy czułam, zeszłaby na
zawał. Tym bardziej, w moim przekonaniu, myślała, iż po sesji nawet wrócę do
domu.
– Tu nie o to
chodzi, mamo – wyjaśniam. – Chcę zacząć wszystko od nowa.
Dobrze wie, o czym
mówię, ale nigdy nie poruszamy tego tematu wprost. Nigdy.
– I gdzie to „od
nowa” miałoby być? – pyta naburmuszona.
– Pamiętacie
Julie, moją koleżankę ze studiów? – Zgodnie kiwają głowami, a ja źle się czuję,
wciskając im ten kit. – Wyprowadziła się do Bostonu i potrzebuje
współlokatorki.
– Wiedziałam!
Miałam przeczucie! – krzyczy Lynn.
– Mamo, błagam
cię, nie dramatyzuj. Mam dwadzieścia sześć lat – przypominam, lecz ona mnie
ignoruje.
– Powiedz coś,
Harold – zwraca się do taty.
– Ooo! To wolno
mi wyrazić swoje zdanie?
Wkurzona mama
macha ręką w jego stronę, po czym znowu wlepia we mnie wzrok.
– Po moim
trupie, córciu, wyjedziesz na drugi koniec Ameryki. Po moim trupie! – Wstaje i
obrażona pędzi do domu. Chcę za nią pójść, ale tato mnie powstrzymuje.
– Zostaw,
przejdzie jej – mówi.
***
Po
kilku dniach nieustannych dyskusji oraz przekonywania mamy, że to nie koniec
świata, udało się. Siedzę w samolocie, a im dłużej lecę, tym bardziej
zastanawiam się, czy podjęłam słuszną decyzję. Do tego zżerają mnie wyrzuty
sumienia, bo okłamałam rodziców. Nie mam w Bostonie żadnej koleżanki.
Wymyśliłam tę bajeczkę na poczekaniu, żeby się nie martwili.
W rzeczywistości
na ślepo wynajęłam mieszkanie, opłaciłam już z góry czynsz za pierwszy miesiąc,
a także wysłałam dokumenty do kilku szkół z zapytaniem o wolny etat.
Po wyjściu z
samolotu odbieram bagaż, dzwonię do mamy, aby zdać relację i zapewnić, że
dotarłam w jednym kawałku, po czym opuszczam lotnisko. Udaję się do pobliskiej
wypożyczalni samochodów, gdzie postanawiam zaszaleć, wybierając dokładnie taki
sam pojazd, jaki niedawno uszkodziłam temu dziwnemu facetowi.
Wprowadzam do
nawigacji mój nowy adres i ruszam. Cały czas mam to złe przeczucie; coś we mnie
aż krzyczy, żebym zawróciła. Serio.
Akurat!
Wydałam niemal wszystkie
pieniądze, zostawiając jedynie skromną kwotę, by przeżyć do otrzymania
pierwszej wypłaty w nowej pracy. Więc czas spiąć dupę, bo już za późno na
rezygnację.
Oczywiście
musiałam utknąć w korku, więc minuty zamieniają się w godziny, a ja zaczynam powątpiewać.
To wszystko jest niczym w porównaniu z tym, co czuję, gdy wszystkie znaki
wskazują na to, że wyjeżdżam z miasta. W co ja się, do cholery, wkopałam?
Powinnam mieć na nazwisko Kłopot, a na imię Bezmyślna.
W końcu głos z
nawigacji oznajmia, iż dotarłam na miejsce, z tym że znajduję się pod jakimś
ogrodzeniem obrośniętym bluszczem. Parkuję przed bramą i wybieram numer faceta,
który niby jest właścicielem mieszkania w kamienicy, lecz ten nie odbiera. Ku
mojej uciesze, jak się okazuje chwilowej, gość przysyła wiadomość, abym
wjechała na posesję. W tym samym czasie otwierają się wrota posiadłości, jednak
ani myślę się w to pakować.
– Jasna cholera!
– wykrzykuję wściekła na siebie i zawracam. Moja ucieczka nie trwa długo, bo
zza ogrodzenia wyłania się SUV, zagradzając mi drogę.
Pewnie normalnie
wrzuciłabym wsteczny i wiała, lecz jestem sparaliżowana, gdy widzę, kto siedzi
za kierownicą. Nie mogę wykonać żadnego ruchu, a tym bardziej pojąć, co się
dzieje i gdzie jest ukryta kamera.
Cameron. Co, do
jasnej cholery, robi tu Cam… Nie! Nie! Nie! To niemożliwe.
Mój były wysiada
z samochodu, zbliża się, po czym otwiera drzwi mojego pojazdu.
– Chodź ze mną –
warczy wyraźnie z czegoś niezadowolony.
– Mowy nie ma,
wracam do domu. Pierwsze, co zrobię, to pojadę do twojej mamy i powiem, co za
diabła we własnym łonie uchowała! – krzyczę, wymachując mu przed nosem palcem
wskazującym.
– Nie pogrywaj z
nim, Alyssa. Wiesz, z kim, do cholery, zadarłaś?! Wskakuj do drugiego
samochodu! – beszta mnie bezczelny, zdradziecki uciekinier.
– Nie krzycz na
mnie! – Odpinam pas, opuszczam pojazd, a następnie wściekła kieruję się w
stronę SUV-a.
W momencie, gdy
Cameron otwiera mi drzwi, wiem, że mam przerąbane. Pojawia się kolejna seria
pytań: Skąd oni się tu wzięli? Po co tu są? I tak dalej…
– Panna Alyssa
Scott. Znów się spotykamy. – Och, chciałabym mieć w sobie tyle entuzjazmu, co
ten gość.
– Czego pan ode
mnie chce? – pytam, zajmując miejsce obok niego i totalnie się poddając.
– Masz u mnie
dług do spłacenia – oznajmia garniaczek już bardziej oschle.
Nie mam siły. O
to biega? Mógłby pewnie kupić Księżyc, a pulta się o drobne zadrapania.
– Za te małe
uszkodzenia?! – wybucham, spoglądając na mojego byłego, który siedzi już za
kierownicą. – Serio, Cam? Aż taka z ciebie sknera, że nie mogłeś zapłacić?
Gdybym wcześniej o tym wiedziała, sama zwiałabym sprzed tego ołtarza.
– Nie zawsze
chodzi tylko o pieniądze – oznajmia twardo facet z blizną.
Niech
się zdecyduje.
– Doprawdy?
Powie mi pan, ile jestem winna, zapłacę i wracam do domu – mruczę.
– To jest twój
nowy dom. – Wskazuje na coś skinieniem głowy.
Spoglądam przed
siebie i dopiero teraz dociera do mnie, że właśnie zbliżamy się do brązowego
piętrowego budynku.
– Co to ma być?
– szepczę.
– Ten dom jest
moją własnością, tak jak ty.
– O ja pieprzę –
mówię załamana.
– Już? Jeszcze
się dobrze nie poznaliśmy – odpowiada mężczyzna, po czym wyciąga dłoń. –
Antonio Valenti.
Komentarze
Prześlij komentarz