[PATRONAT] Pierwszy fragment "Tylko żywi mogą umrzeć" D.B. Foryś
Spojrzałam
na mężczyznę w całej jego okazałości. Mrok aż z niego kipiał, wypływając na
boki. Złocisty blask tęczówek wprawiał w ruch cały mój organizm. Demoniczna
energia buzowała w powietrzu, jeżąc skórę na karku. Wyglądał jak prawdziwy
demon z krwi i kości, jednak było w nim też coś dziwnego. Coś obcego,
odróżniającego go od innych z jego gatunku, chociaż na pierwszy rzut oka nie
potrafiłam stwierdzić co.
Zadrżałam.
Poczułam w ustach metaliczny posmak. Tak bardzo starałam się go nie zaatakować,
że aż ugryzłam własny język. Z całej siły próbowałam trzymać ręce przy sobie;
walczyłam ze swoją naturą. Odwróciłam się do tyłu, aby zająć czymś myśli, i
wtedy je zobaczyłam.
–
Jasna cholera! – krzyknęłam na całe gardło. Moje źrenice rozszerzyły się chyba
trzykrotnie.
Jakieś
pół mili za nami biegło sześć stworów. Były ogromne i wysokie na co najmniej
dziesięć stóp – stwierdziłam to po tym, że sięgały niemal do połowy ulicznych
latarni. Gnały na czterech łapach. Płonące żywym ogniem cielska miały tak
wychudzone, że miejscami prześwitywały nagie kości. Z pysków toczyła się piana,
oczy błyszczały szkarłatem, a zakończone ostrymi szpikulcami ogony fruwały w
powietrzu, rozrywając na strzępy wszystko, co napotkały na swojej drodze.
Odniosłam
wrażenie, jakbym po raz pierwszy w życiu odczuła strach. I nie chodziło mi tu o
lęk czy obawę, ale o prawdziwe, pierwotne przerażenie. W porównaniu z nimi
demony były jedynie niegroźnymi karaluchami.
–
Można je zabić? – wyjąkałam drżącym głosem.
Komentarze
Prześlij komentarz