[PATRONAT] Rozdział drugi "Ruthless People" J.J. McAvoy
DRUGI
Nawet
zabijając ludzi,
przestrzegaj
zasad dobrego wychowania.
~Konfucjusz
MELODY
Skinęłam
głową i uniosłam szklankę, ale ten kretyn był tak przerażony, że nie potrafił
nawet nalać wina. Zmrużyłam oczy, patrząc na czerwone plamy na mojej nowej,
białej marynarce od Armaniego, zanim przeniosłam spojrzenie na człowieka.
Wyrwałam butelkę z jego przeklętej ręki.
– Jest mi tak bardzo…
– Nawet nie waż się mówić, że ci
przykro – syknęłam. – Uwierz mi, że jeszcze nawet nie zaczęło być ci przykro.
Zanim
zrobił krok w tył, rozszerzył oczy z przerażenia. Cofając się, wpadł prosto na
Fedela, który już stał z lufą wycelowaną w tył jego czaszki.
– Tak naprawdę potrzebujemy tylko
pilota, proszę pani – oznajmił Fedel bez ogródek.
Zdejmując
marynarkę, patrzyłam na kretyna stojącego na końcu lufy. Był młody, mógł mieć
najwyżej kilka lat więcej niż ja. Co go podkusiło, by przyjąć posadę stewarda w
moim odrzutowcu? Lepsze pytanie to kto dopuścił
go do bycia stewardem w moim pieprzonym odrzutowcu? Sprawy, które tu omawiamy,
są delikatniejsze niż cholerne taśmy z afery Watergate.
– Fedel, jakim cudem ten idiota
znalazł się w moim samolocie? – zapytałam, umiarkowanie zainteresowana, kiedy
Monte podał mi kolejną teczkę.
– Jego siostra zaciągnęła dość
pokaźny dług. Przypuszczalnie próbuje go spłacić – odpowiedział, czekając, bym
dała mu wolną rękę. Czasami aż go korciło, by pociągnąć za spust.
– Skąd się tu wziąłeś? Twoja
siostra jest dziwką uzależnioną od cracku?
Zmarszczył
brwi i przełknął gulę w gardle, zanim odparł:
– Od kryształków mety.
Jest zbyt wcześnie na krew. Potrząsnęłam
głową, patrząc na Fedela. Naburmuszył się przez chwilę, ale zrobił, co powinien
i opuścił glocka.
– Jeśli zamierzasz spłacić dług
siostry, mądrze z twojej strony byłoby pozostać żywym i nie rozlewać mojego
Romanée-Conti ani nie niszczyć marynarki za dziewięćset dolarów – wyjaśniłam,
zanim wróciłam do przeglądania akt leżących przede mną.
– Tak jest, p-panno G-Giovanni. To
już n-nigdy się nie p-powtórzy. – Brzmiał jak zdychający pies. Prawie zaczęłam
współczuć jego siostrze. Czy on był jej ostatnią deską ratunku?
– Możesz uważać się za
szczęściarza, Nelsonie Reed, 997-00-4279, Blue Rigde Road – powiedział Fedel,
uświadamiając kretynowi, że zna nie tylko jego nazwisko, ale też numer polisy
ubezpieczeniowej i adres. To, że nie zabiliśmy go dzisiaj, nie znaczy, że jutro
nie zniszczymy mu życia.
Fedel
westchnął, siadając naprzeciwko mnie.
– To bardzo ładna marynarka.
Powinnaś była pozwolić mi go zabić.
– Ojciec nie był zadowolony, kiedy
zostawiłam ślady krwi w poprzednim samolocie. – Uśmiechnęłam się złośliwie i
uniosłam zdjęcie mojego przyszłego męża.
Mąż. Wzdrygnęłam się na samą myśl.
Nie
mogłam zaprzeczyć, że był atrakcyjny – w zasadzie bardzo atrakcyjny. Ale będę
potrzebowała czegoś więcej niż zielone oczy, seksowne, ciemnobrązowe włosy i
czarujący uśmiech. Nie miał zbyt imponującej muskulatury, ale wyglądał na
szybkiego i silnego.
– Jego pełne imię to Liam Alec
Callahan, ma dwadzieścia siedem lat. Skończył szkołę średnią w wieku piętnastu
lat, Uniwersytet Dartmouth w wieku dwudziestu – wyjaśnił Fedel, przerzucając
zdjęcia.
– Niech zgadnę, najlepszy w
klasie? – dodałam, czekając, by nalał mi więcej wina.
Fedel
przechylił butelkę i przytaknął.
– Ależ oczywiście, nie znajdziesz
u tego irlandzkiego kundla nic poza perfekcją. I tyczy się to nie tylko szkoły,
ale też eleganckich garniturków za pół miliona, luksusowych samochodów, letnich
domów, imprez i dziwek.
To
przyciągnęło moją uwagę.
– Korzysta z usług ekskluzywnych
prostytutek? – Nie powinno mnie to zbytnio zaskoczyć, wszyscy mężczyźni mają
swoje zabawki. Po ślubie będę musiała położyć temu kres, ale rozumiem. Kontrakt
małżeński, który nasi ojcowie podpisali piętnaście lat temu, głosił, że żadna
ze stron nie będzie tolerować niewierności. Chodziło tu nie tyle o romantyczne
aspekty, ile o rozumowanie strategiczne. Dziwki i kochanki praktycznie zawsze
prowadzą do upadku imperium. W momencie, kiedy zaczynacie czuć się ze sobą
dobrze, sekrety są wyjawiane, a informacje wykradane pod osłoną nocy. Lepiej po
prostu sobie odpuścić.
– Nie z takich, które moglibyśmy
zidentyfikować. W zamian kupuje im błyskotki, takie jak bransoletki z
brylantami, drogie torebki albo buty za tysiące dolarów. I każdej naprawdę
podobają się te buty – powiedział drwiąco, przerzucając zdjęcia wszystkich
kobiet, z którymi był Liam. Lista była pokaźna. Przynajmniej mogłam się
spodziewać doświadczonego kochanka, co niekoniecznie oznaczało, że jest dobry w
łóżku.
– Jest czysty? – Gdyby nie był,
moglibyśmy kupić każdy lek, który byłby potrzebny. Dziewięćdziesiąt procent
chorób jest wyleczalnych, jeśli ma się odpowiedni limit na karcie kredytowej.
– Jak pieprzona łza – odparł Fedel
prawie zawiedziony. – Z jego aktualnych badań wynika, że jest zdrowszy niż koń
wyścigowy, co jest naprawdę zaskakujące, zważywszy na ilość brandy, którą
wypija. Ulubiony trunek – Camus Cuvee. Na każdym zdjęciu jest ze szklaneczką
albo nawet butelką przy ustach. Nie ma depresji, nie jest alkoholikiem, jest…
– Po prostu Irlandczykiem –
dodałam. Mogliby pić codziennie, od świtu do zmierzchu, i wciąż chodzić prosto.
– Dokładnie. Z tego, co się
dowiedziałem, wynika, że jest mózgiem, umie też walczyć wręcz, boks jest dla
niego rozrywką. Wygląda na to, że tatusiek poświęcił większość swojego czasu,
by przygotować go na zajęcie jego miejsca.
– Wydaje mi się, że ma starszego
brata, prawda?
– Tak. Oto Neil Aiden Callahan,
wiek trzydzieści jeden lat. Żonaty z Barbie z Malibu, zwaną także Olivią Ann
Colemen, wiek dwadzieścia dziewięć lat, wzięli ślub trzy lata temu. – Pokazał
mi zdjęcie szczęśliwej pary. Neil cały składał się z mięśni, miał brązowe włosy
i piwne oczy, a jego żona wyglądała jak naturalnej wielkości lalka Barbie. Na
nadgarstku miała mały tatuaż przedstawiający celtycki węzeł w kształcie dębu.
– Węzeł Dara – oznajmiłam,
przebiegając wzrokiem po linijkach tekstu.
Fedel uniósł brwi.
– Że co?
Nie
lubię się powtarzać, ale wyjaśniłam mu.
– Oznacza wewnętrzną odwagę, by
pozostać silnym niezależnie od okoliczności. Wygląda na to, że Barbie nie jest
specjalnie zadowolona ze świata, w jakim żyje.
– Cóż, z pewnością nie
przeszkadzają jej pieniądze, które za tym idą. Nie może kąsać ręki, która daje
jej te nowe buty od Jimmy’ego Choo.
Odłożyłam
zdjęcie i czekałam, aż zacznie mówić dalej.
– Co do jej męża, Neil jest
również dumnym absolwentem Dartmouth, choć udało mu się to cudem, jak to czasem bywa – dodał Fedel. – Jest
także światowej klasy snajperem. Kiedy nie zabija ludzi z odległości setek
metrów, gra w baseball… i to często.
– Czyli brat to idiota. Panieńskie
nazwisko Olivii to Coleman? – powtórzyłam, skupiając się z powrotem na żonie i
upiłam kolejny łyk wina. – Tak jak Senator Daniel Coleman?
Fedel
przytaknął, unosząc zdjęcie rzeczonego mężczyzny.
– Tak, Senator Daniel Coleman,
prawicowy konserwatysta, optujący za, nie wiem dlaczego, mniejszym rządem. Jej
matka jest aktywną, lewicową, liberalną blogerką, dlatego też są po rozwodzie.
Dawna pani Coleman pomaga teraz potrzebującym dzieciom w Afryce, jako prezes
Globalnej Akcji Charytatywnej Callahanów. Oboje wiedzą, w jakiej rodzinie żyje
ich córka i popierają ją całym sercem.
Wyszczerzyłam
się w uśmiechu, słysząc to.
– To naprawdę organizacja
charytatywna?
– Z przykrością stwierdzam, że
tak. Kiedy nie kradną samochodów na czarny rynek, nie organizują morderstw na
zlecenie i nie sprzedają heroiny, cracku czy mety dzieciakom ze slumsów,
chadzają na balet i bale charytatywne, by wesprzeć lokalną społeczność. –
Potrząsnął głową.
– A co z tym? – zapytałam,
wskazując człowieka stojącego za Liamem. Mieli takie same zielone oczy, ale
włosy tego mężczyzny były nieco dłuższe i miały jaśniejszy odcień brązu.
Domyśliłam się, że Afroamerykanka, stojąca obok, to jego żona.
– Declan Alvin Callahan…
– O co im, kurwa, chodzi z tymi
drugimi imionami zaczynającymi się na A? – zapytałam.
Fedel
rozejrzał się wokoło, jakby spodziewał się, że ma odpowiedź gdzieś w papierach.
Nie potrzebowałam koniecznie tego wiedzieć, ale patrzenie, jak się miota, było
zabawne. Rodowici Włosi, tacy jak ja, wyglądali bardzo podobnie – ten sam
oliwkowy odcień skóry, czarne jak smoła włosy i brązowe oczy. Był moją prawą
ręką, co w wielu aspektach czyniło go bliższym mi niż rodzony brat. Niemniej
nigdy nie chciałam, by czuł się zbyt komfortowo. Niezależnie, jak niedorzeczne
były moje pytania albo jak wydawały się bezcelowe, jego zadaniem było zdobyć
odpowiedź albo zginąć, próbując.
– Zdaje się, że to tradycja
sięgająca lat czterdziestych dziewiętnastego wieku, kiedy pierwszy Callahan
przybył tu z Irlandii – odpowiedział w końcu. Kiwnęłam głową i czekałam na
dalszy ciąg.
– Declan Alvin Callahan, wiek
dwadzieścia dziewięć lat, żonaty z Coraline Wilson, wiek dwadzieścia pięć lat.
Jest synem starszego brata Sedrica, który został sprzedany przez Valero
dwadzieścia lat temu i zabity przez policję podczas strzelaniny w Chicago. Od tego
czasu Sedric wychowywał Declana jak własnego syna. Jego żona, Coraline, jest
córką Adama Wilsona, grubej ryby i właściciela banku. Z tego, co mi powiedziano
dziś rano, wnioskuję, że Declan kilka lat temu włamał się do systemu i ukradł
Rosjanom dwadzieścia siedem milionów. Większość z nich nadal nie wie, że to on.
Ci, którzy wiedzieli, zostali zabici prawdopodobnie przez Neila.
Cóż za urocza rodzinka.
– Coraline. Jej twarz wydaje mi
się znajoma – oznajmiłam, wpatrując się w zdjęcie żony Declana Callahana.
– Może dlatego, że gdyby Robin
Hood i Matka Teresa mieli dziecko, to wyszłaby im ona.
Próbowałam
powstrzymać uśmiech.
– Wyjaśnij.
Rozłożył
zdjęcia na całym stole. Na każdym z nich Coraline karmiła bezdomnych, oddawała
krew, budowała domy lub wykonywała inne tego typu zajęcie.
– Ona spędza więcej czasu,
rozdając cały ten szajs, niż reszta rodziny. Tylko w zeszłym roku wydała
dziewięć milionów na cele charytatywne i wypracowała dwa tysiące godzin
społecznie. Wygląda to tak, jakby czuła się…
– Winna – uznałam. Dawanie jest
normalne. Dawanie, by sprawiać wrażenie bycia lepszym człowiekiem też jest
normalne, ale to wykracza daleko poza taką sytuację.
To może być problem. Obie te kobiety wydają
się uwielbiać swój poziom życia, ale nienawidzić sytuacji, w jakiej się
znajdują… Po prostu wspaniale.
Uniosłam
ostatni plik zdjęć i już wiedziałam, kogo przedstawiają – cały świat wiedział.
– Sedric A. Callahan, nazwany tym
imieniem po pierwszym Callahanie, wiek pięćdziesiąt cztery lata, i jego żona,
Evelyn Callahan, wiek pięćdziesiąt jeden lat, pilnuje, by ich dzieci dobrze się
prowadziły – wygłosił, odkładając akta.
– Fedel, niegrzecznie jest
oceniać. – Uśmiechnęłam się złośliwie. Prawda jest taka, że byłam pod całkiem
sporym wrażeniem, a nie łatwo mnie zadziwić.
Widać
było, że zielone oczy Liam odziedziczył po matce, a ciemniejsze akcenty wyglądu
po ojcu. Wszyscy wyglądali naprawdę dobrze i z tego, co wiedziałam, wynikało,
że byli naturalni, no, może poza Barbie z Malibu. Była ładna, chociaż mogłam
łatwo stwierdzić, co miała sztuczne. Niemniej wszyscy przypominali mi postaci
wyciągnięte z ramówki Hallmarku.
– Proszę pani, dlaczego, u diabła,
Sedric wycofuje się i pozwala przejąć władzę drugiemu synowi? To nie ma sensu.
Sprawdziłem jego stan zdrowia, wszystko z nim w porządku.
Odczekałam
chwilę, delektując się winem i przyglądając zdjęciom. Fedel miał rację. Ludzie
tacy jak my nie odpuszczają tak po prostu. Nie przechodzimy na emeryturę.
Umieramy i dopiero wtedy ktoś próbuje nas zastąpić. Ale myślę, że znam Sedrica
nieco lepiej, mój ojciec często o nim mówił.
– Wiem tylko, że wcale nie chciał
sprawować władzy, ale nie miał wyjścia po śmierci brata. Teraz próbuje zetrzeć
krew z rąk i przenieść odpowiedzialność na syna.
Zmarszczył
brwi i potrząsnął głową, patrząc na zdjęcie.
– Irlandczycy i ich pieprzone
dramaty.
– Mój ojciec również stracił
starszego brata, Fedelu. My, Włosi, też mamy swoje dramaty.
– Tak, cóż, oni nadal potrzebują
ciebie bardziej niż ty ich.
– Czy żony angażują się w
interesy? – zapytałam, ignorując go. Evelyn wyglądała na zbyt słodką, by nosić
przy sobie broń, z tymi jej piaskowo brązowymi włosami zwiniętymi w eleganckie
loki pod wielkim kapeluszem, ale jednak to moja babcia nauczyła mnie strzelać.
Miałam zaledwie siedem lat i od tego momentu nigdzie nie ruszałam się bez
broni.
Fedel
oburzył się.
– Nie. Zdecydowanie wolą mieć
czyste ręce, planują imprezy, pilnują, by wszyscy byli obecni na niedzielnej
mszy, biorą udział w wydarzeniach charytatywnych i comiesięcznych uroczystych
kolacjach. Wszystkie wiedzą, co się dzieje, i przyjmują to z otwartymi
ramionami, ale nie są na twoim poziomie, pani.
Uśmiechnęłam
się i podniosłam na niego wzrok.
– A cóż to za poziom?
Fedel
poprawił krawat i usiadł prosto, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, oczy
miał prawie całkiem czarne.
– Ty, pani, jesteś bezwzględna i
nie ma na tej planecie istoty, która śmiałaby przeciwstawić ci się. Wpakowałabyś
nam kulkę w łeb, gdybyśmy kiedykolwiek okazali nielojalność tobie lub rodzinie.
Ty jesteś szefem – odparł.
Popatrzyłam
na mężczyzn otaczających mnie, przytaknęli, nie nawiązali kontaktu wzrokowego,
ale byli świadomi, że patrzę.
Poczułam
się dumna. Poświęciłam wiele krwi, potu i żadnych łez, by upewnić się, że
wszyscy wiedzą, kto tu jest szefem. Może i jestem ładna i młoda, ale nazywam
się Giovanni. Giovanni byli – i zawsze będą – piękni, ale śmiertelnie
niebezpieczni, kiedy zostaną sprowokowani.
Skinęłam
głową i rozsiadłam się wygodniej w fotelu, kończąc wino, kiedy zaczęliśmy
schodzić do lądowania. Teraz to ja byłam głową Imperium Giovannich, ale o tym
fakcie wiedzieli tylko moi ludzie i ojciec. Świat nadal wierzył, że to on jest
szefem, ale odkąd skończyłam osiemnaście lat, wszystko – narkotyki, morderstwa,
pieniądze – było zarządzane przeze mnie, ponieważ mój ojciec umierał. Wspaniały
Orlando „Żelazne Ręce” Giovanni umierał na raka jelita grubego w czwartym
stadium. Dziewięćdziesiąt procent chorób można wyleczyć, jeśli ma się kartę
kredytową z odpowiednim limitem. Jednak rak to wredny skurwiel, który wpakował
się w te dziesięć procent, którego nie da się kupić.
Ironią
było, że większość ludzi w naszym świecie wierzyło, że tylko synowie mogą
doprowadzić nasze podziemne imperium do świetności. Mój ojciec do nich nie
należał. Uważał się za wielkiego szczęściarza. Wszyscy mężczyźni w naszej
rodzinie umierali prawdopodobnie na tego samego raka, ale kobiety były ulepione
z twardszej gliny. Moja babcia dożyła stu czterech lat i umarła we śnie, z
bronią pod poduszką. Przyczyną śmierci mojej matki była katastrofa lotnicza.
Miałam
sześć lat, gdy domyśliłam się, czym zajmuje się moja rodzina. Byłam bystrzejsza
niż większość dzieciaków w moim wieku, a jako siedmiolatka już uczyłam się
strzelać. Do jedenastego roku życia uczyłam się w domu, głównie algebry na
poziomie college’u, wiedzy o kartelach narkotykowych i, na żądanie ojca, walki
wręcz. Kiedy skończyłam siedemnaście lat, znałam ten biznes jak własną kieszeń.
Fedel miał rację. Wpakowałabym mu kulę w łeb bez mrugnięcia okiem, gdyby dał mi
powód, a naprawdę go lubię.
– Panno Giovanni, jesteśmy w
Chicago – poinformował pilot, kiedy wstawałam z siedzenia.
Monte,
mój ochroniarz i trzeci w hierarchii, otworzył drzwi samolotu i wysiadł
pierwszy, a za nim podążyli dwaj mężczyźni niosący moje rzeczy. Ten kretyn,
Nelson, stał na przodzie samolotu i z całych sił starał się nie nawiązać
kontaktu wzrokowego z nikim z nas, kiedy do niego podeszliśmy.
– Mi-łego d-dnia, panno
Gio-van-ni.
Kiedy
podawałam mu marynarkę, popatrzył na mnie z przerażeniem.
– Zanieś to siostrze i opowiedz,
jak bliski śmierci dziś byłeś, a jeśli już o tym mowa, zanim spotkamy się
następnym razem, upewnij się, że znajdziesz swoje jaja.
Wyszłam
na zewnątrz, gdzie zastałam lśniącą, czarną limuzynę, czekającą na mnie.
Zatrzymałam się obok Monte i starałam powstrzymać przed przewróceniem oczami.
Gdzie ja niby jadę, na studniówkę?
– Monte, załatw mi samochód,
biały… Jak najszybciej – westchnęłam. Nie chciałam by mnie wożono. Chciałam
prowadzić. Potrzebowałam tego. To było jedno z moich czterech P. Pływanie,
pistolety, pieprzenie i prędkość, to jedyne cztery rzeczy, które pomagały mi
rozjaśnić umysł.
– Tak, proszę pani – powiedział i wyciągnął
telefon, od razu zaczynając rozmowę. Jeśli Fedel był moją prawą ręką, Monte był
lewą. Nie dało się go zaskoczyć. Nie potrzebował doceniania ani zauważenia, a
odzywał się tylko w razie konieczności. W odróżnieniu od Fedela i mnie on był
jedynym pół Włochem. Blond włosami wyróżniał się nie mniej, niż gdyby Donatella
Versace wkroczyła do Walmartu. Jego rozwiązanie? Golił się na łyso.
Fedel
stanął za mną i podał prywatny telefon. Tylko jedna osoba miała ten numer.
– Ciao, padre, dzwonisz, by się upewnić,
że wsiadłam do samolotu? – zapytałam, podczas gdy Monte i Fedel załatwiali nowe
auto.
Zaśmiał
się i zakaszlał.
– Il mia bambina dolce.[1] Nigdy
bym w ciebie nie zwątpił. W końcu to ty odnowiłaś kontrakt.
W
kontrakcie zapisano, że z własnej woli poślubię Liama Aleca Callahana i połączę
nasze rodziny. Orlando i Sedric podpisali kontrakt piętnaście lat temu, kiedy
go stworzyli. Ja i Liam musieliśmy złożyć podpisy po skończeniu osiemnastu lat,
a potem jeszcze raz w pierwszym roku małżeństwa.
–
Tak, zrobiłam to. A on? – spytałam akurat w momencie, kiedy biały Aston Martin
zatrzymał się tuż przede mną. Uśmiechnęłam się, odwróciłam do Monte i Fedela i
skinęłam im głową. Teraz dużo lepiej.
–
Jeszcze nie. Ale on, jego ojciec i bracia powinni tu być w każdej chwili, by
dopełnić formalności. – Praktycznie wypluwał płuca, ale już się do tego
przyzwyczaiłam.
Wzięłam
kluczyki od Monte i wślizgnęłam się za kierownicę, pokazując mu, by też wsiadł.
Dobrze się spisał, więc mógł jechać ze mną.
–
Domyślam się, że jeszcze nie widział wprowadzonych zmian. – Zapowiadało się
interesująco.
–
Mówisz o tej części, w której zastrzegasz sobie prawo do informacji i
podejmowania decyzji dotyczących wszystkich jego przyszłych interesów? –
Orlando zaśmiał się. – Obserwowanie jego reakcji będzie bardzo ciekawym
doświadczeniem. Nie jest to zwyczajowa pozycja żon.
Parsknęłam,
wciskając pedał gazu, rząd czarnych sedanów ruszył za mną, kiedy wyjeżdżałam z
lotniska.
– To
nie podlega dyskusji. Jeśli chce mieć udział w moim imperium, muszę być pewna,
że go nie zniszczy. Jego brat włamał się do naszej bazy danych dziś rano.
Wiedzą, ile jesteśmy warci. Podpisze to i zaakceptuje, że nie jestem normalna.
Nie oczekuję normalności – odparłam, mknąc boczną drogą prowadzącą do naszego domu
w Chicago. Trzymaliśmy go, mimo że nigdy nie spędzaliśmy tu czasu. Wygląda na
to, że teraz tu utknęłam. – Pozwoliłeś
im włamać się do naszej bazy. – Uśmiechnęłam się.
Monte
spojrzał na mnie, kręcąc głową, ale również się zaśmiał. Wiedział, o czym mówię,
nawet jeśli nie słyszał całej rozmowy.
Declan
był dobry – nawet świetny. Był jedną z trzech osób, które potrafiły przełamać
moje zabezpieczenia pierwszego stopnia – druga nie żyła, a trzecia to ja. Jeśli
Callahan nie podpisze, co znaczyłoby, że jest idiotą, Declan zostanie zakopany
tuż obok numeru dwa. Nienawidzę hakerów, którzy działają przeciwko mnie.
–
Moja droga, gdybyś nie była moją córką, bałbym się ciebie. – Nawet przez
telefon słyszałam śmiech w jego głosie.
–
Może właśnie dlatego, że jestem twoją
córką, powinieneś się mnie bać. – W czasach swojej świetności Orlando potrafił
sprawić, że dorośli mężczyźni płakali i błagali o śmierć. Gdyby dorwał ich w
swoje ręce, ból mieliby jak w banku.
–
Jesteś jedną z najlepszych w historii. Jednak nie lekceważ Liama Callahana.
Może cię to zaskoczy, ale on jest tak samo albo nawet bardziej bezwzględny niż
ty. – Miał rację. Liam Callahan wzbudzał strach wśród wielu. Był znany jako
„Demon ze wschodu”, a ja byłam nieznaną „Złą wiedźmą z zachodu”.
–
Proszę pani. – Monte odchrząknął i podał mi telefon służbowy.
– Do
zobaczenia wkrótce. Addio –
powiedziałam do ojca i rozłączyłam się.
Monte
podłączył telefon do Bluetootha.
–
Niech to będzie coś kurewsko dobrego. – Wyjeżdżając z zakrętu, mocno
przekroczyłam limit prędkości.
– Z
przyjemnością stwierdzam, że jest, proszę pani – odparł Fedel. – Ryan Ross,
prawa ręka Amorego Valero, wdepnął w niezłe gówno, bo prowadził po pijanemu.
Zgadnij, kto go zgarnął.
–
Fedel… – ostrzegłam. Wiedział dobrze, że ze mną nie gra się w zgadywanki.
–
Tak się szczęśliwie złożyło, że to Brooks go zatrzymał i przyprowadził do nas.
Czeka w pokoju pod domem, tak naćpany, że nie widzi na oczy… ale wciąż milczy.
– Do
widzenia, Fedel – pożegnałam się, a Monte zakończył połączenie.
–
Czy to było kurewsko dobre, proszę pani?
Przytaknęłam,
zbliżając się do mojego przyszłego męża, mojego imperium i nowego źródła
informacji.
Komentarze
Prześlij komentarz